♦Rozdział 3♦

Dwa lata później. Jakieś zabite dechami miasto na południu Polski

W urządzonym przeze mnie małym mieszkanku, które pozyskałam po sprzedaży tej rudery, gdzie mieszkali wujki i Edzia, rozbrzmiewała specjalnie przygotowana playlista tak zwanych hoe anthems. Oczywiście w zwolnionym tempie, bo jak to powiadają ''slowed down songs hit different''.

Dwa lata temu, tuż po ucieczce z Arkham, podjęłam jedną z najtrudniejszych decyzji w mojej powalonej egzystencji. Opuściłam Gotham City. Kolebkę mojego szaleństwa, relacji z Księciem Zbrodni i miejsce, gdzie mogłam wyrażać swoją pogardę względem świata, przybierając pseudonim Juliet Caro. Nie lubię się rozdrabniać w uczuciach, ale tamta pamiętna rozmowa z Nygmą mnie przybiła. Miał rację. Nie miałam nic. Joker się mną znudził, Pingwin za cel postawił sobie uprzykrzanie mojego życia, a banda psów również tylko czekała, żeby mnie pojmać, ilekroć zaznaczę swoją obecność na ulicach miasta. Mój jedyny przyjaciel Jerome, nie żyje, zabity o ironio nie przez Jelly Jester, a przez swojego braciszka bliźniaka. No i nie zapominajmy, że byłam sierotą. Zabiłam z zimną krwią rodziców. Nie miałam nic i aż się prosiło o czystą kartę, o jakiś nowy rozdział. Taki inny od poprzednich. Może zatęskniłam za namiastką normalności? Takiej, w której dzień kończę oglądając ulubiony serial, a nie uciekając przed policją. Potrzebowałam małej odmiany i tyle.

Mieszkanie wujków nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia. Wyglądało jak typowe, polskie M4 z przedpotopowymi meblami i czającą się w kątach depresją. Nie, żeby coś. W tym kraju niełatwo jest żyć bez depresji, a kto to potrafi, bez konieczności zapijania rzeczywistości litrami alkoholu, propsy. Propsy od JC.

Postanowiłam zabawić się w bizneswoman i opchnąć tę dziurę za niezły hajs. Nie miałam w tym żadnego doświadczenia, dlatego zainwestowałam w jakieś biuro nieruchomościowe i zwaliłam na nich całą robotę. Tak czy owak, mieszkanie poszło, sępy dostały swoją część, a ja zgarnęłam resztę. Kupiłam niewielkie mieszkanko w przyjaznej dzielnicy i razem z Pączusiem zrobiliśmy z niego nasze wspólne gniazdko. Trzy pokoje z kuchnią i łazienką. Mały metraż, ale wystarczało na moje potrzeby. Odpowiednia aranżacja i dawało się wykrzesać dodatkową przestrzeń. Ceniłam sobie minimalizm w połączeniu z jasnymi barwami.

Wszystko było zwyczajne, ale nie nudne. Chodziłam do parku, galerii handlowych i walczyłam z moherami o miejsce w kolejce do kasy. Polowałam na promocje w Lidlu i Biedronce i tak sobie dzień po dniu żyłam.

Dzisiaj wypadały moje urodziny. Znacznie różniły się od tych poprzednich. Po pierwsze, nigdzie nie wychodziłam. Nie chciałam kusić losu. Po drugie, nie kwapiłam się nawet do założenia jakiejś sukienki. Byłam ubrana po cywilnemu i miałam to w dupie.

Ostatnio padłam ofiarą ubrań w stylu oversize i moją górę dumnie zdobiła przyduża koszula w czarne paski. Pomińmy szczegół, że była to część garderoby męskiej, dlatego iż nie mogłam znaleźć na siebie rozmiaru w pewnej sieciówce. Zaszłam zatem na dział dla facetów i kupiłam to cudeńko. Mój nowy nabytek miał jedną, istotną zaletę. Za każdym razem, kiedy się zbyt mocno nawpierdalałam i wyjebało mi samarę, ciuch skutecznie zakrywał skutki obżarstwa...

Ze względu na okoliczności, zaangażowałam się w dekoracje, bo byłam w typowym urodzinowym nastroju i nie mogłam odpuścić sobie zawalenia mieszkania jakimiś kolorowymi duperelami.

Kupiłam serpentyny i pozawieszałam je w różnych kątach pokoju. Zwisały to tu, to tam, podobnie jak balony, które upodobały sobie czerwony dywan. Wróć. Balony nie zwisały, tylko leżały. Stykały się. Opróżniłam butelkę szampana do połowy. Nie czepiajcie się!

- Dwadzieścia jeden lat minęło, jak jeden dzień! – zaśpiewałam na cały głos – Jestem już za stara dla pedofila, wiesz, Kieruś? – spojrzałam na psa, który leżał na czerwonej kanapie. W ogóle, to muszę przyznać, że mam na pewno lepszy zmysł dekoratorski, niż ten zjeb. Żółte ściany dają mnóstwo pozytywnej energii, czerwona sofa i dywan pięknie się komponują, a jak jest słońce, to w pokoju robi się jasno i przytulnie!

Od zawsze miałam słabość do jasnych barw, mimo iż mój ubiór często tego nie sugerował. Odziewałam się w ciemne T-shirty, bluzy i spodnie, ale żeby było śmieszniej, moje skarpetki najczęściej reprezentowały wszystkie kolory tęczy jednocześnie!

