9 - Trzepot skrzydeł
*
Przez dłuższą chwilę dziewczyna wpatrywała się bez sensu w przestrzeń, a w uszach brzmiały słowa Daniela: „Mam szczerą nadzieję, że nigdy mnie to nie spotka." Podobno ból psychiczny jest równie mocny, co ten fizyczny. Marcelina musiała się zgodzić z tym twierdzeniem. Jej serce trzepotało w piersi równie szybko, co maleńkie skrzydła kolibra, a żołądek zawiązał się w ciasny, bolesny supeł. Nie mogła złapać oddechu. Zupełnie, jakby ktoś zaczął ją dusić niewidzialnymi rękoma. Warga zadrżała jej niebezpiecznie, a oczy zaszkliły, opuszczając raz po raz łzy wielkie jak grochy. Zanim jednak otrząsnęła się z pierwszego szoku, rozpłakując się na dobre, zakryła twarz dłońmi, chcąc zdusić odgłos szlochu, wyrywającego się raz po raz z jej gardła, na spółę ze spazmami unoszącymi i opuszczającymi jej klatkę piersiową w niemal brutalny sposób.
Spodziewała się takiego obrotu sprawy, ale kiedy jednak przyszło jej się zmierzyć z prawdą, nie umiała zachować się inaczej. Odrzuciłby ją. To pewnie miał na myśli, ale bał się powiedzieć na głos. Ze względu na ich wieloletnią przyjaźń i na to, że on sam wolałby, żeby prawda zżerała go od wewnątrz, niż jakby miał powiedzieć komuś w twarz coś krzywdzącego. Taki już był Polok.
Jej smutek szybko przemienił się w gniew. Gniew i poczucie, że nigdy nie będzie w stanie spełnić swojego największego marzenia. Bez znaczenia, czy wspomoże się magią, czy też nie. Spojrzała na siebie w lustrze. Dziewczyna z odbicia miała zaczerwienione, podpuchnięte oczy, których źrenice pochłonęły całe tęczówki.
- Ty brzydka, mała szmato - wycedziła do siebie samej i wyobraziła sobie podłużne pęknięcie biegnące wzdłuż szyby, które rozgałęziałoby się na wysokości jej twarzy, sprawiając, że nie byłaby w stanie nic z niej więcej rozszyfrować. Usłyszała trzask. Wyobrażenie stało się realne. Na zwierciadle pojawiła się ogromna szrama, która przedzielała jej twarz na kilkanaście części, szpecąc ją. Ciemne oczy wciąż taksowały ją z nienawiścią, a czas jakby się zatrzymał.
Nie minęło pięć minut, gdy usłyszała niepewne pukanie do drzwi wejściowych. Kogo niesie o tej porze, pomyślała i machinalnie wytarła przedramieniem policzki mokre od łez, zostawiając na nich czarne smugi rozmytego tuszu do rzęs. Pociągnęła nosem i wzięła głęboki oddech, a dopiero potem ruszyła do drzwi, chcąc otworzyć niezapowiedzianemu gościowi. Pukanie po raz drugi rozdarło gęstą ciszę, stając się bardziej nachalne i wyczekujące. Gadowska sięgnęła do klamki i pociągnęła drzwi w swoją stronę. Zamarła.
- Daniel. - Gdy z jest ust wydobył się ledwo słyszalny szept, oczy chłopaka, do tej pory utkwione w podłodze, powędrowały ku jej twarzy, błyszcząc lekko. Jego spojrzenie... kryło się w nim coś, czego nigdy wcześniej nie widziała, a o czym marzyła od samego początku liceum.
U c z u c i e. Szatyn podszedł krok do przodu, zmniejszając dzielący ich dystans, a Marcelinę owiał jego aromat. Uniosła brodę, chcąc spojrzeć mu w oczy, a on wydał jej się tak... przejęty, zestresowany. Wciągnęła nosem intensywny zapach dymu. Palił. Jeszcze chwilę wcześniej. Jego jasne oczy błądziły wciąż po jej twarzy, a usta otwierały się i zamykały, jakby nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Marcelina zaś wpatrywała się w niego z mieszaniną nadziei i wyczekiwania, czując, jak serce ponownie zaczyna trzepotać w jej piersi, tym razem jak skrzydła maleńkiego motyla. W końcu powoli i drżąco wciągnął powietrze do płuc, by w efekcie z jego ust wydobył się nieco chrapliwy, nieprzypominający jego typowego tonu, szept.
