♦Rozdział 1♦
Nowy dzień w tym cyrku, nieróżniący się niczym od poprzednich. Gniję tu już całkiem niezły kawał czasu. Alice raz przyniosła mi gazetę, w której wyczytałam, że Pingwin pnie się po szczeblach kariery politycznej. Świetna wiadomość, kurwa jego psia mać... Psia mać. Tęsknię za Kierem i mnie skręca na myśl, że Quinn go dotyka. Mam nadzieję, że Pączuś jest na tyle mądry, żeby na tego szlaufa warczeć...
I się zaczęło. Szybka pobudka, w miarę zjadliwe kanapki i kolejna bezsensowna, niewnosząca nic do mojej egzystencji terapia z tępą pizdą, która nie odróżniała Michaela od Trevora.
Przyozdobiona w kaftan i usadzona za stolikiem z typowym dla siebie porannym brakiem chęci do życia, czekałam na panią doktor. Żywiłam nadzieję, że nie przyjdzie, bo wpadła pod samochód, czy coś. Fajnie by było...
- Dzień dobry, Juliet – drzwi celi zostały otwarte i sześćdziesiąt kilo rudowłosej kurwy wtoczyło się do środka. Rude to wredne. Tak. O tobie mówię, Jermy!
- Teraz już nie jest dobry – burknęłam tonem, którego nie powstydziłby się Skalmar ze Spongeboba.
- Och, nie możesz się tak wiecznie boczyć – westchnęła dr Goodwin i usiadła na krześle po drugiej stronie stolika.
- Mogę i chcę – odpowiedziałam – Ile krwawych historyjek z udziałem tych małych pasożytów muszę opowiedzieć, żebyś wreszcie dała sobie spokój i przestała mi zawracać dupę tą głupią terapią? – dodałam zjadliwie.
Każdy kto mnie znał, wiedział, że jadę na emocjonalnym rollercoasterze. Mój humor mógł się zmieniać nawet kilka razy w ciągu dnia. W skrajnych sytuacjach, kilka razy na minutę. W pamięć zapadł mi tekst jednego z lekarzy.
''Juliet Caro jest niestabilną emocjonalnie młodą kobietą z zaburzeniami polegającymi na odczuwaniu satysfakcji poprzez brutalne zbrodnie i mimo że wszyscy to widzimy i odczuwamy, próbujecie mi powiedzieć, że nasz system po raz kolejny nie wykrył u niej żadnych znamion choroby psychicznej?''
Czy to było dla nich aż takie dziwne? Nie miałam za sobą żadnej tragicznej historii z dzieciństwa. Moja rodzina nie była dysfunkcyjna, a ja nigdy nie zaznałam przemocy fizycznej z ich strony. Jednak nie byłam typową dziewczynką, jaką powinnam była być.
Nie miałam przyjaciół. Za towarzystwo służyły mi zwierzęta i zabawki. Zawsze bawiłam się sama, wymyślając kreatywne historie, przez które mogłam prowadzić moje kucyki albo lalki. Odcinałam się od innych dzieci, nie lubiłam ani rówieśników ani młodszych. Gdy poszłam do szkoły, trzymałam się na uboczu, co nie przeszkodziło mi w poznaniu przyjaciół. A przynajmniej do czasu. W pewnym momencie kontakt się urwał, a może raczej osłabił. Ja się nie zmieniałam. Dalej wolałam być grzeczna i niezauważana, a moim koleżankom zaczęło to przeszkadzać. Gdy wyjechaliśmy do Gotham, nawet nie było mi przykro, że już nigdy ich nie zobaczę. Ba! Miałam nadzieję, że już nigdy ich nie zobaczę.
W nowym kraju i mieście trudno mi było przełamać barierę językową, ale z czasem się przemogłam. Tutaj było inne nastawienie i w łatwiejszy sposób mogłam się socjalizować z ludźmi, chociaż i tak tego nie lubiłam. Byłam samowystarczalna. Nie potrzebowałam przyjaciół, ludzie nie grali w moim życiu jakiegoś istotnego epizodu. Juliet mogła się poszczycić tytułem aspołecznego dziwaka, który rozmawiał sam ze sobą. Wolałam uciekać w świat wyobraźni niż zostawać w rzeczywistości, a z czasem zrozumiałam, że ja po prostu ludzi nie lubię. Fachowo nazywamy to mizantropią.
Moja osobowość pozostawała zagadką. Bo jak można być w połowie osobą towarzyską i nienawidzić ludzi jednocześnie? Na przykład tak, że uwielbiałam spędzać czas z Jeromem, a gardziłam resztą tych odmieńców. Dogadywałam się z D i Jaszczurem, a inne osoby z gangu mogłabym powystrzelać jak kaczki. I oczywiście najbardziej pokręcona część: Towarzystwo Jokera było dla mnie korzystne i niekorzystne w tym samym czasie. Zadowalające, bo go lubiłam i uznawałam jako kogoś na kształt przyjaciela, partnera w interesach i kochanka. Niezadowalające, bo mnie często wkurwiał swoją obecnością.
