♦Rozdział 7♦
Obudziłam się z dziwnym uczuciem ciężkości i zakładałam, że to Kier postanowił mnie przygnieść swoim cielskiem. Mało to razy było, gdy nie mogłam oddychać, bo mój super-inteligentny pies uznał, że najlepszą pozycją do spania będzie leżenie na mojej twarzy?
Wyimaginuj sobie taką pojebaną sytuację. Otwierasz oczy, bierzesz dech a tu kłaki odbierają ci możliwość zaczerpnięcia powietrza! Ten bydlak udusi mnie kiedyś we śnie, będę musiała go nauczyć podstaw tresury, a przynajmniej tych normalnych, bo komendę „przegryź gardło" opanował do perfekcji.
Dobra, ale myśli jedno, rzeczywistość drugie. A rzeczywistość nie miała wiele wspólnego z owczarkiem niemieckim na łóżku. Rzeczywistość była straszniejsza...
— No nie, tylko nie to – obróciłam głowę i zobaczyłam Jokera. Ok, przerżnęliśmy się. Na blacie, na kanapie i w łóżku, ale nie spodziewałam się, że on zostanie do rana! Jakby, dwa lata spałam sobie bez niepotrzebnego towarzystwa, miałam już wyrobione nawyki i ulubioną pozycję, a ten debil zaburzył mój senny harmonogram!
— Dzień dobry, Cukiereczku – klaun tylko udawał, że śpi.
— Co Ty tu robisz? – prychnęłam, usiłując się wydostać z jego kleszczy, ale zamiast tego zostałam mocniej przytrzymana.
— Czy to nie oczywiste? – zaśmiał się, jak to miał w zwyczaju – Leżę obok mojej własności i gdybym był Tobą, pokornie wykonywałbym swoją rolę – syknął.
— Moją rolą i życiowym powołaniem jest sypianie samej, ewentualnie z psem. Wypierdalaj stąd – odwarknęłam, na co zielonowłosy dźgnął mnie nożem w brzuch. Usta wypełniły się krwią, a łóżko wyglądało jakbym dostała okresu. Ten debil zaszlachtował mnie jak kurczaka, śmiejąc się przy tym szyderczo.
No tak, przespanie się ze mną i późniejsze zamordowanie byłoby bardzo w stylu Jokera, tylko był jeden, tyci problem...
Gdyby już ten zjeb chciał mnie wysłać na tamten świat, to zadźganie uznałby za zbyt nudny i przewidywalny sposób, dlatego też ta cała surrealistyczna sytuacja była jedynie snem!
***
— Wypierdalaj! – podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, krzycząc wniebogłosy. Odpowiedziała mi cisza, za wyjątkiem odgłosów życia za oknem. Samochody, wykłócający się kierowcy i drące pizdę bachory. Zwlekłam się z łóżka, włożyłam kapcie i poczłapałam do okna. Zamknęłam je z łoskotem, przeszłam kawałek do kuchni i zgarnęłam stamtąd NUSZ KUCHENNY PRZECINEK. To, że klauna nie ma w łóżku, nie oznacza, że w ogóle wybył z mieszkania...
Zakradłam się do łazienki, otworzyłam drzwi i... nic się nie stało, bo Pana Psychopaty nie było. Wygląda na to, że zabawił się mną i sobie poszedł, czyli klasycznie. Dobra nasza. Może da mi święty spokój i zapomni o moim istnieniu?
— Która jest w ogóle godzina? – ziewnęłam na głos i wzięłam komórkę do ręki – Dziesiąta? O faken szyt. Trza wyjść z psem – przypomniałam sobie i zagwizdałam na Kiera. Pies natychmiast stawił się przy mojej nodze – Pączuś, chcesz iść na spacerek? – zapytałam, na co owczarek dostał szajby i zaczął ganiać swój ogon – Dobra, zrozumiałam – zaśmiałam się i nagle coś do mnie dotarło. Byłam goła jak do rosołu, nie miałam żadnych ubrań! Dobrze, że uświadomiłam to sobie zanim narzuciłam bluzę, wcisnęłam buty na stopy i wyszłam z domu...
***
Ubrana jak bezdomna, ale ubrana patrolowałam nasz ulubiony park, pozwalając psu się wybiegać. Pomińmy to, że przysypiałam na stojąco i ziewałam tak często jak oddychałam. Mój zegar biologiczny uważa, że powinnam spać minimum czternaście godzin dziennie, inaczej codziennie mam Halloween, bo łażę jak zombie.
Kier ganiał za patykiem, którego mu rzucałam, aż napatoczył się jakiś gówniak. Biegał za moim psem, drąc się jak upośledzony i można powiedzieć, że to niezrozumiałe wycie wybudziło mnie ze śpiączki.
