rozdział 7
*Louis*
„Wychodzę na dach, by popatrzeć
na moje miasto skąpane w kłamstwie.
Czuję, że chce we mnie zatrzeć
ostatki uczuć i pozbawić duszy na zawsze."
Od kilku dni chodzę jak struty i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Informacje, które spadły na mnie jak grom z jasnego nieba coraz bardziej zakorzeniały się w mojej głowie i powodowały, że jednocześnie miałem ochotę coś rozwalić, aby zaraz potem paść byle gdzie i pogrążyć się w jakiejś pieprzonej depresji.
Nie tak miało wyglądać moje życie, a przynajmniej nie tak sobie je wyobrażałem. Chciałem być szczęśliwy, ale nie wyszło. Sam byłem sobie winien, ale teraz nie ma już odwrotu... słowa Zayn'a jednak dawały mi poczucie, że coś tu jest nie tak. Chciał mi coś przekazać, ale do cholery, przecież ona miała dobre życie, więc po co miałbym walczyć... o co?
Dzisiejszy poranek był niezbyt przyjemny. Wstałem po kolejnej nieprzespanej nocy. Ciągle miałem w głowie Jen i Styles'a razem. Z boku wyglądali na parę idealną, tylko czy gdyby tak było Zu kazałby mi walczyć? Nie... musiałem coś źle zrozumieć, bo to było nierealne. W dodatku mieli dziecko. Wychowywali je i kochali się, a to było widać gołym okiem. Miłość... coś na co sobie nie pozwoliłem i na co sobie nie pozwolę... jestem stracony...
Daniell gderała nad moim uchem od momentu, gdy otworzyła swoje oczy. Miała razem z siostrą iść do jakiegoś salonu piękności, a ja miałem się zająć jej siostrzenicą. Myślałem, że wyskoczę przez okno, gdy to usłyszałem. Ja i opieka nad dzieckiem? Nigdy! Ja, Louis Tomlinson nie nadawałem się do tego. Nie miałem pojęcia o dzieciach, zabawach i całym tym gównie z nimi związanym. To było zbędne w moim życiu... nigdy nie chciałem być ojcem!
Niestety Daniell, dobrze wiedziała jakiej broni użyć przeciwko mnie i gdy tylko zeszliśmy na śniadanie zaczęła żalić się mojej matce, jaki to jestem niewyrozumiały i źle nastawiony do potomstwa. Oczywiście moja mamusia zaczęła godzinny wywód na temat tego, jaki to jestem niemiły i patrzę tylko na czubek własnego nosa, a że już kiedyś to usłyszałem od bardzo ważnej dla mnie osoby, te słowa zabolały mocno. Ukryłem to jednak pod maską obojętności i dla świętego spokoju zgodziłem się.
***
- Wujku, a może pójdziemy na ten plac zabaw. - powiedziała Grace, gdy przejeżdżaliśmy koło parku. Wywróciłem oczami, ale zgodziłem się, bo miałem nadzieję, że może wtedy przestanie paplać jak swoja matka i ciotka.
Zaparkowałem auto w odpowiednim miejscu i wyciągnąłem dziewczynkę z fotelika. Nie wiem, jak mogłem się zgodzić, aby ktoś zamontował to coś w moim aucie, ale przede wszystkim bezpieczeństwo, prawa? Mała pognała w sekundzie na jakieś huśtawki, a ja powolnym krokiem ruszyłem w stronę ławki. Jedna jedyna stała wolna, bo na każdej z pozostałych siedziały już mamusie, niańki i Bóg wie kto jeszcze.
Gdy byłem prawie na miejscu moje oczy skierowały się na faceta, który właśnie zajmował ostatnią wolną przestrzeń.
- No zajebiście, kurwa. - mruknąłem, a oczy wyszły mi na wierzch, kiedy zdałem sobie sprawę, że tym gościem jest nie kto inny jak Harry Styles.
