♡1♡

~Nya~

Poranny trening - przez niektórych znienawidzony, przez innych uwielbiany. Dla mnie była to już rutyna. 

Dzisiaj było jednak inaczej. 

W pobliżu nie było Lloyda ani Wu, dlatego to co działo się na sali w żaden sposób nie przypominało treningu.

– Ej, chłopaki. – zawołał Jay, wisząc na drabince do góry nogami. – Idziecie ze mną dziś do salonu gier? – zniżył głos do szeptu. – Bo wiecie... Z Nyą to można bardziej filmy oglądać...

Szturchnęłam go dość mocno w bok, na co chłopak uśmiechnął się pod nosem.

– Jeszcze czego. – burknął Cole. – Na wczorajszy film jakoś nie mogłeś przyjść.

– No bo byłem zajęęęty. – odparł Niebieski Ninja.

– Ah, tak? – zaśmiał się pod nosem brunet. – A co takiego ważnego robiłeś?

– Odbierał poród. – burknął Kai.

– Co? – Mistrz Ziemi zaprzestał wykonywanej czynności.

– To. – mój brat przewrócił oczami.

– Wszyscy wiemy... – odezwał się dotąd milczący Zane. – Że podczas odbierania porodu Kai poradziłby sobie najgorzej z nas.

Cole i Jay zanieśli się śmiechem.

– Nie wiem skąd Ci się to wzięło. – wydusił przez śmiech Walker. – Ale zgadzam się z tym zupełnie!

Uśmiechnęłam się lekko, chcąc podejść bliżej.

Coś mnie zatrzymało.

Poczułam jak ktoś wiesza się na mojej szyi.

– Z nimi czasem gorzej jak z dziećmi... – westchnął tak dobrze znany mi głos.

– Cześć, Skylor. – spojrzałam na dziewczynę opierającą się o ścianę, po czym przeniosłam wzrok na dziewczynę uczepiającą się mojej szyi. – Cześć Seliel.

– Nyaaaa. – zaczęła mnie tulić różowowłosa. – Nie dawałaś znaku życia od trzech dni! Musiałyśmy obudzić się wcześnie rano, aby tu do was przyjść.

– Wybacz... – westchnęłam. – Wypadło mi z głowy przez te...

Chciałam dodać, że chodzi o koszmary Jaya - jak zwykle jednak ktoś mi przerwał.

– Ładny trening macie. – uśmiechnęła się złośliwie dziewczyna Kaia.

Spojrzałam na chłopaków, którzy w dalszym ciągu kłócili się jakim Kai byłby beznadziejnym lekarzem.

Westchnęłam.

– No bo nie ma kto ich przymusić. Lloyda nie ma, Mistrza tak samo... 

– Mogą przecież sami ćwiczyć. – burknęła Skylor.

– Niby tak... – odparłam.

– Ja się tym zajmę! – zawołała radośnie Seliel, wskakując swojemu chłopakowi na plecy.                –  Pompki robić! – krzyknęła mu do ucha.                                                        

Mistrz Ziemi wydał z siebie jęk.

– Dziewczyno! Złaź w tej chwili! – krzyknął.

Spojrzałam na bok, jednak Skylor nie było po mojej prawej.

Przeniosłam wzrok na brata.

No tak...

A jakby inaczej.

Jay rozmawiał o czymś z Zane'm.

To nawet dobrze...

Nie zauważył jak wycofałam się z sali.

Bardzo lubię swoje przyjaciółki...

Ostatnio jednak zaczynają mnie męczyć.

Nie potrafię nawet do końca uzasadnić dlaczego.

Mamy chyba po prostu trochę inne spojrzenie na świat.

Nie znaczy to oczywiście, że ich nie uwielbiam...

Chociaż może to być też spowodowane stresem przez te sny mojego chłopaka...

Z tego zamyślenia nie zauważyłam, kiedy wpadłam na blondyna.

– Uh... – wybąkał Zielony Ninja. – Wybacz...

Chłopak odwrócił wzrok lekko drapiąc się po karku.

– To moja wina. – uśmiechnęłam się lekko. 

Rozglądał się na bok - zły znak.

Lloyd przeważnie był nieśmiały jeśli chodzi o dziewczyny, przy mnie jednak nigdy tak nie robił.

Musiało to oznaczać,  że coś go niepokoi.

– Wszystko gra? – spytałam, patrząc na niego z troską.