I weź tu kurwa bądź mną lub weź ze mną kurwa wytrzymaj. Ja sama nie daję rady, a co dopiero ktoś inny...
- Przykro mi, Juliet, ale twoje sztuczki nie zadziałają – odparła doktorka, wyciągając małe kartoniki z jakimiś kształtami.
- Co to za gówno? – prychnęłam. Akurat za oknem celi padał deszcz, a pogoda miała bardzo silny wpływ na moje samopoczucie. W efekcie dostałam migreny, wszystko mnie denerwowało i ostatnią rzeczą, jaką potrzebowałam do szczęścia była rozmowa z tym rudym szlaufem.
- Chcę zobaczyć jak funkcjonuje twoja percepcja – powiedziała, wystawiając w moją stronę jedną z tabliczek – Co tu widzisz? – zmrużyła te swoje ciemnozielone oczy.
- Śmierć.
- A tutaj?
- Śmierć.
- Czyją, jeśli można spytać?
- Twoją – parsknęłam – Mam bardzo dokładne wyobrażenie o tym, jak wpadasz pod piłę łańcuchową. Jej zęby skalpują twoją głowę, twarz, a krzyki są tak głośne, że słychać je w promieniu kilku kilometrów – sprecyzowałam – A ja stoję obok i jem watę cukrową. Gęstą watę cukrową. Gęstą, ale nie za słodką, bo nie lubię się przesłodzić – zachichotałam.
- Masz bujną wyobraźnię – skomentowała i zaczęła pokazywać inne kleksy – Co widzisz t...
- Wypierdalaj – syknęłam, plując na nią – Ty i te twoje jebane kartki – mierzyłam ją pogardliwym wzrokiem.
- Widzę, że dzisiaj zbyt wiele nie wskóramy – westchnęła ciężko, wycierając się – Przyjdę jutro i jeśli się nie poprawisz, zastosuję inne metody – zebrała swoje rzeczy i wyszła.
- Będę tęsknić – zaszydziłam i do środka weszli strażnicy. Jeden z nich wywalił mnie z krzesła i spałował. Drugi ściągnął kaftan i wstrzyknął mi coś w szyję. Poczułam się otępiała i zasnęłam.
Kolejny dzień pełen wrażeeeeń, a czeeeeeekała mnie jeszcze obowiązkoooooowa pogawędka z jakimś randomowym cymburynem...
Krzesło naprzeciwko było puste i żywiłam nadzieję, że nie znajdą mi partnera do rozmów, po czym odeślą do celi. Równie dobrze mogli wybierać najgorszego upośledzeńca, byleby tylko dopiec mojej i tak wyniszczonej duszy.
Wierciłam się na siedzeniu, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalał kaftan i przeklinałam w duchu ten świetny pomysł resocjalizowania pacjentów. Godzina męczarni rozpościerała swe szpony, śmiejąc się szyderczo w twarz. Wodziłam wzrokiem po kątach, gdy strażnicy przyprowadzili jakiegoś mężczyznę i przykuli go łańcuchami do krzesła. Niezłe procedury.
Nie widziałam twarzy jegomościa, gdyż miał spuszczoną głowę, ale dostrzegłam, że ma krótkie, ciemnobrązowe włosy. O ile światła w pomieszczeniu nie manipulują odbiorem wizualnym.
- Budzimy się, panie Nygma – jeden ze strażników szarpnął szatyna za ramię, na co tamten odwrócił się w jego stronę z kpiącym uśmiechem.
- Naprawdę uważasz, Zack, że potrzebuję kolejnej godziny tortur intelektualnych z osobami o mózgu wielkości orzeszka? – syknął – Jeśli tak bardzo chcecie mnie resocjalizować, to umożliwcie rozmowę z kimś inteligentnym – dodał – A no tak. Zapomniałem, że pracują tu wyłącznie umysłowe ameby – prychnął złośliwie, po czym od niechcenia zerknął w moją stronę, ciekaw tego, któż mu tym razem przypadł w losowaniu.
- Hejka, Nygma – wykrzywiłam usta w sztuczny uśmiech – Mnie również napawa radość, że będę miała zaszczyt prowadzić z tobą bogatą konwersację – zaszydziłam, wzdychając ciężko i przenosząc wzrok na drzwi.
- Juliet Caro – uśmiechnął się cierpko – Nie spodziewałem się ciebie tutaj – przeskanował mnie wzrokiem. Nie miał okularów i jego spojrzenie było zbyt śmiałe przez brak tego dodatku.
- To samo mogę powiedzieć o tobie – odparłam – Jesteś zbyt inteligentny, żeby dać się złapać – zauważyłam, cicho drwiąc z tego, że go przechytrzyli.
- Doceniam twoją próbę pochlebstwa, ale nie zyskasz tym mojej sympatii – jego twarz zastygła w iście obojętnym wyrazie.
- Bo na tym mi zależy – przewróciłam oczami – Próbuję prowadzić rozmowę, bo i tak utknęliśmy tu na godzinę – dodałam smętnie, nie kryjąc swego niezadowolenia.
- Masz rację. Utknęliśmy tu na godzinę, ale możemy ją dobrze wykorzystać – powiedział. Uniosłam podejrzliwie brwi.
