rozdział 12

*Jennifer*

Po wydarzeniach wieczoru byłam emocjonalnie wyczerpana. Bolało mnie to, że musiałam wezwać policję do Louis'a, ale nie było wyjścia. Lojalność wobec Harry'ego nie pozwalała mi na nic innego.

Kiedy go zabrali czułam się jak pozbawiona serca i wszystkiego, co może być dobre w
człowieku. Zaczęliśmy walczyć... to to widziałam w ostatnim spojrzeniu Tomlinson'a... nie było dla nas już jakiejkolwiek szansy, by dojść do porozumienia. Wytoczyłam działa, od których zapewne sama zginę, jednak się nie poddam, będę walczyć do końca o swoje dziecko i jego spokój.

Harry i Zayn wyszli na imprezę firmową, organizowaną przez Donald'a Lawson'a, co dało mi chwilę samotności. Leżałam w łóżku, w sypialni mojej i Harry'ego wpatrując się w sufit. Nie wiem czemu to robiłam. Przecież tam nie znajdę rozwiązania tego bałaganu, którego narobiłam, bo tylko ja byłam wszystkiemu winna. Nie powiedziałam Louis'owi o dziecku, ukrywałam
prawdę na temat swojego życia i strzegłam go jak najlepiej się dało. Do teraz...

Tomlinson nie odpuści, wiedziałam to i przeczuwałam najgorsze. On był zdolny do wszystkiego.

Wierciłam się na łóżku i nie mogłam usnąć. Cały czas targały mną dziwne emocje, miałam cholernie złe przeczucia. Prosiłam Harry'ego by został z Zu w domu, ale nie chcieli słuchać. Zrobili po swojemu twierdząc, że już dzisiaj nic mi nie grozi. Super... tylko dlaczego czułam pod
skórą, że to początek kłopotów?

Gdy zadzwonił telefon, aż podskoczyłam na łóżku, a serce podeszło mi do gardła. Komu się nudzi o pierwszej w nocy...

- Jennifer Styles, słucham? - powiedziałam do słuchawki z wyćwiczoną wyższością.

- Witam, Pani Styles. Przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze, ale chciałem poinformować, że Pani mąż i Zayn Malik zostali zatrzymani i przebywają na komisariacie. Czy może Pani się pofatygować i ich odebrać? Więcej rozgłosu chyba nie potrzebujecie? - usłyszałam Lucas'a Barkley'a, a nogi się pode mną ugięły. Co oni do jasnej cholery znów narobili?

- Tak. Oczywiście. Będę jak najszybciej się da. - odpowiedziałam i odłożyłam telefon. Nie
wiedzieć kiedy osunęłam się po ścianie na podłogę i schowałam twarz w dłoniach. Mało było problemów? Mało kłopotów? Łzy spływały po policzkach rozmazując zapewne tusz do rzęs. Świetnie, teraz będę wyglądała jak szkarada.

Pchana dziwnym impulsem podniosłam się z ziemi i skierowałam swoje cztery litery do łazienki. Tak jak myślałam, po zobaczeniu swojego odbicia, nie pozostało mi nic innego jak zmycie makijażu. Zrobiłam to a następnie udałam się do sypialni w celu odnalezienia notesu z numerami telefonu na czarną godzinę. Kiedy go znalazłam, szybko odszukałam potrzebny mi ciąg cyfr i wybrałam go na klawiaturze.

- Hector Johansson, słucham? - usłyszałam, a moje serce zaczęło bić tysiąc razy szybciej.

- Dobry wieczór, z tej strony Jennifer Styles. Mam kłopot i potrzebuję pańskiej pomocy.

Godzinę później

Pod komisariat policji, gdzie przebywali Zu i Harry podjechałam pełna obaw. Nie miałam
pojęcia co ta dwójka baranów narozrabiała, ale jednego byłam pewna, jeszcze dzisiaj spakuję się i pojadę do Kay. Niech oni robią co chcą, ja mam dość, potrzebuję odetchnąć.

Ruszyłam przed siebie, spoglądając wcześniej na zegarek. Hector powinien już tu być...

Weszłam do środka i podeszłam do dyżurki, gdzie siedział funkcjonariusz.

- W czym mogę pomóc? - spojrzał na mnie spod pół przymkniętych powiek. No tak, był przecież środek nocy...

- Dobry wieczór, ja w sprawie Zayn'a Malika i Harry'ego Styles'a. - powiedziałam szybko i
miałam nadzieję, że uda się wszystko załatwić dość szybko.

- W takim razie proszę sobie usiąść i zaczekać. Zaraz ktoś do pani przyjdzie. - usłyszałam i wiedziałam, że szybko to ja stąd nie wyjdę.

Zajęłam miejsce na jednym z krzeseł i zaczęłam bawić się palcami. Czas, mimo upływu zaledwie kilku minut, dłużył się niemiłosiernie. Miałam wręcz wrażenie, że wszystko zwolniło, a to tylko potęgowało myśli w mojej głowie.

Pięć lat wcześniej

- Panie Johansson, niech że pan coś powie. - mruknęłam w kierunku adwokata i ściskałam dłoń Harry'ego.

