♦Rozdział 8♦

Usłyszałam szuranie i z ogromną niechęcią otworzyłam oczy. Na dzień dobry przywitało mnie dwóch typków w maskach klaunów. Zamknęłam oczy z powrotem, czując wszechogarniający ból głowy i starałam się jakoś zakończyć ten dziwny sen i obudzić się w łóżku. Bo to był sen, co nie?

— Pobudka, Julietta! – entuzjastyczny pisk odbił się echem w moich uszach.

— Jeszcze pięć minut... — zdobyłam się na jakiś odgłos.

— Czas bywa zbyt cenny, by go przesypiać – dotarł do mnie kolejny dźwięk, ale widocznie okraszony większą obojętnością niż wcześniej.

— I tak chcę spać – burknęłam z niezadowoleniem, co musiało się spotkać z dezaprobatą jednego z porywaczy, kiedy poczułam silny opór na powieki i ktoś siłą mi je rozszerzył.

— Bez takich, albo odegramy scenkę z Mechanicznej Pomarańczy! – krzyknął ten bardziej żywiołowy.

— Mechanicznej Pomarańczy? – zdziwił się jego towarzysz.

— Kurwa, klasyków nie znasz? – jęknął znawca gatunku – W bunkrze cię chowali?

— Technicznie rzecz biorąc, tak – warknął mister poważny. Zaczynałam powoli kojarzyć te głosy, maniery...

— Jerome, to ty żyjesz?! – wrzasnęłam na całe gardło. Czułam się, jakby mnie kto młotem walnął. A może to ja umarłam i rudy przyszedł po mnie, byśmy wspólnie poleźli do piekła?

— JayJay, psujesz niespodziankę – zirytował się, ściągając maskę – Miałem zamiar wyskoczyć z wielkiego tortu!

— Wcale nie – prychnął, zgaduję, że brat bliźniak.

— Zamknij się – syknął na niego Valeska numer jeden.

— Jeremiah?! – przeniosłam swój wzrok na jegomościa po lewej.

— Uszanowanie, Juliet Caro – również zdjął okrycie twarzy, posyłając mi oszczędny, aczkolwiek obłąkany uśmiech.

— Byłam pewna, że cię zabiłam... — omiatałam go wzrokiem, jakby chcąc doszukać się małej rzeczy, która mogłaby zdradzić, że to nie on.

— Widocznie się przeliczyłaś – ciemnowłosy wzruszył ramionami.

— Aha – stopniowo przyswajałam tę informację – A czy ty przypadkiem nie zabiłeś Jerome'a? – zmrużyłam oczy.

— Miałem kamizelkę kuloodporną – wtrącił rudy – A braciszek strzelał do worków z dżemikiem, stąd krew – dodał.

— I po co to wszystko? – dociekałam. Rudebil lubił pozorować własną śmierć, by potem wyskoczyć i krzyknąć „suprajz, jednak nie umarłem", a ja nigdy nie wiedziałam jak to interpretować.

— Śmierć daje przewagę. Ludzie nie spodziewają się, że coś kombinujesz, jeśli jesteś martwy – odpowiedział bliźniak numer dwa.

— Te, Paulo Coelho – burknął Jermy – Nikogo to nie interesuje, jakbyś jeszcze nie zauważył.

— Wypuść mnie, zjebie – splunęłam na Valeskę – Nie mam czasu na jakieś porwania, muszę załatwić tę kretynkę Jillian Diamond z chujowym pseudo – zaczęłam się szarpać na krześle. Nieoczekiwanie, Jeremiah zarechotał. Dziwnie było go widzieć w takim stanie. Niedojebanie mózgowe dzielimy na dwie grupy i Miah J należał do sekcji smutasów. A tu proszę. Rży jak debil.

— Nie ukrywam, że oczekiwałem czegoś innego – naburmuszył się rudy.

— Próbowałem ci uświadomić, Jerome, że ty i Juliet wcale nie macie tak silnej więzi, jak ci się wydaje – Pan Mózg bawił się przednie.