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz, że miałaś mi pomóc z moim alter ego? – rzucił. Zmrużyłam powieki.
- Nie mów mi, że chcesz poruszać ten temat podczas przymusowej resocjalizacji w szpitalu psychiatrycznym? – parsknęłam, co nie uszło uwadze mojego rozmówcy. Strażnicy nie siedzieli z nami w tym samym pomieszczeniu, ale pilnowali wszystkich wyjść, gdyby któreś z nas się uwolniło i próbowało zwiać.
- Właśnie to zamierzam – przyznał z bezczelnym uśmiechem. Pokręciłam głową z rezygnacją.
- Nygma, tak naprawdę to ja nie mam żadnego doświadczenia – wyjawiłam półszeptem – Wydało się, że Joker faszerował mnie jakimś świństwem, powodującym halucynacje – wzdrygnęłam się na samo wspomnienie.
- Dlaczego miałby? – brązowooki nie był przekonany.
- A dlaczego nie miałby? – odbiłam piłeczkę – To Joker. Robi co chce i nie ma sensu doszukiwać się w tym logiki – westchnęłam.
- Zgodzę się z tobą – mruknął – Po Podziemiu przeszła plotka, że nie przyjęłaś jego oświadczyn – wtrącił niespodziewanie. Moja mina musiała być jednoznaczna, bo ciemnowłosy w pełni skupił na mnie swój wzrok.
- A skąd oni o tym do cholery wiedzą? – zdenerwowałam się, czując nagły przypływ gorąca w ciele.
- Och, Caro – skomentował Ed – Tyle czasu stałaś u boku tego klauna i nie zauważyłaś, że to typ lubiący być w centrum uwagi?
- No nie miałam przyjemności – odpowiedziałam z sarkazmem, gotując się w środku.
- To logiczne, że nie omieszkałby powiedzieć znajomym z kryminalnego półświatka o tym, że go odrzuciłaś – wzruszył ramionami.
- Błagam – prychnęłam – Joker nie oświadczył się z miłości – zrobiłam grymas obrzydzenia – On miał plan by mnie ubezwłasnowolnić, posiąść. To typ, który nie czuje – dodałam zimno.
- Cóż, nie można za wiele wymagać od psychopaty – miałam wrażenie, że Nygma staje po stronie klauna.
- I co? – podniosłam głos – Chcesz mi powiedzieć, że J przedstawił siebie w roli porzuconego kochanka?
- Inni mają widzieć to, co on chce, żeby widzieli – skwitował mistrz zagadek.
- I na co komu ten teatrzyk? – zadrwiłam – Może jeszcze dorobił sobie ideologię, że skoro go odrzuciłam, to on mnie zostawił z zemsty w Arkham?
- Nic mi o tym nie wiadomo – odparł.
- Niech ten debil przestanie mi rujnować reputację – warknęłam – Porzucił Juliet Caro i wziął sobie Harley Quinn. Przeszłość. Niech o mnie zapomni i skończy obrabiać dupę – denerwowałam się.
- Zawsze robi wszystko, by skupić na sobie zainteresowanie – odparł mężczyzna – Nie powinnaś się tym przejmować.
- Łatwo ci mówić, Nygma – warknęłam.
- Dlaczego ciągle używasz mojego nazwiska? – spytał nagle. Popatrzyłam na niego dziwnie.
- A jak mam mówić? Po imieniu?
- Byłoby miło – kiwnął głową.
- Edwardzie? – spróbowałam.
- Zbyt oficjalnie – kąciki ust Nygmy poszły lekko w górę.
- Ed?
- Tak lepiej – zaaprobował – Zadam ci zagadkę – rzucił wspaniałomyślnie.
- Tylko nie to – jęknęłam – Twoje zagadki są nierozwiązywalne.
- Wiesz, że to nieprawda – uciął – Zagadka to przyjemniejsze zajęcie dla mózgu niż rozmowa o byle czym.
- A co się stanie, jeśli nie zgadnę? – burknęłam.
- Nic.
- Nie wierzę ci – zmarszczyłam nos.
- Niesłusznie – mruknął – Wskazuję, choć palców mi brak, uderzam, lecz nie mam rąk, chodzę, choć bez nóg nie mam jak. Czym jestem? – słowa zagadki rozbrzmiały w mojej głowie, a ja skupiłam się na jej treści. Zmrużyłam oczy, jakby mi to miało pomóc w myśleniu i przeanalizowałam łamigłówkę.
- Wskazuję, choć palców mi brak, uderzam, lecz nie mam rąk, spieszę się, choć bez nóg nie mam jak – powtórzyłam i zerknęłam na zegar w kącie, modląc się by minęło przynajmniej dwadzieścia minut. Wskazówki nie pokazywały jednak upragnionej godziny. Nagle coś mnie tknęło. Wskazówki wskazują, ale o co chodzi z tym uderzaniem bez rąk? A chodzenie bez nóg? Moje oczy zrobiły okrążenie wokół tarczy zegara. Chwila! Zegar chodzi i uderza, to znaczy wybija godzinę, a także wskazuje, mimo iż nie posiada palców. To zegar jest odpowiedzią!