— Paszoł won, parszywy kurwiu – odbezpieczyłam magazynek gnata i napakowałam śmierdzącego gnoja kawałkami śrutu – Kieruś! – zacmokałam – Kieruś, noga! – nawoływałam owczarka, a ten pokręcił się chwilę przy trupie kaszojada, oszczał go i przybiegł do swojej pani – Dobry piesek, taaaak – pochwaliłam go i dałam smakołyka w nagrodę – Kto jest dobrym bubusiem? No kto? – tarmosiłam go czule, aż wyczułam, że ktoś się gapi.
— Zabiłaś niewinne dziecko – usłyszałam czyjś oskarżycielski głos.
— Naprawdę? – udałam zaskoczenie – Ano faktycznie. Zmarnowałam na nie sporo dobrych kulek – wybuchłam śmiechem.
— Bardzo zabawne, Juliet – rozpoznałam tajemniczego jegomościa.
— Hyde? – zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, żeby lepiej widzieć – Śledzisz mnie, zboku? – spytałam z wyrzutem, celując w niego z broni.
— Na polecenie Szefa – potwierdził, a ja zaklęłam.
— A byłam pewna, że ta noc nic nie znaczy – westchnęłam ciężko – Widzę, że święty spokój to pojęcie względne – prychnęłam – Doceniam twoje zaangażowanie, ale spierdalaj – zapięłam Kierowi smycz i skierowałam się w stronę domu. Hyde parsknął szyderczym śmiechem – Coś cię bawi? – uniosłam brwi.
— Owszem – przytaknął.
— No to mnie oświeć – czekałam na puentę.
— Juliet, jesteś niepoważna – zadrwił mężczyzna – Myślisz, że twoja obecność w Gotham przejdzie bez echa? – włożył ręce do kieszeni spodni. Stylizował się na jakiegoś mafiosa.
— Tak, bo nikt nie wie, że tu jestem – pokiwałam głową.
Em, ale ty wiesz, że ludzie w markecie widzieli jak zabijasz dwie osoby i dosłownie za to zgarnęła cię policja?
I tak jakby mieszkasz w domu Eda Nygmy, którego gdzieś wywiało, a Pingwin zaproponował ci ofertę pracy, bo też się zorientował, że wróciłaś do miasta?
— Wszyscy wiedzą – poprawił mnie.
— Nieprawda – zaprzeczyłam – D i Jaszczur nie wiedzą – podałam przykład. Hyde zmarszczył brwi na te słowa.
— Zadajesz się z Deaconem Maronim? – nie krył zdziwienia – I z jego kumplem świrem?
— Dwa lata temu nieźle się bawiłam z chłopakami – uśmiechnęłam się na samo wspomnienie – A potem poznałam Jermy'ego i też było fajnie – kontynuowałam z większym uśmiechem – No ale Jerome nie żyje, a D i Jaszczur prawdopodobnie o mnie zapomnieli – zakończyłam ze smutkiem. Miałam nadzieję zgubić Hyde'a, ale on tak łatwo nie odpuszczał. Poszedł w tę samą stronę i zamęczał mnie dźwiękiem swojego wkurwiającego głosu. Nigdy nie rozumiałam, co Joker widzi w tym sztywniaku i dlaczego zrobił z niego głównego pachoła? Hyde był nudny jak flaki z olejem, a co gorsza nie spełniał moich zachcianek tak jak Frosty. Automatycznie gardziłam każdym, kto nie traktował mnie jak księżniczki, zatem gościu nigdy nie podskoczył w rankingu osób, które toleruję.
— Doskonale wiesz, jakie konsekwencje niesie ze sobą powrót do Gotham – próbował mnie zachęcić do podjęcia tematu, ale ja go tylko prowokowała, strzelając z gnata do przypadkowych, mijanych osób.
— Chuj mnie obchodzą konsekwencje – prychnęłam i zabiłam siedzącą na ławce dziewczynę. Biedna, czytała książkę i zapewne nie przypuszczała, że to będzie jej ostatnia lektura w życiu – Ups – wydęłam przepraszająco usta do towarzysza.
— Robisz to specjalnie – wytknął mi.
— Brawo, Sherlocku. Otrzymujesz order Internet Explorer – zaśmiałam się – Pozbędziesz się tych wszystkich trupów, co nie? – zagaiłam go.
— Żartujesz? Miej chodź trochę przyzwoitości i sama posprzątaj swój bałagan – warknął. Debil nie znał się na żartach, chociaż to akurat żart nie był.
— Nie? – rzuciłam, jakby mnie obrażał – Ja mam w dupie, czy one tak zostaną, czy nie – wzruszyłam ramionami i szarpnęłam smyczą Kiera, który oczywiście się zawąchał.
— Kapuję o co ci chodzi, ok? – burknął obojętnie – Wydaje ci się, że byłaś tylko dekoracją u boku Jokera i twój coming back do Gotham jest bez znaczenia, ale nie jest – stanął przede mną, wymuszając kontakt wzrokowy.