— Nie masz pojęcia o tym jak jesteśmy zżyci, braciszku – odgryzł się Pinky.

— Dobra, koniec przedstawienia – warknęłam – Muszę wracać na imprezę i dopaść tę kretynkę, nim zwieje. Jermy, rozwiąż mnie! – zażądałam.

— Julietta... — zrobił minę szczeniaczka – Tak fajnie się razem bawimy, a jeszcze nawet nie doszliśmy do punktu kulminacyjnego – usiadł mi na kolanach i beztrosko wymachiwał pistoletem.

— Że co? – zmarszczyłam brwi.

— Szukamy wspólnika, bądź wspólniczki do naszego zwariowanego duetu – obwieścił Jeremiah, obserwując zachowanie bliźniaka z pożałowaniem.

— A no – potwierdził rudowłosy – Co powiesz na trójkącik? – mrugnął do mnie.

— Po pierwsze, to złaź ze mnie, tłusta kurwo, po drugie, rozwiąż te głupie sznury, a po trzecie, to nie – odpowiedziałam na pytanie, czym wywołałam niezadowolenie u Valeski.

— Czuję jak me serce rozpada się na milion kawałeczków – westchnął teatralnie i usunął się w cień.

— Nie daj się prosić, Juliet – do akcji wkroczył Jeremy – Zapewne odkąd wróciłaś do Gotham, chciałaś mieć jakiś cel i wspiąć się na szczyt kariery kryminalistki – czytał mi w myślach – Joker zostawił cię dla Harley Quinn, Pingwinowi wydaje się, że dalej może tobą pomiatać, a Nygma? Prędzej czy później będzie oczekiwał jakiejś zapłaty za to, że u niego pomieszkujesz – wymienił – W głębi duszy pragniesz się zemścić i pokazać innym, gdzie ich miejsce, prawda? – zaszedł mnie od tyłu i położył te trupioblade palce na moich ramionach.

— A ty co ją macasz? – wtrącił rudy – To ja mam monopol na molestowanie JayJay. Z łapami to startuj do tej swojej Ecco – obudziła się w nim jakaś zazdrość, zakładając, że wie, co to.

— Uwierz, chciałbym – zaśmiał się – Problem leży w tym, że Juliet ją zabiła – dodał obojętnie i jako jedyny używał mózgu, skoro uwolnił mnie ze sznurów. Przeciągnęłam się i wstałam z krzesła. Lekko zachwiałam na tych butach, ale udało się trzymać równowagę.

— I ona jakoś se może zostać martwa, a ty nie? – nawiązałam z nim kontakt wzrokowy – Żałosne – splunęłam.

— Żartowałem – oznajmił bezceremonialnie – Ecco nie stanowiła dla mnie żadnej wartości. Wyświadczyłaś mi przysługę – uśmiechnął się szarmancko.

— Dosyć tego pierdolenia! – Jerome nie mógł znieść, że nie jest w centrum uwagi – JayJay, powiedz, że dołączasz do naszego szubi dubi papa i spadamy opracować plan, ale najpierw coś zjeść, bo padam z głodu – zarządził. Odwróciłam się w kierunku tego zjeba i podeszłam do niego dziarskim krokiem.

— Nie będziesz mi kurwa mówił, co mam robić – zajebałam mu z liścia.

— Uuu, czekałem na to – skomentował z radością mister mroczny.

— A ty stul ryj – rzuciłam do Jeremy'ego – Nigdzie nie będę dołączać. Wracam do rezydencji Maroniego, żeby upolować dziwkę na gorąco. To mój jedyny cel, a do twojej śmierci przywykłam już na tyle, że przestałam tęsknić – wróciłam do Jermy'ego – Jeśli któryś z was spróbuje mnie zatrzymać, nafaszeruję ołowiem – wyciągnęłam gnata spod podwiązki. Rudy skomentował to jednoznacznym gwizdaniem.

