♦Rozdział 12♦

Helikopter ruszył. Mnie z jakiegoś powodu ogarnęły czarne myśli. Co jeśli się rozbijemy? Czy powiedzą o tym w telewizji? Zrobią z tego dnia miesięcznicę? Będą blokować pół stolicy, żeby można było oddać mi hołd? Czy powstanie komisja w sprawie tej katastrofy? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

Śmigłowcem gwałtownie poruszyło, a moje wnętrzności niebezpiecznie podeszły do gardła. Zamknęłam oczy i naciągnęłam bardziej kaptur na głowę. Och, sto razy wolałabym zrobić sobie kolejną sjestę w celi, ale jeśli mam być szczera, to mogliby się mnie najzwyczajniej w świecie pozbyć, gdybym odmówiła wcielenia do Legionu Samobójców.

Dlaczego akurat ta nazwa? Dlaczego legion? Jedyne co pamiętam, to że były legiony rzymskie. Ech, miałam z tego kartkówkę na historii. Dostałam 4+ i było mi smutno, że to nie 5-. Piątka zawsze brzmi lepiej, a skoro już dajemy plusy czy minusy, to jaka różnica czy to będzie 4+ czy 5-? Ano właśnie taka, że dla mojej czternastoletniej duszy miało to ogromne znaczenie. Kiedyś to były problemy, a teraz jedyne o co muszę się martwić, to żeby przeżyć lot helikopterem i potem nie dać się zabić tym złym, co ich idziemy pokonać.

— Te, Caro. Chodź do nas – przez warkot maszyny przedarł się głos Boomeranga. Pokazałam mu gestem dłoni, że spasuję.

— Nie trudź się. Juliet jest antyspołeczna – Harley wykorzystała okazję, by mi dopiec. Zignorowałam oboje.

— Skoro jesteśmy drużyną, to musimy się zapoznać – Australijczyk nie odpuszczał – Nie bój się, nie ugryziemy – zarechotał. W tej propozycji było coś sympatycznego, być może Digger chciał się po ludzku zaprzyjaźnić, dawał vibe pijanego, ale jednak fajnego wujka. Wciąż, nie miałam ochoty na uspołecznianie się.

— Mów za siebie. Ja potrafię gryźć i to mocno – wtrąciła Quinn, imitując kłapnięcie.

— W to nie wątpię, blondi – zaśmiał się i stracił mną zainteresowanie.

— Flag, gdzie my do kurwy lecimy w ogóle? – Deadshot wyglądał na dziwnie zirytowanego zachowaniem tej dwójki.

— Za dużo chciałbyś wiedzieć. Dopóki nie spierdolisz, gdzie pieprz rośnie, to będzie dobrze – uciął Kapitan.

— Wow, co tak agresywnie, szefie? – zironizował, ale brzmiało to dość obojętnie.

— Po prostu wykonujcie swoją robotę – ponownie zakończył dyskusję.

Po tym zdaniu cała reszta ucichła. El Diablo również nie był rozmowny, Killer Croc miał objawy choroby lokomocyjnej, a asystentka Flaga, Katana non stop miała wyraz twarzy manekina – zero emocji. Z całej tej zgrai znałam tylko Floyda i niestety Harley. Tego, że śmietanka towarzyska składa się z ludzi pokroju morderców, bandytów i psycholi mogłam się na luzie domyślić, ale tak to nikt nie był specjalnie wylewny.

Boomerang rzucał zabójczymi bumerangami – jak słowo daję, myślałam że jego moc to rzucanie złotym lassem. Croc był ludożercą i co dziwne, zabijał. El Diablo, jak na diabła przystało, władał wodą, tfu, ogniem. Katana wyglądała jak wyciągnięta z anime i nosiła na plecach dwie ostre katany. Tylko, gdzie się zapodziała jej dżinsowa kurtka?

Dobre.

Tia, ich pseudonimy sprawiają, że czuję się identycznie jak słucham sobie fajnej piosenki, potem wsłuchuję się w tekst i okazuje się, że lepiej po prostu bujać się do muzyczki, niż zagłębiać w znaczenie słów.

Jeden z bóli osób dwujęzycznych.

Żeby tylko. Z polskimi utworami mam to samo.

Wprowadzasz tu za dużo autorefleksji.

Autorefleksji? To błądzenie myślami też jest zabronione?

