♦Rozdział 5♦

Od mojego powrotu do Gotham minął tydzień. Zadomowiłam się w mieszkaniu Eda i całe dnie nie opuszczałam pokoju, nie licząc spacerów z Kierem albo wyjścia do sklepu. W celu dopasowania się do ponurego miasta, przywdziewałam głównie ciemne ubrania, faworyzując duże bluzy z kapturem.

Mój nastrój zmieniał się jeszcze bardziej niż zwykle. W efekcie stąpałam na cienkiej granicy pomiędzy chęcią uświadomienia mieszkańcom, że wróciłam, a moim ulubionym hasłem ''a jebać to''.

Ed był znośny, ale nie nadawaliśmy na tych samych falach. Nygma nie należał ani do ludzi rozmownych, ani rozrywkowych. W sumie ja też, ale to on jest problemem. Nie ja. Nie pił, nie śmiał się zbyt często i nałogowo czytał książki. Naprawdę szło zwątpić, że Riddler jest kryminalistą i doszło do tego, że jego brak produktywności zaczął mi się udzielać. Może czytać nie lubiłam, ale wkręciłam się w rozwiązywanie krzyżówek. Każdy sposób, by poćwiczyć szare komórki jest dobry, ale nie mogłam tak ciągnąć na dłuższą metę. Musiałam wreszcie zrobić coś szalonego, bo odkąd wróciłam do miasta, moje życie się nie zmieniło, nie licząc mieszkania z maniakiem zielonych garniturów.

***

W geście zmęczenia przetarłam oczy, gdyż napis na pudełku płatków śniadaniowych rozmywał się bardziej, niż powinien. Ziewnęłam, zasłaniając usta nadgarstkiem i zerknęłam na cenę obiektu mojego pożądania.

- Rozbój w biały dzień – skomentowałam pod nosem – Mam płacić trzy razy więcej za firmowe płatki, chociaż ich tańsza wersja niczym się nie różni? – z niechęcią odstawiłam produkt na półkę – Chuj, będziemy januszować – wzięłam mniej kosztowny odpowiednik i wrzuciłam do wózka.

- Jeny, ja dzisiaj zdycham. Tak to jest, jak się śpi tylko czternaście godzin – rzuciłam półprzymkniętym okiem na listę zakupów. W tym samym momencie, w czeluściach mojej torebki zabrzmiał dzwonek komórki. Westchnęłam ciężko pod nosem i wsadziłam rękę, starając się wymacać smartfona – Klucze, klamka, portfel, zapasowa klamka, nóż, zapasowy nóż, guma do żucia, druga guma do żucia, słuchawki, moje leki, moje drugie leki, moje trzecie leki, których nie biorę, kurwa, gdzie ten jebany telefon! – grzebałam w torebce już kilka minut, aż w końcu wyciągnęłam to, co chciałam. Zmarszczyłam czoło i niechętnie nacisnęłam zieloną słuchawkę – Tak?

- Gdzie jesteś? – Ed się nie cyrtoli w tańcu. Żadnego cześć, ani be, ani me, ani pocałuj mnie w de.

- W markecie, a co? – odpowiedziałam, siląc się na grzeczność – Nie zostawiłam kartki na lodówce? – zmarszczyłam lekko brwi i wydęłam dolną wargę.

- Nie. Nie zostawiłaś – zaprzeczył – Juliet, wiesz, że jesteś poszukiwana i chodzenie w miasto jest ryzykowne. Robisz za moją asystentkę i nie mogę pozwolić, żeby cię złapali – dodał lekko podirytowanym tonem. No cóż. Dałam mu kilka powodów, żeby uważał mnie za nieodpowiedzialną debilkę.

Dwa dni temu

Klucz zachrzęścił w drzwiach i pan domu wszedł do środka. Powoli przekręcił zamek i rozejrzał się podejrzliwie po pomieszczeniu. Mógł coś skojarzyć i postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu.

- Znowu dzisiaj nigdzie nie wychodziłaś? – spytał, wieszając płaszcz na wieszaku.

- Jak nie, jak tak. A z psem kto wychodzi? Duch Święty? – odpowiedziałam, podnosząc szklankę z drinkiem do ust.

- Nie za wcześnie na picie? – zmarszczył brwi, zerkając na opróżnioną do połowy butelkę wódki.

- Eddie, nie baw się w mojego tatusia, bo on kaput – prychnęłam – Nie jest za wcześnie, a ty zdążyłeś na imprezę – dodałam, szczerząc się przebiegle.

- Jaką imprezę? Przecież tu nikogo nie ma – zdziwił się, a ja zaczęłam się głupkowato cieszyć.

- No jak nie ma – wydęłam usta – Juliet jest, Caro przyszła i JC, Jelly Jester też wpadła – oznajmiłam wesoło, wychylając całego drinka. Natychmiast się skrzywiłam – Brrr, złe proporcje soku do wódki – otrząsnęłam się – Sid nas nawet odwiedził – wtrąciłam.

- O czym ty dziewczyno mówisz? – Ed coraz częściej nie był w stanie zrozumieć, co mam na myśli.

- Dostawca pizzy – rzuciłam głosem, jakby to było logiczne – Czekaj, pójdę po niego – odstawiłam pustą szklankę na stolik i pobiegłam w stronę – Sid, nie bądź odludkiem, przywitaj się!

- Zaryzykuję stwierdzeniem, że rzekomy Sid nie istnieje, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jesteś pod wpływem alkoholu – usłyszałam jak Ed siada na kanapie. Musiał niechcący poruszyć Kiera, bo doszło mnie psie warczenie.

- Sid jest tutaj! – weszłam wraz z towarzyszem do pokoju. Mężczyzna patrzył pustymi, niebieskimi oczami na mistrza zagadek, który od naszego wejścia pogrążał się w coraz to większym niepokoju.

- Coś ty zrobiła, Caro... Przecież to obrzydliwe – wzdrygnął się.

- Haha, lepiej mi powiedz, czy moja twarz brzmi znajomo – rzuciłam w niego dowodem osobistym Sida – Dzień dobry, przywiozłem pizzę – naśladowałam głos dostawcy. Sądząc po wyrazie twarzy Eda, czuł on się wyjątkowo nieswojo – A teraz sztuczka! – zawołałam, ściągając z siebie ludzką maskę – Abrachupacabra, o to ja! – rozłożyłam szeroko ramiona.

- Dziwię się, jakim cudem w Arkham nic na ciebie nie znaleźli – pokręcił głową – Jesteś chora, Juliet.

- Chorzy to są ludzie, którzy biorą kredyt na wesele – odpowiedziałam – Ja żyję według własnych zasad, czyli bez nich. Moralność ogranicza, podobnie jak zakaz robienia aniołków w świeżym asfalcie – skwitowałam – Kier – zagwizdałam – Aport! – rzuciłam mu odkrojoną twarz dostawcy a pies pochłonął to jednym kłapnięciem pyska.