— Podwiozę cię – zaoferował się Pan Inteligentny.

— A gdzie haczyk? – prychnęłam. Czy on myślał, że urodziłam się wczoraj? Tia, gdybym się urodziła wczoraj, to nie miałabym rozstępów na dupie. I tych pinknych szram, które J mi zostawił.

— Nie ma haczyka. Nikt cię nie będzie do niczego zmuszał, ale propozycja jest aktualna – odrzekł. Wzruszyłam ramionami i poszłam za Jeremiahą.

— JayJay, co zrobiłem źle? – jęknął Jerome, tarasując mi przejście.

— Szczerze? – burknęłam – Znowu chcesz decydować za mnie. Nic się nie zmieniło – założyłam ręce na siebie.

— Bo jesteś moją BFF i chcę cię mieć przy sobie – odparł – Czy to takie dziwne?

— Nie, to nie jest dziwne – zaprzeczyłam – Jednak teraz mam inne sprawy na głowie, a ty nie jesteś ich częścią – ominęłam go.

— JayJay, noooo! – nie dawał za wygraną.

— Braciszku, dajmy Juliet czas. Może się namyśli i zmieni zdanie – mruknął Valeska numer dwa – Idź przygotować nasze plany. Ja niedługo wrócę – zapewnił i skinął na mnie głową.

— Właśnie, Jermy. Ćwicz cierpliwość – zgodziłam się z Xanderem.

— A tulas na pożegnanie? – obruszył się – Dalej chcesz udawać, że za mną nie tęskniłaś? – odwróciłam się przodem do rudzielca. No tęskniłam za nim. Przeżyłam szok, kiedy go zobaczyłam, coś tam w serduchu tąpnęło, ucieszyłam się na widok jego wiecznie uśmiechniętej mordy. No ale ja, jak to ja, nigdy nie powiedziałabym komuś, że mi na nim zależy. Jakoś takoś, no.

— Możesz dostać tulas nienawiści, chuju jebany – wpadłam w jego objęcia, na co chłopak zaśmiał się triumfalnie.

— Pachniesz trawką i alkoholem – zaciągnął się moim zapachem – Łaaaadnie.

— Skoro żyłeś, to czemu nie zadzwoniłeś, co? – spytałam z wyrzutem – Nie zadzwoniłeś nawet w nasze wspólne urodziny!

— Działałem według określonego planu – usprawiedliwiał się.

— Sranu, a nie planu – nie kupiłam tego.

— Widzisz, jak dobrze się dogadujemy? Jak za dawnych czasów – ścisnął mnie mocniej.

— Ej, przestawiasz mi wnętrzności – stęknęłam, próbując się wyswobodzić.

— Przestawić ci je mogę później – użył śmiechu pedofila.

— Serio?

— Długo się nie szmaciłem. Mogę być nieobliczalny...

— Potrzebowałam tej informacji. Puszczaj mnie, zwyrolu – odsunęłam się od niego. Brat bliźniak śledził całą scenę z zaintrygowaniem.

— Nie bądź taka świętoszkowata. Pasował ci nasz układzik – puścił mi oko.

— Idziemy? – zerknęłam na Jeremiahę.

— Chętnie – zaaprobował i wyszliśmy z tego dziwnego miejsca.

***

O dziwo podróż obyła się bez niezręcznych rozmów, czy coś. Jeremiah tak jak powiedział, odwiózł mnie z powrotem do rezydencji Maroniego, rzucił suche „do zobaczenia" i odjechał. Jeszcze pięć minut po tym doszukiwałam się spisku, ale w końcu wróciłam na salony i doczłapałam do loży Pingwina.

Cobblepot i Zsasz wywalili gały, kiedy bez słowa dosiadłam się do nich i wychyliłam kilka shotów.

— No co? – burknęłam, chowając gnata pod podwiązkę. Okazuje się, że ludzie dziwnie patrzą, kiedy swobodnie chodzisz z bronią na wierzchu. To wyjaśnia, czemu mnie przepuścili na schodach.

