Kruki - towarzysze dusz
To był bardzo ponury jesienny dzień, od rana padało i się nie zanosiło, że wkrótce przestanie. Jednak na niewielkim cmentarzu kręcił się ogrom ludzi. Nie ma co się dziwić, przecież za kilka dni 1 listopada, a jeszcze tyle trzeba zrobić. Gdzieniegdzie było słychać ciche nawoływania i niewielkie kłótnie. Wędrowali to w tą, to w tamtą stronę. Więc mogło zaskoczyć zachowanie pewnej zakapturzonej postaci, ubranej na czarno. Mogło, ale nie wprawiło w zdumienie, bo nikt nie zwrócił na nią uwagi.
No cóż, 1 listopada.
Stała przy jednym z grobów już ponad godzinę. Było widać, że nikt o niego nie dba. Piękny czarny granit szpeciły brudne, szare zacieki bliżej niezidentyfikowanej substancji, oraz brunatne skorupy zeschniętego błota. Kwiaty dawno zwiędły i zgniły. Tak, zapomnieli o nim. A może nie chcieli pamiętać? Kto wie. Postać wyglądała jak ponury żniwiarz, który zamyślił się nad sensem istnienia. Lecz nie to było najbardziej w niej niepokojące. Ani mrok czerni, którą nosiła na sobie. Tylko to, że przez cały ten czas mówiła do siebie. Jej głos był cichy i monotonny, jakby nierealny. Miało się wrażenie, iż dochodzi z głębin otchłani starej studni. Gdyby ktoś miał czas wsłuchać się w niego, od razu zauważyłby, że rozmawia z kimś. Rozmawia! O nie, to była kłótnia i zawodzenie. Robiła wyrzuty komuś, kogo już nie było, a może sobie? Jednak nikt tego nie słyszał.
Niestety, 1 listopada.
Nic nie trwa wiecznie. Zakrakał czarny ptak, który przysiadł na opuszczonym grobie. Żniwiarz nagle zniknął niezauważony, tak samo jak pojawił się wcześniej.
... ###...
Crow: Hejka. Czy jesteście tam?
C * I * S * Z * A
Crow: Czy żyjecie?
[MY] Tak... Ty kretynie!!! Gdzieś ty był. Ile to już czasu minęło?...
Crow: Zły adres... Nie jestem Crow!!!
[Pan102] Nie jesteś tym debilem... Więc kim?
[King18] Wiecie, a może w końcu zrobił to...
[LordDark] Mam nadzieje, takie cudaki nie powinny żyć wśród normalnych ludzi...
[Pan102] Zgadzam się
[Princes123] Kim jesteś?
[King18] Czemu nie włączyłeś kamerki.
[Anonimus95] No właśnie. Pokaż się...
Crow: O, przepraszam. Faktycznie. Zapomniałam... Gotowe.
[LordDark] Idiotka.
[Anonimus95] O! Czyżby sierotka miała dziewczynę.
[Pan102] Nawet ładna jesteś. Wiem co bym chciał z tobą robić.
Crow: Nie. Jestem jego siostrą. Nazywajcie mnie Myosotis.
[Ruda98] Siostra...to pewnie taki sam p...b, jak i on.
[Pan102] A gdzie on jest?... Czyżby ten żałosny szczur schował się na dobre w swojej dziurze.
[LordDark] Oby, pewnie po ostatnim razie już nigdy nie zobaczymy tego przygłupa.
[Anonimus] Popatrzcie, jak ten pokój wygląda. Czyżby wpadł w szał i w końcu zamknęli go u czubków?
Myosotis: ZAMKNIJCIE SIĘ! On nie żyje! I to jest wasza wina!
C * I * S * Z * A
[Anonimus95] No nie, zrobił to... ja #*&O
[Pan102] I dobrze, dla takich jak on nie ma tutaj miejsca.
[Hejter] No proszę, pierwszy raz zrobił coś dobrze.
Myosotis: Naprawdę nic was nie rusza? Odebraliście mi jedyną osobę, którą kochałam ponad życie.
[Hejter] Nasza wina? Sorry, ale wątpię. Słaby był i tyle.
[Princes] Masz rację. Dla takich, jak on, lepiej jest po drugiej stronie.
[Pan102] Śliczna może jednak się spotkamy.
[LordDark] Pan, daj spokój. Nie widzisz, że ona jest tak samo żałosna, jak jej brat.
