rozdział 1
*Jennifer*
- Niezły ma tyłek. - usłyszałam szept jednego z uczniów siedzących w pierwszej ławce. Byłam ciekawa do kogo mówi, więc zacisnęłam zęby i przeklęłam po stokroć w myślach.
- Daj spokój, Ben. - z chłopakiem, który odpowiedział dobrze się znałam, bo dość często się widywaliśmy w domu Styles'ów i Horan'ów.
- Nie powiesz mi, Josh, że byś jej nie zaliczył. - tym razem oprócz szeptu usłyszałam śmiech.
Miałam dość. Odwróciłam się twarzą do klasy i spojrzałam na Benjamin'a Johnson'a.
- Masz coś do powiedzenia? - chłopak poczerwieniał i pokręcił przecząco głową, ale mi to nie wystarczyło - Wstań i odpowiedz pełnym zdaniem. - powiedziałam, na co ten podniósł się z krzesła i odpowiedział.
- Nie mam nic do powiedzenia, pani profesor.
- Czasem się zastanawiam, Johnson, czy tam coś jeszcze jest? - pokazałam na głowę, a uczeń aż skulił się ze wstydu - zapraszam do odpowiedzi Horan.
- Ale... - Josh zaczął protestować, a we mnie się zagotowało.
- Nie ma 'ale'! Zapraszam.
Byłam okropna, ale należało im się. W końcu ja też podczas nauki w liceum nie miałam lepiej. Poza tym mogli sobie darować te głupie komentarze. Ja chciałam by byli po prostu mądrzy, tylko na tym mi zależało. Niestety ta banda nieuków każdego dnia próbowała mi udowodnić, że się mylę.
Gdy zadzwonił dzwonek, aż podskoczyłam. To była moja ostatnia lekcja i powinnam się cieszyć, ale myśl, że czeka mnie jeszcze gotowanie obiadu i prasowanie skutecznie niszczyła wizję miłego popołudnia.
- Tym razem ci się upiekło, Josh. - powiedziałam do chłopaka - Dziękuję i do widzenia. - zwróciłam się do klasy, która i tak miała mnie gdzieś.
Zaczęłam pakować swoje rzeczy, a kiedy skończyłam i podniosłam głowę znad teczki zobaczyłam Zayn'a. Stał z uśmiechem od ucha do ucha, oparty niedbale o ścianę i wpatrywał się we mnie.
- No co? - mruknęłam.
- Nic. Przyjechałem po ciebie i ledwo wszedłem do tej budy, a obskoczyły mnie jakieś małolaty. Musiałem wiać i szybko odnalazłem drogę do pokoju nauczycielskiego, ale nie wspomniałaś ani słowem, że trzymacie tam psychopatkę. - miałam wrażenie, że zapadnę się pod ziemię słysząc te słowa.
Wiedziałam o kim mówi Zu i było mi wstyd za Anabell. Ta kobieta miała trzydzieści pięć lat a zachowywała się gorzej niż nasze uczennice.
Biedny Zayn. Tyle razy mówiłam, aby po mnie nie przyjeżdżał. Każda nastolatka w tej szkole (i nie tylko nastolatki), szalały za nim. No ale czemu tu się dziwić, Zu był mega przystojny, a poza tym miał świetny głos i potrafił oczarować nie jedną osobę.
- Jest twoją fanką i chyba widziała jak kilka razy odbierasz mnie ze szkoły... prosiła o twój numer... o spotkanie... ja ciągle odmawiałam, ale... Boże, na co ja cię naraziłam... - schowałam twarz w dłoniach.
- Spokojnie Jen. Jest dobrze. - Zu jak zawsze się uśmiechnął.
- Możemy w końcu stąd wyjść? - zapytałam, a kiedy kiwnął głową na zgodę ruszyłam do drzwi.
- Odwieziemy Josh'a po drodze? - Malik zapytał mijając grupkę chłopaków z klasy, z którą miałam zajęcia.
- Nie. Dajmy mu ode mnie odpocząć.
Po drodze do domu wpadliśmy z Zayn'em do supermarketu, by zrobić zakupy i do pralni, by odebrać smoking Harry'ego.
Gdy podjechaliśmy pod budynek, przyjaciel wyciągnął wszystko z bagażnika i obiecał, że wpadnie wieczorem na film. Cieszyłam się niezmiernie, bo miałam plan jak pomóc mu spędzić czas z ukochanym sam na sam, co ostatnimi czasy zdarzało się bardzo rzadko.
- Dziękuję Zu.
- Nie ma za co, If. Do wieczora.
