rozdział 6

*Louis *

Krążyłem z Daniell wśród gości już od dobrych czterdziestu minut, a twarz zaczęła boleć mnie od ciągłego uśmiechania się. Nie miałem pojęcia, że będzie to takie trudne. Każdy nam gratulował i zachwycał się jaką to jesteśmy piękną parą, a mi chciało się rzygać od tych wydmuchanych słów. Nie jeden z tych bogaczy utopiłby mnie w łyżce wody, a teraz z udawaną szczerością karmił bzdurami. W takich momentach czułem, że ucieczka do Nowego Jorku była idealna.

Gdy wszyscy zaczęli zwracać oczy w stronę głównego wejścia, sam z zaciekawieniem zerknąłem w tamtą stronę i moje serce na sekundę zapomniało jak powinno pracować. Stała tam Ona... Tak dawno nie było mi dane patrzeć na jej twarz... Schodziła po schodach, pełna gracji w olśniewającej kreacji pod rękę ze Styles'em. Mimowolnie moja szczęka się zacisnęła. Oni nadal razem... tyle lat... potrząsnąłem głową, by wyrzucić z niej te przerażające myśli.

Za nimi weszli Horan i Payne, a obok nich z wielkim uśmiechem stał Zayn Malik. Wszyscy się śmiali, wszyscy byli szczęśliwi, wszyscy nadal byli przyjaciółmi...

Nagle Mulat zniknął a na scenie pojawiła się moja matka. Rebeca Tomlinson dumnie stanęła przed mikrofonem i przemówiła, a mnie zmiękły kolana. Z każdym wypowiedzianym jej słowem słyszałem coraz mniej, jakbym zamknięty był w jakiejś szklanej bańce, słyszałem bicie swego serca i to jak zwalnia z każdym jej zdaniem. Co ona najlepszego narobiła? To się źle skończy...

Zu wyszedł na scenę wyluzowany i nie było się co dziwić. To było jego życie, scena to jego drugi dom, tylko jego wzrok mówił, że nie będzie miło. Znałem go... ktoś nadepnął mu na odcisk, a tym kimś była Rebeca.

- Witam wszystkich! - krzyknął i uniósł ręce w górę. - Witaj Lou! Ten występ dedykuję tobie i tej tam obok! Jak miała na imię? Denis...? Dorothy...? - zaśmiał się, a dziewczyna stojąca koło mnie ścisnęła moje przedramię i kiedy na nią spojrzałem w oczach miała furię. Kurwa. Mam przerąbane. - To był żarcik, Daniell. Chyba rozumiesz, kochana. Na takich imprezkach musi być trochę humoru. - Zu znów zaniósł się śmiechem a zgromadzeni goście mu zawtórowali - Dobra, moi drodzy. Wszyscy chyba wiemy dlaczego zostaliśmy tu ściągnięci. Jedni zapewne przyszli z wielką chęcią, inni pewnie bronili się rękoma i nogami, ale cóż... Rebece Tomlinson się nie odmawia, prawda? Bo wiecie jej macki sięgają tak dalekooooo... - ułożył daszek z dłoni i spoglądał w dal... dosłownie pokazywał jak kpi z mojej matki i tego, że wynajęła go do dzisiejszego występu. Ona chyba naprawdę postradała rozum myśląc, że oni to tak zostawią – moi drodzy zapraszam teraz na swój występ dla syna Pani Tomlinson, dla którego specjalnie na tą okazję napisałem piosenkę, tak jak prosiła. I żeby nie było wątpliwości, robię to przez 'wzgląd na stare czasy, Tommo'. - spojrzał na mnie i puścił do mnie oczko, a ja mogłem się spodziewać tylko najgorszego.

Słowa tekstu jaki zaserwował Zayn tak mnie zaskoczyły, że aż zachłysnąłem się swoim drinkiem. Ten utwór nie mógł być tylko jego tworem i w tym momencie dałbym sobie uciąć rękę, że Harry i reszta też maczali w tym palce. Nie ma co... trafili w dziesiątkę.