Dla niekumatych, przywitałam gościa od pizzy kulką w łeb, zaciągnęłam go do pokoju, odkroiłam starannie twarz i bawiłam się w role play z moim lustrzanym odbiciem. Potem zostawiłam truchło przy oknie, żeby smród wywietrzał i zjadłam całą pizzę, następnie wyciągnęłam wódkę, zrobiłam se drinki, no i Ed przyszedł i resztę już znacie.

No wiem, że chcecie poznać dokładne szczegóły mojej zabawy, a ja mam niewyobrażalną ochotę obrzydzić niektórym życie i opisać proces wcielania mojego role play w życie, a zatem cofnijmy się godzinkę, może półtorej do momentu, kiedy w drzwiach stanął dostawca...

Godzinka, może półtorej wcześniej

Chodziłam po ścianach z głodu, oczami wyobraźni widząc ten ciągnący się ser i przy okazji moją walkę o oddech, jak się tradycyjnie nim zacznę dławić. Schiza normalnie. Mam czasami dziwny gardło-ścisk i chociaż wiem, że udławienie się serem jest niemożliwe, to jedzenie go na gorąco stresuje mnie jak cholera...

Oni zawsze ściemniają z czasem dostawy. Do 20 minut, dobre! Niech sobie to w dupę wsadzą. Minęły już dwa kwadranse, a mojej pizzy jak nie było, tak nie ma!

- Dość tego kurwa. Zemszczę się – poszłam do swojego pokoju, a właściwie pomieszczenia, które Nygma mi udostępnił na czas naszej, podejrzewam, krótkiej współpracy. Eddie zachowuje się zbyt często jak typowy nerd. Nie lubię takich osób, bo ja miałam zawsze wyjebane, a oni lubią podchodzić do pewnych spraw zbyt poważnie.

Otworzyłam szufladę i wyjęłam swojego złotego gnata. Naładowałam magazynek do pełna i wróciłam do przedpokoju, by móc spektakularnie powitać spóźniającego się dostawcę.

- Nie ma bata. Nie igra się z głodną Juliet. W ogóle się z nią nie igra, a to też zależy od jej humoru, dnia tygodnia, temperatury powietrza i te pe, ale z głodną JC nie igra się najbardziej! – fuknęłam na głos – Niech mnie ktoś zabije, zanim umrę z głodu – zaśmiałam się przez łzy, okupując podłogę pod drzwiami wejściowymi. Siedziałam z podkurczonymi nogami, podkładając sobie lufę pistoletu pod brodę – Pączusiu? – zacmokałam – Chodź do mnie. Kieeeeeer! – zawyłam, trzęsąc się ze śmiechu i nie wiem już, czy to był śmiech radości czy smutku – Nie opuszczaj mnie! – zawołałam, ale pies był zbyt zajęty drzemką – Kier, nie rób mi tego... - jęknęłam żałośnie – Co mi wyryją na nagrobku? Juliet Caro. Umarła z głodu pod drzwiami, trzymając gnata. Cudna wizja...

Moje modły, których w ogóle nie poczyniłam zostały wysłuchane i dźwięk dzwonka rozległ się po całym mieszkaniu. Na pełnej wkurwie otworzyłam agresywnie drzwi i strzeliłam do gościa, serwując mu serię kul w makówkę. Zgarnęłam pudełko z pizzą i wniosłam je do środka, kładąc w miejscu poza zasięgiem zręczności owczarka i zaciągnęłam ciało do pokoju.

- Teraz się zabawimy, ty chuju zajebany – zarechotałam, przynosząc Kajtka i z dozą niepewności wbiłam końcówkę ostrza w twarz mężczyzny. Pociągnęłam gładko, tworząc płytkie nacięcie i wykrawałam kształt, z urzeczeniem przyglądając się strużkom krwi, które wypływały spod naruszonej skóry nieboszczyka. Pomagając sobie ręką i tworząc palcami coś na kształt linijki, starannie odcinałam coraz większy obszar od mięsnej powłoki. Wreszcie efekt był gotowy i zdjęłam maskę z manekina. W dotyku przypominała ciasto na pierogi. Taka fajna, rozciągliwa. Z drugiej strony przypominała dobrze wysmażonego naleśnika. Nie wiem co lepsze.

- Alexa, play Can't Feel My Face – zawołałam, wklepując jednocześnie nutkę na komórce. Jak przystało na kogoś zupełnie normalnego, przyłożyłam sobie twarz martwego dostawcy do swojej buźki i zaczęłam tańczyć w rytm piosenki i drzeć się jak gwałcony orangutan podczas refrenu. Nie obyło się bez serii selfie i wygłupów w kierunku lustra. A wspominałam, że zmusiłam dostawcę do tańca? Co prawda był trochę sztywny w ruchach, ale to na mnie miała się skupiać kamera i blask fleszy, co nie?

- I can't feel my face when I'm with you, but I love it! – zawodziłam, potrząsając Sidem jak workiem ziemniaków. Ech, to była dobra zabawa, ale musiałam się pozbyć akcesoriów przed powrotem Eda. Nygma zastrzegł, że nie będzie tolerował moich zbyt chorych odpałów, zatem szybko przetransportowałam zabawkę do innego pokoju, otwierając przy okazji okno, bo zaczął trup powoli gnić. Przykleiłam mu twarz z powrotem i chcąc nie chcąc poszłam po ścierkę do podłogi, żeby zetrzeć ślady czerwonej oranżady, która wyciekała z niektórych części ciała Sida. Oporządziłam samą siebie, mydląc łapki mydełkiem i przy okazji pysk, bo wyglądałam jak rottweiler po spotkaniu z listonoszem, i zabrałam się za moją pizzę. Ojebałam ją w niecałe pół godziny i postanowiłam uczcić mój nowy rekord czymś mocniejszym. Drin za drinem i tak to się stanęło, że Eddie zastał Juliet Caro na pół-rauszu, hehe.

***

- Doskwiera ci brak mocnych wrażeń i mordujesz, by mordować – zauważył Nygma – Może chciałaś po prostu wrócić do Gotham, a życie na krawędzi dawno ci się znudziło? – drążył.

- Obrażasz mnie, Eddie! – fuknęłam – Sid, to mój pierwszy poważny trup od czasów powrotu. Tak to siedziałam sobie kulturalnie w domu i rozwiązywałam krzyżówki, a no właśnie! – coś mi się przypomniało i wskoczyłam na sofę. Wywaliłam kilka poduszek i wyciągnęłam kolorową książeczkę – Czym człowiek obwiązuje sobie szyję? Lina nie pasuje – chwyciłam w dłoń długopis i przysunęłam się do mistrza zagadek, wskazując hasło, które mnie trapiło.

- Może chodzi o szal? – popatrzył na mnie jak na idiotkę.

- Aaa, to dlatego mi się nie zgadzało – puknęłam się w głowę – A tutaj, co będzie?

- Jedna z potrzeb człowieka – przeczytał – Naprawdę wpisałaś tu ''samobójstwo''?

- Myślałam, że to będzie dobra odpowiedź – tłumaczyłam się.

- Najlepszy przyjaciel człowieka po psie. Dałaś tu nóż – westchnął z rezygnacją.

- No co! To prawda! – obstawiałam przy swoim – Kajtek i ja jesteśmy zżyci. Dałam mu nawet imię!