Myosotis: Zamknijcie się! Dlaczego to robicie. Czy nie macie sumienia? On nie żyje.
[Misia] I co z tego? Dlaczego tutaj jesteś?
[LordDark] A jak się zabił?
Myosotis: Po co? Jak? Tylko to was interesuje. Zaraz wam wszystko powiem. Ale nie możecie mi przerywać.
C * I * S * Z * A
Myosotis: Widzę, że się rozumiemy... Więc zacznijmy jeszcze raz... Jestem Myosotis. A to jest testament mojego brata, którego znaliście jako Crow.
Myosotis do domu wróciła późnym wieczorem. Od progu się przywitała, lecz odpowiedziała jej jedynie martwa cisza.
— Mamo, gdzie jesteś? Tato?
Nic. Nadal cisza. Poszła do gabinetu ojca. Nie było go. Wyciągnęła smartfona i wybrała jego numer. Brak sygnału. Znowu wyłączył. Pewnie jest z nią.
— Gratulacje. Ma pan syna. Silny chłopak. — Pielęgniarka uśmiechała się dobrodusznie do młodego mężczyzny. — Może pan wejść do żony.
— Syn. Mam syna! — Niespodziewanie rzucił się uradowany na nią i pocałował w policzek.
Kobieta nawet się nie wzdrygnęła. Nie takie rzeczy już przeżyła. Świeżo upieczony ojciec, jak na skrzydłach wleciał do sali. Kiedy tylko zobaczył tę małą istotkę w ramionach swojej żony, wszystko inne przestało istnieć. Liczyła się tylko ta kruszynka. Pokochał ją nad życie.
~¤~○~¤~
— Synu. Nie tak. Widzisz w ten sposób.
— Już rozumiem tato. — Ojciec z miłością spojrzał na chłopczyka, który próbował dopasować na siłę element układanki. Nie mogło mu się udać, ale się uparł. Jeszcze przez chwilę patrzył na starania swojego syna, aż w końcu usiadł na podłodze i zaczął razem z nim układać. W mieszkaniu co rusz było słychać gromki śmiech tej pary.
Mężczyzna kochał chłopca nad życie i nie ważne co by się działo, zawsze mu pomoże.
~¤~○~¤~
— Synu, co się z tobą ostatnio dzieje?
— Nic. Wszystko w porządku — warknął chłopak i już go nie było. W mieszkaniu pozostał tylko głuchy odgłos stuknięcia drzwiami, ale i on szybko zniknął.
Mężczyzna zmarkotniał. Czuł, że coś złego się dzieje z jego synem. Ale nie potrafił się przebić przez ten mur, który zbudował on wokół siebie. Próbował już tyle razy. Jednak jego pierworodny w takich chwilach szybko wychodził. W końcu doszedł do wniosku, że to już taki wiek. Ma te 17 lat i trzeba mu dać trochę prywatności, swobody. Przejdzie mu.
~¤~○~¤~
— Słucham.
— Przykro mi, państwa syn nie żyje. — Kobieta w mundurze patrzyła smutno na ojca.
— Jak to nie żyje? To jakaś pomyłka!!! — Głos mężczyzny zawisł niebezpiecznie w powietrzu.
— Niestety o pomyłce nie ma mowy.
Pod ojcem załamały się nogi. To nie może być prawda, przecież niedawno się widzieli.
— Zostań dzisiaj. — Blondynka z nadzieją patrzyła na mężczyznę, który nerwowo szukał czegoś na podłodze.
— Nie mogę. Muszę już wracać. — Nawet na chwilę nie podniósł wzroku na nią. W końcu znalazł zaginioną skarpetkę i usiadł na krawędzi łóżka.
— Do czego? — Kobieta przesunęła się bliżej i przywarła zachłannie do jego pleców. — Do tej trupiarni — wyszeptała.
Mężczyzna spojrzał na swoją kochankę. Czy czuł coś do niej? Nie. Była mu obojętna. Więc dlaczego ciągle się z nią spotykał? Bo cały świat stał się mu obojętny. Każdy jego dzień wyglądał tak samo – praca, a potem szedł do niej. Nawet już nie kłamał żonie. Nie musiał, nie pytała. Tylko od czasu do czasu córka mu robiła wyrzuty. Pora wracać, bo znowu będzie mu suszyć głowę. A nie miał dzisiaj na to siły. Lecz prawdą jest, że już od dawna na nic nie miał siły.