- Pa.
Do drzwi wejściowych szłam obładowana jak wielbłąd, co mnie rozbawiło. Gdyby jakiś czas temu, ktoś wspomniał, że moje życie będzie tak wyglądało, a ja zamienię się w kurę domową, wyśmiałabym go.
Dzisiaj patrzyłam na to inaczej. Miałam cudowną rodzinę, wspaniałych przyjaciół i pracę, którą kochałam. Mieszkałam w dużym domu z ogrodem i byłam szczęśliwa. Przynajmniej to sobie wmawiałam od kilku lat...
- Harry, wróciłam. - zawołałam i zdjęłam buty. Padało i pełno 'czegoś' miałam na podeszwach, a dodatkowe sprzątanie nie wchodziło w grę. Byłam wykończona.
- Cześć, księżniczko. - mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy i wziął ode mnie torby z zakupami - jak dzisiaj było? - zapytał idąc w stronę kuchni, a ja dreptałam za nim.
- Super... - westchnęłam i nalałam sobie ciepłej herbaty, którą znalazłam w dzbanku. Brunet zawsze ją parzył tuż przed moim powrotem do domu, dzięki czemu nie zdążyła wystygnąć.
- Nie widać - uśmiechnął się, a ja nie umiałam się powstrzymać od odwzajemnienia go.
- Mam dość tych pustych blond lalek i chłopców udających facetów. - westchnęłam - i może zainteresuje cię fakt, że po raz kolejny usłyszałam, że któryś z nich chce mnie zaliczyć. - prychnęłam.
- Ktoś chce moją żonkę dla siebie? - Hazz omal nie tarzał się ze śmiechu po podłodze. Dobrze wiedział o co mi chodzi i nie podobało mi się, że nic sobie z tego nie robi.
Podszedł do mnie i zamknął w niedźwiedziem uścisku. Zawsze to robił, kiedy widział, że mi źle i zawsze miał nadzieję, że mi tym pomaga.
Pomagało, ale tylko na chwilę...
- Jadę wieczorem do Glo. Prosiła mnie o pomoc w rozpakowaniu pokoiku Davies'a. - powiedziałam i zabrałam się za rozpakowywanie toreb z zakupami.
Harry usiadł na stołku i mnie obserwował popijając herbatę. Często tak się działo, gdy akurat nie pracował w swoim gabinecie. Lubiłam gdy był blisko, a on starał się spędzać jak najwięcej czasu w domu.
- Byłbym zapomniał, miałem trochę wolnego czasu i poprasowałem tą stertę w gospodarczym. Musisz tylko to pochować. - westchnął i wyciągnął czekoladowe ciastko ze słoja na blacie.
Odwróciłam się do niego ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy i nożem w ręku. On nigdy nie sprząta z własnej woli i coś musiało się wydarzyć, skoro w ten sposób próbuje mnie udobruchać zawczasu.
- Co się stało? - zapytałam i spojrzałam w te jego zielone oczyska.
- Nic... po prostu poprasowałem.
- Jasne. A ja jestem blondynką. Co do jasnej cholery masz mi do powiedzenia?! - podniosłam głos, bo miałam przeczucie, że to nie będzie nic dobrego.
Styles podrapał się po karku, a potem głośno westchnął.
- Rebeca i Nathan przysłali zaproszenie na przyjęcie zaręczynowe ich syna. - wyrzucił z siebie, a ja przestałam oddychać.
Tomlinson'owie mają przecież jednego syna...
Niemożliwe...
Musiałam podeprzeć się blatu kuchennego, bo w przeciwnym razie runęłabym na podłogę. Moje serce ledwo posklejane do kupy właśnie znów pękło.
Następne co poczułam to silnie oplatające mnie ramiona i usłyszałam głos szepczący słowa pocieszenia.
Minęło tyle lat, a ja wciąż nie mogłam się z tym pogodzić...
- Mamo! - usłyszeliśmy nagle i odsunęliśmy się z Harry'm od siebie. Przykucnęłam i otworzyłam ramiona, by przytulić moją córkę.
- Co się stało, kochanie?
- Mogę ciastko tak jak tatuś?
-------------------------------------------------------------
Witajcie Kochani,
Właśnie przeczytaliście pierwszy rozdział, a ja mam ogromną nadzieję, że się spodobał i zachęcił do dalszego czytania 😉
Dziękuję yasma1616 , jak zawsze za kontrolę nad tekstem.
I do waszej wiadomości, rozdziały będą ukazywały się w czwartki 😊
Pozdrawiam
Wasza Geo 😙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top