- W końcu wiem, ile mam lat! – zawołałam – Kurwa, do czego to musiało dojść, żebym w końcu ogarnęła, że mam dwadzieścia jeden lat – zagwizdałam, pociągając usta bordową szminką – Ledwo miałam osiemnaście i zostałam porwana przez tego dupka – rzuciłam z nieukrywaną nostalgią – Jak ten czas zapierdala. Jak dziecko w Afryce do wodopoju – błysnęłam wyczuciem taktu i zajebistym poczuciem humoru jednocześnie. Piski samouwielbienia przerwał mi dźwięk dzwonka – Kier, to chyba nasza urodzinowa pizza! – nie opanowałam emocji – Ale się nawpierdalam – oczami wyobraźni widziałam już podwójny ser i irracjonalnie wielkie plastry salami. No ślinka ciekła!

- Wszystkiego najlepszego! – w progu nie stał dostawca pizzy, tylko moja współlokatorka, Zuzka. Nie w smak mi było pójście do roboty, w szczególności, że miałam na koncie gruby hajs. I z napadów z Valeską i jeszcze ten ze sprzedaży nory rodzinki. Może i sprawiałam wrażenie posiadania mózgu wielkości orzeszka, ale nie byłam taka głupia.

Skoro chciałam sobie zrobić przerwę od gangsterki i bycia pierdolniętą wariatką, musiałam grać według zasad. Żadnego wymuszania, kradzieży i zabijania. Wynajęłam zatem pokój Zuzce, która akurat przeprowadziła się do miasta i z niej ciągnęłam kasę. Plus, z nudów dorabiałam sobie raz na jakiś czas jako copywriterka. Siedzenie całymi dniami przed laptopem pokrywało się z pisaniem jakichś tam badziewi. Płatnych badziewi. No i starałam się żyć oszczędnie. Głównie dlatego, że moim jedynym planem był powrót do Gotham i odnowa kontaktów z dawnymi ziomkami, w sytuacji, gdy hajs się zbyt szybko rozejdzie.

Jakby na to spojrzeć, to nieźle mi szło. Mieszkałam w rodzinnym kraju już dwa lata i miałam jeszcze całkiem sporo kasy. Oczywiście, wizja powrotu do Gotham bardzo często nawiedzała moją spaczoną główkę, ale żywiłam nadzieję, że pociągnę w ten sposób jak najdłużej. Udawanie normalnej przychodziło mi łatwo jedynie na początku. Po pół roku przebywania w Polszy, zaczął mi doskwierać brak mojej przestępczej rutyny.

Po tym, jak przyczyniłam się do śmierci dziewięćdziesięciu siedmiu osób, nie mogłam tak po prostu stanąć przed lustrem i powiedzieć ''Jestem normalna. Wcale nie jestem pierdolniętą wariatką, która wyjebała masę ludzi w zaświaty!''. Rzecz jasna, miałam w dupie, że jestem taką właśnie świruską. W sensie, tak, byłam szaloną zwyrolką. Lubiłam się babrać w ludzkiej krwi i strzelać do ludzi z gnata. Jarało mnie dźganie ich nożem, jarała mnie ta cała gangsterka.

Tylko no... Jak miałam się bawić w normalną i niejebniętą w czerep? Przecież dni w Gotham upływały mi na popełnianiu makabrycznych zbrodni. W szczególności, odkąd pozbyłam się balastu rodzinnego i mogłam sobie rozwijać swoją karierę socjopatki, hehe.

Nic więc dziwnego, że marazm sztucznej normalności zaczął mnie przytłaczać, co więcej bałam się, że tak długa abstynencja od szaleństw podświadomie zmieni JC w nudnego szaraczka...

To by było mega straszne!

Po roku siedzenia z dala od miasta mroku zaczęłam naprawdę wariować. Zuzka wychodziła do pracy, a ja siedziałam zamknięta w pokoju, kołysząc się na podłodze. Miałam niekontrolowane ataki śmiechu i płaczu naprzemiennie. Łączyłam ubrania w dziwne, ekstrawaganckie stylizacje i robiłam sobie upiorne metamorfozy, eksperymentując z różnymi kolorami szminek. Puszczałam muzykę na cały regulator, mieszając smutne, depresyjne ballady ze wściekłymi, energicznymi bopami i tańczyłam do lustra, wmawiając sobie, że Juliet Caro wciąż istnieje...

Dopóki Zuza była poza domem, łaziłam po mieszkaniu z gnatem, przypominając sobie dawne czasy. Często w towarzystwie drinka albo jakiejś smakowej wódki. Prym wiodła wiśniówka.

Robiłam różne dziwne rzeczy, jednak upodabnianie się do dziecka z kryzysem tożsamości jeszcze nie oznaczało, że mi odpierdala. Samookaleczanie uderzało inaczej.

To nie była moja pierwsza zabawa z nożem. Przecież na moich dłoniach widniały ''smileface'' i ''sadface'. Zależało to od mojego humoru. Robiłam na tyle płytkie cięcia, że szybko się goiły i nie zostawały na zawsze. No ale do rzeczy. Pewnego razu się najebałam i machnęłam sobie ''x'' między cyckami i ''xD'' na udzie. Zrobiłam to niedawno, więc blizny jeszcze nie zniknęły. Co za tym idzie, musiałam je ukrywać przed współlokatorką, żeby nie zaczęła zadawać głupich pytań.

Czasami mi znacznie odpierdalało, ale cóż. Zawsze mi odwalało. Raz słabiej, raz mocniej. I tym oto sposobem chowałam nóż do kieszeni bluzy, by w kolejce do kasy kogoś nim przetentegować, analizowałam ile lat dostanę za skopanie wyjącego bachora w autobusie, upiekłam ciasteczka z arszenikiem, by nimi poczęstować upierdliwych sąsiadów (niestety się powstrzymałam przed zaniesieniem ich) albo zakradałam się w nocy do Zuzki z zamiarem uduszenia jej poduszką, a gdy się parę razy skapnęła, udawałam, że lunatykuję.

No radziłam sobie raz lepiej, raz gorzej. Wróciłam do grania w GTA, gdzie mogłam choć przez chwilę zaspokoić swoje chore rządze i prowokowałam gównoburze gdzie się dało, by czerpać satysfakcję z wkurwiania ludzi.