— Nie rozśmieszaj mnie, Hyde – prychnęłam – Odcięłam się od Gotham i gangsterki. Dwa lata żyłam jak normalna osoba, a jeśli byłam na fali, to moja sława już przeminęła i nikogo nie obchodzi mój powrót – obstawiałam przy swoim.
— I po co się okłamujesz? – patrzył na mnie tym pełnym sceptycyzmu wzrokiem – Joker wiedział o twoim przyjeździe, kiedy tylko wysiadłaś z samolotu. Riddler zgodził ci się pomóc, a Pingwin chciał odnowić waszą współpracę. Harley chodzi wkurwiona i jeszcze bardziej przymila się do Szefa – wypunktował – Zaufaj mi, Caro, że w Gotham nie ma przestępcy, który nie wie o twoim powrocie. Psy zresztą też wiedzą.
— I co w związku z tym? – wzruszyłam ramionami. Nudził mnie, a kiedy jego gęba się poruszała, myślałam o tym, że śmiesznie by było posłać mu kulkę w otwarte usta...
— Choćby to, że nie możesz zostawić zwłok na widoku – syknął.
— Dlaczego? – drażniłam się z nim — Najwyżej mnie za to wpakują do pierdla i nic z tym nie zrobisz – dodałam filozoficznie.
— Nie możesz trafić do pierdla, bo Joker mnie zajebie za to, że cię nie dopilnowałem – wkurzył się, a ja nie byłam w stanie opanować głośnego śmiechu.
— Więc o to chodzi – skumałam – Mogłeś od razu przejść do rzeczy. Boisz się o własną dupę, a na twoje nieszczęście, to ja bardzo lubię zostawiać trupy na widoku – zaśmiałam się – Podzielisz los Frosty'ego, a jego Joker też zabił, bo mnie nie dopilnował – rzuciłam beztrosko – Także, masz robotę do wykonania. Powodzenia – skwitowałam i wróciłam z Kierem do domu. Hyde został na zewnątrz, usiłując sobie poradzić z faktem, że zrobię wszystko, by klaun mu pokazał znaczenie tortur. I jeśli biedaczek chciał przeżyć, musiał mnie pilnować, a w to wchodziło sprzątanie zwłok, których zostawiałam całkiem sporo...
***
Siedziałam w salonie i przeglądałam neta na laptopie, kompletnie nieporuszona nieobecnością Nygmy. Kier i ja świetnie sobie dawaliśmy radę we dwójkę, zresztą i tak nie miałabym czasu na zagadki Eda i jego pseudo—inteligentne pierdolenie. Szukałam jakichkolwiek informacji o Jillian Diamond, ale wyglądało na to, że laska dobrze się ukrywa. Znajdywałam same zdjęcia jej zbrodni, graffiti na ścianach i głupie liściki, które zostawiała przy swoich ofiarach.
Kretynka nie miała za grosz dobrego smaku i totalnie posysała w naśladowaniu mojego geniuszu. Po pierwsze, może niektórych to zdziwi, ale ja nie jestem ciągle wyszczerzona od ucha do ucha i nie podkreślam gdzie się da swojego szaleństwa. Przeinaczenie mojej osobowości to chyba najgorsze, co ta pizda mogła zrobić!
Juliet Caro jest jak cebula! Ma kilka różnych warstw. To neurotyczka i aspołeczna introwertyczka, której ulubionym zajęciem jest wbijanie obcym ludziom noża w bebechy. Jestem cichym zabójcą. Lubię robić show, ale nie potrzebuję się do niego przyznawać, wolę, kiedy to inni główkują, czy taki rodzaj zbrodni to coś w moim stylu.
Swoją drogą, ubaw był z tym bachorem wyrzuconym z okna, hihi...
A paląc żywcem dwójkę niedojebanych dzieci z Tiktaka, prawdopodobnie ocaliłam czyjeś oczy przed popełnieniem samobójstwa. Nie ma za co ;*
Po drugie, nigdy w życiu nie zniżyłabym się do poziomu ulicznego wandalizmu! Nie dla mnie pisanie po ścianach i robienie demolki. Moim życiowym powołaniem było tworzenie artystycznego chaosu, pociąganie za odpowiednie sznureczki, by wywołać zamieszanie.
Za czasów The Freex, gdy ta banda durniów robiła rozpierdziel w otoczeniu, Jelly Jester zabierała przypadkowe ofiary do Pokoju Tortur. Miałam klasę, potrafiłam wzbudzać strach samą swoją obecnością.
Jillian Diamond profanuje mój kryminalny wkład w życie tego miasta, oczernia moje złe imię, na które ciężko pracowałam i jest do tego żałośnie przewidywalna, pozbawiona gamy smaków.