- Poddajesz się? – rzucił z wyższością mój towarzysz.
- Zegar! – zawołałam niczym uczestniczka teleturnieju – Odpowiedź to zegar! – zaprezentowałam swój nierówny uśmieszek mistrzowi zagadek.
- Nawet nie wiesz, jaka to miła odmiana – Ed posłał mi oszczędny uśmiech.
- Niby co? – nie załapałam od razu.
- Rozmawiać z kimś na tyle bystrym, kto potrafi rozwiązać zagadkę – odpowiedział.
- Bystrym – zacisnęłam wargi i wtopiłam wzrok w biurko – Wystarczająco bystrym, by rozwiązać łamigłówkę, ale nie na tyle, żeby poradzić sobie z zadaniem z matmy – wróciły niemiłe wspomnienia z liceum – Baba od matmy utwierdzała mnie w przekonaniu, że jestem głupia – parsknęłam – Oceny z innych przedmiotów przeczyły tej tezie, ale przecież ona była mądrzejsza – podkreśliłam z nadmierną ekspresją – Prawda jest taka, że ta matematyczka to była jedna, wielka porażka – wzgardziłam – Całe to liceum – dodałam – Żałuję, że Pingwin dał im łapówkę – syknęłam odruchowo, nie uważając wydania tego sekretu za coś niewłaściwego.
- Słucham? – Ed był czujny.
- Wdałam się w układ z Pingwinem, a on postanowił dać coś od siebie – wyjaśniłam, unikając kontaktu wzrokowego z moim rozmówcą. Mimo tych wszystkich wyżyn szaleństwa, na które się wspięłam, nie będąc nawet osobą szaloną, dalej miałam problem z patrzeniem ludziom w oczy. Czas rozwiać stereotyp, że ludzie z zaburzeniami to pewni siebie megalomani. Nie. Witam w swoim świecie. W jedną minutę zaszlachtuję człowieka, a w drugiej będę unikała kontaktu społecznego i zaszyję się w domu, pod kocem i z herbatką. Herbatka musi być.
- Mów.
- I tym czymś było danie w łapę władzom mojego liceum, by mnie zrobili absolwentką – pokręciłam głową na boki, zdając sobie sprawę z tego jak żałośnie to brzmi.
- Caro, jak mogłaś wdać się w jakikolwiek układ z tym chorym wariatem? – moja głupota musiała go aż zaćmić.
- Z własnej woli się o to nie prosiłam – warknęłam – Skoro dalej mówimy o Cobblepocie, to z jego powodu znalazłam się znowu w Arkham – wyznałam.
- Odkąd ten półmózg jest burmistrzem Gotham, do wariatkowa trafia każdy, kto mu się sprzeciwi – prychnął Nygma.
- I każdy, kto mu zagraża – dodałam.
- Domyślam się, jaki miał powód, by cię tu zamknąć – rzucił – Pomagałaś Jeremiahy Valesce w całkowitym zniszczeniu miasta – mierzył mnie poważnym wzrokiem.
- Było minęło – ucięłam – No ale głównie dlatego jestem ścigana przez policję – przyznałam niechętnie – Wiesz, co mi wpisali do kartoteki? Terrorystka! – prychnęłam.
- Nie cieszy cię to? – nie krył zdziwienia – Doczekałaś się wymarzonej złej sławy.
- No właśnie, mam mieszane uczucia – odpowiedziałam – Z jednej strony fajnie, że zaczęto mnie postrzegać jako kryminalistkę, a nie ''dziewczynę'' Jokera, ale ta terrorystka jest trochę na wyrost.
- Powinnaś być z siebie dumna – zironizował – Ludzie gadają, że jesteś niebezpieczna.
- Poniekąd – zgodziłam się – A ty skąd się tu wziąłeś? – zagaiłam.
- Pingwin.
- Ciebie też? – zrobiłam wielkie oczy.
- Tak – przyznał – Bycie geniuszem wiąże się z tym, że wiele ludzi chce wykorzystać mój intelekt na różne sposoby – mruknął – Ze względu na swój wzrost, Oswald ma manię wielkości – dodał. Rozumiałam, co Ed ma na myśli. Gabinet Pingwina jest karykaturalnie wielki, a oparcie fotela irracjonalnie wysokie – Wielu osobom nie podoba się, że jest on teraz u władzy i próbują znaleźć wszelkie materiały mogące go obciążyć – kontynuował – Gdyby jakiekolwiek brudne interesy Oswalda wyszły na jaw, jego kariera polityczna zostałaby szybko ukrócona – szatyn uśmiechnął się szatańsko. Widocznie nie pałał sympatią do błękitnookiego – Zostałem zatrudniony jako hacker – po tych słowach połączyłam kropki i Nygma nie musiał już w zasadzie niczego dodawać – Miałem napisać specjalny program szpiegowski, za pomocą którego można byłoby wkraść się do systemu komputerowego Pingwina i jego ludzi – teraz już nie miałam żadnych wątpliwości – Niestety ktoś doniósł o tym temu durniowi i zostałem złapany – zakończył.