Daniell stała koło mnie i wbijała paznokcie w moje lewe przedramię, co coraz bardziej mnie wkurwiało, ale co miałem zrobić. Nie chciałem nawet na nią patrzeć, bo jeszcze padłbym tu trupem.

O mojej matce nawet nie miałem zamiaru myśleć, bo potrzebny by był karawan pogrzebowy. Z każdą sekundą rosło we mnie ciśnienie z powodu całej tej sytuacji. Tylko ona mogła wpaść na tak głupi pomysł i ściągnąć ich tutaj, by się pokazać. Niestety jak do tej pory to oni dali nam popalić, a nie ona im. Chłopacy przygotowali się do tej konfrontacji idealnie. Poczułem jakieś dziwne szarpnięcie wewnątrz. Zazdrość... to to uczucie przez moment zagościło w moim sercu... Miałem to wszystko i zaprzepaściłem szansę na piękne życie tylko dlatego, że nie potrafiłem zaryzykować. Nie... Nie mogę o tym tak myśleć... Ci ludzie nie zasługiwali na mnie...

Melodia zaczęła cichnąć, a Malik wziął mikrofon w dłoń i przeniósł swój wzrok ze mnie na moją matkę. Swędział mnie kark i pewnie gdybym mógł, najchętniej bym się po nim podrapał.

Gdy występ dobiegł końca, chłopak przemówił.

- No więc tak... mam nadzieję, że występ się spodobał, bo mnie bardzo – zarechotał tym swoim złowieszczym śmiechem, a Liam i Niall śmiali się w głos razem z nim. Tylko Harry i Jennifer kiwali głowami. - Na sam koniec mam jeszcze kilka słów do przekazania gospodyni tej imprezy... zapamiętaj sobie Rebeco, że jeśli jeszcze raz zagrozisz komuś z moich najbliższych w taki sposób jak to zrobiłaś, odpłacę ci tym samym, zrównam cię z ziemią i dokopię się do twoich wszystkich tajemnic, a później wywlekę je na światło dzienne do wiadomości publicznej i będę się karmił twoim upadkiem. Uważaj z kim zadzierasz, bo wywołasz wojnę, której nie wygrasz. - mówił to patrząc mojej matce prosto w oczy z uśmiechem na twarzy. Ona stała z ustami zaciśniętymi do granic możliwości, a jej twarz przybierała wszystkie odcienie czerwieni. Potem Malik ukłonił się teatralnie, aż dotknął dłonią podłogi – Miłego wieczoru moi drodzy! - krzyknął na koniec i zszedł ze sceny.

To co się teraz działo w mojej głowie i moim wnętrzu było nie do ogarnięcia. Wychyliłem szybko szklankę, którą trzymałem w dłoni i zabrałem od przechodzącego kelnera kolejną. Moja matka zrobiła sobie wroga w najgorszej osobie z całej tej paczki, bo o ile Horan, Payne, czy Styles by odpuścili, Malik jest w stanie spełnić swoją obietnicę.

- Nie pij tyle, Louis. - usłyszałem od kobiety obok, gdy po raz kolejny wymieniałem szklankę.

- Wybacz mamo, ale chyba nie ty powinnaś teraz zwracać mi uwagę. - powstrzymywałem się od wszczęcia awantury, bo więcej wstydu tego wieczoru nie potrzebowałem.

- O co ci chodzi? - matka syknęła, a ja powoli miałem dość tego wszystkiego. Na domiar złego kątem oka zauważyłem, jak Harry i Jen zmierzają w naszą stronę.

- O nic. Po prostu nie kompromituj się już dzisiaj. To miał być miły wieczór dla Daniell, a przez twoje wybryki wszystkim się oberwało. Poza tym, coś ty wymyśliła? Jak mogłaś im czymś grozić? - warknąłem do jej ucha tak by nikt nas nie usłyszał.

- Rebeco – Harry skinął lekko głową, a potem zwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy – Louis, Daniell, chcieliśmy podziękować za zaproszenie.