— Już po wszystkim? – głos zabrał brunet.

— Zależy, o co pytasz – ucięłam, opierając się o kanapę. Moje plecy plus niewygodne krzesło równa się RIP kręgosłup.

— Załatwiłaś Jillian Diamond? – dociekał, a Victor przyglądał mi się z ukosa.

— Pracuję nad tym. Chwilowo uciekła i lata mi to koło chuja – wzruszyłam ramionami, wywalając nogi na stół. Pingwin nie mógł tego nie skomentować.

— Do diabła, dziewczyno – syknął na mnie – Jesteśmy w poważanym klubie. Miej trochę ogłady!

— Powodzenia – prychnęłam, wyciągając skręta. Karakan nie krył oburzenia – Zsasz? Reflektujesz? – zagaiłam.

— Czemu nie – wziął jednego.

— Przynosicie mi wstyd – brunet podniósł głos.

— To wypierdalaj – zaciągnęłam się – Zrobisz nam przysługę – zachichotałam, a bladolicy, którego też już nieco kopło, mi zawtórował.

— Juliet Caro, miałaś wykonać zadanie, z którego się nie wywiązałaś – strofował mnie, jakby myślał, że będzie mnie to obchodzić.

— No ale co ja mam robić? Latać za nią i czekać na odpowiedni moment? – spojrzałam mętnie na bruneta – To cholernie nudne. Uciekła, to uciekła, wróci, to ją dopadnę, a ty nie spinaj tak tego kupra – wypuściłam dym spomiędzy warg.

— Była umowa... — Pingwin nie odpuszczał. Moje nonszalanckie zachowanie wyprowadzało go z równowagi, a Victor też nie zdawał się potępiać tych odpałów.

— Jaki ty jesteś drętwy, kurwa – skomentowałam z niezadowoleniem – Idę stąd. Mam lepsze towarzystwo na oku – podniosłam się z kanapy, na co Cobblepot złapał mnie za rękę.

— Nic z tego, Caro. Przyszłaś tu ze mną i ze mną stąd wyjdziesz – warknął, a jego bladoniebieskie tęczówki przenikały moje na wskroś. Według niektórych Pingwin umiał wzbudzać strach. Podobnie jak Joker i większość świrów był nieobliczalny, ale tym razem olewałam go ciepłym moczem. Pozował na gangstera, a w rzeczywistości błagał o towarzystwo, gdyż Zsasz siedział przy nim tylko w charakterze pracy. Humor bladego też zależał od liczby zer na koncie, zatem jak dotąd moje pierdolenie o Szopenie było dla karakana najlepszą rozrywką.

Tylko że ja miałam w dupie jego powody i to pseudo zastraszanie. Dostawałam alergii w towarzystwie poważnych sztywniaków, którzy nie potrafili się wyluzować. A Cobblepot do zabawnych nie należał, także robiłam wypad.

— Suma podstawy równa się kwadratowi obu ramion – palnęłam, wybudzając się z rozmyślań i dźgnęłam Oswalda widelcem w rękę. Mężczyzna krzyknął z bólu i wyciągnął sobie ostre narzędzie, a ja wykorzystałam moment nieuwagi i przeskoczyłam nad jego nogami.

— Victor, zrób coś! – zażądał oburzony poszkodowany, ale Zsasz siedział tylko uhahany i odcięty od naszego świata.

— Zapamiętaj to sobie, Ozzy – wycelowałam w niego pistoletem. On aż zamarł z niedowierzania – Nikt nie rozkazuje JC – przyłożyłam lufę do jego skroni.

— Juliet, odłóż pistolet...