— Spójrzcie na te światełka! – Harley przyklejała głowę do szyby – Wy też to widzicie? – inni poszli jej w ślady i zaczęli patrzeć przez okno. Psychologia tłumu zadziałała i również zerknęłam przez ramię. Oprócz panoramy szklanych budynków można było dostrzec lejący się z nieba fluorescencyjny promień błękitnego światła.

— Co to? – spytał Floyd.

— Atak terrorystyczny. Dzień jak co dzień – odparł Flag.

— A może to apokalipsa? – zasugerował Harkness.

— Nie ma szans. To byłoby zbyt duże wybawienie – burknął Lawton.

— Oj stary, widać, że nie jesteś optymistą – parsknął Boomerang.

— Gadasz jak moja terapeutka. Może powinieneś zrobić licencję? – zakpił.

— Masz terapeutkę? – zdziwiła się Quinn.

— Raz w tygodniu mam spotkanie indywidualne. Ponoć to ważne, żebym umiał mówić o własnych uczuciach – prychnął – Pierdolenie i tyle.

— To nie jest pierdolenie – Harley chyba poczuła się, jakby ją obrażono – Emocjonalna dojrzałość jest niezwykle istotna w codziennym życiu, a to jak najbardziej uwzględnia mówienie o swoich uczuciach – jej dziecięca maniera mówienia gdzieś zanikła.

— I to mówi wariatka? – kapitan kangur dobrze się bawił.

— Przypominam, że mam doktorat z psychologii, złamasie – odgryzła się.

— Ja mam certyfikat ukończenia kursu rzeźbiarskiego – wtrącił Deadshot. Wyczułam sarkazm i nie mogłam się nie uśmiechnąć – I czy to w jakiś sposób zmienia to kim jestem? Nie sądzę.

— Źle do tego podchodzisz, słodziaku. Musisz zajrzeć w głąb siebie i zrozumieć, co cię tak naprawdę definiuje – Blondynka pacnęła go przyjacielsko w ramię.

— Ok, zaglądam w głąb siebie i stwierdzam, że laska, której odbiło nie jest ekspertem w dziedzinie samo—zrozumienia – Lawton był nowym królem sarkazmu na pokładzie.

— Wiem, do czego zmierzasz – zachichotała – Nie odbiło mi, tylko uwolniłam swoje prawdziwe ja – teatralnie rozłożyła ręce i objęła samą siebie.

— Czyli, to prawdziwe ja okazało się wariatką, tak? – było widać, że Digger lubi takie dyskusje.

— Po prostu znalazłam nową motywację, żeby żyć – odrzekła dumnie.

— Świetnie – zironizował Floyd.

— I co jest tą motywacją? – zagaił Boomerang.

— Miłość – westchnęła Harley z rozmarzeniem i tu już poległam. Zaczęłam parskać i nawet zakrywanie się rękawem bluzy nie pomagało.

— I to cię tak bawi, Caro? – rzucił mój towarzysz w sarkastycznym poczuciu humoru i poczułam na sobie spojrzenia innych.

— Nie... — zaprzeczyłam, odwracając głowę. Śmiech nie ustępował i gniótł mi kiszki.

— No przecież widać, że rżysz – obrał mnie za cel.

— Śmiech to mój mechanizm obronny – wydusiłam z trudem.

— Przed czym? – zaciekawił się Australijczyk.

— Przed wszystkim – zarechotałam jeszcze głupiej. Quinn wywęszyła prawdziwy powód mojej głupawki i zaatakowała mnie.

— Drwisz, bo nigdy nie zaznałaś miłości. Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy ktoś cię szczerze i prawdziwie kocha – wyrecytowała, a ja aż zachrumkałam, zwracając na siebie jeszcze większą uwagę.

— Przynajmniej jest jakaś integracja – podsumował z radością pan od frisbee. Usiłowałam jakoś zachować poważną minę, ale nie wychodziło. Jednak tak się złożyło, że kilka chwil później moja głupawka przestała być punktem kulminacyjnym tej wycieczki, kiedy helikopter wpadł w turbulencje i wylądował na plecach. Z daleka wyglądało to groźnie, ale wszyscy uszliśmy cało, co Flag zakomunikował swojej przełożonej.

— Ale jazda! – Harley jako pierwsza stuknęła obcasami na klapie śmigłowca i wyskoczyła z niego, jakby była po przejażdżce rollercoasterem. Ja też miałam rollercoaster, ale w żołądku.

— Z drogi! – niechybnie popędziłam w kierunku śmietników i tam z ulgą pozbyłam się tego, co mi zalegało.