- Tak, bardzo dziękujemy wraz z mężem, za możliwość przebywania z wami dzisiejszego wieczoru. Chcieliśmy też przeprosić za zachowanie Zayn'a. Nie mam pojęcia co w niego wstąpiło. - Jennifer powiedziała patrząc na moją matkę, a ja miałem wrażenie, że zapadam się w czeluściach piekielnych. Wraz z mężem? Serio? Oni się pobrali? To jest kurwa jakiś pieprzony żart, niech mnie ktoś uszczypnie!

- Jesteście małżeństwem? - moja narzeczona zadała odpowiednie pytanie, ale raczej z chęci potwierdzenia tej niewiarygodnej informacji, za co wyjątkowo byłem jej wdzięczny. Jennifer spojrzała wymownie na Styles'a i perfidnie uniosła do góry dłoń, ukazując pierścionek zaręczynowy i obrączkę.

- Tak. To już prawie pięć lat. - uśmiechnęła się do swojej drugiej połówki – Rebeca wam nie powiedziała? - dziewczyna była zdziwiona, ale chyba nie aż tak bardzo, bo na jej malinowych ustach igrał uśmieszek.

- Nic nie wiedzieliśmy. - mruknąłem, postanawiając się wreszcie odezwać. Nie miałem najmniejszej ochoty na dalszą konwersację z tą dwójką, bo wychodzi na to, że ślub wzięli krótko po moim wyjeździe. Panna Smith jak widać długo nie rozpaczała.

- To cudownie. - szczebiot Daniell obok drażnił moje uszy i jedyne co teraz bym zrobił, to bym ją zakneblował. Mojej matce miałem zamiar później dać do wiwatu za te wszystkie intrygi i ukrywanie tak istotnych informacji. Moje wkurwienie dzisiejszego wieczoru rosło i zbliżało się do niebezpiecznego poziomu.

- Wtedy telefon w kieszeni Harry'ego zaczął wygrywać najdziwniejszą melodyjkę na świcie. Widziałem jak w Jenny spina się, gdy tylko ją słyszy, a chłopak przeprasza nas i odchodzi na bok by odebrać.

- To z domu. - dziewczyna mówi z dziwną trwogą w głosie a mi zapala się lampka. O co tu do cholery chodzi? Po co ktoś miałby dzwonić z domu, skoro oni są tutaj?

- Przepraszamy, ale będziemy musieli was opuścić. - Styles mówi, ale widać, że nie chce mówić co się stało. Jednak moja matka ma niewyparzoną gębę i jest tak ciekawska, że musiała zapytać.

- Tak szybko? Co się stało?

- Kay ma gorączkę. Dzwoniła opiekunka. Musimy jechać do córki. Mam nadzieję, że zrozumiecie. - brunet wypowiedział te słowa, a ja miałem wrażenie, że dostałem po łbie. Oni są małżeństwem, mają dziecko, są rodziną, którą ja mogłem mieć.

- Oczywiście. Jedźcie. Musimy się zdzwonić, Jenny. Dużo mnie i Louis'a ominęło, ale musimy to nadrobić. - Daniell znów się odezwała a ja miałem ochotę ją udusić.

- Może gdybyście się nie ukrywali, to byście wiedzieli co u nas. - Jen uśmiechnęła się złośliwie – a poza tym Rebeca wiedziała o tym wszystkim od samego początku. Do widzenia. - dodała i odeszła pod rękę ze swoim mężem. Błagam, niech mnie piekło pochłonie nim zrównam z ziemią ten dom i Rebecę Tomlinson.

Gdy para odeszła i znika nam z oczu, nagle wszystko dotarło do mnie ze zdwojoną siłą, czuję jak coś rozrywa mnie od środka. Kurewsko nie miłe uczucie... Nie powinienem tego czuć, przecież ja i Jen to już przeszłość. Czuję się jednak zdradzony. To tak jakby mój brat odebrał mi dziewczynę. Nie myśl tak, idioto. To ty ją zostawiłeś... tego wszystkiego jest dla mnie za wiele... w jednej chwili to co mnie otacza przestaje mieć znaczenie. Nie chcę tu być... nie chcę się oświadczać... nie chcę nic...

