♦Rozdział 4♦
Ambitny pomysł z przeorganizowaniem swojego życia, to jedno, a kubeł zimnej wody w postaci rzeczywistości, to drugie.
Nic nie szło tak, jakbym tego chciała. W takich momentach trudno zachować optymizm i zmuszać się do uśmiechu.
Tak. Od kilku tygodni zmuszałam się do uśmiechu. Iskierka szaleństwa, która trzymała mnie w ryzach, zgasła. O ile biuro nieruchomości zajęło się sprzedażą mojego mieszkania, o tyle chętnych było tyle, co kot napłakał. W Polsce zawsze była chujowa sytuacja finansowa, zatem wybrzydzający potencjalni kupcy, jęczący ''czemu tak drogo'' nie byli czymś niezwykłym, ale ilość problemów się mnożyła, na równi z moją depresją.
Kozłowska dodawała swoje trzy grosze, bo jebany babsztyl się na mnie uwziął i uprzykrzał życie jak mógł. Zdawałam sobie sprawę z tego, że długo tak nie wytrzymam i nowy rozdział zacznę od odsiadki w polskim więzieniu, gdzie wyląduję za zabójstwo sąsiadki...
Z każdym dniem coraz bardziej tęskniłam za Gotham. Można powiedzieć, że udawanie normalnej wpędzało mnie w gorsze samopoczucie...
***
Machinalnie oporządzałam piersi kurczaka, wsmarowując w nie dużą ilość przypraw, jednym uchem wsłuchując się w melodię płynącą z radia, a drugim skupiając się na gwarze dochodzącym z zewnątrz.
Kier trącał mnie zimnym nosem, próbując wymusić kawałek surowego mięsa, więc zgarnęłam jakiś skrawek i zrzuciłam do psiego pyska. Mlasnął łapczywie, po czym oparł przednie łapy na blacie, uzurpując sobie prawo do kradzieży kolejnego strzępka.
- Nie, Kier. Nie wolno – zganiłam owczarka, śmiejąc się mimo wszystko. Ten pocieszny psiak jako jedyny podtrzymywał mnie na duchu. Już dawno zauważyłam, że kontakt ze zwierzęciem może naładować moje baterie, natomiast kontakt z człowiekiem nie – Zaraz dam ci karmę na miseczkę – cmoknęłam go w nos, za co dostałam mokrego całusa.
Robiłam sobie dzisiaj kotlety z kurczaka na obiad. Całe życie nie mogłam jechać na grzankach i jajecznicy, poza tym wypadałoby umieć przygotować coś więcej niż tylko wodę na parówki. Miałam gdzieś opinię ludzi, że kobieta powinna umieć gotować. Nauczyłam się dla siebie. Powtarzające się żarcie mogłoby mi się szybko znudzić i z pewnością pchnąć w kolejną fazę depresji.
Wrzuciłam kawałki na skwierczącą patelnię i poszłam zasłonić okno. Odetchnęłam z ulgą, gdy w kuchni zagościł przyjemny półmrok. Tyle czasu spędziłam w niedorzecznie jasnych izolatkach, że nabawiłam się awersji do zbyt intensywnego światła. Nieważne czy naturalnego, czy sztucznego. Właśnie dlatego zadbałam, by żarówki prezentowały łagodny odcień żółci, zamiast rażącej w oczy bieli. Uraz psychiczny z Arkham. I Belle Reve w zasadzie też...
Podrzucałam mięso, doglądając jednocześnie ziemniaków, których ilość nie wykarmiłaby nawet jednego dziecka w Afryce, ale nigdy za kartoflami nie przepadałam, gdy rozproszył mnie dźwięk telefonu. Jak przystało na osobę z rozwijającą się fobią społeczną, oblał mnie zimny pot i drżącymi rękoma wyciągnęłam komórkę z kieszeni.
- Może zaraz przestanie – jęknęłam do siebie, gapiąc się w wibrujący ekran zamiast odebrać – Nie możesz pisać jak normalny człowiek? – źrenice mi się rozszerzały ze strachu. Tak. Byłam tym typem osoby, która nie boi się wsadzić noża po rękojeść w cudze ciało, ale cyka się odebrać telefon. Podwójne standardy kurwa jego mać – Czemu ty ciągle dzwonisz?! – wydarłam się, a pies popatrzył na mnie jak na wariatkę – Tak, Pączusiu. Mamusia jest pierdolnięta. Dobrze, że przypominasz – pierwszy raz od dawna szczerze się zaśmiałam – Kurwa – wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- No wreszcie. Ile można czekać?! – po drugiej stronie zabrzmiał donośny głos mistrza zagadek.
- Mam fobię społeczną. Czego oczekujesz? – dałam na głośnomówiący i położyłam telefon na blacie.
- Od kiedy? – prychnął Ed.
- Wygląda na to, że od zawsze – ucięłam – Czego chcesz, Ed. Obiadu muszę pilnować.