— Uhuhu, wygląda na to, że Caro cierpi na chorobę lokomocyjną – skomentował Boomerang.

— Wielkie halo. Moja córka też. Każda dłuższa podróż z nią to wyzwanie – odparł Deadshot – Caro, żyjesz? – zawołał mnie.

— Chwila – poprosiłam, normując oddech. Wszyscy widzieli jak mną telepie na uboczu. Żołnierze, współ—złoczyńcy. Gapili się, jakby to było dziwne, że Juliet Caro ma tak ludzkie problemy jak choroba lokomocyjna. No mam, od urodzenia.

Pamiętam wyjazdy na wakacje. Pobudka o czwartej rano i łykanie Aviomarin...

— Woo, to chyba coś poważnego – burknął Australijczyk, kiedy znowu zwymiotowałam.

— Flag, weź ją odeślij do pierdla. Jest chora i będzie nas spowalniać – warknął Floyd.

— Cisza – uciął kapitan, podchodząc do mnie – Dasz radę? – spojrzał na mnie dość miękko, nie jak na kryminalistkę.

— Zabić się w niebezpiecznej misji? Na pewno – zadrwiłam, poprawiając sobie włosy.

— Nikt nie zginie – brzmiało to jak wyuczona formułka. Może i byłabym skłonna w to uwierzyć, ale ołowiany żołnierzyk miał głos jak sprzedawca fotowoltaiki.

— To po co te microchipy? – wyprostowałam się, zaszczycając go swoim wypielęgnowanym resting bitch face.

— Żebyście nie próbowali uciec. Chodź – na jego twarzy ponownie zagościł poważny wyraz.

— Uciec? Dokąd. Nie mam gdzie – wzruszyłam ramionami, maszerując za Flagiem. Ten rzucił mi przelotne spojrzenie, drużyna się skompletowała i ruszyliśmy patrolować okolicę. Ponoć roiło się tu od terrorystów.

Deadshot trzymał się z Harley, Boomerang usiłował podrywać Katanę, Croc szedł na uboczu, a ja znalazłam się obok ognika. Oboje milczeliśmy i tak było ok. Zresztą, podziwiałam zniszczenia, bo to miejsce przypominało post apokaliptyczny film.

Lub moje poczynania w GTA.

Lub te na żywo.

Ech, chciałabym umieć obsługiwać bazookę.

Czemu Joker mi tego nigdy nie pokazał?

Bo jest chujem.

Obserwowałam otoczenie. Kapitan Kangur zmienił towarzystwo i gadał z tym typem od wspinaczki. Coś między sobą szeptali. Nagle doszło do ciekawej sytuacji. Boomerang i Slipknot próbowali nawiać, ten drugi wskoczył na budynek i zaczął zjeżdżać po tyrolce, kiedy Flag wyciągnął zegarek i panu uciekinierowi rozwaliło główkę. Auć.

To pewnie boli bardziej niż zwykła migrena.

— To dopiero zabójcza appka! – zarechotała Quinn, a Flag był wściekły.

— Komuś jeszcze ucieczka w głowie?! Kogo mam rozwalić?! Ciebie? – wskazał na Harley – A może ciebie? – przeniósł swoje zainteresowanie na Lawtona.

— Wyluzuj, Flag – mruknął płatny zabójca. Szybko zapomnieliśmy o Slipknocie i szliśmy dalej. Flag ciągle był na łączach z Waller, żołnierze nie opuszczali karabinów ani na sekundę. Dotarliśmy do jakiegoś głównego pobojowiska, z daleka można było dostrzec dziwne postacie.

— Zaczekajcie tu – rzucił nasz przywódca i razem z grupką swoich przyczaili się za zniszczonym radiowozem.

— Chyba będzie grubo – prychnął Deadshot.

— Najwyższa pora. Zaczynam się nudzić – blondynka zachichotała złowieszczo.

— Też – poparł ją Australijczyk – Spacerować to sobie mogę u siebie. Tu by się przydała jakaś akcja, trochę rozlewu krwi – wyjął spod kurtki dwa ostre bumerangi.

— Najlepiej, gdyby obyło się bez – przemówił El Diablo.

— Rozlewu krwi? – zaczepił go Digger – Koleś, chyba nie siedziałeś za niewinność, co? – podpuszczał go.

— Odpuść mu – westchnął Floyd – Ma w sobie największą siłę z nas wszystkich.