- Skończyłaś wcześniej robotę, zgaduję? – zagadałam, wpuszczając dziewczynę do środka.

- Musiałam, głupia – przewróciła oczami – Są twoje urodziny, a ty pewnie zamierzasz je spędzić w domu, co?

- No – pokiwałam głową – Heloł. Zamówiłam pizzę i nie ma opcji, że się z tobą podzielę – zaznaczyłam, zamykając drzwi.

- Powinnyśmy iść na jakąś imprezę, a nie okupywać kanapę – zauważyła – Nawet nie ma tortu!

- Nie mam ochoty na imprezę – zgasiłam jej zapał – I wolę pizzę od tortu.

- Domyślam się – odparła – Ok. Masz dzisiaj birthday, jesteś birthday girl i nie mam nic przeciwko – dodała – Mam dla ciebie prezent! – dopiero teraz zauważyłam, że trzyma w dłoni kolorową torbę. Wydęłam usta w dzióbek i zrobiłam minę ciekawskiego dziecka. Zuza zachichotała i sięgnęła do środka.

Chciałabym, żeby to był gnat. Czerwony, brokatowy i cały w ''xD''.

Koniecznie w ''xD''. Przecież używam tego jako przecinka i kropki! Moja klawiatura w lapku i w fonie składa się z ''xD''. Iks de jak herbatka. Dobre na wszystko.

Po co ci gnat, jak nie użyłaś nawet swojego starego? Ba! Nawet go kurwa nie naładowałaś nabojami!

Od dwóch lat nikogo nie zabiłam! Dwóch pieprzonych lat! Tęsknię za tym. Nie, Caro. Simsy i GTA się nie liczą, chociaż rozjeżdżanie ludzi czołgiem dalej sprawia mi taką samą przyjemność.

Bądźmy szczerzy. Rozjeżdżanie ludzi czołgiem nigdy mi się nie znudzi!

- Oby to była butelka szampana, bo połowę już wypiłam – wyznałam.

- A druga połowa ci nie wystarczy? – popatrzyła na mnie znacząco.

- Nie bardzo – zaprzeczyłam.

- Zostawię to bez komentarza – chrząknęła – Kupiłam ci w prezencie tę bluzkę, którą chciałaś – zgrabnie przeskoczyła do tematu upominku. Z zainteresowaniem przytuliłam ciucha do siebie.

- Jest super. Dziękuję – wyszczerzyłam się i przytuliłam szatynkę. Zuzka była ode mnie o dziesięć centymetrów niższa, miała proste włosy z grzywką i oczy w odcieniu szarego błękitu. Z charakteru przypominała mi Mackenzie, a czasami udawało mi się ją zarazić moim psycho vibe, z czego byłam dumna. Dobrze nam się żyło we trójkę w tym mieszkanku, ale nie zmieniało to faktu, że brakowało mi życia jako Juliet Caro...

- I kupiłam też alko – wyciągnęła butelkę czystej, a ja zarechotałam złowieszczo, zacierając ręce.

- Uuu. Z tym cudeńkiem, połowa butelki szampana powinna wystarczyć – omiotłam trunek pożądliwym wzrokiem.

- Jak będziesz chciała, to skoczymy do monopolowego po kolejną partię, ale wątpię, że będzie nam mało – rzuciła stawiając wódkę na stoliku – Kier, łap ciasteczko – wyjęła z kieszeni psiego chrupka i cisnęła w stronę owczarka. Tamten natychmiast spałaszował przekąskę.

- Może tobie będzie mało. Ja sobie poradzę. Zezgonuję w szczęściu i radości – rozmarzyłam się.

- Albo znowu stracisz przytomność, jak ostatnio – zmierzyła mnie ciętym wzrokiem, odnosząc kurtkę na wieszak.

- Będziesz mi to teraz wypominać? W moje urodziny? – założyłam ręce na siebie.

- Nie umiesz pić.

- Na szczęście mam alkoholiczkę pod ręką, która mnie wszystkiego nauczy – odgryzłam się – Lepiej zgonować w domu i na chwilę stracić przytomność, niż najebać się w klubie i być stamtąd wynoszoną – dorzuciłam, wypominając jej to i owo.

- Ojej. Nic wielkiego się nie stało.

- No nie, w ogóle – prychnęłam.

- Obie nie próżnujemy, ale ja mam mocniejszą wątrobę – wystawiła język, gdy tylko weszła do salonu.

- Chcesz się o to założyć? – uniosłam brwi i wskoczyłam na kanapę.

- Wygram z palcem w dupie – zadrwiła.

- Ja wygram bez, ale jak kto woli – odbiłam piłkę – Przegrywa ta, która pierwsza zacznie rzygać.

- A co jest do wygrania? – spytała.

- Nic. Jedna będzie musiała uznać wyższość drugiej – mruknęłam.

- Dobra – zgodziła się – Pokonam cię, Jula. Przygotuj się na klęskę – dodała.

- Chuj ci w dupę – zaśmiałam się cynicznie – Mam teraz bardzo ważne pytanie – zrobiłam pauzę - Najebiemy się? – puściłam jej oczko,

- Najebiemy się – potwierdziła, przygryzając wargę – I to w chuj – dodała.

- Lodzio miodzio – zaczęłam podskakiwać na sofie jak debilka – Do pełni szczęścia brakuje nam już tylko pizzy. Gdzie oni są z moim zamówieniem?! – pokazałam swój brak cierpliwości, strzelając miny godne Grumpy Cat.

***

Godzinę później byłyśmy już porobione. Nawaliłam się tak bardzo, że podzieliłam się z Zuzką pizzą, a nigdy tego nie robię. Mieszanie szampana z drinkami nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką zrobiłam w życiu, ale tak właśnie zamierzałam spędzić dwudzieste pierwsze urodziny. Zdychając na kanapie ze współlokatorką, próbując jednocześnie oglądać film, który puszczał TVN.