- Brzmi to tak normalnie. Stoczyłaś się, Juliet Caro – wbił mi szpileczkę. No wyprowadził mnie chuj z równowagi.
- Hej, skoro już włożyłam w przygotowania tyle pracy, to się poświęcę i dopnę wszystko na ostatni guzik! – warknęłam.
- Słyszę, że jesteś trzeźwa – zauważył.
- Yy, a to źle? – palnęłam.
- Nie wiem – mruknął – Czy to oznacza, że wracasz do swojej nienormalności? – spytał, a oczami wyobraźni ujrzałam jego chytry uśmieszek.
- Cóż. Mam ostatnio gwałtowne spadki nastroju i doszłam do wniosku, że upijanie się mi w niczym nie pomoże – wyznałam – Okazało się, że przeorganizowanie życia nie jest takie proste – westchnęłam, wbijając widelec w ziemniaka. Jeszcze twardy.
- Nikt nie powiedział, że jest – parsknął Nygma – Rozumiem, że musimy odłożyć twój powrót na inny czas?
- Nie dobijaj mnie – przewróciłam oczami – To wszystko miało być inne, Ed – podzieliłam się swoimi wątpliwościami – Ja... ja normalnieję. Staję się szaraczkiem, rozumiesz? Szaraczkiem! – wybuchłam a z oczu poleciały łzy.
- Problemem nie jest to, że normalniejesz, tylko to, że jest to dla ciebie szkodliwe – odparł szatyn – Od dwóch lat mieszkasz w innym kraju i wiedziesz inne życie, które nie jest bogate w to, czego zaznałaś tutaj. Brak w nim szaleństwa, przemocy, adrenaliny, rozrywki. Jest zwyczajne, a ty nigdy nie byłaś zwyczajna, Juliet – zakończył, akcentując ostatni fragment zdania – Wsiąkłaś w świat gangsterki, chaosu i Gotham. Potrzebujesz tego. Monotonia i rutyna cię zabijają.
- To prawda – przyznałam, pociągając nosem – Odnoszę wrażenie, że ten etap z ucieczką do Polski był niepotrzebny, ale chyba z przyzwyczajenia zaczęłam go tolerować...
- Joker chciał cię złamać, ale nie miał pojęcia, co tak naprawdę może to zrobić – dodał.
- Nie mów mu – syknęłam – Znając życie, jeszcze by to wykorzystał przeciwko mnie – zacisnęłam dłoń tak mocno, że rączka widelca odbiła mi się na skórze.
- Nie martwiłbym się o to – burknął – Klaun zapomniał o twoim istnieniu, Juliet.
- Nie żartuj – parsknęłam – Zbyt pięknie by było – dodałam i zaklęłam, bo mięso zaczęło się przypalać.
- Dlaczego miałbym żartować?
- No nie wiem. Może kurwa dlatego, że to Joker? – wydęłam usta, mieszając zawartość patelni – J powiedział mi kiedyś coś bardzo upiornego i niestety prawdziwego – odchrząknęłam – ''Nie zapominaj o tym, że nieważne gdzie i kiedy... Na zawsze będziesz MOJA. Jesteś moją pieprzoną własnością, moją prywatną suką, moim trofeum. Jesteś Moją Słodką Juliet i jeśli mi uciekniesz, znajdę Cię. Jeśli mnie zabijesz, będę jak wąż czaił się w Twoich myślach... Będę niczym trucizna, która będzie z Ciebie powoli wysysała życie. A wiesz dlaczego? Bo należysz do mnie, Cukiereczku i wiedziałem to od pierwszej chwili, kiedy Cię zobaczyłem''.
- Zapamiętałaś wszystko co do słowa? – Ed był pod wrażeniem.
- Tylko to wyciągnąłeś z tego cytatu? – prychnęłam – Joker nie mógłby o mnie zapomnieć, bo to by było za proste. Poza tym, skąd wiesz, że mnie wymazał z pamięci? – mruknęłam.
- Byłem ostatnio w Laugh and Grin i J nie widział świata poza swoją Harley Quinn – odpowiedział – Wyglądali na zakochanych.
- Nie, żeby coś, ale Joker tego nie potrafi i oznacza to dwie rzeczy. Manipulację albo manipulację.
- Stawiam na manipulację – roześmiał się Ed.
- Czyli się ze mną zgadzasz? – jęknęłam teatralnie, przewracając kotlety na drugą stronę.
- Zbyt długo znam J'a, żeby to nie było prawdopodobne – przyznał – Co do twojego powrotu, zawsze jest więcej, niż jedno wyjście – wtrącił i się rozłączył.
- No jak nie, jak tak – skomentowałam – Są plusy dodatnie i plusy ujemne – kiwnęłam głową, dźgając ziemniaki widelcem – O, miękkie. Fajnie – uśmiech zawitał na mojej buźce.