— Co się tam dzieje w ogóle? – Harkness stanął na palcach, żeby lepiej widzieć.

— Pewnie opracowują strategię – rzuciłam, dostając w zamian ich spojrzenia.

— Strategię? Co to za filozofia, by palnąć terrorystom w łeb? – spytał, oczekując pociągnięcia tematu.

— Jak dla mnie, to oni wyglądają jak z taniego cosplayu – niby przypadkiem zerknęłam na Harley.

— Nie rozumiem, po co cię wzięli, Caro. Ty się nawet bić nie potrafisz – sprowokowałam ją.

— Wolę patrzeć jak inni się leją, zresztą, trochę bólu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Dostało się po mordzie raz czy dwa w Arkham. Chcieli mnie tam kiedyś nawet zgwałcić.

Przetrzymywano mnie w różnych miejscach i torturowano.

Jedna terapia szokowa, druga. Nacięcia na skórze, które się już nie zagoją.

Sporo przemocy w tym moim żywocie. Czy wypieram to wszystko? Może.

Wiem, że typem wojowniczki nie jestem. Kiedy mnie krzywdzą, to daję się krzywdzić, ale kiedy mogę się zemścić, to to robię.

— Skoro jesteś masochistką, to jak złamię ci rękę, to mi jeszcze za to podziękujesz? – prychnął Boomerang. Irytował mnie bardziej z każdą sekundą.

— To tak nie działa. To ja wybieram, co mnie kręci, a co nie – zaprzeczyłam.

— Seks ze zbirem cię kręci? – uśmiechnął się obleśnie.

— Nie, ale seks na jego zwłokach już tak – kąciki ust spięły się i odsłoniłam swoje popisowe ząbki.

Teoretycznie, przeruchanie się w towarzystwie trupa powinno się liczyć, nie?

No tak, ale to nie było „na" tylko „obok". Więc trzeba to będzie wypróbować.

Jokerowi powiedz.

Ja go nie chcę widzieć!

Widzieć go nie musisz, ale przelecieć zawsze można, nie?

Lecz się.

***

Byliśmy po pierwszej napierdalance. Zastrzeliłam kilku glutocosiów, bo terrorystami ciężko ich było nazwać. W sumie wszyscy się trochę rozerwaliśmy przy zabijaniu tych dziwaków, no może oprócz Diablo. On zachował zimną postawę i ani razu nie wykorzystał mocy ognika do unicestwienia tych smołoludków. Na serio, oni wyglądali jakby jeden z drugim wpadli do kadzi ze smołą, a odgłosy wydawali jak zombie. Specjalnie silni nie byli, poza tym jako obserwator całej akcji miałam dobre miejsce, do którego cymbały nie mogły się dostać. Łatwiej było im kruszyć móżdżki, natomiast ekstrawertyczna gromadka wirowała w centrum wydarzeń, co skończyło się porwaniem Flaga.

Deadshot i Quinn go uratowali, ja byłam zbyt zajęta ściąganiem złotego zegarka z ręki typiarza, który kiedyś był człowiekiem, ale potem transmutował się w gównogostka, więc straty sentymentalnej nie będzie.

Może po drodze zahaczymy o jakiś lombard i będę mogła to opylić za niezłą kaskę. Trzeba myśleć przedsiębiorczo.

— Bardzo nam pomogłeś! – czemu moje bardzo istotne rozważania zawsze są przerywane przez czyjś wrzask?

— Tak jest lepiej – bronił się El Diablo. A, czyli chodzi o bierną postawę typa w walce z niebezpieczeństwem. Ja go rozumiem. Też wolałam zachować bezpieczną odległość.

— Lepiej? Dla kogo? – Boomerang nie odpuszczał.

— Nie jestem maszyną do zabijania – upierał się pan wytatuowany.

— To lepiej zacznij – Digger wyeksponował złote zęby i splunął lekceważąco. Flag nas pospieszył, ponoć cel znajdował się gdzie indziej.

— Nawet kogoś zastrzeliłaś, brawo – Deadshot szedł obok mnie, sypiąc przytykami.

— Jaki jest twój problem? – zagaiłam – Nie musisz ze mną gadać, będzie mi o wiele lepiej iść samej i mówić do ręki – zmarszczyłam brwi.

— Zawsze traktujesz rozmowę jak atak? – zaśmiał się.

— Jestem nieufna, więc tak – potwierdziłam – Czego chcesz? Co kombinujesz? – zarzuciłam go oskarżeniami.