- A co z programem? – spytałam.
- Jest zabezpieczony – odparł – Gdy tylko ucieknę z Arkham, zamierzam dokończyć zlecenie – dodał. Parsknęłam śmiechem, zyskując jego dezaprobatę.
- Jak chcesz stąd uciec? – ściszyłam głos – Jesteśmy na głupiej pogawędce, a trzymają nas w kaftanach i przykutych do krzeseł – dodałam znacząco.
- Zdradzę ci, Juliet, że jest aż czterdzieści siedem sposobów na sukcesywną ucieczkę z tego psychiatryka – powiedział, a ja oniemiałam.
- Aż tyle? – rozchylałam usta, przypominając tym karpia. Gdy nieco się oswoiłam z tym, co powiedział mężczyzna, poczęstowałam go wymownym spojrzeniem – Czterdzieści siedem sposobów na ucieczkę z Arkham – zdanie wypłynęło z moich ust – Co ty tu jeszcze robisz, Nygma? – nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Zgaduję, do czego pijesz – westchnął, prychając, gdyż kosmyk włosów nachodził mu na twarz – Co ja robię w Arkham, skoro mógłbym w każdej chwili uciec?
- Dokładnie – pokiwałam głową.
- Czterdzieści siedem – mruknął – Dokładnie tyle dni potrzebowałem, żeby znaleźć czterdzieści siedem błędów w systemach zabezpieczeń – popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem – Jestem geniuszem, Caro, ale nawet ja nie znalazłbym tylu sposobów w jeden dzień – dodał.
- Chciałabym posiadać twój umysł – mruknęłam z podziwem, na co mistrz zagadek zaśmiał się ze szczyptą pychy.
- Za to ja chciałbym posiadać twoją umiejętność kontrolowania alter ego – odbił piłeczkę. Zerknęłam na niego spod zmarszczonych brwi.
- Ed, już tłumaczyłam – zacisnęłam szczękę – Moje alter ego było jedynie wynikiem zwidów, spowodowanych przyjmowaniem jakichś substancji niewiadomego pochodzenia.
- Jak to odkryłaś? – zapytał, starając się nie wyglądać na specjalnie zainteresowanego.
- Wspomniałeś, że Joker uwielbia się chwalić – zaczęłam, rzucając okiem w stronę zegara. Jego wskazówki ewidentnie pokazywały, że zostało czterdzieści minut. Mając do dyspozycji więcej niż pół godziny, mogłam zapytać Nygmę o wiele rzeczy – J ma nowego lizusa, Hyde'a i to jemu chwali się jaki to on nie jest zajebisty – prychnęłam odruchowo – Gościu niestety nie jest zbyt lotny, albo gra na dwa fronty.
- Do rzeczy – dobrze, że szatyn przypomniał mi o tym, jaki potrafi być sympatyczny.
- Powiedział mi, o czym ostatnio Joker pierdolił – wyrolowałam oczami. Nygma skrzywił się na ostatnie słowo. Nie szczycę się kulturalnym zasobem leksykalnym. Klnę jak szewc i rzucam mniej lub bardziej obraźliwymi wulgaryzmami. Czasami się zapominam i ubogacam swoją mowę polskimi przecinkami, a ludzie wtedy nie ogarniają o czym mówię – Hyde się wygadał, że Joker wspomniał coś o zwiększeniu dawki ''leku'' dla mnie – ujęłam to słowo w cudzysłowie – Wiesz, co ten cymbał wymyślił? – pokręciłam głową, przygotowując się do wyjawienia szczegółów.
- Znając Jokera, to pewnie coś szalonego – Ed pozostawał oszczędny w emocjach.
- Jokie nie mógł przeboleć tego, że jestem nieposłuszna i nie wielbię go jak Boga – zacisnęłam szczękę, denerwując się na samo wspomnienie – Nie podobało mu się, że uwaga, bo to jest kurwa hit – bluznęłam odruchowo – Nie podobało mu się, że mam własną wolę i nie uwzględniam go w swoim życiu w stu procentach! – wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Ledwo się uspokoiłam – Czyli był zły, że nie jestem tępą suką i uległą kukiełką. Albo na odwrót.
- Pasjonująca historia – zironizował mój słuchacz – Wolałbym jednak, żebyś przeszła do sedna.
- Święty tuńczyku, z czym ty masz problem, Nygma? – pisnęłam, zagryzając dolną wargę – I tak musimy tu jeszcze siedzieć przez... - zmrużyłam powieki i popatrzyłam na zegar – Pół godziny, a ja przynajmniej pokonuję swoje lęki społeczne i socjalizuję się z innymi, a to się zdarza naprawdę rzadko – zaakcentowałam ostatnie słowo, patrząc mistrzowi zagadek w oczy – Doceńmy przebłysk mojej pewności siebie i ekstrawertycznej cząstki duszy, zanim znowu zamknę się w swojej skorupie żółwia! – jęknęłam.
- Dostajesz jakieś leki? – spytał.
- Sześć tabletek na uspokojenie, a co?
- Nic – odchrząknął - Najwidoczniej ich skutkiem ubocznym jest...to.