Czy to jest stacja dla ludzi z alzheimerem? Ciągle tylko powtórki! Piątek i super kino, a znowu to samo. Aż żałuję, że płacę za telewizję...

- Julka, telefon ci dzwoni – jęknęła Zuza, podnosząc się ociężale z kanapy – Po co my zmieszałyśmy driny i szampana? – złapała się za buzię, jakby dostała nudności i pobiegła w stronę łazienki, potwierdzając moje przypuszczenia.

- Wygrałam! Bóg jest po mojej stronie! – zaczęłam się drzeć jak upośledzona, ale też mną zakręciło i walnęłam łbem w poduszkę. Po cholerę ustawiłam sobie taki głośny dzwonek?

Spokojnie, Julka, wygrałaś. Nawet jeśli pójdziesz rzygać, to jako i druga i tak czy siak wygrałaś. Masz mocniejszą wątrobę i głowę. Wpisz sobie to osiągnięcie do CV...

Tak, drinki są zdradliwe. Zwłaszcza, jak się jechało tylko na amerykańskim alko, a polska wódka to już inna tematyka. Nawet sok pomarańczowy sto procent nie mógł mnie uchronić od szybkiego przejścia w stan upojenia...

Nie byłam zachwycona faktem, że ktoś postanowił zakłócać moją urodzinową libację. Niestety nie wszyscy ludzie do mnie piszą i niektóre telefony muszę odbierać, a okropnie tego nienawidzę...

Czy mógłby ktoś wymyślić jakąś aplikację dla introwertyków, która odbiera za nich komórkę albo wykonuje za nich połączenia? To by znacznie ułatwiło nam życie, dziękuję z góry.

Plus, jeszcze byśmy nie pogardzili prawem do zabijania irytujących ekstrawertyków, którzy każą nam się otworzyć na ludzi. Tak se tylko marzę...

- No odbierz, do cholery! – krzyknęła z łazienki, przerywając to odgłosem wymiotowania.

- Kiedy ja się boję odebrać telefon – marudziłam, patrząc z lękiem w stronę wibrującej komórki. Wraz z odstawieniem dawnych, przestępczych nawyków, wróciła moja fobia społeczna. No po prostu świetnie!

Gapiłam się w wyświetlacz smartfona, analizując, czy powinnam odebrać, czy też nie. Numer nie pochodził z Polski, a zatem dzwonił jakiś dawny znajomy z zagranicy... Co, jeśli to Joker? I jeśli odbiorę, namierzy sygnał i ześle na kraj nad Wisłą pieprzony helikopter, żeby zmarnować mi kolejne urodziny?!

Co robić? Dobra, odbieram. Mam nadzieję, że nie zapomniałam angielskiego.

- Witam solenizantkę – dziwny ten głos. Taki nieco psychodeliczny. Ciekawe, czy najebałam się dość, by się nie rozłączyć ze strachu?

- Kto dzwoni? – przełamałam pierwsze lody i postanowiłam się odezwać.

- Nie poznajesz? Uciekliśmy razem z Arkham – gostek twierdzi, że pomógł mi nawiać z Arkham. Chyba już rozpoznaję ten charakterystyczny tembr. Jeden ciemnowłosy koleś w okularach go posiada. Maniak zielonych, połyskujących garniturów...

- Nygma? Skąd ty wiesz kiedy mam urodziny? – byłam zaskoczona, że Ed wie, kiedy mam urodziny. Ba! Skąd on zna mój numer?

- Z twojego profilu na Facebooku. Widzę, że wciąż masz akcent – no tak. Wyczytał to z Facebooka I jeszcze chwali mój akcent.

- Dzięki? Czego chcesz, nie mam czasu – podziękowałam lekko zmieszana i dałam mu do zrozumienia, że jestem zajęta. Niszczę swoją wątrobę, więc...

- Jesteś pijana – Eddie jest chyba ciut zdegustowany, że brzmię jak pijana.

- Mam urodziny, pff. Dzwonisz i myślisz że będę trzeźwa? Nie w tym kraju – primo. Mam urodziny I nie zamierzam być trzeźwa. Po drugie. Być trzeźwym i żyć w Polsce jednocześnie? Serio?

- Nie lubisz swojego kraju, co nie?

- Kocham go, ale ludzie posysają pałę – ludzie to kurwy.

- Sądzę, że Polacy mają w sobie to coś – nie wiem, co Eddie chce osiągnąć poprzez to słodzenie, ale ujowo mu to wychodzi.

- O czym ty mówisz? Nie znasz żadnych – już nie wspominając, że on nawet nie zna żadnych Polaków.

- Wystarczy, że znam ciebie – zna mnie. No i co.

- Haha, beka. Dlaczego mi zakłócasz spokój? – czemu mnie człowieku dręczysz, co?

- Mam dobre wieści – na bank ktoś umarł.

- Nazwałeś mnie Juliet. Dawno tego nie słyszałam – nazwał mnie Juliet. Coś tam drga w moim wnętrzu. Albo to serducho albo tasiemiec.

- Pingwin już nie jest burmistrzem. Jeśli chcesz wrócić, nie krępuj się – Pingwin nie jest burmistrzem? Fajnie, ale co ja mam do tego?

- Fajnie, ale policja wciąż tam jest – gliny dalej na mnie polują. Biedna Juliet Caro.

- Przyłącz się do mnie, Caro. To mój prezent – to już wolę voucher do Empiku, skoro propozycja partnerstwa to twój prezent, Nygma.

- Nie wrócę. Pogódź się z tym – ja nigdzie kurwa nie wrócę.

- Udajesz szczęśliwą – jestem happy. Bardzo happy.