***
Leżałam sobie na kanapie. Najedzona i zadowolona. Oglądałam telewizję i popijałam sok rabarbarowy, a głowa Kiera opadająca na mój brzuch unosiła się z każdym wdechem. Zapowiadał się przyjemny wieczór, w szczególności, że ściągnęłam z neta film, który od dawna chciałam obejrzeć i planowałam włączyć go po serialu. Fabuła trochę zwolniła i zaczęłam przysypiać, zresztą obecność psa była w tym bardzo pomocna. Z pół-letargu obudził mnie zgrzyt klucza w drzwiach. Zuzka wróciła i mój pozytywny nastrój nieco się popsuł.
Od naszej rozmowy o moim powrocie do Stanów i jej wyprowadzce nie gadałyśmy ze sobą tak luźno, jak kiedyś. Koleżanka chyba się obraziła, że nie wykazałam się wspaniałomyślnością i nie zaproponowałam sprezentowania jej mojego M4. No suka ze mnie. Chcę sprzedać mieszkanie i na tym zarobić, zamiast oddać za bezcen lasce, z którą mieszkam dwa lata i nic nas więcej nie łączy. Jest specjalne miejsce w piekle dla takich niegodziwców jak ja.
- Cześć – rzuciła.
- Elo – bąknęłam, nie zaszczycając jej nawet małym spojrzenie.
- Mam nowinę – szybko rozebrała się w przedpokoju i usiadła na fotelu.
- Teraz leci mój serial – pokazałam swój brak zainteresowania.
- Wredna jesteś, Julka – syknęła.
- Bywa – wzruszyłam ramionami.
- Tak się składa, że powinno cię to zainteresować – nie dawała się zbyć.
- Ja pierdolę – przewróciłam oczami i poprawiłam się na sofie. Ściszyłam głos w telewizorze i popatrzyłam na nią niechętnie.
- Sprzedaż mieszkania coś nie idzie – zauważyła.
- No wow – rozdziawiłam usta.
- Może to i lepiej, bo jest nam to w sumie niepotrzebne – kontynuowała.
- Co? – nie rozumiałam jej.
- Jestem w ciąży – oznajmiła, a mnie ogarnęło obrzydzenie.
- Ohyda – wzdrygnęłam się, o mało nie dostając odruchów wymiotnych.
- Jak możesz tak mówić? – ta idiotka nigdy nie rozumiała mojej pogardy względem bachorów – A, w sumie nieważne – machnęła ręką – Zgodnie z polskim prawem, nie możesz eksmitować kobiety w ciąży, jeśli ta nie ma możliwości, by podziać się gdzie indziej – wyrecytowała, niczym wierszyk z polaka – Nie musisz się zatem przejmować sprzedażą mieszkania, bo zamierzam tu wychować swoje dziecko – już o wszystkim zdecydowała.
Stopniowo przyswajałam informację. Szmata dała się zalać celowo, żeby na mnie żerować...
- Ty jebany pasożycie – wycedziłam przez zęby.
- Myśl sobie, co chcesz. Prawo jest po mojej stronie – była niewzruszona, a po jej ustach błądził triumfalny uśmieszek. Wstała i skierowała się do kuchni. Niewiele myśląc, podążyłam za nią, udając, że interesuje mnie wnętrze lodówki. Zuzka zaczęła sobie robić kawę, a ja wśliznęłam dłoń do szuflady i chwyciłam za nóż.
Może potrzebowałam takiego szoku, by na nowo rozbudzić bestię? By rozbudzić Juliet Caro...
- Ej, Zuza – mruknęłam niewinnie, a dziewczyna odwróciła się w moim kierunku. Nie zawahałam się. Dźgnęłam ją prosto w brzuch, w miejsce, gdzie tworzyło się to szkaradztwo. Krzyknęła gardłowo, próbując mnie powstrzymać i przyłożyła mi ceramicznym kubkiem w głowę. Straciłam równowagę i upadłam na ziemię, a w tym czasie współlokatorka rzuciła się w stronę swojego pokoju. Na szczęście, mój wierny pies źle zareagował na widok swojej upadającej pani i pognał za Zuzką. Zatrzasnął swoje ostre zębiska na nodze szatynki i powalił ją na podłogę. Debilka wydzierała się głośno i desperacko czołgała, zostawiając ślady krwi na panelach.
- Nosz, kurwa. Myłam tu dzisiaj! – skomentowałam ze złością, gdy dobiegłam do miejsca akcji. Przygniotłam ją własnym ciałem i dźgałam na oślep. Posoka pryskała, dostając mi się między innymi do ust, Kier warczał coraz zacieklej i w efekcie udało mu się rozerwać nogę brązowowłosej. Wrzaski współlokatorki stawały się coraz słabsze, a ja czułam niedosyt. Odrzuciłam ostrze na bok i zacisnęłam dłonie na jej zbladłym gardle. Dusiłam i uderzałam jej głową o podłogę, marszcząc nos i sycząc bez zęby, niczym rozwścieczona bestia. Po chwili wpadłam w amok i salwa szaleńczego śmiechu wstrząsnęła całym moim ciałem. Bardzo zaangażowałam się w morderstwo dziewczyny i nie przestawałam się nad nią znęcać, dopóki w jej oczach nie zgasło życie...