- Co?
- No właśnie to – powtórzył zmęczonym głosem.
- O co ci chodzi?
- Nieważne – westchnął – Wróć do historii.
- A na czym to ja stanęłam? – zrobiłam minę myślicielki.
- Na tym, że Joker chciał zwiększyć dawkę leku dla ciebie.
- Aaa. Spox – zachichotałam – J znalazł sposób, żeby mnie wbrew mej woli utemperować – rozwijałam wątek – Szprycował mnie jakimś świństwem, przez które się uzależniałam od jego osoby, miewałam halucynacje, kryzysy emocjonalne i ogółem byłam w kiepskim stanie psychicznym – wymieniłam po kolei – Nigdy nie było żadnego alter ego. Nigdy nie było żadnej Caro – sprecyzowałam – Nie ma Juliet i nie ma Caro. Jest tylko Juliet Caro.
- Jaką masz pewność, że ona nie każe ci w ten sposób myśleć? – nie wierzył mi.
- Kto? Caro? – zadrwiłam – Ed, ona nie jest nią. Ona jest mną – rzuciłam – Nie zdziwiłoby mnie, gdyby się okazało, że nie masz alter ego, tylko tak sobie wmawiasz – dodałam.
- Sugerujesz coś? – wyraz twarzy mistrza zagadek przybrał mroczniejszy odcień.
- Zaiste – obnażyłam niewinny uśmieszek – Co jeśli Riddler i ty jesteście jednością i rozwiązanie tkwi w tym by to zaakceptować? – nie przerywałam.
- Riddler to przeszkoda.
- Riddler to ty – nie ustąpiłam – Pamiętasz, jak spotkaliśmy się w uliczce i zagroziłeś mi śmiercią, jeśli ci nie pomogę pozbyć się Riddlera? – przypomniałam.
- Taki umysł jak ja nie zapomina takich rzeczy – odparł.
- Żyłam w strachu. Bałam się, że pewnego dnia zadzwonisz – wypuściłam powietrze z ust.
- Nie zadzwoniłem – dokończył za mnie.
- Otóż to – potwierdziłam – Dlaczego? Dlaczego zmąciłeś mój spokój, a potem nic nie zrobiłeś? – drążyłam.
- Musiałem czekać na odpowiedni moment – odrzekł.
- Słucham? – zamrugałam oczami.
- Mogłabyś mi pomóc tylko wtedy, gdybyś nie miała już nic – kontynuował, a w mojej głowie powstawało coraz więcej pytań.
- Nie rozumiem...
- To proste, Caro – zaśmiał się – Zakłóciłem twój spokój, żebyś zaczęła poważnie myśleć nad rozwiązaniem mojego problemu z Riddlerem – wyjaśnił – A czekałem tak długo, byś mogła uwolnić się od wszystkiego, co cię ogranicza. Układ z Pingwinem, związek z Jokerem, relacja z rodziną...
- Wiedziałeś o wszystkim? – nie dowierzałam.
- Ściany są cienkie, a Podziemie szybko rozpuszcza plotki. Zresztą, nie tylko ono – mruknął – Twoja ulubiona pielęgniarka ma długi język i wygadała się, że zabiłaś rodzinę.
- Przy najbliższej okazji to jej ten język wyrwę – warknęłam, zła na plotkującą Alice.
- Nie ominęła mnie również informacja, że Joker uciekł z Arkham, ale bez ciebie, co tylko potwierdziło kolejny punkt moich przypuszczeń.
- W co ty grasz, Nygma?
- Czysty rachunek prawdopodobieństwa, Caro – prychnął – Istniało dużo możliwości, że ponownie zawitasz w szpitalu, klaun się tobą znudzi, a jeden fałszywy ruch sprawi, że zrobisz sobie z Oswalda najgorszego wroga.
- Pieprzona matematyka – syknęłam.
- Przy opcji odcięcia się od rodziny pojawiało się najwięcej znaków zapytania, ale po głębszym przeanalizowaniu twoich relacji z bliskimi, istniało aż osiemdziesiąt pięć procent prawdopodobieństwa, że pozbędziesz się ich ze swojego życia – zakończył z uśmiechem.
- Jakim głębszym przeanalizowaniu? – prychnęłam.
- Były nikłe szanse na to, że rodzina, w której nigdy nie wystąpiły odchyły od norm społecznych, zaakceptuje fakt iż jesteś szalona – odpowiedział – Po drugie, pomimo tego, że twoja kariera przestępcza nabrała tempa rok temu, pozostawiałaś w Internecie śladowe ilości swoich nieszablonowych zainteresowań.
- Czytałeś moje komentarze na Facebooku? – zrobiłam dziwną minę.
- Nie da się ukryć, panno Dabrowsky – przyznał.
- O szlag – zacisnęłam wargi – Dąbrowski, nie Dabrowsky – nie umiałam sobie odmówić poprawienia Eda – Nie powtórzysz – skwitowałam – A dokładniej Dąbrowska. No, nieważne. W sumie, pomyślę nad zmianą nazwiska. Nie będzie mi przypominać o tym, że rodzice się mnie wyrzekli.