— Planujemy uciec. Wchodzisz w to? – ściszył głos. Moje oczy się rozszerzyły.

— Potrzebujesz mojej pomocy, żeby nawiać? – zadrwiłam.

— Mniej więcej – kiwnął głową, po czym złapał mnie za ramię i bardziej się przybliżył – Słuchaj, Caro, oboje chcemy tego samego, a im nas więcej, tym łatwiej będzie wybić Flaga i resztę i stąd spierdolić – jego głos był tak mocno nasączony chrypką, że ledwo rozumiałam, co mówi.

— Aha, a co z tym czymś w szyjach czy głowach? – drążyłam.

— Później się to ogarnie. Harley mówi, że Joker to załatwi – dodał. Nie mogłam powstrzymać rechotu.

— Joker? W sensie, zrobi coś dla innych? – ledwo hamowałam śmiech.

— Nie ma nic do stracenia, więc równie dobrze można zaufać temu klaunowi – odparł.

— Świetny pomysł – ironizowałam i nagle mnie coś tknęło – Ej! – teraz to ja złapałam Floyda za ramię.

— Co? – burknął oschle.

— Co to znaczy, że Joker to załatwi? Co on tu kurwa idzie? – syknęłam.

— Nie wiesz tego ode mnie – uciął – Lepiej się skup, to może wyjdziemy z tego żywi – dodał i poszedł przodem.

Po chuj on tu idzie? Zawsze wszystko psuje i zmusza mnie do zwracania na niego uwagi.

To dlatego Griggs dał nam ten telefon.

J zaplanował misję ratunkową...

Reszta spacerku minęła mi w ciszy. Nikt nie chciał koło mnie iść i nawiązywać więzi. Heh, przywykłam. W międzyczasie Quinn rozwaliła szybę w sklepowej witrynie i ukradła stamtąd torebkę. Znaleźliśmy się pod jakimś budynkiem, Floyd rozbił drzwi i razem z Flagiem opracowywali plan, kiedy niespodziewanie winda ruszyła, a w niej uśmiechnięta Harley machała na pożegnanie. Zgraja ruszyła za blondynką, mnie i tak nikt nie zauważał, a musiałam skorzystać z toalety. Odłączyłam się od grupy i weszłam do jednej z kabin. Pęcherz zawsze wybiera najlepsze momenty...

W budynku była dobra akustyka. Kiedy myłam rączki, bo czystość to podstawa, i przeglądałam się w lustrze, bo jestem narcyzem, dało się słyszeć strzały i odgłosy walki. Omijała mnie kolejna napierdalanka, ale po co miałam się przemęczać. Gnaty są po to, żeby strzelać do ludzi, a nie zmutowanych stworów.

— Nie mój cyrk, nie moje małpy – poprawiałam szminkę na ustach, gdy poczułam wibracje w kieszeni spodni. No tak, ukryłam tam komórkę od Griggsa. Żaden pożytek z niej nie był, bo ani Internetu, ani Spotify, nawet na głupi Youtube nie mogłam wejść, a bez muzyki moje życie szybko traci kolorki.

Mimo to przyznam, że ciekawość zwyciężyła. Wyjęłam telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość.

— „Idę po ciebie, szykuj się" – przeczytałam – A co ja? Kanapka? – prychnęłam i opuściłam łazienkę. Wypadało dołączyć do drużyny potępionych, bo się jeszcze zdenerwują i Juliet Caro umrze na wybuch głowy.

— Czy to byłaby spektakularna śmierć? No z jednej strony tak, a z drugiej meh – stwierdziłam na głos i wydałam z siebie kilka westchnięć, kiedy doszłam do głównej Sali – Którędy teraz? – rozejrzałam się. W pustej przestrzeni moje kroki były dość głośne, szczególnie, kiedy chodziłam po tłuczonym szkle – Chyba do góry – sypnęłam sobie na rękę garść landrynek. Oby to nie były te z gazem usypiającym – Pójdę schodami, to przynajmniej kardio sobie podrobię.

Moja kondycja twierdziła co innego. Ledwo przeszłam na półpiętro i dostałam zadyszki, aż musiałam się oprzeć o biurko. Dopiero później dostrzegłam ciała czarnych ludków.