- Jestem szczęśliwa.

- Kłamiesz. Kiedy ostatnio kogoś zabiłaś? – kiedy ostatnio kogoś ukatrupiłam? No, dwa lata temu. Trochę to przykre.

- Nie twoja sprawa – ale to nie twój zasrany interes, Ed.

- Szukasz wymówek. Żałosne. Założę się, że nie zabiłaś nikogo od wyjazdu z miasta, prawda? – sam jesteś żałosny. Tak, nie zabiłam nikogo odkąd uciekłam z Gotham. Bawię się w normalnego człowieka, problem z tym masz?

- Spierdalaj, Nygma! – a w ogóle, to się ode mnie odwal. Rozłączyłam się, nie pozwalając mistrzowi zagadek odpowiedzieć. Jak on śmie dzwonić w moje urodziny i psuć mi nastrój?

***

Siedziałam w milczeniu na kanapie z telefonem dłoni. Zastygła w jednej pozycji. Jak posąg. Jakby ktoś nacisnął stopklatkę. Pogrążyłam się w rozmyślaniach. Nygma zdobył jakimś cudem mój numer i postanowił zepsuć mi humor, a co gorsza, wiedział gdzie uderzyć. Miał rację. Tęskniłam za Gotham i pełnym adrenaliny życiem kryminalistki. Układało mi się tutaj, ale chyba bardziej z przyzwyczajenia, aniżeli z własnej woli. Dni mijały na zwyczajnych, przyziemnych aktywnościach, nie licząc faz kryzysu emocjonalnego, który prześladował mnie od dobrych kilku tygodni. Zuza niczego nie podejrzewała. Nie była typem dociekliwej kobiety, skupiała się na swoich własnych problemach. Nie mogłam jej określić mianem przyjaciółki. Nikogo nie mogłam określić tym mianem. Oczywiście, moim najwierniejszym kompanem był Kier, ale z ludzi nikt nie był mi zbyt bliski.

Pingwin nie był już burmistrzem, ale to wcale nie likwidowało moich kłopotów. Miałabym wrócić i narazić się na schwytanie przez policję? Skończyć ponownie w wariatkowie albo pierdlu? Nie dziękuję. To już chyba wolę rutynę i monotonię codzienności, przed którymi się kiedyś tak gorliwie wzbraniałam.

Plus, nie zapominajmy, że moja anonimowość przeszła do historii. Podziemie znało Juliet Caro, mieszkańcy również i mój powrót nie przeszedłby bez echa. Oswald pewnie dalej mnie nienawidzi, nie mam pojęcia, czy Floyd dalej siedzi w mamrze, bo jeśli nie, to on także będzie chciał się mnie pozbyć, no i Joker nigdy nie da mi możliwości swobodnej egzystencji. Nieważne, czy jestem jego, czy też nie...

Powrót do miasta to ryzyko. Ogromne ryzyko. Musiałabym się naprawdę dobrze ustawić, żeby wrócić i przeżyć, a jednocześnie kontynuować dawne przyzwyczajenia. Bo umówmy się. Nie weszłabym z butami w życie Gotham City po to, aby zostać normalną i grzeczną obywatelką. Ten jebany kryzys nie wziął się z powietrza, tak? Jestem odseparowana od swojego hobby i chuj z tym że wiąże się ono z zabijaniem. Dwa lata się powstrzymywałam. Dwa pieprzone lata udawałam normalną, uśmiechałam się do ludzi i pozowałam na niewinną duszyczkę. Wmawiałam sobie, że potrafię żyć jak kiedyś i nie potrzebuję wracać do tej szarej, ponurej metropolii. Całkiem nieźle mi to szło. Oszukiwałam się tak długo, że zaczęłam w to wierzyć.

Och, Caro. Jesteś wybitną aktorką. To twoje przekleństwo...

- Jakim cudem tobie nic nie jest? – głos Zuzki wyrwał mnie z zamyślenia – Ja rzygałam kilka minut, a ty wyglądasz zupełnie normalnie.

Normalnie. Heh. Tak dobrze gram, że nawet nie bierzesz pod uwagę innej opcji.

- Pierwsza zasada picia brzmi: nie chlaj na pusty żołądek – mruknęłam, odkładając komórkę na stolik – Wygrałam i jeszcze nie haftowałam. Jestem lepsza. Przyznaj to - upiłam łyk coli, która stała w szklance. Bąbelki z niej już trochę wywietrzały, ale nie miało to znaczenia.

- Spierdalaj – prychnęła szatynka, idąc za moim przykładem i również biorąc niedopity napój

- Była umowa, poza tym są moje urodziny – popatrzyłam na nią spod byka.

- No. Są twoje urodziny i dlatego dałam ci wygrać – szła w zaparte.

- Jaasne – zaśmiałam się – Skoro tak dobrze wymuszałaś rzyganie, to będzie z ciebie zajebista bulimiczka – nabijałam się.

- Pierdol się – ucięła – Powiedz lepiej, kto dzwonił z życzeniami? – spytała.

- Dawny znajomy – ucięłam.

- I ten dawny znajomy wprowadził cię w stan zawiechy? – drążyła. Po alkoholu stawała się bardziej wścibska, ale dawało się to znieść.

- Tia – westchnęłam i zerknęłam na zegarek w komórce – Już tak późno? – zmrużyłam oczy – Muszę iść z Kierem na spacer – oznajmiłam, podrywając się z miejsca. Pies na dźwięk słowa ''spacer'' ożywił się i zaczął merdać ogonem.

- Idę z wami – rzuciła Zuza – Świeże powietrze dobrze mi zrobi.

- Nie idziemy daleko – zastrzegłam – Kółko wokół bloków i na chwilę do parku – poszłam w stronę przedpokoju i otworzyłam przesuwną szafę. Wyciągnęłam czarne tenisówki i skórzaną kurtkę.