***

Naturalnie rzecz biorąc, dobry wypad do miasta nie mógł się obyć bez Kajtka. Gdyby można było zabierać psy do sklepów, Kieruś maszerował by dumnie przy mojej nodze i warczał na każdego bachora. Jak już wspomniałam, minął tydzień od mojego mieszkania z Edem, a dwa dni temu dałam mu powód, bym wylądowała na bruku. Chyba tylko mnie kręciło odkrojenie ludzkiej twarzy i przykładanie jej do swojej. Niby Eddie taki genialny a nie wziął pod uwagę, że w ten sposób można łatwo zmienić tożsamość. Gonią cię psy i nagle bang! Tryb incognito włączony! I niech ktoś powie, że nie jestem zajebista i kreatywna!

- Mhm – mruknęłam – Widzę, że Alzheimer ma się dobrze – westchnęłam – Starość nie radość.

- Starość? – zakpił – Juliet Caro, ty masz mentalność dziecka. I to upośledzonego.

- Dwanaście lat to już nie takie dziecko, ale jednak dalej gratka dla pedofila – zauważyłam celnie, zaglądając do pustego wózka. Modlę się nad tymi płatkami już od godziny chyba...

- Dlaczego dwanaście? – spytał.

- Mój wiek minus dziesięć – wyjaśniłam.

- To wtedy wychodzi jedenaście, a nie dwanaście jak już coś i nie zmienia to niczego w twoim zachowaniu.

- Ano nie – potwierdziłam – Kupić ci coś w markecie? Strasznie tu zdzierają z tymi cenami – poskarżyłam się - Chyba będę musiała wziąć tańsze płatki, zamiast tych, które chciałam. Ktoś za to zginie – zachichotałam z nutą psychozy.

- Nie rób głupstw – syknął – Jesteś kryminalistką i teoretycznie nie powinnaś chodzić swobodnie po sklepie.

- A jednak chodzę – zaśmiałam się – Jaki z tego wniosek? Ano taki, że ludzie w Gotham też mają wyjebane – stwierdziłam rezolutnie.

- Posłuchaj mnie, Juliet. Jeśli chcesz zrobić wielki powrót, to daj się poznać po czymś więcej, niż przyłapaniu na monitoringu – tracił do mnie wszelkie pokłady cierpliwości. Cud, że jakieś miał.

- Tiaa, mam skłonność do zmieniania zdania. Nie wiem czego chcę. Teraz chyba chcę po prostu zabijać – ściszyłam głos. Nie musiałam się od razu chwalić swoim hobby – Bez wielkiego wow. Po prostu się zabawić. Wpaść w ten rytm. Znowu się naćpać – rozmarzyłam się.

- Co?

- To metafora, Ed. Mógłbyś być bardziej aesthetic, wiesz? – przewróciłam oczami.

- W którym markecie jesteś? – warknął.

- Czy to ważne? – prychnęłam.

- Tak, bo jak wrócisz, musimy porozmawiać i chcę wiedzieć jak daleko zajechałaś – odrzekł sztucznie spokojnym głosem.

- W takim razie nie wrócę – rozłączyłam się i wyciszyłam telefon – Na czym to ja, a tak! – ożywiłam się – Zabiję przypadkową osobę, bo płatki kukurydziane są za drogie – przejechałam wzrokiem po klientach. Widocznie los chciał, żebym zabiła jakieś dziecko. Tak mnie ta myśl podjarała, że mogłabym sobie zwalić, ale powstrzymałam się od zgorszenia publicznego. Opracowałam własną technikę zabijania. Nazywa się: wyjmij gnata i zastrzel kogoś. Wpadłam na ten pomysł pod prysznicem, zatem musi być genialny.

Naukowcy udowodnili, a przynajmniej przeczytałam gdzieś w necie, że podczas kąpieli do ludzkiej głowy przychodzą najlepsze pomysły, które powinny być wprowadzane w życie. Nie inaczej w tym przypadku. Wymyśliłam metodę, która składała się z dwóch kroków i na sto pro była skuteczna!

Niepostrzeżenie schowałam się za półką z suchymi przekąskami i przeprowadziłam selekcję. Niezauważalnie wyjęłam pistolet z torebki, chowając go w kieszeni bluzy i oblizałam się namiętnie. Na innych crack działał w ten sposób, a na mnie myśl o zabiciu niewinnej duszyczki. Wyobraźcie sobie pozorny spokój tych żałosnych ludzi. Przychodzą do sklepu, pełni nadziei na kupno świeżych produktów i są święcie przekonani, że ich życiu nic nie zagraża. Aż tu nagle okazuje się, że w tym samym markecie krąży Juliet Caro, wkurwiona zawyżoną ceną płatków i uważa to za świetny powód, by kogoś skasować.

Dostałam przyjemnych drgawek i dyszałam jak pedofil. Mogę wybrać kogokolwiek i zakończyć jego marny żywot. Mam władzę w rękach... Najprzyjemniej jest zajebać jakiegoś kaszojada, także ten.

- Nikt kurwa nie będzie podnosił ceny płatków na mojej zmianie – stłumiłam śmiech i zwolniłam cyngiel. Jakiś przypadkowy gówniak padł martwy, wywalając przy okazji piramidę z puszek. Cały stos zwalił mu się na głowę i nie wszyscy zorientowali się w sytuacji. Dopiero po chwili nastąpiło olśnienie i podchodząca pod trzydziestkę blondwłosa mamusia zaczęła się drzeć jak gwałcony orangutan. Na czilerce schowałam klamkę do kieszeni bluzy i machinalnie wrzuciłam do wózka jakiś produkt. Wokół dzieciaka i miotającej się mamuśki zebrał się tłumek ciekawskich. Podzielili się na tych, co nie dowierzali i na tych, co starali się uspokoić kobietę. Szło deprechy dostać od tej atmosfery, więc kulturalnie zajęłam miejsce w kolejce. Stanęło na tym, że kupiłam paczkę chipsów, a resztę zakupów postanowiłam zrobić w spożywczaku blisko domu Eda.

- Będę winna centa – powiedziała kasjerka, fundując moim Laysom ślizg po taśmie. Czy to nie jest rozczulające, że niektórzy ludzie w Gotham mają już tak wyjebane, bo to Gotham? Jakby, na jej oczach umarł bachor, koleżanka z kasy obok zadzwoniła po karetkę, a ta tutaj myślała chyba tylko o przerwie.

- Dobrze – wyciągnęłam dłoń po resztę. Babka zwróciła uwagę na moje blizny w postaci uśmiechu. No tak. Odkąd zaczęłam się pojawiać w policyjnych kartotekach i prasie jako Juliet Caro, a nie wspólniczka Jokera, wraz z dokładnym obrazem mojej pucułowatej buźki, pismaki zaczęły się przyglądać mojemu nietuzinkowemu image. I tak oto, tak jak Joker był znany ze swoich włosów i tatuaży, tak JC mogła zostać rozpoznana po charakterystycznych bliznach na dłoniach. Ubierałam się raczej zwyczajnie. Nie nosiłam kolorowych, abstrakcyjnych ciuchów i nie prowadzałam się jak kurwa w stylu Quinn. Może właśnie dlatego łatwiej było mnie przeoczyć niż zauważyć, a w tych workowatych, ciemnych bluzach to już w ogóle wyglądałam jak typowy nastolatek z depresją, których w Gotham City nie brakowało. Te uśmieszki stanowiły najlepszy dowód, że masz do czynienia z prawdziwą Juliet Caro, a nie jej tanią podróbką. Niebawem cię znajdę Jillian i pójdziemy razem na herbatkę. Ostatnią herbatkę w twoim życiu...