Nie wiem dlaczego, ale nie miałem zamiaru odpuścić sobie usadzenia dupy na jakiejś ławeczce, nawet jeśli miało to być miejsce koło tego 'zdrajcy'. Choć to słowo chyba nie było na miejscu, bo przecież nic mi takiego nie zrobił. Odszedłem od Jenny, a to że się związali, działo się już po moim wyjeździe. Myślałem nad tym ostatnio i miałem wrażenie, że Jen wybrała po prostu bezpieczniejszą opcję. Harry'ego znała, wiedziała na co może liczyć i że on jej nigdy nie zostawi.
- Zajęte, nie widać? - usłyszałem zachrypły głos i spojrzałem na jego właściciela.
- Poważnie, Styles? Najpierw wpieprzasz się z żoneczką na moje przyjęcie, a teraz zabraniasz mi usiąść na ławce? - warknąłem nic nie robiąc sobie z jego zakazu. Usiadłem na brzegu ławki i zarzuciłem ramię na jej oparcie, przyjmując wygodną pozycję.
- Podziękuj mamusi, idioto. To ona rozesłała zaproszenia zgodnie ze starym notesem adresowym. - burknął i widać było, że nie może powstrzymać się od śmiechu.
Prawda była taka, że dobrze wiedziałem, że to nie ich wina, że musieli pojawić się na tym przyjęciu. Było dokładnie tak jak powiedział, Zu. Rebece Tomlinson się nie odmawia i trzeba, przynajmniej na początku, tańczyć tak jak nam zagra.
- Na pewno nie zapomnę wspomnieć jej o wdzięczności jaką czuję. - parsknąłem już śmiechem, bo nie mogłem tego pohamować.
Nie wiedziałem, że mimo tego co się między nami wydarzyło i mimo upływu tylu lat, nadal będziemy potrafili się razem śmiać, nabijać z mojej rodzicielki i tolerować swoją obecność. Tamtego wieczoru u nas w domu, Styles był spięty, jakby czegoś się obawiał. Dziś wyluzowany i pełen humoru, jakiego go zawsze pamiętałem. Czyżby przy Jen tak reagował na otoczenie?
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, ale gdy Grace pomachała w moją stronę z szerokim uśmiechem, nie uszło to uwadze bruneta.
- Masz córkę? - zapytał zaskoczony i wbijał we mnie swój, teraz już twardy wzrok. Co ja mu do cholery zrobiłem?
- Nie. To córka siostry Daniell. Musiałem się nią zająć. - wykrzywiłem twarz w grymasie, by dać do zrozumienia temu głupkowi, że dzieci to nie moja bajka.
- Rozumiem. - westchnął i zapatrzył się na postać przed sobą. Dziewczynka bawiła się na zjeżdżalni i uśmiechała radośnie.
- Ile mała ma lat? - zapytałem z czystej ciekawości na co Harry trochę się spiął. Nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, bo ten mały aniołek właśnie stanął przed nim. Co ja pieprzę? Jaki aniołek?
- Tato chce mi się pić. - dziewczynka zwróciła się do Styles'a, a ja patrzyłem jak ten wyciąga mały termos z dzióbkiem z kieszeni płaszcza.
- Proszę. - wyciągnął w jej stronę napój, a ona szybko przejęła go od niego i pociągnęła spory łyk – co się mówi, Kay?
- Dzień dobry, proszę Pana. - odwróciła się w moją stronę i spojrzała w moje oczy... Była tak podobna do matki... ale...
- Cześć. Jestem Lou, a ty?
- Mam na imię Kayleigh. - odpowiedziała, a ja czułem jakbym dostał po mordzie. Oczy zaszły mi mgłą, a serce wybijało przedziwny rytm...
- Louis, ja wiem – szepnęła, a ja nie miałem pojęcia o co jej chodzi.
- O czym, skarbie?
- O twoim nienarodzonym dziecku, Lou. - usłyszałem i poczułem jak ziemia osuwa mi się spod nóg, choć wcale nie stałem.
Wtedy znów wszystkie wspomnienia wróciły...
Znów otwarto najbardziej strzeżone przeze mnie drzwi...
Mamo, nienawidzę Cię...
