rozdział 26

*Harry*

Wstałem rano i nie mogłem pozbierać myśli. Jenny zniknęła zostawiając kartkę z jednym pieprzonym słowem: 'Przepraszam'. I co ja niby miałem z tym zrobić? To nie było uczciwe z jej strony, a jeszcze dziwniejsze było to, że zostawiła wszystkie karty kredytowe i wszystkie nasze wspólne rzeczy. Pokój Kaileigh został nietknięty poza opustoszałą szafą na ubrania. Nie miałem pojęcia co wstąpiło w tą dziewczynę. Nie odbierała ode mnie telefonów, nie poszła do pracy, biorąc urlop, nikt nie wiedział gdzie ona jest, jakby zapadła się pod ziemię. Od dwóch dni razem z Niall'em i Liam'em szukaliśmy jej i dziewczynki, ale nic z tego nie wychodziło. Znalazłem się nad przepaścią po raz drugi. Najpierw Zayn a teraz ona. Co jeszcze mnie czeka? Co jeszcze będę musiał znieść, by normalnie zacząć żyć?

Po wypiciu kawy i zjedzeniu jakiejś beznadziejnej kanapki ubrałem na tyłek dres i poszedłem do gabinetu. Musiałem jeszcze raz przemyśleć wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie i co mogło spowodować to wszystko. Byłem kretynem pakując się w ten cały syf zwany rodziną przed pięcioma laty. Teraz miałem za to płacone. Chciałem tylko pomóc a jednak nie wyszło to nikomu na dobre. Nie miałem pomysłu na nic. Moje życie zamieniło się w wegetację bez przyszłości i dopiero teraz widziałem, że zrobiliśmy z Jen źle. Nie dziwiłem się już Zu, że miał dość. Miał do tego święte prawo. To się nigdy nie powinno zdarzyć. Nigdy.

- Co jest, Ni? - zapytałem odbierając telefon.

- Pomyślałem, że ona musi jakoś spotykać się z Lou. W końcu on ma widzenia z Kay. - powiedział blondyn a mnie w tym momencie olśniło.

- Jasne. Nawet nie pomyślałem o tym.

- To teraz już wiesz. Trzeba ją znaleźć, by nie zrobiła nic głupiego. - przyjaciel martwił się o Jennifer jak o własną siostrę.

- Ona już zrobiła coś głupiego, Ni. Ona...

- Nie kończ, tylko rusz tyłek i jedź do Louis'a. On musi coś wiedzieć.

- Zaraz tam pojadę i przysięgam, że jeśli ona tam będzie to nakopię im obojgu.

- Nie chwal dnia, stary. Spotkamy się pod mieszkaniem Tommo.

- Do zobaczenia.

Jak mogłem nie skojarzyć sytuacji. Ona i on. To było jedyne możliwe wyjście. Nie kłopocząc się przebieraniem ubrałem buty i wyszedłem z domu. Jej samochód nadal stał na podjeździe. Zostawiła wszystko, nic ode mnie nie chciała, a to świadczy o tym, że albo ma kłopoty, albo naprawdę próbowała zniknąć.

Wsiadłem do auta i przycisnąłem pedał gazu. Chciałem się znaleźć w mieszkaniu Lou jak najszybciej, chciałem by powiedział mi, że do siebie wrócili, że Kay jest cała i zdrowa, że mam się nie martwić, że będzie normalnie. Jednak miałem złe przeczucia i obawiałem się, ze jej tam nie znajdę, że ona po prostu zostawiła nas wszystkich, bo miała dość tego wariackiego życia jakie sami sobie zgotowaliśmy.

Dojazd do celu zajął mi godzinę. Londyn, korki i całe to gówno zaczęło mnie przytłaczać. Najchętniej sam bym zniknął, zapadł się pod ziemię tak, by nikt mnie nie znalazł. Pod kamienicą, gdzie mieszkał stary przyjaciel czekał już Liam i Niall.

- Czemu nie weszliście? - zapytałem.

- Czekamy na ciebie. - Horan przestępował z nogi na nogę jakby mu coś dolegało. Liam nabrał wody w usta. O co im do cholery chodziło?

- Powiecie o co wam chodzi, czy będzie nadal się zachowywać jak upośledzeni?

- Styles, tylko...

- Co tylko?

- Nie dawaj mu od razu w mordę. Weź to na chłodno. - zrobiłem wielkie oczy na to co mi powiedział. Myślał, że aż tak nad sobą nie panuję?

- Was chyba pogięło! Nie mam zamiaru się z nikim bić. Chcę pogadać. - warknąłem i ruszyłem do drzwi, bo nie mogłem na nich patrzeć.

Kiedy pokonałem schody i stanąłem przed dobrze znanymi mi drzwiami miałem chęć je wyważyć i zdałem sobie sprawę, że chłopacy mieli rację. Musiałem wziąć to na chłodno, bo w przeciwnym razie znów się coś niepotrzebnego wydarzy. Zapukałem i czekałem, aż łaskawca mi otworzy.

- Styles, co ty tu robisz? - zapytał Tomlinson gdy zobaczył mnie na progu.

- Mogę wejść?

- Nie widzę potrzeby. - mruknął leniwie i stanął z założonymi rękoma. Panie dlaczego mnie każesz w taki sposób.

- Louis wpuść nas. To ważne. - za plecami usłyszałem Liam'a. Mina szatyna się zmieniła i chyba dostrzegł w twarzy przyjaciela powagę sytuacji, bo więcej się nie sprzeciwiał.

Weszliśmy do środka i od razu zaczęliśmy skanować pomieszczenie. Nie było tam śladu Jenny czy Kay, ale nie mogliśmy być tego pewni.