- Juliet Caro – zmarszczyła brwi. Na jej twarzy zagościł nieodgadniony wyraz. Być może olewała fakt, że sprzedaje chipsy znanej z okrucieństwa wariatce, albo starała się ukryć niepokój.

- Co, zawiadomi pani bagiety? – przewróciłam oczami w geście znudzenia. Babka musiała już skojarzyć fakty i powiązać tajemniczą śmierć bachora z moją obecnością.

- Zaraz kończę swoją zmianę i jak dla mnie możesz nawet cały ten sklep wysadzić w pizdu – odparła, a ja zachichotałam – Nie mam ochoty na jeszcze większy rozpierdziel i wizytę policji – dodała – Zabieraj się stąd – dodała mniej przyjemniej.

- Pełna kulturka – skomentowałam – Przy okazji, to wasza wina, że dzieciak nie żyje. Podwyższyliście trzykrotnie cenę Corn Crisps – syknęłam – Tak się nie robi – ledwo powstrzymałam łzy – Teraz sobie nie zjem płatków na śniadanie – posmutniałam.

- Szybciej tam! – warknął za mną inny klient. Sprowokował mnie. Przekleństwem albo darem była u mnie nagła irytacja, na równi z emocjonalnym rollercoasterem. Nie dość, że byłam w psychicznej rozsypce, bo musiałam zrezygnować z kupna ulubionych płatków, to jeszcze się napatoczył jakiś cham, przez którego byłam zmuszona narazić się przyłapaniem na monitoringu.

- Gdzie ci się tak spieszy, kurwiarzu? – wycelowałam w niego pistoletem.

- I po co pan ją prowokował? – westchnęła kasjerka. Na rękę jej było moje spierdalanie w podskokach, a nie odstawianie cyrków w roli głównej, ale co ja poradzę, że chciałam go zamordować?

- Przecież to Juliet Caro! Niech ktoś zadzwoni po policję! – oburzył się ten debil z ryjem jak podeszwa od kapcia.

- A dzwońcie se – wybuchłam śmiechem i zwolniłam spust. Krzyk. Huk. Krew. A niech to. Spierdoliłam kolejność – No co? Nikt nie ma odwagi? No dawajcie! – podjudzałam ich – Jak nic mam ze trzy gwiazdki. Może cztery.

- Gwiazdki czego? – wyjąkał jakiś przerażony mężczyzna.

- Michelin kurwa, wiesz? – zakpiłam – Ja chciałam tylko kulturalnie kupić te chipsy – podniosłam w górę Laysy, żeby wszyscy widzieli – Jestem impulsywna, jestem pierdolnięta i nieobliczalna. Czego wy oczekujecie, kiedy podwyższacie cenę na Corn Crisps?! – podniosłam głos, manewrując lufą gnata przed ludźmi.

- Niech ktoś da jej te jebane płatki, albo wszystkich tu pozabija – warknęła ciemnoskóra sprzedawczyni. Zaczynałam ją nawet lubić, zakładając, że mogłabym do kogoś czuć sympatię.

- Nom. Gdzieś tu miałam granat. Zrobimy mieszankę mięsną, hehe – sięgnęłam do torebki, ale ktoś krzyknął ''nie''. Kilka sekund później do moich łapek wpadła paczka płatków – Może ten dzień ma mimo wszystko jakiś sens – wyszczerzyłam się.

- Zabiłaś mojego męża, jebana suko! – ryczała żonka, no, teraz wdowa po kapcioryju.

- Ja jebie, to se znajdziesz drugiego – przewróciłam oczami i spakowałam płatki do torebki – Do widzenia – uśmiechnęłam się do kasjerki i jak gdyby nigdy nic, wyszłam ze sklepu.

***

Sprawiedliwość rzadko jest po mojej stronie, nic więc dziwnego, że któryś z tej bandy zidiociałych imbecyli zadzwonił po gliny i Jimmy z kompanią dogonili mnie, zanim zdążyłam zjeść całą paczkę chipsów. Plus, cała ujebana w krwi byłam dość widoczna dla otoczenia i mogłam to trochę przemyśleć, a że myślenie nigdy nie było moim atutem, no to cóż. Jasne, zdarzało się, że mózg działał na pełnej wersji a nie tylko na demo Windowsa 95, ale zwykle tak różowo nie było.

Siedziałam zatem w celi na posterunku i miałam niezły widok na zgromadzenie. Policjanci próbowali skupiać się na swojej pracy, ale co rusz ktoś rzucał okiem w moją stronę. Odmachiwałam grzecznie, bo savoir vivre to ja znam. Przynajmniej nie odebrali mi moich chipsów. Podałam sensowny argument, że za nie zapłaciłam i nie mogą mi skonfiskować jedzenia, szczególnie, że nigdy mnie w tej klatce nie karmią i w ogóle jak żyć?

- Wstawaj, Caro. Czas na przesłuchanie – jakiś strażnik podszedł do mnie i wykręcił mi ręce do tyłu. Na nadgarstkach zabłyszczały moje ulubione bransoletki. Kajdanki.

- Nie tak gwałtownie – jęknęłam – Nadwyrężyłam sobie rękę od trzymania gnata – mruknęłam.

- Zrób sobie przysługę i zamilcz – syknął koleś.

- Zrobić, to ja se mogę samogwałt – zaśmiałam się.

- Jesteś pijana?

- Nie. Zabijanie działa na mnie jak narkotyki. Pytanie, skąd mogę wiedzieć jak one działają, skoro nigdy nie brałam? – wyjaśniłam.

- Zamknij się.

- Poczekaj aż moja introwertyczna połowa się uaktywni – westchnęłam – Trzy, dwa, jeden – liczyłam, gdy strażnik prowadził mnie do pokoju przesłuchań – Mogę tam nie iść? Paraliżuje mnie strach związany z nagłym przypływem aspołeczności...

- Do środka – siłą wepchnął mnie do pomieszczenia i usadził na twardym, niewygodnym krześle. Po chwili wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z własnymi myślami. Nigdy nie zrozumiem fenomenu białego światła i tej wszechobecnej sterylności. Szare ściany, przywodzące na myśl szpital psychiatryczny, lustro weneckie z boku, plastikowy stół z ohydnym motywem marmuru i niewygodne krzesła z metalowymi elementami, żywcem wyciągnięte z polskich przychodni. Podłoga wyłożona szarym linoleum, a to wszystko okraszone tym cholernym oślepiającym światłem o barwie porcelanowych licówek.

Nie minęła minuta, albo i nie i do środka wszedł mój dawno niewidziany znajomy. Jimmy dorobił się lekkiego zarostu, ale pogarda w oczach dalej ta sama.