— A to już zależy od publiczności – odparłam – Ponad połowa chce, żebym cię pif—pafnęła, a druga żąda, by Lucyfer wrócił do stanu, kiedy był czarną komedią, a nie nudnym romansidłem – oznajmiłam. Pingwin obserwował mnie z niezrozumiałym wyrazem twarzy – Wiesz, jakie to wkurwiające? Trafiasz na dobry serial, bohater to mood, a tu nagle zmieniają fabułę, by zadowolić gusta plebsu – zmarkotniałam – Czy to nie jest denerwujące? – zapytałam.

— Zapewne jest – przytaknął – Juliet, bardzo cię proszę. Odłóż ten pistolet...

— O nie. Nic z tego. Jak widać, moje argumenty nie mają sobie równych, kiedy drżysz o własne życie, co nie? – zaśmiałam się.

— Juliet, to nie jest śmieszne...

— Komedia jest subiektywna, Ozzy – wydęłam usta i zacisnęłam palec na cynglu.

— Dobrze! Komedia jest subiektywna! – powtórzył – Wystarczy tego dobrego, moja droga.

— Nie jestem twoja i wolę być ścieżką – skomentowałam, odsuwając się – No. Dogadaliśmy się – wyszczerzyłam się wesoło – Nie czekajcie na mnie, bo pewnie i tak nie wrócę. A to zabieram – wzięłam talerz mini kanapek – Aufwiedersehen! – i już mnie nie było.

***

Pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Tak, jak zakładałam, pomieszczenie było jeszcze bardziej zatęchłe niż wcześniej. Z sobie tylko znanego powodu mnie to rozbawiło i zadkiem zamknęłam drzwi.

— Jaszczur, czuć, że tu jesteś – rzuciłam, kładąc talerz na biurku – Wyłaź, gadzie – nawoływałam i zza fotela dało się słyszeć odgłosy życia.

— Jul! – mężczyzna wyłonił się powoli z ciemności – Wróciłaś!

— Mówiłam, że wrócę. Chyba – bąknęłam – Jarałeś beze mnie? – wkurzyłam się.

— Nieee – zaprzeczył, lecz mało wiarygodnie – Oczywiście, że nie – z pomocą biurka stanął na prostych nogach – A ty co? Znudziło ci się towarzystwo białych kołnierzyków? – zachichotał.

— Żebyś wiedział – pokiwałam głową i usiadłam na krawędzi mebla – W tych durnych lożach obowiązują jakieś zasady i te pe, a to takie ograniczające – machnęłam ręką – Wolę spędzić czas z kimś takim, jak ty – uśmiechnęłam się – Dzielimy podobny vibe – dodałam.

— Czuję się zaszczycony – zarechotał i wyciągnął skądś butelkę czystej – To co? Zaczynamy zabawę? – upewnił się.

— No ba – potwierdziłam, wcinając kanapeczkę, a zaraz po tym Jaszczur podał mi alkohol.

***

Nawet nie pamiętam, co się potem wydarzyło. Strzelam, że Gadzina i ja uwolniliśmy swoje imprezowe bestie i zaliczyliśmy zgon. Spodziewałam się pobudki na nagim torsie czerwonowłosego i ewentualnego braku majtek, ale czekał mnie jeszcze większy mindfuck.

Dwa porwania w ciągu jednego rozdziału? Nie za dużo tego?

— Co do chuja? – albo mój wzrok płatał mi figla albo widziałam wodę. Dużo wody. Co to? Jakieś jezioro? I co mi tak ciąży na szyi?

— Prawda, że piękny widok? – okazało się, że mam towarzystwo. Spojrzałam uważnie na porywacza. Krótka, czarno—czerwona kiecka. Burza blond włosów. No oczywiście. Póki co, moją nemesis była zazdrosna Harley, która ilekroć czuła się zagrożona w swoim związku, to zwalała winę na mnie i uprzykrzała mi życie. Ech...

— No nie dadzą się wyspać – westchnęłam ciężko.

— Kopę lat, Caro – syknęła do mojego ucha. Poczułam także chłód gnata przy skroni.

— Quinn, daj mi wreszcie święty spokój – ziewnęłam.