- Jak widać matka zrobi wszystko, żeby mi dokopać za związek z Tobą. - mruknąłem, a Jenny chwyciła moją dłoń w swoją. W przeciwieństwie do członków mojej 'rodziny', ona była dobra, pełna miłości i ciepła.
- Jeśli nie chcesz, nie mów. Poczekam...
- Nie... Najwyższa pora to z siebie wyrzucić... - powiedziałem i tym razem to ja ścisnąłem jej dłoń, a następnie wtuliłem się w nią, układając głowę na jej brzuchu. Chciałem jej wszystko opowiedzieć, ale nie czułem się na siłach patrzeć jej w oczy... jeszcze nie teraz... jeszcze nie było to łatwe...
Czułem jak wplata swoje palce w moje włosy i delikatnie masuje skórę głowy, co powodowało, że się rozluźniłem. Ta kobieta byłą balsamem na wszystkie troski i złe dni...westchnąłem głęboko i zacząłem ubierać swoje myśli w słowa.
- O Gem już wiesz... z nią zawsze czułem się dobrze, nie musiałem udawać kogoś kim nie jestem... dokładnie jak teraz czuję się przy Tobie... czasami, wieczorami, gdy u mnie nocowała rozmawialiśmy o różnych rzeczach...dotyczących przyszłości... i kiedyś zeszliśmy na temat dzieci... ja się wtedy z tego śmiałem, bo gdzie ja, Louis Tomlinson i poważna rozmowa o potomstwie, ale z nią wszystko wyglądało inaczej... z nią zacząłem tego pragnąć, że to może być nasza idealna przyszłość...Gemi zaczęła mówić o imionach jakie chciała by dać swoim dzieciom, a ja nie wiedzieć jak, wciągnąłem się w to...Ona wymyśliła imię dla chłopca, a ja dla dziewczynki... Kilka dni po tej rozmowie... - poczułem narastającą gulę w gardle i nie mogłem nic więcej powiedzieć. Oczy szczypały mnie od łez...
- Kilka dni po tej rozmowie odbyło się przyjęcie urodzinowe Gemmy, prawda? - Jen zapytała spokojnie, a ja pokiwałem głową i wziąłem kilka głębszych oddechów.
- Tak. Wtedy dowiedziałem się, że Gem była ze mną w ciąży.
- Jakie imię wybrałeś dla córki?
- Kayleigh... Kayleigh Tomlinson...
- Louis, dobrze się czujesz? - usłyszałem głos Styles'a i poczułem szarpnięcie na ramieniu.
Odwróciłem się w jego stronę wyrwany z tego wspomnienia, a serce waliło mi w piersi. Nie byłem w stanie wymyślić nic, co mógłbym mu teraz powiedzieć, bo głowę miałem pełną tylko pytań. Pytań na które i tak nie dostanę teraz odpowiedzi...
- Taaa... Grace! - zawołałem dziewczynkę, z którą pojawiłem się na tym przeklętym placu zabaw. Gdy ta podbiegła, chwyciłem ją za rękę. - My już pójdziemy. - mruknąłem.
- Do zobaczenia w takim razie. - Harry powiedział z dziwną nutą w głosie, wpatrując się we mnie tymi swoimi zielonymi oczami.
Ruszyłem przed siebie i kopałem się mentalnie w myślach za to, że zgodziłem się tu przyjść. To był najgorszy pomysł z możliwych... Odwróciłem się w stronę bruneta i spojrzałem jeszcze raz na niego i na dziewczynkę... dziewczynkę, bo słowo 'córka' jakoś nie chciało mi przejść przez gardło... wszystko we mnie w środku krzyczało: TO TWOJE DZIECKO!!! Nie... to nie było możliwe...
-------------------------------------------------------------
Hello :)
No to tak...
Mamy kolejny rozdział, który niestety ukazał się po terminie, co bardzo mnie drażni, ale...
TONĘ W BRAKU CZASU :(
Mam nadzieję, że zrozumiecie i nadal będziecie to czytać, choć nie obiecuję regularności wstawiania rozdziałów.
Buziaki :*
Oczywiście podziękowania dla yasma1616 za expresowe sprawdzenie rozdziału :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top