- Skoczymy jeszcze po coś na dobitkę? – uśmiechnęła się przebiegle, wkładając buty. I niby to ja przesadzam z alkoholem? No suka przesadza...

- Nie. Nie skoczymy – odmówiłam – Szczerze, nie chcę już nigdy zgonować. Raz prawie kipnęłam i nie polecam.

- No weź, Jula! – nakłaniała mnie – Tak lubisz o sobie mówić, że jesteś szalona, a nie chcesz nawet dobrze wypić!

- Zuzka, wychlałam większość szampana, cztery drinki, a po południu strzeliłam sobie jeszcze dwa kieliszki wina, więc nie mów mi, że nie chcę dobrze wypić! – warknęłam na nią. Zerknęłam w okno. Jeszcze nie było tak ciemno, ale nigdy nie czułam się bezpiecznie, chodząc po osiedlu. To idiotyczne, ale w Gotham mniej się cykałam.

- A ja bym jeszcze poszła... - zachichotała i prawie upadła na podłogę. Laska ewidentnie nie ma mocnej głowy, ale do picia jest pierwsza...

- Może ty lepiej zostań w domu, bo się jeszcze ze schodów zrypiesz – mruknęłam, pijąc do jej stanu.

- Niee. Damy radę – odparła.

- Zajebiście – westchnęłam i zacmokałam na Kiera. Założyłam mu smycz i w trójkę wyszliśmy na korytarz. Zamykałam drzwi, gdy z naprzeciwka wyszła Kozłowska. Typowa Grażyna, której wszystko przeszkadza...

- Jeśli nie wyłączycie tej muzyki, dzwonię na policję! – bez żadnych wstępów wyskoczyła do nas z ryjem.

- Cisza nocna jest od 22:00, muzyka gra cicho, a ja mam dzisiaj urodziny – odpowiedziałam, podśmiewając się pod nosem. Nie byłam aż tak porobiona jak Zuza, ale pijana na tyle, żeby się wdać z tą babą w dyskusję, jeśli coś skomentuje.

- Za młodą gówniarą jesteś, żeby się tak do starszych odzywać! – huknęła – Co wy myślicie, że to wasz blok jest? Co to ma być?!

- A weź się, babo odpierdol... - jęknęła moja towarzyszka.

- Uuu, Zuza – skomentowałam ze śmiechem.

- Bezczelność! – oburzyła się Kozłowska – Idę dzwonić! – zamknęła drzwi z hukiem.

- Nie zesraj się – burknęłam pod nosem i złapałam mocniej smycz Kiera – Zuza, trzymaj się poręczy.

- Luz.

- Zabiję kiedyś tę szmatę. Przysięgam – rzuciłam do siebie.

- Co mówisz? – zagaiła półprzytomnie szatynka.

- A, takie tam – zbyłam ją – Chodź, Pączusiu, idziemy na spacerek – zaczęłam schodzić z psem po schodach. Na każdym piętrze zerkałam, czy Zuza nadąża. Gibała się jak wściekła i nie było trudno o wypadek. Mimo komplikacji udało nam się zejść na dół i nie narobić szkód.

***

Spacerowaliśmy spokojnie, wdychając rześkie, wieczorne powietrze. Zuza i ja trzymałyśmy się pod ramię i wspólnie prowadziłyśmy Kiera. Owczarek miał sporo siły, a jak wpadał w trans wąchania, to nie było szans, by go od tego odciągnąć.

- Łeb mnie już zaczyna boleć – jęknęła Zuza, wydając z siebie dźwięki marudzenia.

- A mnie nie – zachichotałam.

- Masz farta – skomentowała i naszą rozmowę przerwał dźwięk mojej komórki.

- Co jest... - warknęłam.

- Znowu ten znajomy? – spytała.

- Oby nie – niechętnie wyciągnęłam telefon z kieszeni i zerknęłam na wyświetlacz. Dzwonił jakiś numer z zagranicy, ale nie pamiętałam, czy to Nygma.

- No odbierz – ponaglała mnie kumpela. Zaklęłam w myślach i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Czego? – warknęłam do słuchawki.

- Pozwól mi zgadnąć... Zdajesz sobie sprawę z tego z kim rozmawiasz, dlatego nie zaczęłaś rozmowy od pytania ''kto dzwoni?''– ten głos mnie już dzisiaj wnerwił.

- Czego znowu chcesz? – syknęłam.

- Po pierwsze, odpowiedzi – mruknął - Czemu odebrałaś, skoro mogłaś się domyślić kto będzie po drugiej stronie? Kazałaś mi się odwalić, a wiedziałaś, że nie odpuszczę, więc dlaczego zaryzykowałaś i odebrałaś? Wyjaśnij mi to, Juliet Caro – znowu bawił się w gierki.

- Wkurzasz mnie, Nygma. Obyś miał dobry powód, żeby znowu zakłócać moją egzystencję! – podniosłam głos. Zuzka rzuciła mi pytające spojrzenie, ale była zbyt narąbana, by cokolwiek zapamiętać.

- W rzeczy samej – zaśmiał się – Skończyliśmy naszą rozmowę tak szybko, że nie dałaś mi szansy, by powiedzieć ci coś ważnego – dodał.

- Mam to gdzieś!

- Zmienisz zdanie. Pozwól mi to udowodnić – nie dawał się łatwo zbyć.

- Masz kilka minut, Ed. Potem cię zablokuję.

- W porządku. Postaram się wszystko ująć w pigułce.

- Czas ci ucieka – ponaglałam go.

- Słyszałaś o Jillian Diamond? – zaczął poważnym tonem.

- Nie?