— Jillian, ty kurwo nawet nie dorastasz do pięt klocowi, którego ostatnio zrzuciłam do kibla – prychnęłam na głos, przeglądając portal z wiadomościami – Serio? Przez dwa lata nie zabiłaś ani jednego kaszojada? I ty się nazywasz lepszą wersją JC? Z czym do ludzi, szlaufie? Z czym do ludzi? – komentowałam na głos, popijając herbatkę. Mój relaks na kanapie zakłóciło pukanie do drzwi. Kier warknął ostrzegawczo, a ja zasygnalizowałam mu, że ma być cicho. Pukanie się nasiliło. Sięgnęłam dłonią pod poduszkę i wyciągnęłam gnata. Przeładowałam magazynek i na paluszkach podeszłam do drzwi.
— Juliet, wiem, że tam jesteś. Otwórz drzwi albo Victor poradzi sobie bez twojej pomocy – zza wejścia dobiegł mnie znajomy tembr.
— Kupiłem sobie nowy granat i myślę, że się nada – odparł Zsasz, a ja zaklęłam w myślach i odkluczyłam zamek. Równo z rozpostarciem się drzwi, wycelowałam pistoletem w zakuty łeb Pingwina.
— Jeden fałszywy ruch i najbliższą noc spędzisz na SORze – brunet jasno dał do zrozumienia, że mam nie igrać.
— A to nie. Wolę umrzeć niż jeść szpitalne żarcie – odpuściłam i pozwoliłam im wejść. Owczarek źle zareagował, kiedy Cobblepot przekroczył próg.
— Uspokój tę bestię! – zażądał.
— Kier. Waruj – skinęłam na psa i mój Pączuś położył się na podłodze – Czymże zawdzięczam waszą wizytę? – zironizowałam.
— Niezła miejscówka, Caro – wtrąciła Zsasz, łażąc po pokojach – Czyja? – zagadnął.
— Nygmy – odparłam – Wcięło go, także obecnie ja sprawuję funkcję pani domu – wyjaśniłam – Coś do picia? Nie obiecuję, że nie wrzucę tam trucizny – zachichotałam złowieszczo, wycofując się do kuchni.
— Obejdzie się – prychnął Pingwin, siadając na kanapie – Juliet Caro, czy wiesz w jakiej sprawie przyszedłem? – zaczął.
— Nie i lata mi to koło chuja – rozłożyłam ręce.
— Jesteś za brzydka, żeby być kiedyś chłopem – skwitował Victor.
— Chłopem? – parsknęłam – O nie, ja jestem sto razy bardziej postępowa – oparłam się o ścianę.
— To znaczy? – zaciekawił się Ozzy.
— To znaczy, że jestem traktorem, a w niedzielę i święta chomikiem – wytłumaczyłam.
— Kpisz sobie z pewnych środowisk. Ryzykowne – bladolicy załapał.
— Ja nikogo nie dyskryminuję i z nikogo nie kpię – zanegowałam – Jestem tolerancyjna, nienawidzę wszystkich po równo i zabijam bez względu na płeć, wiek, orientację i rasę – uśmiechnęłam się dumnie.
— Dosyć tego bełkotu – warknął Pingwin – Przyszedłem tu, bo mamy wspólny interes – spojrzał na mnie.
— Nie przypominam sobie? – zmarszczyłam brwi.
— Oboje nienawidzimy Jillian Diamond – skierował na mnie swoje lodowo—niebieskie ślepia.
— Serio? – uniosłam brwi – Ostatnio się nie chwaliłeś, że masz z nią na pieńku – przypomniałam.
— Dlatego, że sam chciałem ją załatwić, ale potem pomyślałem, że możesz to zrobić za mnie i odzyskać sławę w mieście – uśmiechnął się tajemniczo.
— Tiaaa, mam ochotę jej wypruć wnętrzności, ale nie potrzebuję do tego fejmu – mruknęłam – Wiesz jak to jest chcieć kogoś brutalnie zamordować dla samego czynu? Wyłącznie dla własnej satysfakcji? – rozmarzyłam się.
— Teoretycznie, nie obchodzi mnie, czy zabijesz ją bardziej czy mniej widowiskowo – odparł brunet – Po prostu chcę, by Jillian Diamond przestała istnieć, a chyba nie ma lepszego scenariusza niż oryginał zabijający kopię?
— Cóż – kiwnęłam głową – Jest to dość poetyckie, a ja zawsze uważałam się za artystkę.
— Dorabianie sobie ideologii do bycia zdegenerowanym zjebem, to nie artyzm, Caro – wtrącił Victor.
— Nie masz bladego pojęcia o sztuce, Zsasz – pokazałam mu język.
— Wystarczy tych cyrków – warknął Pingwin – Zobowiązujesz się do zabicia Jillian, Juliet? – spytał dosadnie.
— Oczywiście, tylko węszę jak zwykle spisek – odpowiedziałam – Za co nienawidzisz Diamond? Zrobiła ci coś?
— Owszem. Okradła mnie – burknął.
— Okradła cię? – prychnęłam – Żałosne. Moim priorytetem jest zabijanie, a nie kradzieże – pokręciłam głową z dezaprobatą.
— Tym bardziej powinnaś ją zabić – stwierdził Cobblepot – Dzisiaj jest do tego znakomita okazja – dodał.