— Innym razem. — Pocałował ją i pośpiesznie wyszedł nim ponownie zaczęła robić mu wyrzuty. Już po pół godzinie zaparkował wóz na podjeździe. Niechętnie otworzył drzwi domu i wszedł do środka.
— Cześć. Gdzie jesteście?
Nikt mu nie odpowiedział. Poszedł do pokoju córki. Nie było jej tam. Nie wie czemu, ale poczuł nutkę niepokoju. Jakaś niewidzialna siła kazała mu iść do sypialni syna. Gdy tylko dotknął klamki, jego serce przeszył nieopisany ból. Nacisnął ją i wszedł. Rozejrzał się. Pokój wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Wszystko było rozwalone. Wszędzie walały się kartki i rozbite szkło. Podniósł z podłogi porwane zdjęcie. Mężczyzna padł na kolona i zaczął szlochać.
~¤~♡~¤~
Jego syn nie żyje. Jego promyczek zgasł.
Tamtego dnia ojciec umarł wraz z nim.
Myosotis znowu spróbowała. Nadal wyłączona.
— Mamo! Jesteś w kuchni?
Nie czekała na odpowiedź. Wiedziała, że nie uzyska jej. Poszła do kuchni. Tak jak sądziła była tam. Stała w oknie i patrzyła w dal. Czekała. Ale po co? On tak nie wróci.
— Mamo!
Nadal nic. Jej oczy się zaszkliły. Szybko wyszła. Już nie miała siły. Ona i tak jej nie usłyszy.
— Jest pani w ciąży — młoda lekarka poinformowała radośnie kobietę.
— Dziękuje. Nie wie pani, jak długo na to czekałam. — Szybko pożegnała się i opuściła gabinet. Musiała jeszcze kupić buciki i małe co nieco na kolację. Dzisiaj przygotuje coś wyjątkowego na nią.
~¤~○~¤~
Młoda kobieta stała przed lustrem i delikatnie gładziła się po brzuchu.
— Już niedługo kochanie. Zaraz wypuścimy cię na ten świat. — Jeszcze go nie widziała, lecz pokochała tę małą istotkę całym sercem.
Nagle poczuła mocne kopnięcie. W następnej sekundzie odeszły jej wody. Szybko poszła obudzić męża.
~¤~○~¤~
— Czemu nie jesz? No spróbuj. Pychotka. — Kobieta była już zirytowana. Od godziny próbowała nakarmić synka, ale akurat dzisiaj był strasznie marudny. Znaczna część zupki znajdowała się wszędzie, a nie tam gdzie powinna.
— Proszę, jeszcze jedna łyżeczka. — Jeszcze chwila, a zacznie płakać.
— Mama — wyrwał się cichy głosik z drobnych ust.
— Co powiedziałeś synku? — Głupie pytanie, przecież i tak jej nie odpowie. Jednak tak często bywa, że i tak pytamy.
— Mama — odpowiedział jednak jej.
Niespodziewanie zmęczenie i złość minęła. Na zaciśniętych do tej pory ustał, pojawił się szeroki uśmiech. Złapała malucha w ramiona i zaczęła robić piruety.
— Kocham cię synku. — Pocałowała go czule w czoło.
~¤~○~¤~
— Znowu wychodzisz, gdzie ty się włóczysz całymi dniami?
— Nigdzie — burknął chłopak do matki.
— A tobie co znowu? Zacząłbyś się zachowywać poważniej. Masz już 17 lat. Zaraz 18.
Chciała coś jeszcze dodać, ale właśnie stuknęły drzwi i tyle go widziała. Ostatnio zawsze tak robił, jak tylko chciała z nim porozmawiać. Pewnie jej mąż ma rację, taki wiek. Przejdzie mu. Wróciła do przygotowywania obiadu.
~¤~○~¤~
— Przykro mi, państwa syn nie żyje.
Matka chciała coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale jej usta odmówiły posłuszeństwa. Spojrzała na męża. Jeszcze do niego nie dotarł sens tych słów. Ale ona już wiedziała, że to prawda. Czuła to w sercu. Nagle świat zawirował. Przed upadkiem uratował ją policjant.