***
Wpatrywałam się w trupa, nie zmniejszając ucisku na jej drogi oddechowe. Przedpokój przypominał scenę zbrodni z horroru gore. Krew. Wszędzie krew. Rozprysnęła się po podłodze, ścianach, ubraniach i dosięgnęła nawet obrazów, wiszących u góry. Nieopodal ciała leżał brudny nóż, a Pączuś obudził w sobie bestię i zapalczywie pożerał resztki tego, co pozostało z nadgryzionej nogi dziewczyny. Ochłonęłam i zarzuciłam włosami do tyłu. Puściłam szyję denatki i powoli podniosłam się do pozycji siedzącej.
- To jest właśnie to, co nazywam katharsis – zaśmiałam się, czując wewnętrzny spokój. Jakby całe napięcie odpłynęło i został tylko spokój. Przyjemny spokój...
- Kieruś! – zapiszczałam, przytulając psa – Chyba depresja mi minęła – zachichotałam – Joker byłby dumny – dodałam pół żartem, pół serio, głaszcząc owczarka, który pałaszował ludzkie mięso – Musimy się jakoś pozbyć bałaganu, wiesz, słodziaczku? – mówiłam dalej – Mamusia pójdzie pod prysznic, a ty zjesz sobie obiadek, tak? – pocałowałam go w główkę, a on warknął – No dobrze już. Już ci nie przeszkadzam – fuknęłam i zerknęłam na wszechobecne plamy osocza – Dobra. Rzucę tu jakiś ręcznik – zacisnęłam usta i poszła do kuchni po ręcznik, ale papierowy – To na razie wystarczy – stwierdziłam i udałam się do łazienki. Skoro Zuza nie żyje, to przynajmniej miejsce na półce się zwolni. Hah! Profit!
Woda zmywała pozostałości krwi i nadawała większej dramaturgii mojemu rytuałowi oczyszczenia...
Owinięta w ciepły szlafrok, z klasycznym turbanem z ręcznika na głowie, opuściłam zaparowaną łazienkę i od razu skierowałam się do przedpokoju. Kier prawie poradził sobie z zadaniem. Moją podłogę szpecił pokryty resztkami skóry i mięsa szkielet. Trochę mnie to wkurwiło.
- Kier! – zawołałam, a już po chwili pojawił się przy mnie mój kompan. Umorusany od krwi oczywiście – Głupolku, czemu kości nie zjadłeś? – skarciłam go – Mamusia była chujowa z chemii, więc nawet nie wiem jaka substancja mogłaby je rozpuścić – wzięłam się pod boki – Poradzę się pana Nygmy! – nad moją głową zamigotała żaróweczka. Widok kościotrupa mnie odstręczał, zatem przykryłam go ręcznikiem Zuzki i wytarłam rozlewające się dookoła plamy osocza. Starłam też jej ślady ze ścian i mebli.
***
Zachowywałam się, jak gdyby nigdy nic i malowałam paznokcie. Oczywiście nigdy mi to nie wychodziło za pierwszym razem, w efekcie czego wykorzystałam pół buteleczki zmywacza i cały salon prześmierdnął jego ostrym zapachem. Za czwartym podejściem udało mi się nie wyjechać lakierem za linię wypiłowanego paznokcia. Byłam z siebie dumna. Kier tarzał się na dywanie po tym, jak zafundowałam mu kąpiel, ale skoro i tak będzie musiał wyjść na spacer, to nie może wyglądać jak psi zabójca, mimo że nim był.
- Przynajmniej mogę wreszcie swobodnie chodzić po moim house i nie przejmować się, że ta szmata zauważy moje blizny – zaśmiałam się, machając dłońmi, by lakier szybciej wysechł. Od dawna chciałam wypróbować ten bordowy odcień i wyglądał zabójczo. Może dlatego, że mam chude, trupioblade ręce i żyły mi prześwitują, a w połączeniu z tym kolorem wyglądam upiornie. Lubię wyglądać upiornie, hehe.
- Dzwonimy do Eda – postanowiłam, ostrożnie wybierając numer do mistrza zagadek i naciskając od razu opcję głośnomówiący. Po drugiej stronie ciągnęła się nieznośna cisza – Kurwa, Eddie, doceń to, że dzwonię sama z siebie – prychnęłam z niezadowoleniem i moje modły zostały wysłuchane.
- Coś się stało, Juliet Caro? – usłyszałam ten lekko wywyższający się tembr.
- Mhm – potwierdziłam – Potrzebuję porady – zachichotałam niewinnie. Nie mogłam się powstrzymać.
- Brzmisz inaczej, niż wcześniej – też to dostrzegł.