— Jaka? – byłam skołowana.
— Bankiet dobroczynny rodziny Maroni – wyjaśnił, a mnie opadła szczęka.
— Tak, Caro. Wiemy, że masz kisiel w gaciach na widok Maroniego Juniora – zakpił Victor, a Oswald posłał mu karcące spojrzenie – Zobacz, ile możesz osiągnąć jednego wieczoru – nabijał się dalej – Zabijesz Jillian, nażresz się za free i może się załapiesz na małe rendez vous z Deaconem? – zachęcał.
— Rozważę tę opcję, jeśli w gratisie będę mogła cię przywiązać do drzewa i podpalić – udałam, że się zastanawiam.
— A co ci drzewo zawiniło? – przekomarzał się czarnooki.
— Dosyć – Pingwin przypomniał o swojej obecności – Chcę śmierci Jillian Diamond i jeśli nie weźmiesz tego zlecenia, znajdę kogoś innego, a ty stracisz szansę na zemstę – przedstawił sprawę jasno.
— I czego się awanturujesz? – przewróciłam oczami – Mówiłam, że chcę ją zabić i ją zabiję. Zamknięta impreza to nawet lepsza okazja niż polowanie na chybił trafił – rozwinęłam – Tylko ten. Ktoś będzie musiał wyjść z Kierem na wieczorny spacer – spojrzałam na owczarka.
— Na mnie nie patrz – parsknął Zsasz – Nie będę się opiekował twoim kundlem.
— Przyślę kogoś – syknął Cobblepot, zamykając dyskusję – O dwudziestej pierwszej masz być gotowa – polecił mi – Victor, wychodzimy – zarządził, na co bladolicy podszedł do drzwi i otworzył je przed swoim panem.
— A jakiś dresscode, czy coś? – rzuciłam, odprowadzając panów do wyjścia.
— Sukienka. Krótka – powiedział brunet, skanując mnie wzrokiem.
— Dlaczego krótka? – zmarszczyłam brwi.
— Nie mnie pytaj, tylko organizatorów – uśmiechnął się bezczelnie i obaj wyszli. Muszę przyznać, że to było na maksa dziwne, ale skoro mam nie odstawać od reszty i na spokojnie ukatrupić Jillian, to się ten jeden raz dostosuję, a co mi tam...
***
Odjebałam się jak szczur na otwarcie kanału, chociaż moja stylizacja sugerowała raczej stypę, niż dobroczynny bankiet. Czarna, krótka, luźna kiecka. Buty na obcasie, rozpuszczone włosy i czarna szminka na ustach. Podwiązka na udzie, a pod nią gnat. Druga podwiązka na drugim udzie, a pod nią nóż. Byłam gotowa do wyjścia, a Kieruś był już po spacerze... Na całe szczęście, kiedy przyjdzie po niego człowiek Pingwina, mój bubuś będzie miał zagwarantowaną kolację...
Jechanie w samochodzie obok tego zboczonego pojeba było uciążliwe, ale musiałam to jakoś znosić. Jego wzrok gwałciciela wyprowadził mnie parę razy z równowagi, lecz trzymałam nerwy na wodzy i dojechaliśmy na miejsce bankietu.
W sumie, to jak weszliśmy do środka, to atmosfera była na tyle sztywna, że mój wampirzy look miał jakiś sens i w zasadzie nikt się nie gapił, kiedy nasza trójka zasiadła w swojej loży. Kelner przyniósł nam przystawki, mini kanapki, których wpierdoliłam z dziesięć, a potem zaczęłam pytać o alkohol. Cobblepot strofował mnie, że mam wyruszyć na poszukiwania Jillian Diamond, a ja go pytałam jak do chuja wafla mam to zrobić, skoro nie wiem jak szmata wygląda?
— Nosi maskę z uśmiechem – wyjaśnił.
— Aha, no to dużo to kurwa daje – skomentowałam, zapychając sobie ryj kolejną kanapką – Dobra. Idę na zwiady, a wy piszcie jak podadzą wreszcie jakiś alkohol – wstałam ociężale z kanapy, chciałam przejść, potknęłam się, upadłam Pingwinowi na kolana, a ten spermiarz dostał erekcji, co było w cholerę niezręczne...
***
No nic. Szłam sobie kulturalnie przez korytarz, wyczuwając przy okazji znajomy zapach i wspominając dobre chwile sprzed dwóch lat. Nogi same zaprowadziły mnie pod drzwi gabinetu Sala Maroniego, szczególnie, że to stamtąd roznosiła się woń trawki. Niewiele myśląc albo raczej nie myśląc wcale otworzyłam drzwi i zastałam tam totalnie odklejonego od rzeczywistości jegomościa o czerwonych włosach, czyli wypisz, wymaluj – Sir Jaszczura!
— O kurwa, ale przeciąg – wybełkotał ten świr, zaciągając się świeżo skręconym blantem.