— Widziałam dzisiaj, jak się przystawiałaś do mojego Pączusia – złapała mnie jedną ręką za twarz i obróciła w swoją stronę.

— Twój Pączuś chciał mnie zerżnąć na kanapie pod twoją nieobecność. To on grał pierwsze skrzypce, nie ja – odpowiedziałam, pogardzając ją wzrokiem.

— Nie uszczęśliwiasz go w taki sposób, jak ja – zazgrzytała zębami, niemalże ścierając z ust krwistoczerwoną szminkę.

— Czy kamień na szyi to nowy krzyk mody? – zapytałam sennie, orientując się w sytuacji. Harley chciała, bym poszła spać z rybkami, a dla pewności, że nie wypłynę, dała mi ten uroczy naszyjnik ze skałą. Było jasne, że blondynka ma znowu jakieś wąty i postrzega JC jako konkurencję do serca Jokera. Szykowało się małe „samobójstwo", a ja byłam zbyt śpiąca i przepita, żeby się tym przejmować.

Jakby, oczami wyobraźni widziałam, że jako trup się w końcu wyśpię. I wizja śmierci nie była jakaś straszna.

— Słuchaj, ty irytująca zdziro – stanęła naprzeciwko – Mam dość tego, że wtrącasz się między mnie i Pana J'a.

— Wtrącam się? – zmarszczyłam brwi – Gdzie i kiedy, bo w grafiku jakoś tego nie zapisałam.

— Nie żartuj sobie – nie miała humoru – Dwa lata był spokój, Joker prawie o tobie zapomniał, a teraz znowu mam być tą drugą? Nie ma mowy!

— Czyli że niby ja jestem tą pierwszą? – zaśmiałam się – Wszystkie jesteśmy jego kurwami, Quinn. Nie ma ani tej pierwszej, ani tej drugiej – próbowałam jej przemówić do resztek rozsądku.

Myślicie, że nie miałam tej świadomości? Błąd. Harley jest zabawką klauna, tak samo, jak ja kiedyś byłam.

Z tobą chciał się hajtnąć.

Zamknij się.

Kupił ci pierścionek.

Zamknij się...

Wyłowił cię i reanimował.

Zamknij ten jebany ryj!

Wiele razy powiedział, że nie jesteś mu oboję...

— Wypierdalaj, ty żałosna dziwko! – nie mogłam już tego wytrzymać.

— Do mnie tak? – blondi zaśmiała się szyderczo.

— Yyy, nie... — zmieszałam się, gdyż dotarło do mnie, że nie darłam pizdy w myślach i Quinn źle to zinterpretowała.

— Nieważne. Zdychaj, Caro – popchnęła mnie do przodu, kamień przeważył i pociągnął w dół. Odruchowo nabrałam powietrza w płuca, nim niczym bomba plusnęłam w mętną otchłań. Już drugi raz kończę życie pod wodą. Czyżby to była sugestia, że nie zostanę syrenką z Mako? Jawna dyskryminacja!

Zamknęłam oczy, gdy przypomniałam sobie, że skitrałam Kajtka pod sukienką i może to dobry moment, by go użyć? Tia. W tym wszystkim Harley zapomniała mi związać ręce i ograniczyć szansę na przeżycie do minimum, więc sięgnęłam dłonią pod materiał kiecki i wymacałam nóż. Bez większego problemu przecięłam sznur i zniszczyłam ten piękny wisior. Kamień został na dnie, schowałam ostrze z powrotem i stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia i równie dobrze mogę próbować wypłynąć.

Umiem pływać bez rękawków i nie tonę w basenie, to a nuż żabka uratuje mnie od le śmierć?

Jak to się robiło? A dobra, już wiem.

Nie udało się. No nic, robiłam, co w mojej mocy...

Say goodbye to Juliet Caro. Again...