- Spotykamy się po dwóch latach – zajął krzesło naprzeciwko – Dwa lata byłaś spokojna, Juliet. Dwa lata – akcentował tę liczbę, jakby chciał położyć nacisk na rozczarowanie, które nim targało. Może myślał, że byłam na jakimś odwyku i wyleczyli mnie z fetyszu mordowania?

- Może to szczegół, ale dwa lata nie było mnie w Gotham – odpowiedziałam, niepewnie nawiązując kontakt wzrokowy z kapitanem.

- A gdzie cię wywiało na ten czas? Do więzienia, psychiatryka? – dociekał, nie szczędząc przy tym cynicznych min.

- Do ojczyzny – odparłam beznamiętnie.

- No tak. Juliet Dabrowsky. Córka Rene i Simona Dabrowsky. Zamieszkała w Gotham od jedenastu lat, nie licząc dwuletniego pobytu zagranicą – wyrecytował, łącząc spracowane. dłonie

- Możecie tam wpisać Ciemnogród – mruknęłam – Albo Absurdystan.

- Teraz rozmawiamy o twoim powodzie, dla którego zabiłaś z zimną krwią dwójkę ludzi – uderzył pięścią w stół – Zdajesz sobie sprawę z tego, że władza Pingwina się skończyła, a wraz z nią twój immunitet niekaralności? – jego głos był lodowaty – Osobiście wpakuję cię do Belle Reve, bo tam jest miejsce dla takich wypaczonych jak ty – nachylił się nad stołem.

- Nie mam z kim psa zostawić. Nigdzie nie pójdę – postawiłam sprawę jasno.

- Czy ty słyszysz, co mówię? – warknął – Dopilnuję, żebyś zgniła w więzieniu...

- Po raz kolejny moje zdanie się nie liczy – pokręciłam głową z dezaprobatą – Nie ma kto się zająć Kierem, a nie pozwolę go oddać do schroniska – zastrzegłam.

- Zdanie chorych psychicznie nigdy się nie liczyło, nie liczy i nie będzie liczyć – warknął Gordon – Zasługujesz na długą odsiadkę – postanowił.

- Zdania są podzielone – wzruszyłam ramionami – Miałam swój własny kult, który uważał, że jestem świetna, a po drugie, nie jestem chora psychicznie, mimo że sprawiam takie wrażenie – wyszczerzyłam się z przyzwyczajenia.

- Twierdzisz, że twoje działania odbiegają od zachowania wariatów? – Jim był sceptycznie nastawiony do moich słów.

- Ech. Przeprowadzili na mnie w Arkham tyle testów, że powinnam w ciemności świecić – zacisnęłam usta – Nic nie wykryli, Jim. Może i ciężko w to uwierzyć, ale Juliet Caro jest z medycznego punktu widzenia całkiem... normalna – wbiłam wzrok w stolik.

- Niedorzeczność – odchylił się do tyłu, stykając plecy z oparciem krzesła. Podniosłam na niego oczy – Jesteś szalona i niezrównoważona, nawet jeśli jakieś testy tego nie potwierdzają – warknął oschle.

- Możemy się kłócić z nauką, tak jak w moim kraju dyskutują teraz z biologią – wypuściłam powietrze – Tylko, że to przeciwników prawd naukowych uważa się za debili, a nie odwrotnie – zachichotałam.

- To nie jest klub dyskusyjny, tylko przesłuchanie – przerwał mi – Dlaczego zabiłaś dwójkę niewinnych ludzi? – powtórzył z większym naciskiem.

- Dwójkę? – zmarszczyłam czoło – Byłam pewna, że zastrzeliłam bachora i złamasa. Nie przypominam sobie żadnych ludzi – pokręciłam głową z dezorientacją.

- Widzę, że cię to bawi – patrzył na mnie z nasilającą się pogardą.

- No właśnie nie. Nie bawi mnie to, bo zabiłam dwa bezużyteczne śmiecie, a nie ludzi – broniłam swojego argumentu.

- Dziecko było niewinne! – Jim stracił nad sobą panowanie i dostrzegłam, że ledwo się hamuje przed uderzeniem mnie. No cóż. W oczach ograniczającego prawa to ja byłam śmieciem dla takich jak on.

- Niewinne? – zadrwiłam – Stanęło mi na drodze, kiedy miałam dobry motyw do popełnienia zbrodni – jęknęłam teatralnie.

- Jaki motyw...

- Nie uwierzysz, ale podwyższyli cenę Corn Crisps. Trzykrotnie!

- Zabiłaś dwie osoby, bo podnieśli cenę jakichś jebanych płatków?!

- Jim, nie wiedziałam, że przeklinasz – zaśmiałam się.

- Milcz, do cholery! – podniósł głos – Dosyć tego. Dzwonię po służby specjalne, żeby cię zabrali do Belle Reve – wyjął smartfona i wybrał jakiś numer. Posmutniałam gwałtownie. Nie chciałam znowu tam wracać, bo nie miałam żadnych przyjaciół i nie istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że mnie ktoś stamtąd odbije...

- Traktujecie mnie jak gorszy sort, a ja tylko robię to, co kocham. To niesprawiedliwe – pociągnęłam nosem i uroniłam kilka łez.

- Ty płaczesz? – zdziwił się kapitan, nie przerywając prób połączenia.

- Dziwisz się? Myślisz, że nie mam żadnych uczuć, a mam. Ledwo wróciłam do miasta, a już chcecie mnie zamknąć, jak przestępcę – wygięłam usta w podkówkę.

- Jesteś przestępcą. Skazą tego miasta – warknął Jim, wyraźnie zły na brak odzewu ze strony służb specjalnych.

- A może Mufasą? – palnęłam. Gordon zerknął na mnie z niechęcią – Sztywny jesteś jak ci, co ich skasowałam – kąciki ust powoli powędrowały w górę. Jim odsunął komórkę od ucha, żeby mi coś odpowiedzieć, gdy do środka wpadł Harvey.

- Jim, mamy problem – zaczął, zerkając na mnie z podobną pogardą, co jego przyjaciel.

- Jak duży? – spytał kapitan – Usiłuję się skontaktować z Belle Reve, żeby zabrali Caro, ale nikt nie raczy podnieść słuchawki – burknął.

- Caro będzie musiała zaczekać – westchnął ciężko Bullock.

- Nie, to ten problem będzie musiał zaczekać – upierał się Jim – Trzeba ją umieścić za kratkami. Jest nieobliczalna, a w szpitalu zbyt łagodnie ją traktują – dodał. Oburzyłam się na te słowa.

- Ty zjebany jesteś, czy udajesz? – syknęłam do kapitana – Torturowali cię kiedyś w takim szpitalu? – zacisnęłam zęby ze złości.

- Widzisz? – Gordon spojrzał znacząco na Harvey'ego.

- Jeśli chcesz ignorować polecenia prezydenta... – zaczął wąsaty.

- Prezydent dzwonił? – Jim zrobił wielkie oczy.

- No. Mamy tak jakby zagrożenie końcem świata – delikatnie to ujął – Pamiętasz Waller? – zagaił.