- Spodziewałaś się, że to zaakceptują? – zadrwił.
- Nie, ale nie sądziłam, że pierwszą rzeczą, którą się przejmą, nie będzie wcale współczucie, że Joker w ciągu jednego roku mnie doszczętnie zniszczył, jak również nie będzie to zastanawianie się, jak do tego w ogóle doszło, że zaczęło mnie to rajcować – wyszczerzyłam się głupkowato – Pierwszą rzeczą, o której pomyśleli moi najdrożsi bliscy, poznając prawdę o moim życiu, był strach typu: co ludzie powiedzą! – wybuchłam po dłuższej chwili zbierania oddechu – To było kurwa najważniejsze – dostałam ataku niekontrolowanego śmiechu – No co ludzie powiedzą... – celowo zwolniłam tempo mówienia, by brzmieć niczym upośledzona – Co oni sobie pomyślą ooo – pokręciłam głową na boki – Co to będzie za tragedia ooo, jak się sąsiadka dowie, że córka Dąbrowskich to psychopa...hatfu...to socjopatka? – rozdziawiłam szeroko buzię – Wstyd! Hańba. Zła reputacja! – jęknęłam teatralnie. Ed miał pokerową twarz.
- Dlatego ich zabiłaś? – spytał.
- Nie? – zamrugałam oczami jak reflektorami – Trochę. Jednak głównie dlatego, że Joker chciał ich zabić pierwszy – wyszczególniłam.
- Czy to ma aż takie istotne znaczenie, kto jako pierwszy zabije? – nie rozumiał mojego toku myślenia. Tak samo jak dr Goodwin i inni lekarze.
- Tak, bo jeśli ja chcę kogoś zaszlachtować, a J mnie ubiega, to to się nazywa złodziejstwo w białych rękawiczkach! – wyjaśniłam dosadnie – Jego białych, pieprzonych rękawiczkach od jego pieprzonego smokingu!
- Czy ty musisz tak bluźnić? – skrzywił się – Po kobiecie się czegoś takiego nie spodziewałem.
- Nie muszę, ale chcę, bo to nadaje ekspresji – gdybym miała wolne ręce, zatoczyłabym nimi koło – I nie jestem kobietą. Identyfikuję się jako traktor, a jeśli tego nie akceptujesz, jesteś nietolerancyjnym traktorofobem – dodałam, susząc ząbki. Nygma był już lekko przytłoczony moim pierdoleniem.
- Gdybym miał wolne dłonie, pokazałbym swój stosunek do twojej wypowiedzi – westchnął. Ja w tym czasie dostałam głupawki i miałam idealny nastrój, żeby załamać go jeszcze bardziej.
- Ej, Ed – rzuciłam.
- Tak? – odparł zmęczonym głosem. Chyba mu rozmowa ze mną nie służy.
- Opowiem ci żart -przygryzłam dolną wargę, próbując się powstrzymać od skręcającego kiszki chichotu.
- Czy to nie jest domena Jokera? – uniósł brwi.
- Ta, bo tylko ten dzban ma monopol na żarty – przewróciłam oczami – Moje drugie pseudo to Jelly Jester. Ja też potrafię być zabawna!
- Niech stracę.
- Hehe – ucieszyłam się – Co mają wspólnego dziecko w brzuchu i lody w pudełku? – rzuciłam tajemniczo. Ed udawał, że nie ma pojęcia – Oba musisz wyciągać łyżeczką! – zesrałam się ze śmiechu już w połowie zdania i mój pisk ździebko zniekształcił końcówkę dowcipu. Mistrz zagadek miał grobową minę.
- Mam z litości udawać, że to jest śmieszne?
- Pff. To jest śmieszne, Ed – mruknęłam – Ten żart rozpętał piekło pod jednym postem – zachichotałam – Kiedyś to było.
- Skoro do tego wracamy, to muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – parsknął – Potrafisz jednym komentarzem wywołać burzliwą dyskusję – skwitował.
- Tak zwany shitstorm – zaśmiałam się – Ja tylko korzystałam ze swojego prawa do wolności słowa – wzruszyłam ramionami, a przynajmniej chciałam to zrobić. Kaftan sporo ograniczał – Pewnie się skapnąłeś, że nie jestem Amerykanką? – rzuciłam.
- Tak. Większość twoich postów nie jest w języku angielskim – zauważył – Lubisz prowokować.
- Wyrażanie swojego zdania to prowokacja? – przewróciłam oczami – Powiem ci tylko tyle, Ed. Mój kraj to stan umysłu – zerknęłam na zegar – Piętnaście minut nam zostało – oznajmiłam.
- Zauważyłem, że twoi bliscy nie popierają twoich poglądów – kontynuował.
- I stąd wyciągnąłeś osiem dych prawdopodobieństwa, że ich kiedyś zabiję, bo jestem niezrównoważona? – parsknęłam.
- Tak – kiwnął głową – Nie masz pojęcia, jak wiele można wyczytać z takich wydawałoby się zwykłych komentarzy na portalu społecznościowym – wtrącił.
- Na przykład? – burknęłam.