Usłyszała jak stuknęły drzwi. Córka ją zawołała, ale ona nie potrafiła jej odpowiedzieć. Wkrótce do jej uszu doszły przekleństwa dziewczyny. Próbowała dodzwonić się do ojca. Wiedziała, na co tak się wścieka. Jednak dla niej samej to już nie było ważne. Jeśli jest z tamtą szczęśliwy, to niech sobie będzie. Znowu odwróciła się do okna i zaczęła wypatrywać swojego syna, tak jak to robiła tysiące razy przed tym dniem. Jej córka weszła do kuchni i zaczęła coś do niej mówić. Lecz ona już nic nie słyszała. Może jej ciało było tutaj, ale dusza już od dawna nie.
~¤~♡~¤~
Jej syn nie żyje. Człowiek, którego nosiła przez 9 miesięcy pod sercem.
Była matką i już nie jest. Miała serce i już go nie ma. Umarło wraz z nim.
Myosotis miała już dość. Jej rodzina przestała istnieć. Została sama. Stanęła przed drzwiami pokoju swojego brata. Przez ułamek sekundy się zawahała, ale tylko przez moment, by następnie wkroczyć do sypialni, do której nie wchodziła od miesięcy. Rozejrzała się powoli. Nic tutaj się nie zmieniło. Tak jakby zaraz miał wrócić i rzucić się na łóżko, jak to robił zawsze po powrocie do domu. Wtedy ona kładła się obok niego i zaczynała opowiadać mu o tym, co wydarzyło się w szkole.
— Tato. Mogę zobaczyć moją siostrzyczkę? — Chłopczyk stanął na paluszkach, aby lepiej widzieć. Lecz i tak był za mały. Ojciec zaśmiał się i podniósł syna.
— Jaka śliczna. — Braciszek patrzył na małą dziewczynkę oczarowany.
— Tak. I to bardzo — odpowiedział mu tato. — Musisz o nią dbać. Teraz jesteś jej starszym bratem.
Chłopak spoważniał.
— Tak, starszym bratem. Będę o nią dbał tato, obiecuję. — Jego głos stał się stanowczy i pewny.
Mężczyzna tylko pokiwał głową z aprobatą.
~¤~○~¤~
— Nie płacz. Już dobrze. Widzisz to tylko zadrapanie. — Chłopak próbował uspokoić przerażoną dziewczynkę. W końcu nie wiedząc co ma zrobić, przyciągnął ją do siebie i otulił w swoich ramionach. — Pamiętaj zawsze będę przy tobie i nie pozwolę cię skrzywdzić. Przecież jestem twoim starszym bratem.
Pomogło, uspokoiła się od razu. Odgarnął z czułością jej niesforną grzywkę i delikatnie pocałował w czoło.
~¤~○~¤~
— Uważaj, gdzie ci tak śpieszno?! — krzyknęła za bratem, który gdzieś pędził na złamanie karku. Ale on nawet nie odwrócił się do niej, tylko wsiadł na swój rower i już go nie było. Od jakiegoś czasu dziwnie się zachowywał. Ciągle chodził smutny i nieobecny. Znikał gdzieś na całe dnie. A jak był w domu, to siedział w swoim pokoju i nikogo nie wpuszczał. Próbowała z nim rozmawiać, jak kiedyś, lecz zbywał ją. A teraz znowu sobie pojechał. Szkoda, że nie wie co się z nim dzieje.
~¤~○~¤~
— Przykro mi, państwa syn nie żyje.
Siostra stała w drzwiach swojego pokoju i nie mogła uwierzyć, w to co usłyszała. Lecz jedno spojrzenie na twarz matki i nadzieja uleciała. Nogi się pod nią ugięły, ciągnąć ku twardej ziemi. Twarz momentalnie okryła się płaszczem słonych łez. Czemu go nie zatrzymała?
Stała i przyglądała się półkom. Nagle jej wzrok zawisł na jednej z ramek. Na zdjęciu była ona wraz z rodziną. Uśmiechali się, jakby cały świat należał do nich.
Kiedy to się zmieniło? W którym momencie zawalił się ich domek z kart?