- Ano – przygryzłam wargę – Będziesz tak miły i mi doradzisz w jednej sprawie? – nie da się ukryć, że ledwo zabiłam Zuzę, a zyskałam więcej pewności siebie.
- Jakiej sprawie? – zgodził się mnie wysłuchać.
- Jaka substancja chemiczna rozpuści ludzki szkielet? – zaćwierkałam słodko.
- Ludzki szkielet? – chyba go zamurowało – Rozumiem, że sporo się wydarzyło od naszej ostatniej rozmowy? – chrząknął, starając się brzmieć obojętnie.
- Nie zaprzeczę. Doznałam katharsis – pochwaliłam się. Energia mnie rozpierała.
- Kogo zabiłaś, Juliet? – spytał po chwili.
- Współlokatorkę, ale czy to aż taki ważny szczegół? – marudziłam – Wkurwiła mnie. Co miałam zrobić? Bezczelnie dała się zalać jakiemuś typowi i pasożyt pierdolony chciał na mnie żerować – opisałam w skrócie sytuację – Zrobiłam to, co do mnie należało – spoważniałam na sekundę.
- Zabiłaś kobietę w ciąży? – nie dowierzał.
- Nom. Promocja była – wybuchłam śmiechem – Double win. Podwójna aborcja – śmiałam się głupkowato – Dobra, Eddie. Ja tu kulturalnie się pytam jak się pozbyć dowodu zbrodni, bo myślałam, że Kier pożre tę debilkę, ale zostawił kości i teraz zalega mi szkielet na panelach, a myłam dzisiaj podłogę – burknęłam.
- To jest teraz największy problem? – westchnął ciężko.
- Tak? – prychnęłam – Użyłam nabłyszczacza. Tak pięknie się wszystko mieniło, a teraz to głupie truchło psuje estetykę – naburmuszyłam się – I chcę wiedzieć, co rozpuści kości, bo ja zawsze posysałam z chemii i w sumie to dobrze, że Pingwin załatwił mi dyplomik, co nie zmienia faktu, że karakana nienawidzę – kontynuowałam.
- Juliet, okropnie chaotycznie się wypowiadasz – przerwał mi Nygma.
- Wiem. Naćpałam się – zarechotałam.
- Czym? – w jego głosie wyczułam nutkę troski? Co do chuja?
- Em, sądzę, że zapach zmywacza do paznokci podziałał mi na psychę – stwierdziłam.
- Ok. Posłuchaj mnie teraz uważnie – warknął, a ja otworzyłam szerzej oczy, żeby lepiej słyszeć – Po pierwsze, jeśli chcesz się pozbyć ludzkiego szkieletu, musisz go włożyć do wanny i zalać roztworem z sody kaustycznej – powiedział, a ja zrobiłam minę, którą zawsze robię, kiedy czegoś nie rozumiem.
- O czym ty do mnie mówisz? – wymruczałam powoli – Czym jest soda kaustyczna? I gdzie ja to cholerstwo dostanę? – zmarszczyłam brwi, kalkulując, czy nie jestem zbyt upośledzona do zrobienia roztworu chemicznego. Nie jestem żaden Walter White!
- W markecie budowlanym – odparł spokojnie mój rozmówca.
- Nie będę teraz popylać do Castoramy – prychnęłam – A sól da radę?
- Nie będę tego komentował.
- Mówiłam, że posysam z chemii – broniłam się – Nigdy nie musiałam się przejmować sprzątaniem zabawek. Zawsze ktoś robił to za mnie, a teraz jestem zdana na siebie – jęczałam.
- Jest też inna możliwość – zaczął.
- Jaka?
- Grzęzawisko.
- Grzęzawisko? – zdziwiłam się.
- Bagno. Możesz wrzucić ciało do bagna. Tam nikt go nie będzie szukał – podsunął pomysł.
- Koło parku mamy takie! – ucieszyłam się – Wiedziałam, że nie zawiedziesz, Ed – zachichotałam.
- Daj znać jak poszło – wyczułam, że się uśmiecha – Czy to wszystko?
- Mhm. Będziemy w kontakcie – wyszczerzyłam się i rozłączyłam. Usuwanie trupa z mieszkania podchodzi pod jakiś przełom w moim ostatnio nudnym życiu, haha!
Kilka miesięcy później
Samolot wylądował, a ja dostałam wypieków na twarzy. Co za ironia. Uciekłam z Gotham nocą i wracam nocą. Jak nocna mara, hehe...
- Udało się, Pączusiu – zachichotałam, głaszcząc Kiera po głowie – Juliet Caro wraca, suki – przyjemny dreszcz przebiegł w dół mojego kręgosłupa. Stewardessa powiadomiła, że można się udać po odbiór bagaży, zatem pociągnęłam smycz owczarka i wspólnie opuściliśmy pokład maszyny.
Kilka minut później dumnie maszerowałam po lotnisku, prowadząc zaciekawionego psa i ciągnąc za sobą jaskrawozieloną walizkę na kółkach. Rozglądałam się tu i tam, próbując opanować piski radości, które towarzyszyły mi odkąd w głośnikach usłyszałam ''Drodzy państwo, zbliżamy się do Gotham City''.