- Pewnie. Coś z nią? – zaniepokoił się kapitan. Wykorzystałam okazję, że przestał na mnie zwracać uwagę i podniosłam dłonie w stronę głowy. Ostrożnie wyjęłam z włosów wsuwkę. Oglądało się te tutoriale na YouTube, a co. Jak jest się kryminalistką, to powinno się znać różne sztuczki, które można by sobie do CV wpisać. Oddział GCPD najwyraźniej kiepsko przędzie z kasą, bo mogli się postarać o coś więcej niż bransoletki z tak słabym zabezpieczeniem, ale co ja się będę...

- Jej tajna broń wymknęła się spod kontroli – Harvey uchylił rąbek tajemnicy. Uuu, jakaś tajna broń postanowiła żyć własnym życiem. Jak do tego doszło, skoro tacy ludzie mają wszystko zawsze zaplanowane i nie uznają nieprzewidzianych okoliczności. Kolejny błąd w Matrixie, a przyjdzie taka i jeszcze powie, że dba o bezpieczeństwo kraju...

- Powiedz, że nie mówisz o...

- Niestety... - potwierdził.

- Jasny szlag – warknął kapitan i się rozłączył – Trzeba ostrzec miasto – potarł brodę dłonią.

- No właśnie, zalecenia są inne...

- Jak inne? – burknął Jim – To ja jestem kapitanem i wiem, że takie sytuacje wymagają nagłośnienia! – oburzył się. Noo, mimo że mam w dupie tych wszystkich mieszkańców, to muszę zwrócić honor Jimmy'emu. Chłop jest kapitanem policji a nie może nawet działań podejmować po swojemu, bo jakiś jebany babsztyl udaje, że panuje nad sytuacją, którą sama wywołała swoim brakiem szarych komórek w główce.

- Waller ma inny plan. Chce powołać Task Force X. Zaraz mamy jechać do siedziby organizacji i przyszedłem ci o tym powiedzieć – wypalił na jednym wdechu.

- Suicide Squad? Czy ta Waller jest niepoważna? Przecież to banda oszołomów – warknął Gordon, ściągając kurtkę z oparcia krzesła. Zwieńczyłam tę gęstą atmosferę swoim śmiechem zdychającej foki.

- Zapytaj się jej przy okazji – zadrwił Bullock, przyglądając mi się z dziwny wyrazem twarzy.

- Kto wymyślił tę nazwę i dlaczego? – wydusiłam przez śmiech.

- To nie nazwa jest największym problemem – odparł Gordon, zakładając ciemnoszarą kurtkę – Tylko skład tego składu.

- Aaa, czyli jak polska reprezentacja w piłce nożnej! – załapałam – No dobra, ale co to wszystko znaczy dla moi?

- Jesteś drugorzędnym zagrożeniem – odpowiedział Harvey.

- To mnie zabolało – fuknęłam.

- Zawsze coś się musi spierdolić – westchnął zirytowany Jim.

- Uroki Gotham, Jim – mruknął wąsaty.

- Na nasze szczęście – zironizował – Ramirez, odprowadź Caro do celi – polecił strażnikowi i wyszedł razem z Bullockiem. Do środka wszedł podstarzały brunet o śniadawej cerze i kilku nadprogramowych kilogramach. No tak. Dieta policjanta składa się głównie z pączków, tj donutów. Jak pączki, to tylko polskie, hehe.

- Powaliło cię? – wydarłam się za nim – Jest koniec świata, a ja mam być zamknięta w klatce?!

- Zamknij się, wariatko – syknął Ramirez, łapiąc mnie za ramię, w celu podniesienia z krzesła, a w moich żyłach zawrzała krew. Nie myśląc za długo wykręciłam głowę i zacisnęłam zęby na kciuku strażnika. Jego krzyk bólu bardziej mnie zmotywował. Pociągnęłam z całej siły i odgryzłam mu palca – Ty szmato! – wydarł się, odskakując ode mnie gwałtownie. Wyplułam zawartość ust na podłogę i próbowałam uciec, ale skubany mnie złapał. Za bardzo krwawił z palca i zamiast do celi, poszliśmy po apteczkę. To znaczy on poszedł, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu lol. Miałam kilka minut na to, żeby dokładniej poszperać wsuwką w zatrzaskach kajdanek i uwolnić te blade nadgarstki. Żyły mi prześwitują, to w razie czego się nie walnę przy podcinaniu, co nie? Jedno pytanie nurtuje moją główkę. Nie mogłam się nauczyć ściągać bransoletek wcześniej? Na przykład w przeszłości, kiedy ten zielonowłosy zwyrol przypinał mnie nimi do łóżka?

Zgadnijcie, kto nawiał z posterunku i jeszcze odzyskał swoje zabaweczki? GCPD mają burdel w papierach, w organizacji, we wszystkim i stosunkowo łatwo jest dać w długą, jak wokół nie kręci się ojciec sprawiedliwości, kapitan Jim Gordałn.

- Pff, banda debili – skomentowałam, idąc sobie chodnikiem i kierując się na przystanek autobusowy. Po chwili usiadłam na ławce i wyczekiwałam swojego transportu. Mogłabym sobie prawko zrobić, ale po pierwsze: nie chce mi się, po drugie uwielbiam ten niepokój w oczach pasażerów jak orientują się z kim jadą, hehe.

Telefon sygnalizował, że powinnam zadzwonić do Eda, który dobijał się pół godziny temu, więc pokonałam fobię społeczną i nacisnęłam jego numer. Nie od razu, bo po kilku scenariuszach rozmowy, jaka mogłaby się między nami zacząć, ale zadzwoniłam.

- Gratuluję odpowiedzialności, Juliet – przywitał się oschle.

- Eee, dzięki? – spróbowałam – Jakiej odpowiedzialności?

- Potrafisz wyczuć sarkazm? – syknął.

- A ty? – odbiłam piłeczkę, chichocząc głupkowato.

- Widziałem cię w wiadomościach...

- Jestem w telewizji? Super! – ucieszyłam się – Albo nie... Nie mam parcia na szkło. Wyglądam przynajmniej naturalnie, a nie jak idiotka? – spytałam.

- Jedyne, co tam widać, to jak zabijasz tego mężczyznę, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, to inni ludzie krzyczą ''Juliet Caro'' – zironizował.

- No i? To jeszcze niczego nie dowodzi – wzruszyłam ramionami – Masz jakieś argumenty na poparcie tej tezy? – drażniłam się z nim.

- Mam argumenty za tym, żebyś wsiadła do samochodu – odparł – Zhackowałem lokalizację twojego telefonu i zaparkowałem jedną przecznicę dalej od przystanku, na którym właśnie jesteś – dodał – Pospiesz się, zanim ktoś się tobą zainteresuje.

- Spoko Maroko – uciszyłam go – Jestem już nieatrakcyjna dla pedofilów i jedynie handlarze organami mogliby się na mnie skusić, ale tak czy inaczej mam broń.

- Przewidziałem podobne teksty z twojej strony i ubezpieczyłem się. Twój pies jest ze...