- A co ja mam powiedzieć, dziecko. To skrajnie głupie i nie rozsądne. - usłyszałam, a moje serce znów rozpadło się na kawałki. Do jasnej cholery, ile ono miało tych żyć. Powinnam być już jakimś zombie.

- Ale rozumie mnie pan, to dla mnie... dla nas bardzo ważne. - Harey gładził wnętrze mojej dłoni co zapewne miało mnie uspokoić. Niestety tym razem to nie działało.

- Rozumiem i tylko dlatego, że chodzi o pana Styles'a przygotuję odpowiednie dokumenty.
Jednakże resztę będziecie musieli stworzyć sami.

- Oczywiście. Z tym nie będzie problemu. - Hazz odpowiedział ożywiony. Widać było, że  odetchnął z ulgą.

- W takim razie poproszę dowody tożsamości. - na te słowa bez wahania podałam dokument i miałam nadzieję, że po raz ostatni patrzę na swoje nazwisko. Od teraz miałam zacząć nowe życie, życie bez Louis'a.

Obecnie

- Jennifer? - usłyszałam głos i poczułam szarpnięcie, które wyrwało mnie z transu. Spojrzałam na około sześćdziesięcioletniego mężczyznę i uśmiechnęłam się.

- Witam, panie Johansson. Miło pana widzieć. - powiedziałam i wstałam z krzesła wyciągając do niego dłoń. On jednak nie miał wesołej miny i coś mi mówiło, że jego pojawienie się tu wcale mi nie pomoże.

- Witaj, Jennifer. Usiądź proszę. Musimy coś sobie wyjaśnić. - nie wiem co sprawiło, że zrobiło mi się słabo, ale czułam jak zaczyna szumieć mi w uszach i tracę ostrość widzenia.

- Nie pomoże mi pan. - te słowa opuściły moje usta nim jeszcze zdążyłam o tym pomyśleć.

- Wysłuchaj mnie. Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała. - kiwnęłam głową na potwierdzenie, a Hector usiadł na przeciw mnie - Po pierwsze, zaraz zjawi się tu adwokat Styles'a, więc nie zostaniesz z tym kłopotem sama. Po drugie, dlaczego nie powiedzieliście wtedy, że chodzi o
Louis'a Tomlinson'a? - patrzył na mnie i czekał na moją odpowiedź, a ja nie miałam pojęcia skąd on to wszystko wie.

- Skąd pan wie, że chodzi o niego? - zapytałam w odpowiedzi.

- To nie jest ważne, Jennifer... ważniejsze jest to w co się wpakowałaś, dziewczyno. On nie
odpuści, a już wie, że twoje dziecko, to jego dziecko. Ta rodzina rządzi Londynem od lat. Jeśli nie będą chcieli cię ułaskawić w ich mniemaniu, to będziesz musiała zamieszkać po drugiej części globu i modlić się, żeby tam nie sięgały ich macki. - westchnął, a we mnie aż się zagotowało.

- A jak pan myśli, dlaczego tak namieszałam? Dlaczego zmieniłam swoje życie w taki sposób? Właśnie po to, by ich chore mniemanie o sobie nie zniszczyło życia mojemu dziecku! - podniosła się z krzesła uderzając dłońmi w stolik. Miałam po dziurki w nosie legend o rodzinie
Tomlinson'ów. Dla mnie byli chamami i prostakami bez serca.

- Louis powinien od początku wiedzieć o dziecku i taka jest prawda.

- Jasne! Ciekawe gdzie miałam go wtedy szukać!?

- Słuchaj, on nie jest taki zły. Znam go od dziecka. Ma swoje za uszami, ale...

- Ale co? Nagle będzie przykładnym tatusiem? O nie! Po moim trupie i to dosłownie! - ruszyłam w stronę wyjścia, bo nie miałam zamiaru dłużej dyskutować z kolejnym przydupasem Tomlinson'ów. Gdzie ja miałam oczy, kiedy mu zaufałam.

Stanęłam przed budynkiem i wyciągnęłam z torebki papierosa. Odpaliłam i zaciągnęłam się, a dym, który rozszedł się po moich płucach w jednej sekundzie rozjaśnił mi umysł. Kurwa! Zgniotłam w pośpiechu niedopałek i wpadłam z powrotem do pomieszczenia, gdzie Johasson rozmawiał właśnie z Cedric'em Farewell'em.

- Johansson, oni się pobili z Louis'em, prawda? - zapytałam, podchodząc do dwójki mężczyzn którzy wpatrywali się we mnie jak w kosmitkę. Myśleli, że się nie domyślę, że ukryją to przede mną?

- Tak. - mruknął Hector, a ja miałam pewność po co się tu zjawił.

- W takim razie przekaż swojemu klientowi, że wojna się zaczęła. Cedric, chodźmy po nich. - powiedziałam i ruszyłam w kierunku okienka dyżurki, by jak najszybciej opuścić ten budynek.

---------------------------------------------------------
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA OBECNOŚĆ 😙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top