Za oknem tańczył mrok, ale się nie bałam. Miałam powody do radości. Wróciłam do mojego kochanego miasta ciemności, gdzie mogłam swobodnie oddawać się pasji zabijania i przemyciłam swojego gnata, bo nie wyobrażam sobie, bym mogła go zostawić. Zapowiadało się na piękną erę JC, pomijając oczywiście fakt, że musiałam znieść towarzystwo Nygmy.
- Juliet Caro – o wilku mowa.
- Ed Nygma – odbiłam piłeczkę. Przymus zadawania się z tym człowiekiem był fazą przejściową, dopóki nie wymyślę lepszego sposobu na egzystowanie w nowej rzeczywistości. Towarzystwo brązowookiego było znośne, możliwe do wytrzymania, ale nie miałam go na szybkim wybieraniu i to nie dlatego, że w ogóle nie miałam takiej opcji. Morderstwo Zuzy przywróciło mnie do normalnej nienormalności, ale wciąż pozostawałam tą samą postrzeloną duszyczką ze skłonnością do mizantropii i aspołeczności. Ed nie należał do kręgu osób, wśród których czułam się komfortowo. Był między nami chłodny dystans.
- Witamy w domu – uśmiechnął się chytrze.
- Dom. To jest właśnie idealne określenie – przyznałam – Znasz Kiera? – zacmokałam na owczarka, a ten zaczął obwąchiwać mistrza zagadek.
- Pies zabójca? – mruknął, odsuwając się od zasięgu psiego nosa. Chyba nie był fanem zwierząt.
- Mój najukochańszy – pogłaskałam pupila – Czyli co? Rozpoczynamy naszą kolaborację? – uniosłam znacząco brwi. Nasączyłam swoje wypowiedzi zbyt dużą ilością przesadnej wesołości, ale musiałam samą siebie przekonywać, że współpraca z Nygmą jest czymś pozytywnym.
- Powiedzmy – potwierdził – Zapraszam do samochodu, panno Caro – skinął dłonią.
- Twojego, czy kradzionego? – zagaiłam, gdy wyszliśmy na parking.
- Mojego – odparł i nacisnął przycisk na kluczach. Ciemnozielony Opel piknął kilkukrotnie.
- Wymowne – skomentowałam, rzucając okiem na rejestrację. Zamiast numerów były tam tylko znaki zapytania.
- Sława obowiązuje – odpowiedział, a z drugiej strony przyszedł jakiś facet. Zobaczył nas i stanął jak wryty.
- Kurwa. Riddler i Juliet Caro... - jęknął z przerażeniem i nic więcej powiedzieć nie zdążył, bo Ed wyciągnął pistolet i zastrzelił tajemniczego jegomościa.
- Nie potrzebujemy sensacji – westchnął mistrz zagadek, chowając broń z powrotem do kieszeni płaszcza.
- Fajne wprowadzenie, ale tu są kamery – obróciłam się i napotkałam urządzenie inwigilujące.
- Zhackowałem je – oznajmił beztrosko szatyn – Nawet gdyby ktoś chciał nas zobaczyć, to nas nie zobaczy – dodał, otwierając drzwi od strony pasażera.
- Kier i ja siedzimy z tyłu – postanowiłam.
- Czy ta bestia nie może jechać w bagażniku? – warknął z dezaprobatą.
- A ty nie możesz jechać w bagażniku? – odgryzłam się – Ja przejmę kierownicę, a, że nie mam prawka, to na sto procent kogoś zabiję, a tobie skasuję brykę. Może być? – obnażyłam szyderczy uśmieszek.
- Siadaj gdzie chcesz – odpuścił i przejął moją walizkę, po czym upchnął ją do bagażnika – Udało ci się przeorganizować życie? – przełamał ciszę, gdy jechaliśmy szosą po ulicach miasta.
- Powiedzmy – ucięłam – Udało mi się tchnąć w nie nową iskierkę szaleństwa – sprecyzowałam.
- To znaczy? – był ciekawy.
- Nie mogłam sprzedać mieszkania, więc wywołałam pożar i zgarnęłam hajs z ubezpieczenia – parsknęłam – Zanim spytasz, tak, zginęli ludzie, w tym taka wredna sąsiadka z naprzeciwka – trajkotałam – Trzeba sobie jakoś radzić – zakończyłam z puentą.
- Jesteś sadystką – pokręcił głową z rezygnacją.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem – prychnęłam – Na przykład, czy przyczyniłeś się do tego, że Pingwin stracił władzę i gdzie znajdę Jillian Diamond, żebym mogła kurwę wypatroszyć – zaproponowałam, wychylając się do przodu i chwytając palcami oparcie siedzenia Eda.
- Pogadamy w domu – zbył mnie.