– Gra i buczy! – ktoś znowu uwiesił się na moich plecach przez co momentalnie się spięłam.

Odchyliłam głowę.

Jay.

Lloyd słabo na nas spojrzał.

– Coś złego dzieje się w pobliskiej wiosce. – zaczął. – Pójdziesz po broń, Jay? – spojrzał na niego. – My z Nyą pójdziemy ogarnąć chłopaków.

Mistrz Błyskawic wydał z siebie długi jęk, bardziej uczepiając się mojej szyi.

– Czyli nici z salonu gier. – spojrzał na Mistrza Energii. – Poza tym, dlaczego to ja nie mogę uspokajać chłopaków?

– Bo ty ich tylko bardziej wprowadzasz w głupawy stan, a teraz nie pora na żarty... – powiedział, ruszając przed siebie.

– Maruda. – cmoknął mi nad głową.

Westchnęłam.

– Może ma powody. – powiedziałam, ruszając za Lloydem.

Poczułam jednak, jak oczy mi się kleją.

No tak...

Kolejna nieprzespana noc w obawie o jego koszmary i zły stan...

~Jay~

Zacząłem wyciągać odpowiedni sprzęt. 

Co ich znowu ugryzło?

Lloyd bywał już mniej ponury, Nya to już szczególnie!

Ona nigdy nie była ponura.

Będę musiał z nią poważnie porozmawiać, ale to jak wrócimy.

Kiedy udało mi się wydobyć nasze bronie, otworzyłem drzwi na korytarz.

Z każdej strony otoczyła mnie jednak mgła i dziwny chłód.

– Umm... – rozejrzałem się. 

Po chwili ogarnęła mnie jednak ulga.

No jasne.

Nya zawsze udawała poważną, kiedy robili mi jakiś żart.

To musiała być ich sprawka.

Zaśmiałem się pod nosem.

– Co jak co, ale takim czymś mnie nie wystraszycie. – zrobiłem kilka kroków do przodu.

No tak, dlatego Lloyd wysłał mnie po broń.

To była pewnie zemsta za kawał z ciążą.

– Raz, dwa, trzy. – okręciłem się wokół własnej osi. – Nie nabrałem się.

Po przejściu całego korytarza i nasileniu się mgły oraz chłodu, przeszedł mnie jednak lekki dreszcz.

– Zane... – zacząłem niepewnie. – Wybacz, że Ci wtedy nie pomogłem... To nie powód jednak by tak obniżyć atmosferę i nasze relacje. – zaśmiałem się nerwowo. – Nie sądzisz?

Po tych słowach poczułem jak ktoś leciutko szarpnął mnie od tyłu.

– No, w końcu któreś z was wyszło się przyzna... – zamarłem.

Za moimi plecami nie zobaczyłem bowiem żadnego z moich przyjaciół - lecz ją.

Jej długie, czerwone włosy jak zwykle przykrywały twarz i oczy.

Maska zakrywała usta.

Unosiła się...

Blizna na jej dłoni przywołała jednak wspomnienia.

– Jay... – szepnęła, lekko całując czubek mojej głowy. – Nawet nie wiesz jak się bałam... Ja szukałam Cię wszędzie!

Wspomnienie tamtego dnia uderzyło we mnie niczym błyskawica.

Cofnąłem się lekko.

– Nie, nie, nie... – lekko chwyciłem się za włosy. – Ciebie j-już nie ma...

Zobaczyłem w jej oczach smutek.

– Nie przyznajesz się do mnie? – podleciała, lekko splatając nasze dłonie.

Spróbowałem się wyrwać, nie należało to jednak do łatwego zadania, gdyż jej uścisk był mocny.

Wsunęła moją dłoń pod maskę, przejeżdżając po każdej z blizn.

To samo zrobiła ze swoją szyją.

Nerwowo przemknąłem ślinę.

– S-stop! 

Chwyciła moją dłoń podsuwając pod światło księżyca.

Zobaczyłem w tym miejscu jedynie kości.

Zadrżałem. 

Ja chcę znowu swoją dłoń...

– Pamiętaj, że ty też powinieneś być martwy... – szepnęła mi do ucha. – Ze mną, na zawsze razem. – ucałowała mnie w szyję, tworząc malutki symbol. – Dobrze znasz swoje przeznaczenie... – spojrzała mi w oczy. – Przed nim nie ma ucieczki... 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top