Poczuła złość na cały świat. Na ojca, na matkę, ale najbardziej na niego. Obiecał, że zawsze będzie przy niej. Ale okłamał ją. Zostawił i zabrał ze sobą jej szczęście. Podniosła zdjęcie i rzuciła o ścianę. Potem kolejne i kolejne. Aż wszystko latało. Niszczyła co popadło. Nic nie mogło zostać. Nie ma jego, więc te rzeczy nie mają prawa istnieć. Nie wie ile czasu to trwało. W pewnym momencie w jej ręce wpadł laptop brata. Już miała nim rzucić o ścianę, gdy coś ją tknęło. Postawiła i otworzyła go. Po chwili na ekranie pojawiło się okienko. Zaczęła czytać. Z każdą sekundą, z każdym słowem coraz więcej łez spływało po bladych policzkach. Nie chciała uwierzyć, w to co przeczytała. Przecież nie mogło być to prawdą. Miała już wszystkiego dosyć. Wyszła z pokoju, ubrała się i zamknęła za sobą drzwi.
~¤~♡~¤~
Nic nie miało już sensu.
Jej życie nie miało sensu.
Myosotis kontynuowała swoją opowieść. Z każdą minutą przybywało obserwatorów. Słuchali jak oczarowani. Tyle bólu, tyle cierpienia. Spijali każde słowo z ust dziewczyny, jak wampir który przyssał się do szyi swojej umiłowanej. Chłeptali zdania, jak pijawka przyklejona do ciała swojej ofiary. Lecz na próżno szukać by u nich choć cienia współczucia, grama zrozumienia. Takie uczucia były im obce. Oni żywili się cierpieniem tej złamanej istotki, jak wcześniej bólem jej brata. Przecież takich osób, jak ona były miliony w sieci. A oni wyczuwali je na kilometr. Przyciągały ich, jak światło ćmy. Jednak, gdy te motyle nocy ginęły w cieple lamp, oni rośli w siłę i wysysali do ostatniej kropli swoje ofiary. A gdy już nie było nic, szukali następnej. Teraz poczuli znowu świeżą krew. Ile czasu minie zanim i ona im ulegnie?
Nagle ekran zgasł.
[Anonimus95] Ty głupia p...o co odp...sz!
[LordDark] %*# włącz z powrotem ten ekran.
[No1] Kretynka...naprawdę jesteś tak głupia, że nie potrafisz nawet nic dobrze zrobić.
[Princes] Widać taka sama ćpunka, jak jej brat.
[...]
Po chwili usłyszeli trzaski i krzyki. Każdy przybliżył się do ekranów swoich narzędzi tortur. Zaczęli nasłuchiwać. Czyżby zrobiła to? Szkoda, że nic nie widzieli. Niespodziewanie obraz zamigał i na tysiącach monitorach pojawił się czarny kruk. Z głośników wydobyło się złowrogie krakanie. Tysiące twarzy odskoczyło, jak poparzeni od swoich ukochanych zabawek. W następnej sekundzie znowu pojawiła się ona. Zdążyła się przebrać. Siedziała tak przed nimi cała ubrana na czarno ze spuszczoną głową. Po chwili odezwała się. Jej głos jednak był inny, niższy i jakby dobiegał z daleka.
Myosotis: Postanowiła się zabić. I tak nie miała dla kogo żyć. Wszystkich, których kochała odeszli. Zostawili ją samą. Już miała skoczyć, żeby połączyć się z nim, gdy zjawił się anioł.
[Hejter] Anioł. A nie mówiłam wariatka.
[Misia] Czemu nie skoczyłaś? Przecież nie masz po co żyć.
[Lady] Głupia jesteś jak twój brat. Było trzeba lepiej do niego dołączyć.
[Pan102] Zabij się. I tak nikt po tobie nie będzie płakał.
[Apollo12] Co ty tutaj jeszcze robisz?
Myosotis: Co ja tutaj jeszcze robię? Jestem, ponieważ muszę dokończyć pewną sprawę. I dopóki tego nie zrobię, nigdy nie zaznam spokoju.
Powoli ponura postać zaczęła zbliżać się do monitora laptopa. Na jego ekranie przybywało wpisów. Coraz bardziej śmiałe i okrutne. Te wszystkie twarze po drugiej stronie były różne. Kobiety, mężczyźni, dzieci, nastolatkowie, dorośli... Tak byli każdym i nikim zarazem. Ale każdy z nich patrzył na ekran swojego urządzenia i wyczekiwał. Żeby rzucić się w odpowiednim momencie na swoją ofiarę, jak przystało na prawdziwego drapieżnika. Ale cóż to? Znowu z głośników doleciało do nich złowrogie krakanie czarnego ptaka. Człowiek po drugiej stronie podniósł powoli głowę...