- Obyś miał w nim alkohol – skomentowałam – Jechałam dwa lata na polskiej wódce. Zwykła dawka może mi nie wystarczyć – zastrzegłam.
- Nie będziemy się upijać – zdenerwował się.
- Pff. Mów za siebie, Ed – syknęłam, opadając z powrotem na miejsce.
***
Zaparkowaliśmy w mało przytulnej okolicy. Ponurość i szarość odstraszały nieszczęśników, którzy się tu zapuścili i zapewne przyciągały wszystkich szemranych typków. Czystość też pozostawiała wiele do życzenia. Z koszy wysypywały się śmieci, latarnie uliczne świeciły tak słabo, że były tam niepotrzebne, a ogromne kałuże szpecące popękany chodnik nadawały temu miejscu złowrogą aurę.
- Niech cię nie zrazi otoczenie. To tylko przykrywka – Nygma jakby czytał w moich myślach – Mieszkanie jest bardziej atrakcyjne – rzucił, wysiadając z auta. Wzięłam głęboki wdech i szarpnęłam za klamkę. Razem z Kierem postawiliśmy kończyny na ziemi.
- Bardziej stereotypowe jest to, że kryminalista mieszka w takiej norze, czy jakby miał opływać w luksusy? – bąknęłam, zadzierając głowę. Senne chmury o barwie fioletu już tańczyły na niebie, zasłaniając rój gwiazd, a także i księżyc, który nieśmiało próbował tchnąć trochę życia w tę smutną dzielnicę.
- Bardziej stereotypowe jest to, że przyjmuje gości nocą – odparł Ed, wyciągając moją walizkę – Twój bagaż natomiast nie jest stereotypowy – wtrącił.
- Tak samo jak fakt, że jestem ubrana na czarno, a mam tęczowe skarpetki – podwinęłam nogawkę spodni.
- Jesteś pełna tajemnic, Juliet Caro – zironizował.
***
- Witam w moich skromnych progach – otworzył przede mną drzwi i jako pierwszą wpuścił do środka. Szczerze mówiąc, spodziewałam się tego. Dominacji ciemnej zieleni i brązowych, prawie czarnych akcentów.
Zapach drewna również pasował do Eda, tak samo jak bogata biblioteczka i kominek. Mało tu było ścian. Salon łączył się z kuchnią i jadalnią i tylko dwie pary drzwi zdradzały, że są tu dodatkowe pomieszczenia. Sufit plasował się dość wysoko, żyrandol wyglądał na nieco staromodny, ale mi to nie przeszkadzało. Poczułam tutaj to coś, co pozwala nazwać miejsce przytulnym.
Kier oczywiście musiał wszystko obwąchać, zatem co rusz przyciskał mokry nos do przedmiotów, znajdujących się w pomieszczeniu. To był dla niego szok. Przywyknął do mieszkania w naszym polskim mieszkanku, a teraz musiał na nowo wdrożyć się w nowe zapachy. Myślę, że dla niego ta przeprowadzka była bardziej stresująca.
- Ładnie tu masz – uśmiechnęłam się – Przypomina trochę Pokój Wspólny Ślizgonów – zażartowałam.
- Czytałaś Harry'ego Pottera? – chyba mu zaimponowałam, ale musiałam stłumić tę ekscytację.
- Oglądałam film i to tylko jedną część. Zawsze wolałam inne uniwersum – pozwoliłam sobie przysiąść na brzegu kanapy.
- Jakie?
- Władcę Pierścieni – wyjawiłam – Obejrzałam wszystkie filmy po kilkanaście razy. Zawsze podobał mi się język, którym operowali bohaterowie – dodałam.
- Czyli jesteś fanką fantasy? – dociekał – Robię herbatę. Masz ochotę?
- Nie pogardzę – wyraziłam chęć – Nie nazwałabym się fanką fantasy. Po prostu ta trylogia trafiła w mój gust – wyjaśniłam.
- Rozumiem – kiwnął głową – Nie wiem za bardzo, co zwykle jadasz, więc...
- Obsłużę się – machnęłam ręką.
- To żaden problem.
- Wiem, ale poradzę sobie – wstałam i weszłam na teren kuchni – Zobaczmy, co masz w lodówce – otworzyłam wrota szczęścia – O! Jajka równa się jajecznica – klasnęłam w dłonie i wyjęłam pudełko – Teraz, gdzie jest patelnia? – spytałam pana domu, a ten w odpowiedzi wyciągnął ten gastronomiczny niezbędnik.
- Masz jakiś plan? – Nygma wyjął dwa kubki z szafki.
- W kwestii czego? – trochę mi zaćmiło mózg. Nastawiłam gaz i położyłam patelnię na palniku, by chwilę później rozpuścić na niej średniej wielkości kostkę margaryny.
- Wróciłaś do Gotham – wysnuł aluzję.