- Co was do mnie sprowadza? - Tomlinson zapytał rozwalając się w fotelu – a swoją drogą Harry, ty nie na wakacjach? - zapytał a mnie zmroziło. On nic nie wiedział.

- O czym ty gadasz?

- Jenny dzwoniła i mówiła, że zobaczę Kay za dwa tygodnie, bo wyjeżdżacie na urlop. - był zdziwiony albo przynajmniej dobrze udawał, bo coś mi nie pasowało.

- Jak widzisz nie jestem na wakacjach i właśnie dlatego cię odwiedzam. Gdzie jest Jen? - Louis zaczął wiercić się nieznacznie i miałem pewność, że będzie z nami grał w jakąś chorą zabawę, ale mnie nie było zabawnie.

- Nie mam pojęcia, gdzie jest twoja przyjaciółka – zaakcentował ostatnie słowo co mnie wkurzyło.

- Mów prawdę. Zniknęła z twoją córką dwa dni temu i nie możemy jej znaleźć. - warknąłem i naprawdę niewiele mi brakowało by dać mu w gębę. Wiedziałem, że kłamie i on zdawał sobie sprawę, że ja wiem.

- Nie było Jenny u mnie. Dostałem dwa dni temu telefon, że wyjeżdża na wakacje. - był spokojny, co doprowadzało mnie do białej gorączki.

- Pieprzysz! Coś wiesz! - krzyknąłem a on się tylko uśmiechnął.

- Nie wiem nic czego ty byś nie wiedział, Harry. - tego było za wiele.

- Wyjdźcie stąd. Chcę z nim pogadać sam na sam. - powiedziałem do przyjaciół a oni z lekkimi oporami zrobili o co poprosiłem.

- Myślisz, że jak będziesz sam to ci coś powiem? - ten facet naprawdę próbował mnie wyprowadzić z równowagi.

- Nie. Wiem, że nic nie powiesz, ale wiem też, że wiesz więcej niż nam mówisz. - zacząłem chodzić po salonie, bo jakoś tak nie mogłem usiedzieć w miejscu.

- Ciekawa teoria, ale muszę cię zmartwić. Nie wiem nic.

- Słuchaj, nie przyszedłem tu po to, żeby się z tobą licytować. Martwię się o Jennifer i Kaileigh. Ona nie odbiera telefonu i zapadła się pod ziemię. Gdybyś nic nie wiedział, nie siedziałbyś teraz spokojnie na dupie, więc stąd wnioskuję, że coś tam wiesz. Mam ci tylko coś do powiedzenia.

- Słucham, Styles? Powiedz mi coś czego nie wiem? - znów na jego parszywej mordzie pojawił się ten przeklęty uśmieszek.

- Wiem, że nadal ją kochasz. Wiem, że próbujesz poukładać sobie wszystko w tym zakutym łbie. Chcę żebyś wiedział, że ja nie mam nic przeciwko, tylko zacznij w końcu walczyć jak facet. O kobietę poza którą świata nie widzisz i o swoją córkę, która jest bardzo do ciebie podobna. To może być twoja ostatnia szansa na normalne życie, ale musisz ruszyć tyłek, bo będzie za późno.

- Co ty do mnie mówisz, Styles? Ja nikogo nie kocham i nie mam zamiaru o nikogo walczyć. Dla mnie liczy się tylko dziecko. - wstał i stanął naprzeciw mnie wpatrując mi się w oczy.

- Oszukuj nadal siebie i wszystkich innych, ale ja wiem swoje. - westchnąłem.

- Wypieprzaj! Zejdź mi z oczu! - wydarł się i pokazał mi drzwi, a ja miałem pewność, że trafiłem w sedno.

- Oczywiście. Już znikam. - ruszyłem do drzwi z uśmiechem na ustach, a kiedy moja dłoń dotknęła klamki odwróciłem się w stronę przyjaciela – I jeszcze jedno. Pozdrów ją ode mnie. Macie moje błogosławieństwo, Tommo. Zawsze byłem po waszej stronie. - zamknąłem za sobą drzwi i opuściłem to miejsce lżejszy i z nowymi siłami.

***

- Słuchaj, on wpadł do mnie na pogawędkę. Nie wiem jak to wytrzymam do końca. - Louis wybuchnął śmiechem a ja poczułem się o niebo lepiej. W końcu w tym wszystkim zobaczył tą dobrą stronę. Nareszcie.

- Cieszę się, że cię to bawi. - powiedziałem i sam się uśmiechnąłem.

- Jenny na pewno niczego nie zabraknie? - przyjaciel martwił się o dziewczynę i o swoje dziecko, co było dla mnie zrozumiałe, ale chyba przesadzał. Dobrze mnie znał i wiedział, że nie skrzywdziłbym bliskich mu osób, no chyba że chodziłoby o jego mamusię.

- Stary, za kogo mnie masz. Dostaniesz adres sms-em i sam zobaczysz co im zafundowałem. - na samą myśl o apartamencie w jakim mieszka Jennifer Smith z Kayleigh Tomlinson robiło mi się ciepło na sercu. Nie było to pewnie to, czego oczekiwała dziewczyna, ale nie mogła mieć żadnych pretensji. Warunki mieszkaniowe i bytowe miała zapewnione na najwyższym poziomie.

- Wiem, Zu. Ufam ci i doprowadźmy to do końca jak najszybciej. Chcę już mieć to za sobą.

- Spokojnie. Mi się nie spieszy. Muszę tu jeszcze załatwić inne sprawy.

- Masz jeszcze inny plan, prawda?

- Wszyscy muszą dostać to Lou, na co zasłużyli. Do usłyszenia.

- Do zobaczenia.

--------------------------------------------------
Wróciłam...

Wasza Geo :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top