— Chyba w twoim mózgu – parsknęłam, zamykając drzwi. Swoją drogą, nie dziwota, że mu dziwno jak leży na fotelu bez koszulki. Nie dziwota razy dwa, że się tu zamknął, bo do towarzystwa eleganckich ludzi to on w ogóle nie pasuje.
— Kto to powiedział? – wystraszył się – Czy ja słyszę głosy w głowie? Ale fazaaaaa...
— Głosy w głowie tak nie działają – podeszłam bliżej, a mężczyzna odwrócił głowę w moim kierunku.
— Mmmm, fajna z ciebie dupa – zamruczał, oblizując się – Chcesz się przeruchać? Akurat jestem wolny – wstał z siedzenia i zbliżył się chwiejnym krokiem, nie przestając palić blanta.
— Jaszczur, to ja – pomachałam mu przed twarzą – Juliet Caro. Pamiętasz? – usiłowałam dotrzeć do jego przepalonego mózgu. Oczami wyobraźni widziałam jak trybiki w jego głowie pracują. Minęło kilka niezręcznych minut gapienia się na siebie nawzajem, nim czerwonowłosy skojarzył fakty.
— Jul! – oświeciło go – Jak mógłbym cię nie pamiętać – zaśmiał się – Ile to minęło? Miesiąc?
— Konkretnie dwa lata, ale byłeś blisko – sprostowałam, mając z niego bekę.
— Aha. Matma to nie moja działka – mruknął – I znowu w tym samym miejscu, co? – mrużył czerwone od dymu oczy. Białka ma w czerwonych żyłkach, niczym ja po nocnym maratonie serialowym.
— Ano – przytaknęłam — Jestem nostalgicznym człowiekiem – wzruszyłam ramionami – Jakoś tak czułam, że mogę cię tu spotkać – uśmiechnęłam się, a Jaszczur omiótł mnie głębokim wzrokiem i przejechał wolną dłonią po mojej talii.
— Tak? I po co wlazłaś do nory takiego ścierwa? – zarechotał bełkotliwie – Nigdy nie owijałem w bawełnę, zawsze byłem szczerym facetem – uśmiechnął się znacząco – Nie wyjdziesz stąd niezerżnięta – niespodziewanie wyciągnął pistolet. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że zielonooki ma gnata.
Czy to normalne, że kręci mnie jak Jaszczur trzyma broń?
Prawdopodobnie nie, ale ty przecież nie jesteś normalna.
A to spoko.
— Powiedzmy, że nie jestem tu po to, by się z tobą chędożyć, bo tak w sumie to mam misję, ale jestem dziwnie spięta i potrzebuję rozluźnienia, a skończył mi się zapas trawki terapeutycznej i musisz mnie poratować skrętem, bo inaczej umrę i wygląda na to, że się uzależniłam, a w sumie to jakie są objawy uzależnienia od marihunanen? – trajkotałam jak najęta, a Jaszczur patrzył na mnie w skupieniu, identycznie jak ta mysz z mema, co najczęściej jest podpis „Kiedy kombinujesz jak wyprowadzić się z domu, mając tylko 14 złotych na koncie".
— To fajnie – pokazał kciuka w górę.
— Co fajnie? Jaszczur, kurwa... Ty mnie słuchasz w ogóle? – zdenerwowałam się.
— Co? – drgnął gwałtownie – Jeszcze raz, Jul. Tylko wolniej, bo działam teraz w trybie slow motion – zaakcentował ostatnie słowo.
— Potrzebujesz streszczenia? – prychnęłam – Chcę się zjarać, dawaj blanta! – warknęłam, wyrywając mu niedopałka. Zaciągnęłam się ostro, czując jak błogie uczucie haju ogarnia mnie w całości. Wszystko wydawało się wesołe i kolorowe i szybko zapomniałam, że miałam poszukać Jillian. Żarcik gwałcik. Pamięć to akurat mam dobrą, hehe...
— Lepiej? – mruknął gad, zabierając swoją własność.
— Puk puk – odpowiedziałam, szczerząc się głupkowato.
— Pójdę otworzyć – zaoferował się, a ja dostałam głupawki tak silnej, że zgięło mnie wpół – Przecież tu nikogo nie ma – stwierdził ten zjeb, gdy tylko otworzył drzwi.
— Stanoooooski! – wydarłam się, a łzy pociekły mi ciurkiem.
— Cooo... — Jaszczur był nieźle zdezorientowany.
— Chujów sto – zarechotałam, a mój towarzysz zawtórował, chociaż nie ogarnął.
— Chcesz jeszcze? – podał mi skręta, a ja potwierdziłam i po raz drugi wpuściłam w siebie opary marihuaniny.
— Jaszczur, a czemu ty się nie bawisz z resztą? – zagaiłam, chuchając w niego – Nie siedzisz w jakiejś loooży, czy coś i gdzie na trąbkę Eustachiusza jest Deacon, skoro to jego chata? – zapytałam.