- Jesteś miłośniczką czarnego humoru i uwielbiasz oglądać niepoprawne politycznie seriale.
- Hehe – zarechotałam – Oj tak. Jak tylko ucieknę z tego wariatkowa, muszę dokończyć sezon Brickleberry – rozmarzyłam się – Miałam zaczekać na Jerome'a, ale on kipnął.
- Jerome Valeska?
- Mhm.
- No tak. Zapomniałem, że jesteś też znana pod nazwą Jelly Jester – zmarszczył brwi.
- Zajebiste pseudo. Ja nie wiem czego ty chcesz – zamrugałam oczami.
- Dlaczego Jerome nie żyje?
- Bo jego brat, świr Jeremiah go zabił – mruknęłam od niechcenia.
- Dlaczego wszyscy psychopaci mają imię zaczynające się na literę J? – spytał.
- Nie wiem. Może jak dajesz komuś imię na J, to ten ktoś z miejsca stanie się pojebany?
- Nic mnie już nie zdziwi – odparł mistrz zagadek.
- Ed?
- Słucham, Juliet – zaszczycił mnie spojrzeniem.
- Wiesz, jak uciec z Arkham? W sensie, tak, żeby się udało? – zapytałam, pełna nadziei – Znasz czterdzieści siedem sposobów – przypomniałam.
- Znajomość tylu luk w systemach zabezpieczeń gwarantuje sukcesywną ucieczkę w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach – uśmiechnął się.
- Czyli wiesz – oczy mi się zaświeciły – Czy gdybyś akurat uciekał, wziąłbyś mnie ze sobą? – poprosiłam.
- Po co?
- Przy okazji. Co ci zależy, Ed... - jęknęłam – Może inaczej. Co chciałbyś w zamian za wyprowadzenie mnie na wolność? – zmieniłam strategię.
- Czas się kończy – odrzekł szatyn.
- Co? -potrząsnęłam głową.
- Mamy pięć minut – doprecyzował.
- A zatem szybko! – bąknęłam – Czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić, Ed? W zamian za pomoc w ucieczce? – ściszyłam głos – Proszę – spojrzałam na mężczyznę błagalnie.
- Dawno tego nie słyszałem – Nygma spuścił wzrok.
- Ed... - rozchyliłam delikatnie usta – Proszę – powtórzyłam się.
- Bardzo ci zależy – dostrzegł.
- Tak – zgodziłam się – Pomożesz mi?
- Nie wiem – jego głos zmienił się. Nie widziałam w nim teraz wygadanego geniusza, ale nieco zagubionego i niepewnego człowieka.
- Ed... - jęknęłam zniecierpliwiona.
- Rozwiąż zagadkę – odpowiedział, a mnie wmurowało w krzesło – Zostały trzy minuty.
- Musisz to robić? – warknęłam, tracąc ochotę do bycia miłą.
- Chcesz negocjować? – znowu zobaczyłam cwaniacki błysk w jego oczach.
- Szybko! – ponaglałam go.
- Kształt mój nieatrakcyjny, lecz potrafię kusić. Mimo że nie mam rąk, na śmierć mogę zadusić – wyrecytował Nygma, a ja przełknęłam ślinę. Jedyne, co mi przychodziło na myśl, to wąż, ale mistrz zagadek uwielbiał łamigłówki z drugim dnem. Odpowiedź może wydawać się prosta, a nie być taka oczywista.
- To podchwytliwa zagadka? – odważyłam się spytać, odpierając na bok myśl, że od odpowiedzi na to pytanie zależy, czy uda mi się zyskać pomoc Nygmy.
- Ostatnia minuta – nie udzielił mi odpowiedzi na moje pytanie. Zestresowałam się. Nie miałam pewności, że ze mną nie pogrywa. Wąż pasował najbardziej, ale znając tego przebiegle inteligentnego pajaca, wcale nie musiał być rozwiązaniem zagadki. Zaryzykowałam.
- Wąż! – niemalże wykrzyknęłam.
- Dobrze – uśmiechnął się i w tym momencie od jego strony weszli strażnicy. Wiedziałam, że nie możemy już poruszać tematu ucieczki, więc zamknęłam usta na kłódkę. Nie miałam gwarancji, że rzeczywiście mi pomoże. Mógł tylko się bawić, zabijać nudę poprzez dawanie mi fałszywej nadziei. Nie ufałam żadnym kryminalistom z Gotham. I tym bardziej i tym mniej świrniętym. Eddie święty nie był, skoro wylądował w Arkham i proszenie go o przysługę nie było najmądrzejsze, ale nie miałam nic do stracenia.
Patrzyłam jak odkuwają Nygmę od krzesła i wyprowadzają go z sali. Po chwili dołączyli także debile ode mnie i zostałam uratowana od gniecenia tyłka na twardym, niewygodnym krześle. Wyszłam z pokoju w asyście strażników i czekałam cierpliwie, aż zostanę odtransportowana do swojej izolatki.
Kolejny nudny dzień w Arkham. No, nie taki nudny, bo Juliet mogła wreszcie pogadać z kimś inteligentnym.
CDN
JCBellworte
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top