Crow: Co ja tutaj jeszcze robię? Przyszedłem po was! Game Over. Teraz kolej na was!
Mrok nocy przeszył przerażający krzyk wydobywający się z tysięcy gardeł. Na ekranach pojawiła się blada twarz z czarnymi jak noc ustami, a po twarzy spływały łzy w kolorze onyksu. Jednak nie to przeraziło obserwatorów, lecz te oczy. Złowieszcza, martwa nicość. Która przewiercała ich mózg. Wdzierała się do umysłów. Pozostawiła swój ślad na zawsze.
Z ekranów patrzyła na nich istota nie z tego świata. Znali go, ale w innym wcieleniu. Ten potwór nie mógł być nim, jednak widzieli go. Lecz jednak istniał, był tutaj razem z nimi. Już nie tam — po drugiej stronie, lecz tutaj wraz z nimi w jednym pokoju i wyciągał ku nim swoje blade, długie palce. Wdarł się bezlitośnie do duszy i już nigdy ich nie zostawi. Będzie z nimi w samotności, gdy tylko zamkną strudzone oczy, spojrzą w monitory swoich zabawek.
~¤~○~¤~
Kruk będzie na nich czekał, bo on nigdy nie śpi.
Czuwa i wypatruje tych, którzy go zabili.
Już nie zaznają spokoju. Tak jak ich ofiary wcześniej.
Stała na moście i patrzyła w otchłań zimnej wody. To już rok
minął od tamtego dnia. W tym czasie jej rodzina przestała istnieć.
A teraz przyszła kolej na nią. Nie miała już siły walczyć. W
głowie widziała tylko te wpisy, który złamały życie jej brata. I dwa okrutne słowa:
„ZABIJ SIĘ"
Teraz wiedziała, dlaczego jej brat ją zostawił. To oni go jej
odebrali. Tak długo był dręczony, że już nie wytrzymał. A ona
nie rozumiała, nie potrafiła mu pomóc. Mimo że próbowała,
przegrała. Bo nie wiedziała, co go dręczy. Czemu on nigdy jej nie
powiedział? Przecież była jego siostrą. Lecz on milczał, nie przyszedł do
niej. Aż w końcu ją zostawił, na zawsze. Ale teraz ona już idzie
do niego i znowu będą razem. Wspięła się na balustradę i już
miała skoczyć, gdy...
– Stój. Co ty robisz? – Usłyszała za sobą głos, który zmroził jej serce.
– Odejdź. Zostaw mnie. To nie twoja sprawa. Ja już nie mam po co
żyć.
– Nie masz po co żyć. To nie prawda, Niezapominajko.
Jej ciało zesztywniało. Powoli odwróciła się do chłopaka, który tak nagle pojawił się znikąd.
– Jak mnie nazwałeś?
Spojrzał w jej oczy, a ona dostrzegła jego twarz spod
czarnego kaptura płaszcza.
– Niezapominajką. Moja kochana siostrzyczko.
Ze strachu cofnęła się. I to był błąd. Straciła grunt pod
nogami i niechybnie by spadła, gdyby ta mroczna istota jej nie
złapała. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
– Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Przecież obiecałem, że
zawsze będę przy tobie. Kocham cię moja mała siostrzyczko.
Dziewczyna zaczęła szlochać. Tak, to był jej brat. I uratował ją
przed błędem, którego nie można już byłoby cofnąć. Wtuliła się mocniej w jego klatkę piersiową.
– Ja ciebie również braciszku.
Stali tak długo przytuleni do siebie. Ona płakała, a on gładził
ją po głowie, jak tysiące razy wcześniej. Ta chwila należała
tylko do nich.
Nic nie trwa wiecznie. I ta chwila musiała dobiec końca.
Teraz przyszła pora na pozostałych.
Dwie postacie rozpłynęły się w gęstej mgle. A most trwał nadal niczym niemy świadek tego co tu się wydarzyło.
"Powiadają ludzie, że gdy ktoś umiera, Kruk zabiera ich duszę do Krainy Umarłych. Ale czasem dzieje się coś bardzo złego i wraz z nią na tamtą stronę zabierany jest także potworny smutek, a dusza ta nie może zaznać spokoju. Czasami jednak Kruk zabiera duszę z powrotem, by ta naprawiła to co się wydarzyło."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top