— Stary Deacona, to znaczy Sal uważa, że nie pasuję do bankietu charytatywnego i mam tu siedzieć do końca party i stąd nie wychodzić – oznajmił.
— Czy to ma związek z tym, że nie masz koszulki? – dociekałam.
— Być może – kiwnął głową – Zarówno D i jak i jego ojczulek kazali mi się trzymać z daleka od gości, więc imprezuję tu sam – wzruszył ramionami – Chcesz być dobrą duszyczką i dotrzymać mi towarzystwa? – mrugnął znacząco – Zabawimy się i będzie fajnie – kusił.
— Chętnie i mogę o tym pomyśleć później, ale muszę najpierw kogoś załatwić – zrobiłam przepraszającą minę – Szukam niejakiej Jillian Diamond. Słyszałeś coś o niej? – postanowiłam zasięgnąć info.
— Tylko tyle, że próbuje cię zdetronizować – podrapał się po głowie – Nie przejmuj się suczą, jesteś od niej dużo lepsza – dodał, a ja się zarumieniłam.
— To było słodkie – zachichotałam – Postaram się wrócić jak tylko ją zabiję – obiecałam – Do zobaczenia, byczku – pożegnałam się i wyszłam na korytarz. Trzeba było kontynuować poszukiwania tej zdziry.
***
Poszukiwania poszły się jebać, bo dostałam cynk, że przynieśli alko, a to był jedyny powód, dla którego tu przyszłam. Po drodze jeszcze wstąpiłam do kibla, gdzie zastałam już jakąś babę. Miała na sobie obcisłą sukienkę, a na to narzucone brązowe futro. Nie uszło jej uwadze, że wpatruję się w ten element garderoby dość długo.
— Piękne, prawda? – zagaiła – Prawdziwe – dodała z dumą, a mnie ogarnęło obrzydzenie.
— Jebana dziwka – wycedziłam, wyjmując dyskretnie nóż.
— Słucham? – obruszyła się babeczka.
— Pierdolona kurwa – zaszłam ją od tyłu i bez litości wbiłam ostrze w jej gardło, zarzynając ją na miejscu. Dławiła się, charczała, a krew tryskała no ta lustro, to na jej kieckę, to na futro, to na moją twarz – Przez ciebie jakieś biedne zwierzątko musiało zginąć, żebyś się lansowała, tępy szlaufie – dokończyłam robotę, wyrwałam z jej szyi nóż i patrzyłam jak spokojnie upada na kafelkową posadzkę – Zdychaj, kurwiszonie – na dokładkę kopnęłam wykrwawiające się ciało i wybuchłam śmiechem – Krew ładnie komponuje się z bielą – skomentowałam na głos i odkręciłam głowę w kranie – A biedny Kajtek znowu brudny – zaczęłam opłukiwać nóż, zerkając co rusz w swoje odbicie. Kilka krwawych rozprysków, ale to się umyje.
***
Wróciłam do swojej loży, tylko nie byliśmy tam już sami. Niestety mój mózg nie zarejestrował od razu, dlatego palnęłam coś bez sensu, tak aby nikt nie powątpiewał w moje niedojebanie.
— Uwaga. Mam ważny komunikat – zachichotałam niewinnie – Primo – podniosłam dłoń z nożem. Mogłam go schować pod sukienkę, ale po co – Uciekł mi autobus i nie dojadę do Tworek – drugą połowę zdania zakłócił mi mój śmiech – Po drugie, to w łazience tak jakby ktoś trochę leży martwy i tak tyci tyci się wykrwawia, bo go ktoś dźgnął nożem w gardło, konkretnie tym nożem, ale zarzekam się, że nie mam z tym nic wspólnego – przyłożyłam palec wskazujący do ust – No ale nie to jest najważniejsze. W przeciwieństwie do tego, że przynieśli alkohol – ucieszyłam się i zabrałam do przeciskania między siedzeniami, by dotrzeć do swojego.
— Juliet, mamy gości – oznajmił Pingwin.
— Taaak? Ja nikogo nie widzę – rozłożyłam ręce.
— Szefie, ona jest zjarana – westchnął Victor.
— Masz na to jakieś dowody, Zsasz? – obruszyłam się.
— Tak. Czuć od ciebie trawkę i gadasz do lampy, a my jesteśmy tutaj – odrzekł.
— Pfff, to jeszcze niczego nie dowodzi – obstawiałam przy swoim.
— Mocno się upaliłaś, Cukiereczku – usłyszałam znajomy głos i aż zamrugałam z wrażenia.
— A Ty co tu robisz? – warknęłam, krzyżując swoje spojrzenie z Jokerem.
— Towarzyszę Pingwinowi. Nie spodziewałem się, że przyjdziesz tu z nim – zmienił ton na bardziej wkurwiony – Ptasiu, zamierzałeś się pochwalić, że prowadzasz się z moją Juliet? – skinął głową na Cobblepota.