- Nowa kryminalistka z Gotham. W sumie nic niezwykłego, nie licząc tego, że dziewczyna udaje ciebie – rozwinął, a ja zmarszczyłam brwi – Zasadniczo, kradnie twój akt, wykorzystuje twoje sztuczki i plagiatuje wszystko, co kiedykolwiek zrobiłaś – zakończył. Poczułam, że skacze mi ciśnienie i to nie tylko z powodu ogromnej ilości alkoholu we krwi...

Na początku nie wyobrażałam sobie powrotu. Powrotu do kolebki mojego szaleństwa i miasta, z którym wiązałam wiele wspomnień. Pomimo uciskającego braku adrenaliny w moim życiu i poczucia obcości we własnym kraju, nie myślałam o tym, by ponownie zawitać do Gotham. Owszem. Miałam chwile kryzysu, ale przywykłam do mieszkania w Polsce. Bez łatki kryminalistki i bez ryzyka zamknięcia w pudle. Niestety wszystko się zmieniło jakąś minutę temu. Nikt nie będzie kradł Juliet Caro przedstawienia! Nikt nie będzie jej udawać i podpierdalać jej sztuczek. Nikt nie ma prawa mnie naśladować, chyba że pragnie zdechnąć!

Przez myśl mi nie przeszło, że mogę podjąć decyzję tak nagle, bez przemyślenia i stu refleksji w stylu ''co by było gdyby''. Po prostu wysłuchałam tego, co Nygma miał mi do powiedzenia, zapałałam natychmiastową nienawiścią tej całej Jillian Diamond i jedyne, o czym byłam w stanie myśleć był powrót do Gotham City i zamordowanie tej kurwy. Wszystko przestało mieć znaczenie. Moje nowe życie i znajomości. Chodzenie do parku co wieczór, przytulne chwile sam na sam w salonie...

Normalność, rutyna i zwyczajność zaczęły mnie uwierać. Zatęskniłam za życiem JC. Brakowało mi adrenaliny, zabawy w kotka i myszkę z Jimmym i kompanią, robienia zamieszania. Brakowało mi wrażeń! Nie nadawałam się do ciągnięcia takiego teatrzyku na dłuższą metę. Plus, za długo mieszkałam zagranicą, by po dwóch latach się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości...

- Próbujesz mi powiedzieć, że jest jakaś szmata, której się wydaje, że może zawłaszczyć moją sławę, reputację i mój pieprzony tytuł?! – wrzasnęłam, ignorując późną godzinę.

- Dokładnie – Ed był usatysfakcjonowany moją reakcją – Co więcej, panna Diamond nazywa siebie lepszą Juliet Caro. Kradnie twoje show.

- Dosyć – warknęłam – Ten szlauf wkrótce zdechnie – zacisnęłam dłoń mocniej na telefonie i starałam się opanować – Ed? Mam pomysł, jaki prezent możesz mi sprawić – rzuciłam tajemniczo.

- Tak?

- Zarezerwuj mi miejsce w samolocie do Gotham. Juliet Caro powraca. Nie pozwolę jakiejś podrzędnej kurwie na kradzież mojego dziedzictwa! Nie ma chuja! – zadecydowałam stanowczo.

- Zatem zróbmy tak – po głosie mistrza zagadek dało się wyczuć, że jest zadowolony – Załatwię ci lot do Gotham, a ty zrobisz resztę. Pewnie musisz wywrócić swoje życie do góry nogami – parsknął. Odruchowo się uśmiechnęłam.

- Ano muszę. Załatwić to i owo – potwierdziłam – Widzimy się niedługo, Riddler – palnęłam, dając mu do zrozumienia, że nie wierzę w samoświadomość jego alter ego.

- Będę czekał, Caro – zaśmiał się złowieszczo i rozłączył. Schowałam komórkę do kieszeni kurtki i chwyciłam mocniej smycz Kiera. Tak jak przewidziałam, owczarek wpadł w amok i szurał nosem po ziemi. Zuzka miała kłopot z jego utrzymaniem i musiałyśmy szarpać się z nim razem.

***

Opadłam ciężko na kanapę, włączając telewizor. Czasami o tej godzinie są dobre thrillery albo filmy akcji. Ckliwe komedyjki romantyczne się kończą i w telewizji puszczają coś wartościowego. Nie zawsze, ale zdarza się.

Upiłam łyk gorącej herbaty, rozkoszując się jej owocowym aromatem. Zaczynałam dzień od herbatki i na niej kończyłam. Nie było bata, żeby nie wypić jej przynajmniej dwa razy w ciągu doby.

- Chodź się przytul, Pączusiu – zawołałam Kiera, a pies ochoczo wpakował się na sofę. Po chwili jego ciężki łeb spoczął na moich kolanach. Włożyłam dłoń pod poduszkę i wyciągnęłam stamtąd gnata. Z lubością przyjrzałam się swojej zabawce, chichocząc w duchu – Już niedługo, kochanie. Już niedługo – stłumiłam śmiech i zamilkłam bo do pokoju weszła Zuza. Brała szybki prysznic i stanęła przede mną owinięta w szlafrok i mam nadzieję piżamę.

- Tego potrzebowałam – klapnęła na drugim końcu kanapy.

- Dziwne. Liczyłam na to, że się przewrócisz pod prysznicem – rzuciłam, ignorując jej obecność.

- Powiesz mi w końcu o co chodzi? – spytała.

- Co? – zaszczyciłam ją swoim spojrzeniem.

- Kim był ten znajomy, który do ciebie dzwonił i dlaczego się z nim kłóciłaś? – zażądała wyjaśnień. Jakbym się kurwa musiała przed nią spowiadać...

- Nieważne – ucięłam – Chociaż, może i powinnaś wiedzieć – zmieniłam zdanie – Albo i nie. Nie wiem – skupiłam wzrok na telewizorze.

- Co wiedzieć? Julka, co się dzieje? – drążyła.

- Jak to co? Piję herbatę – parsknęłam odruchowo.