- Pączuś? – pisnęłam, przerywając mu – Dobra, idę – zerwałam się z miejsca i poszłam w wyznaczonym przez Eda kierunku. Przechodziłam przez ulicę, gdy przejście zajechał mi czarny Rolls Royce. Miałam najgorsze obawy i oczywiście musiały się sprawdzić! Z drugiej strony, ciągle pozostawałam na linii z Edem, więc może wyjdę z tego obronną ręką...

- Co się tam dzieje? – spytał Nygma.

- Chyba mam przejebane – odparłam – Happy Feet przytuptał... - przełknęłam ślinę i próbowałam wyminąć samochód, ale nic z tego nie wyszło.

- No gdybym ja był tobą, Caro, to bym tego nie robił – z auta wysiadł bladolicy osobnik i wlepił we mnie te czarne ślepia.

- Zsasz – prychnęłam, ale na tyle wyraźnie, żeby Ed słyszał – Kopę lat.

- Nie ciesz się tak. Ja nie jestem fanem twojej gęby – rzucił, wyciągając gnata.

- A w lustro kiedyś patrzyłeś, czy nie zdążyłeś, bo od razu pękło? – odpowiedziałam, rozłączając się.

- Serio? To twoja jedyna riposta? – zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem – Wsiadaj do środka, bo inaczej dostanę przyzwolenie na usunięcie cię ze świata żywych – dodał.

- Pierdol się – zakpiłam.

- Mam od tego ludzi – mruknął – Nagrali z tobą odcinek w wiadomościach. Wolisz, żebym to ja cię zgarnął, czy chcesz poczekać na swojego wypudrowanego kochasia? – oparł się o bok auta.

- A co to kurwa zmienia? – burknęłam – Jak dalej jesteś człowiekiem Pingwina, to będzie chciał mnie zabić. Joker też by pewnie chciał i tutaj nie ma mniejszego zła – zauważyłam.

- Co ty myślisz, że jesteś jakaś super wyjątkowa i wszyscy chcą cię wysłać do chórku z aniołkami? – prychnął – Pingwin chce z tobą pogadać.

- Wyczuwam spisek – byłam sceptyczna.

- Typowa laska. Wszędzie węszy drugie dno – pokręcił głową – Wsiadaj do samochodu i oszczędź mi zbliżania się do ciebie – jęknął.

- Zsasz, ty chamie – przewróciłam oczami i chwyciłam za klamkę. Otworzyłam drzwi i z ulgą odkryłam, że Cobblepot nie siedzi w środku – Powiesz mi coś więcej na temat... - zajęłam miejsce i nie dokończyłam, bo Victor wysunął szybę dźwiękoszczelną i tyle było z gadania. Dołączyliśmy do ruchu i coraz bardziej oddalałam się od uliczki, w której czekał Ed z Kierem.

Dwa razy wydarłam się jak szympans podczas okrzyków godowych w celu upewnienia się, że bladolicy na sto pro mnie nie słyszy i zadzwoniłam do Eda. Nie mam najmniejszej ochoty na pogawędkę z typem, którego jedynym sensem było uprzykrzanie mojego życia i liczyłam na to, że Nygma coś wymyśli.

- Odbierz, odbierz, odbierz... - błagałam w myślach.

- Jesteś cała? – spytał po odebraniu.

- Jeszcze – bąknęłam – Łysy z Brazzers dla ubogich wiezie mnie do Pingwina i szczerze powątpiewam w dobre zamiary Cobblepota – relacjonowałam – Eddie, zrób coś, bo oboje dobrze wiemy, że karakan chce mnie poćwiartować, a nie oglądałam jeszcze nowego sezonu Lucyfera!

- Po pierwsze, wiesz co sądzę na temat twoich popkulturowych odniesień, a po drugie, sama coś wymyśl i udowodnij swoją wartość jako kryminalistka – odpowiedział – Nie jesteś głupia, Juliet i powinnaś znaleźć wyjście z tej sytuacji – dodał i się rozłączył.

- Zajedwabiście – warknęłam – Ciekawe jak ja mam uciec? – myślałam głośno i nagle mnie oświeciło. Pingwin jest bardzo porządnicki. Gorszył go Kier w samochodzie, co świadczy o tym, że dobry stan tej fury to jego priorytet. Nawet jeśli Zsasz jeździ sam, musi dbać o czystość autka...

Energicznie stuknęłam w szybkę, a bladolicy niechętnie opuścił ją w dół.

- Czego? – mruknął bez cienia emocji.

- Będę rzygać – wydałam z siebie charakterystyczny odgłos.

- Co? Chyba nie tutaj? – spojrzał przez ramię.

- Mam częste nawroty choroby lokomocyjnej. Zaraz zwymiotuję... - kołysałam się dla lepszego efektu.

- Cholera jasna – jęknął Victor – Zjeżdżam na stację, a ty biegniesz do toalety i wracasz – powiedział, skręcając w stronę stacji benzynowej.

- Mhm... - kiwnęłam głową i szarpnęłam za klamkę.

- Chwila, nie tak szybko – syknął na mnie – Idę z tobą, żebyś przypadkiem nie uciekła – wysiadł od swojej strony z frywolnie zawieszonym na szyi karabinem.

Weszliśmy do środka, a znudzona życiem sprzedawczyni ożywiła się na nasz widok.

- Uszanowanie – Zsasz skinął głową – Koleżanka potrzebuje iść do toalety.

- K-K-Korytarzem na p-prawo... - wydukała kobieta.

- Zaraz wracam – powiedziałam i poszłam we wskazanym kierunku, trzymając się za brzuch. Finalnie nie weszłam do toalety, tylko skręciłam w stronę wejścia pracowniczego. Pokonałam kilka korytarzy i wyszłam tyłem. Przeskoczyłam przez płot i zaczęłam przemykać krzakami. Założyłam kaptur na głowę i udało mi się dostać na postój taksówek. Bez wahania wsiadłam do środka, uprzednio wyjmując gnata i trzymając palec na cynglu.

- Mam przerwę – oznajmił typ, nawet nie rzucając okiem w moją stronę. Bezceremonialnie zapalił papierosa i dał mi do zrozumienia, że będę musiała go błagać.

- A ja kurwa mam dosyć – przycisnęłam lufę pistoletu do jego łba. Koleś tak się zcykał, że aż mu kiep z ust wypadł i oparzył go w skórę. Mężczyzna zdobył się na odwagę i ostrożnie zerknął, by ocenić, czy ma do czynienia z kimś niebezpiecznym – Dzień dobry – wyszczerzyłam się – Będzie pan tak miły i zawiezie mnie do domu? Mam za dużo atrakcji jak na jeden dzień – poprosiłam grzecznie.

- Zawiozę, tylko mnie nie zabijaj... - uniósł ręce w geście obronnym. Wyrzucił dogasającego papierosa przez okno.

- Pożyjemy, zobaczymy – mruknęłam, zapinając pasy. Bezpieczeństwo musi być. Taksówkarz drżącymi dłońmi chwycił kierownicę i uruchomił silnik. Wyjechaliśmy z zatoki i mknęliśmy główną drogą, zważając niestety na sygnalizację świetną, która doprowadzała mnie do szału. Byłoby łatwiej rozjechać wszystkich.