***

I nagle BUM. Oślepiające niebieskie światło, chłód i świecenie latarką w oczy. Jakieś parametry i słowa, których nie rozumiem. Od kiedy piekło przypomina wnętrze karetki? Ktoś zatrudnił Szelągowską do robienia aranżacji? Za mało realistycznie...

***

Wystarczyła sekunda, by Bruce zorientował się, że nie jest już sam w pomieszczeniu. Koło niego na kanapie wylądował zadowolony nastolatek.

— A ty co taki wesoły? Patrol przebiegł bez niespodzianek? – dopytywał. Chłopak przewrócił oczami i prychnął lekceważąco. Wayne w ogóle nie potrafił się wyluzować i skupić na czymś innym poza batmanowaniem. Jednak tym razem Nightwing miał dobre wiadomości.

— Totalnie – potwierdził – Zgadnij, kogo przyłapałem na próbie samobójczej? – popatrzył znacząco na swojego mentora.

— Nie mam nastroju na zgadywanki – uciągnął ponuro miliarder.

— A kiedy ty masz nastrój? – westchnął Grayson – Dobra. Rozchmurz się, Bruce. Złapałem Juliet Caro i oddałem ją w ręce władz – pochwalił się, czym skupił ciekawość rozmówcy.

— Jesteś pewien, że to była ona? – ożywił się.

— Raczej tak. Brązowe włosy, blada cera, jakieś metr siedemdziesiąt coś wzrostu, no i blizny. Jedyne w swoim rodzaju szramy. Cała Caro – zaśmiał się.

— Samobójstwo nie pasuje do Caro – rozmyślał mężczyzna.

— Pasuje, czy nie. Jest skończona. Powinniśmy to świętować – zasugerował młodszy – Idę po szampana – żwawo wstał z kanapy.

— Nie rozpędzaj się, Dick – brunet ostudził entuzjazm pomocnika – Jim twierdzi, że Waller reaktywuje Legion Samobójców – wtrącił nagle.

— I co w związku z tym? – spytał nastolatek, zatrzymując się w progu.

— Mogą zwerbować do niego Caro – potarł twarz dłonią.

— Tym lepiej. Zginie podczas misji i problem sam się rozwiąże – Grayson miał bardzo optymistyczne podejście.

— Wkupiła się w łaski wielu kryminalistów, Dick. Będą mogli próbować ją odbić – Wayne popatrzył na niego znacząco.

— Ej, no bez przesady. Kto niby chciałby ją odbić?

— Głównie Joker – odparł Batman.

— Wątpię – burknął.

— Możesz wątpić, ale takie są fakty. Joker to socjopata, ale wyrobił w sobie zdolność czucia czegoś do Juliet.

— Eee, gubię się – chłopak był skołowany.

— Nie możemy dopuścić, by Juliet stała się członkiem Legionu – postanowił Bruce – Prędzej czy później i tak ktoś ją uwolni i wszystko zacznie się od początku – ociężale wstał z miejsca.

— Co ty kombinujesz? – mruknął Nightwing.

— Musisz wyciągnąć Caro z Arkham – zadecydował bogacz, a chłopakowi wyszły gały.

— Powaliło cię, Bruce? – zakpił młody – Tam jest jej miejsce i kropka – dodał z przekonaniem, na co mężczyzna się zirytował.

— Zrób to – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— A mogę wiedzieć, po co? – Grayson wiedział już, że przegrał, dlatego z rezygnacją poddał się woli swojego nauczyciela.

— Spróbujemy ją zresocjalizować – odpowiedział dosadnie. Nastolatek zaniemówił. Zaczął podejrzewać, że Wayne zwariował z bezczynności, ale miliarder miał niezwykle poważny wzrok. Nightwing powstrzymał się od komentarza i poprawił swój kostium. Planował resztę wieczoru spędzić bez tego obcisłego wdzianka, ale jak widać, wizja Batmana była nieco inna...




Jaki ten gacek jest głupi. Ta, zresocjalizować Juliet Caro. A w demokrację w Polsce też wierzysz?

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top