— To nie to, co sobie wyobrażasz, klaunie – prychnął brunet – Juliet wykonuje dla mnie misję – dodał.
— Doprawdy? – zaśmiał się szyderczo zielonowłosy.
— To nie jest misja – zaczynałam powoli trzeźwieć – Zamorduję Jillian Diamond, a jemu to jest akurat na rękę, więc no – wyjaśniłam.
— Ou, czyli słyszałaś o swoim sobowtórze? – zielonowłosy ciągnął temat.
— Tak? – prychnęłam – Szmata profanuje moje imię, jest tanią podróbką i zasługuje na długą i bolesną śmierć – powiedziałam tonem w stylu „to oczywiste".
— To rzeczywiście słuszny powód – zgodził się ze mną – Mógłbym Ci nawet pomóc ją dopaść, pod warunkiem, że do mnie wrócisz, Cukiereczku – jego wzrok spadł na moje odkryte nogi, bo krótka kiecka za wiele nie zasłaniała, a on oczami wyobraźni zdzierał ją ze mnie i brał jak chciał.
— Podziękuję – prychnęłam, upijając łyk drinka – Poradzę sobie – dodałam, obdarzając go sukowatym uśmieszkiem.
— Wydaje Ci się, że jesteś samowystarczalna? – zakpił – Nie istniejesz beze mnie i doskonale o tym wiesz – złapał mnie siłą za nadgarstek – Pierścionek zaręczynowy tylko to potwierdza – syknął jadowicie.
— Jesteś sentymentalny – prychnęłam – Pierścionek to ozdoba, którą mogę w każdej chwili zdjąć. Przynajmniej nie wytatuowałam sobie twojego imienia, jak zrobiła to Harley – przypomniałam.
— Jeśli chcecie się ze sobą przekomarzać, to róbcie to gdzie indziej – wtrącił Pingwin, nie kryjąc zażenowania.
— Wedle życzenia – Joker podniósł się z miejsca – Chodź, Cukiereczku – chwycił mnie za dłoń, a ja chwyciłam za drinka. Poszliśmy do prywatnej loży klauna, a kiedy tylko zostaliśmy sami, J rzucił mnie na kanapę. Miał szczęście, że szklanka rozbiła się pusta i zdążyłam wychlać alko wcześniej. Przygniótł mnie własnym ciężarem i przytknął nóż pod gardło – Pewnie myślisz, że twój powrót do Gotham nic nie znaczy, co Juliet? – wyszczerzył się upiornie – Poniekąd tak – wolną ręką zjechał na moje udo – Mam w dupie to, że po dwóch latach udawanie Ci się znudziło i postanowiłaś wrócić – zionęło od niego alkoholem i drogą wodą kolońską – Lecz jedno jest niezmienne – warknął chrapliwie – Należysz kurwa do mnie i mogę z Tobą robić, co mi się żywnie podoba, a Ty nie masz prawa sprzeciwu – świdrował mnie swoimi zielonymi tęczówkami – Niedługo przyjdę i upomnę się po swoje, a Ty będziesz grzeczną dziewczynką, jasne? – szukał w moich oczach potwierdzenia. Ustalmy kilka rzeczy. Byłam zjarana, alkohol powoli szumiał mi w głowie i miałam ogromną słabość do tego skurwysyna. Pozwoliłabym mu się zerżnąć na tej kanapie, gdyby miał taką ochotę, a to coś już mówi o moim zaburzeniu.
— Mhm... — pokiwałam delikatnie głową, przygryzając lekko dolną wargę.
— Świetnie – uśmiechnął się – A teraz wypierdalaj, zanim Harley tu przyjdzie – rozkazał, na co przewróciłam oczami.
— Pantoflarz – skwitowałam szyderczo, wstając z miejsca.
— Nie prowokuj mnie, Juliet – warknął J.
— To od zawsze było moje hobby, pamiętasz? – wyciągnęłam gnata i polizałam jego lufę – Idę zapolować na Jillian – oznajmiłam, chichocząc upiornie i wróciłam na ścieżkę korytarzy. Nasłuchiwałam różnych dźwięków, gdy usłyszałam jak ktoś mnie woła. Podążyłam za głosem i dotarłam do pokoju. Niespodziewanie drzwi się zamknęły same z siebie, a znikąd popłynął gęsty gaz usypiający – Bardzo kheheh sprytnie – kaszlnęłam, czując się za bardzo przytłoczona otępiającymi oparami.
— Cieszę się, że mnie doceniasz, Julietta... — ostatnim, co usłyszałam był czyjś gromki śmiech i odnosiłam wrażenie, że skądś go znam...
Dżizas Krajst, przerwa trwała pięć miesięcy, a moja wena twórcza odmówiła posłuszeństwa :< Nie nastawiajcie się na szybki next, bo to nie zależy ode mnie, a nie chcę dawać złudnej nadziei, że następne rozdziały będą szybciej. Może będą, może nie będą, a morze jest długie i szerokie.
CDN
JCBellworte.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top