- Nie o to pytam!

- Aha – wzruszyłam ramionami – Czej – napiłam się i odłożyłam kubek na stolik – Wyjeżdżam z kraju – oznajmiłam beztrosko, jakbym prowadziła rozmowę o pogodzie.

- Co? Jak to? – była zaskoczona.

- Źle się tu czuję. Wracam do Stanów – dodałam.

- Do tego całego Gotham? – dopytywała – Do tej mordowni?

- Gadasz, jak mój świętej pamięci wujek – westchnęłam. No proszę. Łapie mnie jeszcze nostalgia, mimo że zabiłam rodzinkę – Tak. Do tej mordowni – niespodziewanie dla siebie i współlokatorki wybuchłam śmiechem – O jeju – otarłam łzy i wróciłam do picia herbatki.

- Po co chcesz tam wracać? – nie rozumiała. Nawet się nie starała zrozumieć mój punkt widzenia.

- Bo tęsknię – wydęłam usta – Gotham ma inny klimat, do którego się przyzwyczaiłam. Nie pasuję tutaj. Niepotrzebnie wracałam do Polski – wymieniłam na jednym wdechu.

- A co z mieszkaniem? – zadała to pytanie, na które czekałam.

- Sprzedam je. Będziesz musiała się wynieść – mruknęłam bez emocji. Zuza była fajną kumpelą, ale nie byłyśmy zżyte. Nie potrafiłam się już przywiązywać do ludzi. Patrzyłam na nich przez pryzmat kukiełek, które można w nieskończoność zwodzić.

Miałam w życiu jednego przyjaciela, Jerome'a, ale Jermy gryzie piach... Po jego śmierci już z nikim nie umiałam się zżyć, a parę razy się przyłapałam na płaczu w dniu naszych wspólnych urodzin. Tęskniłam za rudzielcem, ale nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Juliet Caro nie mogła wdawać się w poważniejsze relacje, a co dopiero okazywać jakieś uczucia. Miała łatkę zimnej suki i taką łatkę chciała zatrzymać. Przynajmniej nikt nie oczekiwał od niej emocjonalnego zaangażowania w cokolwiek...

- Wynieść? – rzuciła niepewnie.

- Nie od razu – przewróciłam oczami – Od jutra zaczynam wystawiać mieszkanie i szukać nabywców, a ty masz czas na znalezienie innego lokum – wyjaśniłam.

- Ale... Musisz sprzedawać mieszkanie? – burknęła.

- Skoro chcę opuścić kraj, to chyba muszę mieć za co, tak? – spojrzałam na nią dziwnie.

- A gdybyś je zostawiła mi? Płaciłabym ci tak, jak zwykle...

- Co przez to rozumiesz? – prychnęłam – Zuza, nie ma takiej możliwości – zaoponowałam – Sprzedaję mieszkanie, wyjeżdżam, rozstajemy się. Dokładnie w takiej kolejności.

- Nie mam gdzie się podziać... - próbowała mnie wziąć na litość. Wzruszające.

- Znajdziesz sobie nowe miejsce – odparłam – Ja zdania nie zmienię – zakończyłam dyskusję i wróciłam do oglądania filmu.

Znowu burzyłam swój domek z kart. Po raz kolejny obracałam wszystko o sto osiemdziesiąt stopni, nie bacząc na konsekwencje. Postanowiłam wrócić do Gotham, nie tylko dlatego, żeby zabić jebaną plagiatorkę, ale również, bo tęskniłam. Codzienność w mieście wiecznego mroku trąciła niebezpieczeństwem. W ciemnościach czaili się gangsterzy i inni pomyleńcy. Oni to jeszcze w miarę, ale zdeterminowani obrońcy sprawiedliwości, to znaczy Jimmy i jego teletubisie trzymali wartę i ścigali każdego, kto się wyłamywał. Niektórzy mieli zbyt silne pozycje, żeby dać się złapać, inni słynęli z bycia stwarzającymi zagrożenie skurwielami, których psy bały się tknąć. Juliet Caro była wolnym strzelcem i dziką kartą. Narobiła sobie wrogów zarówno wśród ludzi z Podziemia, jak i u GCPD. Jedni chcieli ją zabić, drudzy zamknąć w wariatkowie lub mamrze. Zatem dosłownie po wyjściu z samolotu będę musiała zjednoczyć się z Nygmą i zapewnić sobie tymczasowe schronienie u boku mistrza zagadek. Po pewnym czasie stanę na nogi i przypomnę mieszkańcom, dlaczego zasługuję na tytuł Księżniczki Zbrodni. Zmącę ich spokój, narozrabiam i zabawię się, jak za dawnych czasów...

Pingwin już mi nie zagraża, bo jełop stracił władzę. Czy to znaczy, że Ed odniósł sukces z napisaniem programu, który miał karakana załatwić? Najwidoczniej. Decyzja podjęta, plan obmyślony, teraz tylko wcielić go w życie i bye bye Polsko, witaj Ameryko. Chuj z tym, że może mnie w tym kraju ścigają listem gończym. Adrenalina jest potrzebna, tak? Bez niej byłoby nudno.

Zuza nie wydaje się przekonana do mojego pomysłu. Bez słowa zamknęła się w swoim pokoju. Jeśli będzie robić problemy z tytułu wyprowadzki, to ją zwyczajnie zabiję. Nie będę się cackać i w dupie mam, że ta dziewczyna towarzyszyła mi przez dwa lata. Każdy musi ponieść jakąś ofiarę. A zwłaszcza ludzie, którzy mają zamiar mi wejść w drogę...



Mamy przełom! JC wraca na stare śmieci i chyba się szykuje współpraca z Eddiem ^^ Normalna Caro to nudna Caro, nic więc dziwnego, że Juliet długo w normalności nie wytrzymała. Dwa lata w sumie, ale no...

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top