— O nie, ominęła mnie najlepsza część imprezy. No cóż – wzruszyłam ramionami i podążyłam szlakiem trupów. Oprócz mutantów znalazłam też ciała zwykłych ludzi, ale oni chyba zginęli wcześniej – Chwila – coś mi przyszło do głowy i wsadziłam rękę w kieszeń spodni jednej z martwych babek. Bingo! Wygrzebałam telefon! Samsung! Z dostępem do Internetu! – Zablokowany odczytem palca – zirytowałam się, ale potem oprzytomniałam, podniosłam rękę denatki i cyk! Telefon odblokowany – Jeszcze tylko słuchawki i będę w niebie – emocjonowałam się, przeszukując trupa – Kurwa – zaklęłam, kiedy moją uwagę przykuła szuflada biurka. Bez zawahania tam zajrzałam i znalazłam to, o czym marzyłam – Błagam, działajcie – mamrotałam, podłączając sprzęt do telefonu – Tak! Kompatybilne! – niemal zapiszczałam, wskakując na Youtube i wyszukując jedną z ulubionych piosenek. Schowałam smartfona do kieszeni i bluzy i zaczęłam wchodzić po kolejnych schodach, tym razem bujając się w rytm Salt Shaker.

Po pokonaniu następnych stopni zgrzałam się jeszcze bardziej i musiałam ściągnąć bluzę i zmienić położenie komórki. Bluzę zawiązałam wokół pasa i jakoś działało.

— Shakin' like a salt shaker, shakin' like a salt – podśpiewywałam sobie, gdy za jedną ze ścian zobaczyłam ruch. Jeden mutant się ostał i zmierzał w moim kierunku – O nie, nic z tego... Powtórka z 44! – wydarłam się i wpakowałam w łeb potwora kilka kulek. By nie było niedomówień, dźgnęłam go jeszcze nożem dla pewności – Kurwa, ile tych schodów? – jęknęłam, widząc coraz więcej stopni.

Gdzie jest latający kucyk, kiedy go potrzebuję?

No nic, wdrapałam się na kolejne piętro, piosenka zdążyła się zmienić na Candy Shop 50 centa. Lekko przyciszyłam, w oddali dało się słyszeć helikopter i kolejną strzelaninę.

— Nie wejdę tam – zatrzymałam się.

— Zabiją cię, jeśli nie wejdziesz.

— Zabiją też, jeśli wejdę – prychnęłam – Chyba że zmienię piosenkę na coś bardziej badassowego – zaczęłam w pośpiechu scrollować playlisty – Dobra. To się nada – włączyłam Missile autorstwa Dorothy.

— Tia, zaraz missile przeleci przez ciebie, kretynko.

Pchnęłam metalowe drzwi i znalazłam się w samym ogniu. Dach budynku był ostrzeliwany przez świra w helikopterze. Zaraz, czy to nie jest Joker?!

Nic nie widać z daleka, musiałabym podejść bliżej.

— Juliet, schowaj się! – ktoś krzyknął, a ja poczułam ból w szyi, następnie wibracje w kieszeni. Niedaleko coś huknęło, w efekcie czego się przewróciłam, gubiąc telefon i słuchawki.

— Caro, kurwa! – jak przez mgłę widziałam, że Deadshot zaciąga mnie w osłonięte miejsce – Harley! – zaraz po tym krzyknął. Wciąż oszołomiona, kątem oka widziałam jak Quinn wchodzi na platformę, zrzuca kurtkę i kieruje się w stronę helikoptera.

— Zabij ją! – rozpoznałam głos Waller. To ona też tu była.

— Ktoś rozbroił jej ładunek! – to był Flag.

— Ładunek? Ten w szyi? – odruchowo pomacałam się po karku. Wciąż czułam ból.

— Co ty odpierdalasz, Caro?! – Floyd warknął na mnie, ale przebijało się przez to coś więcej, niż złość.

— Co tu się dzieje? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

— Zielonowłosy imbecyl zajebał helikopter i ratuje tylko Harley! – przekrzykiwał hałas.

— Mówiłam ci – zaśmiałam się i niespodziewanie obraz się rozmazał.

— Caro?

— Dobranoc – zamknęłam oczy, wyciszając się. Chyba nie umarłam. Mam nadzieję.



Juliet nie jest zbyt drużynowa w tym zespole, a Pan J zamiast ją uratować, to ją uszkodził. Harley już do niego biegnie, ale JC ni chu o tym nie myśli. JC prawdopodobnie śni o ucieczce przed tornadem, bo w jej śnie zawsze jest tornado.

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top