- Tak, mam w planie zrobić kilka rzeczy – potwierdziłam, przeprowadzając selekcję jajek. Wybrałam trzy najładniejsze i efektownie rozbiłam, uwalniając zawartość skorupek – Zemścić się na Pingwinie, bo zmienił moje życie w piekło tułaczki. Dorwać jebaną plagiatorkę o tym żenującym pseudo, wypatroszyć ją i wystawić jej truchło na widok publiczny, zgarniając dodatkowy profit, bo przypomnę mieszkańcom, i nie tylko, o swojej obecności – przetrząsnęłam szuflady i wydobyłam drewnianą łopatkę – Ciężko pracowałam na swoją reputację i musiało minąć naprawdę dużo czasu, żeby taki przygłup, jak ten, co go zabiłeś na parkingu, wiedział kim jestem – podniosłam głos – Nie pozwolę sobie odebrać mojej sławy...
- A co z Jokerem? – przeczuwałam, że padnie to pytanie – Prędzej czy później się dowie, że wróciłaś – zalał herbaty wrzątkiem.
- Na to liczę, Eddie – zarechotałam – Stare nawyki pozostały, a ja muszę się rozerwać – dodałam, mieszając starannie – A gdy mówię rozerwać, mam na myśli zabić jak najwięcej osób – rozmarzyłam się.
- Po co? – burknął – By zwrócić na siebie uwagę tego klauna? – drążył.
- Mylisz mnie z Quinn, Ed – przewróciłam ostentacyjnie oczami – To jej życie kręci się wokół Jokera, nie moje – uderzyłam koniuszkiem języka o podniebienie - Ja mam swój własny kult! Miałam. Kurwa, ten czas przeszły boli – zaszlochałam, aż Kier podbiegł i zaczął mnie trącać pyskiem.
- Wszystko ok? – Ed chciał pozować na obojętnego, ale nie potrafił udawać braku empatii. Ja też nie. Dla niektórych nigdy tej empatii nie miałam.
- Nie jest ok! – eksplodowałam, prawie wywalając patelnię – Jestem popierdolona, a jedyna osoba, która była pod tym względem podobna do mnie, nie żyje – wygięłam usta w podkówkę i przetarłam rękawem łzy – Miałam wtedy przeczucie, że nie należy ufać Jeremiahy. Miałam przeczucie! – syknęłam do siebie.
- Z czasem ból minie – położył mi rękę na ramieniu i próbował pocieszyć.
- Nie dotykaj mnie – warknęłam.
- Wybacz – wycofał się, a Kier zaczął do niego szczerzyć zębiska.
- Zapomniałam jak to miasto na mnie działa – wypuściłam powietrze i zamknęłam oczy. Policzyłam w myślach do dziesięciu i wróciłam do przygotowywania kolacji – Wyzwala tyle emocji, tyle wspomnień...
- Chcesz pooglądać telewizję? – Nygma ponownie próbował zacieśnić nasze relacje.
- Nie – odmówiłam – Zamknę się w pokoju z laptopem – postanowiłam.
- Samotność źle wpływa na psychikę, Juliet. A pamiętaj, że twojej nic jeszcze nie dolega – nie odpuszczał.
- Nie będę sama. Caro dotrzyma mi towarzystwa – zaśmiałam się, wskakując na blat i pałaszując jajecznicę. Pies oczywiście żebrał. Zresztą nie tylko on. Odnosiłam wrażenie, że Ed żebrze o moją uwagę, a ja robiłam wszystko, żeby nie musieć z nim spędzać czasu...
Powrót do Gotham podziałał na mnie tak, jak się spodziewałam. Oddech nostalgii osiadł mi na karku, a pragnienie zemsty zaczęło tworzyć w głowie bardzo przemyślane scenariusze. Pingwin zapłaci mi za wszystko, identycznie stanie się w przypadku tej całej Jillian Diamond. Pierdolona złodziejka. Nie ma drugiej JC i trzeba będzie to szmacie przypomnieć.
No i Joker. Porzuciłeś mnie, złamasie i ciebie również dosięgnie kara. Wszyscy dobrze wiedzą, Panie J, że najbardziej cierpisz, kiedy nie możesz posiadać swojego Cukiereczka...
Opowiadanie, które bawi i uczy: zwłoki naprawdę można rozpuścić w roztworze z soli kaustycznej, niestety środek nie pochłonie kości i zębów. Nie zmienia to jednak faktu, że wykąpanie trupa w wannie pełnej ługu sodowego utrudni identyfikację ciała i jest spora szansa, że ręka sprawiedliwości nas nie dosięgnie hehe.
Caro wróciła do Gotham i jak pewnie niektórzy zauważyli, Juliet nie nadaje się do normalnego życia, bo jej wtedy odpierdala w złym znaczeniu.
Na całe szczęście zabiła Zuzkę i jej niedoszłego purchlaka, no i wyjebała w zaświaty ludzi z bloku, bo spowodowała celowo pożar, by zgarnąć hajs z ubezpieczenia
Do zobaczyska w następnym rozdziale, elo
CDN
JCBellworte
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top