- Wyglądasz znajomo – przerwał niezręczną ciszę, przeplataną dźwiękami cichej muzyki.

- Mówią o mnie w wiadomościach. Juliet Caro, miło mi – przedstawiłam się – Pan wybaczy, ale nie lubię rozmawiać z ludźmi – odwróciłam się w stronę okna.

- Oczywiście – mruknął i ponownie skupił się na jeździe. Nagle muzyka ucichła i automatyczny głos poinformował, że zaczęły się wiadomości. Taksówkarz przełknął nerwowo ślinę, a ja celowo podkręciłam głośność.

- Dzisiaj o godzinie 15:45 doszło do tragedii w supermarkecie Cosymarket. Uzbrojona kobieta zastrzeliła około czterdziestoparoletniego mężczyznę na oczach świadków. Po analizie z monitoringu i relacjach ludzi okazało się, że zabójczynią jest znana kryminalistka Juliet Caro – mówiła reporterka.

- Jest ona niebezpieczna i nieobliczalna, bardzo prosimy ludzi o niewchodzenie z nią w żadną interakcję i zgłaszanie policji jakichkolwiek śladów jej obecności – tym razem rozpoznałam głos Ramireza – Przypominam, że Juliet Caro jest uciekinierką ze szpitala psychiatrycznego oraz więzienia i stanowi zagrożenie dla otoczenia. Prosimy o zachowanie ostrożności – zakończył.

- Mówił funkcjonariusz Ramirez z departamentu policji w Gotham – dodała reporterka.

- Ech, sam pan widzi, że mogę mieć dzisiaj paparazzich na głowie – przerwałam ciszę.

- Tak chyba wygląda zła sława, racja? – odchrząknął nerwowo i zerknął w tylne lusterka. Podzieliłam jego ciekawość i zrozumiałam, czemu się tak gapił. Za nami jechał radiowóz. Czysty przypadek, ale czułam, że taryfiarz zamierza go wykorzystać.

- To by było towarzyskie faux pas – rzuciłam.

- Słucham? – spytał zdezorientowany.

- Tak myślę przynajmniej – wyjęłam nóż – Zabijanie taksówkarza podchodzi pod odchylenie od normy – kontynuowałam, a mężczyzna struchlał – Normy społecznej – wtrąciłam.

- Być może...

- A podpierdalanie kogoś na psy jest odchyleniem od normy? – posłałam mu znaczące spojrzenie.

- Co? – jego pełen lęku wzrok spotkał się z moim.

- Chce mnie pan wydać policji – jęknęłam z zawodem – Nieładnie – zmarszczyłam brwi i podsunęłam końcówkę noża pod jego gardło. Taksówkarz sapnął nerwowo.

- Błagam...

- Trzeba było być fair – wydęłam usta i dźgnęłam mężczyznę. Jego krew zachlapała moje dłonie, a sam zainteresowany stracił panowanie nad pojazdem i taksówka zaczęła tworzyć zygzaki. Otworzyła się poduszka powietrzna, a ja zdążyłam odpiąć pasy, wyciągnąć nóż i wyskoczyć z samochodu. Potoczyłam się po asfalcie i oczywiście poturbowałam i tak leżałam na drodze z twarzą w ziemię, śmiejąc się cicho. Z punktu widzenia gapiów, których obecność wyczułam, mój zniekształcony śmiech przypominał płacz.

- Proszę pani, wszystko w porządku? – ktoś zdobył się na odwagę – Wezwać karetkę?

- Chyba psychiatryczną – podniosłam się z ziemi i stanęłam na równych nogach – Kto będzie tak miły i odwiezie mnie do domu? – rozejrzałam się po zgromadzonych. Ludzie szeptali między sobą i wiedziałam, że już mnie rozpoznawali. Tłum zaczął się wycofywać – Znieczulica – warknęłam i zastrzeliłam jednego z gapiów. Reszta krzyknęła, a ja pokręciłam rękoma i głową, dostarczając gawiedzi koncertu chrupnięć – Muszę się napić – ziewnęłam – I zdrzemnąć – dodałam – Albo najpierw się zdrzemnąć, a potem napić – mruknęłam i usłyszałam dzwonek komórki. Wygrzebałam telefon i zobaczyłam, że dzwoni nieznany numer – Nope – rzuciłam, decydując się nie odbierać. Stałam tam jak idiotka, gdy prawie rozjechał mnie czarny Rolls royce. To było dziwne, ale ucieszyłam się, mimo że Zsasz na zadowolonego nie wyglądał.

- Zajebista ucieczka, Caro. Aż jestem pod wrażeniem – zakpił.

- Spierdalaj – machnęłam ręką i skierowałam się do samochodu. Tia, logika poszła się jebać, bo chciałam pojechać z typem, od którego chwilę wcześniej uciekłam. Rzecz w tym, że naprawdę nie miałam już na nic ochoty i wolałam dobrowolnie dać się zaciągnąć do Iceberg Lounge, niż walczyć z wykwalifikowanym zabójcą, który mógłby mi jednym ruchem poderżnąć gardło. Z piekła nie będę miała jak obejrzeć Lucyfera. Tak, wiem, ta sentencja jest dość wymowna.

- Nie będziesz się stawiać? – zdziwił się.

- Chuj z tym – ponowiłam ziewnięcie – Spałam dzisiaj tylko czternaście godzin i nie mam na nic ochoty – zmarkotniałam.

- Ile osób zdążyłaś zabić? – zagaił, gdy już siedzieliśmy w aucie.

- Dwie. Czas na drzemkę – ulążyłam się na kanapie, robiąc poduszkę z mojej torebki.

- Dziwna jesteś – skwitował Victor.

- Fajnie – zbyłam go.

- Może dlatego Pingwin chce się pojednać. Ciągnie swój do swego – zaśmiał się bladolicy, ale ja go już nie słyszałam. Tak samo jak nie słyszałam, że ciągnie się za nami korowód policyjny, ale Zsasz miał smykałkę i zgubił towarzystwo.

Mój pysk był w wiadomościach. Niedługo wieść rozniesie się po Podziemiu i dojdzie do Księcia Zbrodni, który nie zostawi tej nowiny bez echa. To mnie akurat mało obchodzi. Bardziej mnie zastanawia, czym jest Suicide Squad i co to znaczy, że mamy zagrożenie końcem świata? Plus, dlaczego Ed nie chciał mi pomóc, skoro mieliśmy być partnerami w zbrodni? I co kombinuje ten jebany parasolkarz? Może myślę jak typowa baba, ale czuję spisek...



Wygląda na to, że powrót Juliet został już zauważony i to tylko kwestia czasu, kiedy Joker się o tym dowie.

Ed zaczyna mieć dosyć Caro, a Pingwin zamierza zakopać topór wojenny?

Ci co oglądali film, nie będą mieli problemu z ogarnięciem, czym jest Suicide Squad, ale to, czy JC stanie się jego częścią, czy też nie, dowiecie się w następnym rozdziale. Zakładając optymistycznie, że Pingwin jej nie zabije ^^

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top