- Oświadczyn dzisiaj nie będzie – rzucam i odwracam się na pięcie w kierunku schodów do kuchni. Muszę się napić, zachlać te wredne myśli z mojej głowy. Nie zwracam uwagi na krzyki matki wariatki i pustej narzeczonej. Po raz kolejny chciałem uciec...

Wpadłem do kuchni i chwyciłem dwie butelki whisky jakie stoją na blacie. Pracownicy zrobili wielkie oczy, ale nie śmieli się odezwać. Wypadłem stamtąd jak błyskawica i obrałem za kierunek najdalsze zakamarki ogrodu. Odkręciłem jedną z butelek, korek wyrzuciłem za siebie, bo i tak nie będzie mi do niczego potrzebny. Pociągnąłem dość spory łyk alkoholu. Myślałem, że zaraz wypali mi wszystkie wnętrzności. Ból fizyczny jest zawsze lepszy niż psychiczny!

Wziąłem kolejnego łyka i ruszyłem w stronę labiryntu. Przecież każdy dobrze szanowany ogród powinien owy labirynt posiadać.

Matka podążała za modą i nie lubiła odstawać.

Zanim dotarłem do celu mojej podróży, butelka była prawie pusta, a ja lekko chwiałem się na nogach. Chciałem już wyrzucić zbędny balast, gdy nagle o coś się potknąłem. Miałem chyba cholerne szczęście, że się nie wypieprzyłem.

Kiedy już wiedziałem, że w miarę odzyskałem równowagę i nie muszę walczyć z grawitacją, odwróciłem się, aby zobaczyć co za dziadostwo chciało mnie zabić.

Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem siedzącego pod drzewem Zayn'a. Musiałem się potknąć o jego nogi. Chłopak chyba nawet się nie przejął tym, że prawie się przez niego zabiłem. Tak jakby nigdy nic siedział oparty o pień, palił papierosa i nucił sobie coś pod nosem.

- A ty co tu robisz? - zapytałem. Wyrzuciłem butelkę przed siebie. Wyciągnąłem paczkę fajek i odpaliłem jedną z nich. Usiadłem na dupie koło 'byłego' przyjaciela.

- Nie widać? - mruknął i wypuścił dym przed siebie.

- Macie poukładane życie, prawda? Jen ma...

- A ty się z choinki urwałeś, Tomlinson? Miała na Ciebie czekać?

- Nie o to mi chodzi... - powiedziałem, ale to było kłamstwo. Wiedziałem to ja i wiedział to Zu.

- Jeśli w tej twojej tępej główce pozostało choć odrobinę z naszego starego Lou, to napraw ten bajzel, który zrobiłeś ze swoją matką na w spółkę... -przerwał i poklepał mnie dość mocno po ramieniu. Miałem ochotę krzyknąć, że to bolało, ale Zu uprzedził mnie -a tak po przyjacielsku, to ja bym jeszcze powalczył... - powiedział i poderwał się z ziemi, a potem zniknął w ciemności.

Nie miałem zielonego pojęcia o co mu chodziło... o co niby miałem walczyć, skoro wszystko co mogłem, już przegrałem...

Wstałem na równe nogi i podszedłem do wejścia do labiryntu. Jednego jednak teraz byłem pewien. Chciałem się zachlać w cholerę, zgubić w tym przeklętym labiryncie i nigdy z niego nie wyjść.

Chyba powinni nagrać o mnie film, lub napisać książkę... myślę, że przy mojej osobie, to nawet brazylijskie telenowele wymiękają.



___________________________________________

Hello wszystkim :)

Oto mamy rozdział 6 (pojawił się dzisiaj, bo jutro nie będę miała czasu) i Szanownego Dupka Louis'a Tomlinson'a.

Zdradzę wam, że jak na razie to ten rozdział najbardziej lubię ;)

A jak Wam się podobał?

Oczywiście serdecznie dziękuję yasma1616 za wspieranie mnie w pisaniu tego opowiadania, za każde dobre słowo i każde słowo krytyki. :*:*:*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top