- Kłamałem - rzekł powoli i stanął tak blisko, jak chyba jeszcze nigdy. Wnętrze dziewczyny zrobiło się dziwnie lekkie, a kolana miękkie, jakby nie umiały już dłużej utrzymać ciężaru ciała Marceliny. - Bałem się twojej reakcji, tego, że mnie wyśmiejesz... - Ona zaś pokręciła głową i dotknęła palcami jego ust, chcąc go uciszyć. Sama zdziwiła się śmiałością swojego gestu, jednak nie miała zamiaru zastanawiać się nad tym zbyt długo. Przyjaciel zaś przymknął powieki i musnął wargami opuszki jej palców, mimowolnie tworząc na jej ciele gęsią skórkę. Potem zamknął jej drobną dłoń w swojej, obserwując jak machinalnie ich ręce splatają się ze sobą, by po chwili znów przenieść wzrok na jej twarz - zaskoczoną i jednocześnie szczęśliwą.
- Nigdy bym tego nie zrobiła - odszepnęła. Wtedy Daniel przestał się w końcu wahać. Ujął jej policzki w dłonie i nachylił się, by ją pocałować.
Czuła się, jakby poraził ją piorun. Serce waliło jej jak oszalałe, a po głowie kłębiły się tysiące myśli. Zacisnęła powieki i wdychając mieszaninę dymu papierosowego, miętowej gumy do żucia i perfum, których używał na codzień, oddała pocałunek. Delikatny, nieśmiały, choć mimo to czuły. Chłopak gładził kciukami jej skórę, a ona niemal rozpływała się pod jego dotykiem. Od dawna marzyła o tej scenie. Za każdym razem, gdy chłopak odwiedzał ją, ona wciąż miała nadzieję, że dziwny splot wydarzeń przyciągnie ich ku sobie, pozwalając ciału wyrazić to, czego nie umiały wypowiedzieć usta. I w końcu stało się. Daniel przestał być odległą, nieosiągalną wyspą na wzburzonym morzu strachu, niepewności i bariery, jaką nieświadomie wytworzyła między nimi przyjaźń.
Nie potrafili się sobą nacieszyć. Po każdym jednym pocałunku i dotyku przychodził następny, coraz to bardziej czuły. Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że wciąż stoją w korytarzu mieszkania dziewczyny, z drzwiami frontowymi otwartymi na oścież. Chłopak sięgnął za siebie ręką, nie odrywając warg od ust szatynki i zatrzasnął je bezgłośnie, drugim ramieniem obejmując przyjaciółkę w talii. A raczej zagarniając ją do siebie tak blisko, jakby przy zelżeniu uścisku miała zniknąć jak kamfora. Nigdzie jej się jednak nie śpieszyło. Oparła swoje czoło o jego zagłębienie u nasady nosa i westchnęła, delikatnie wplatając palce między kosmyki włosów Daniela. Tak długo chciała wykonać ten gest. Nie chciała też już dłużej stać z nim na środku korytarza, gdzie w każdej chwili mógł się pojawić którykolwiek z domowników. Postąpiła krok w tył, ciągnąc chłopaka w stronę swojego pokoju. On zaś, nie fatygując się nawet, by zatrzymać się choć na sekundę i rozwiązać sznurówki, zzuł buty i ruszył za nią, pozwalając sobie na coraz śmielszy dotyk, który wyraźnie dał jej znać, że chce ją poznać. Poznać każdy cal jej skóry, móc zagrać sonatę na klawiaturze jej żeber i chłonąć wszystko. Wszystko, co mogła mu zaoferować.
Usiadł lekko na kanapie i posadził ją sobie okrakiem na kolanach. Nie śmiała zaprotestować. Bo i po co, skoro ostatnią rzeczą, której chciała w tamtym momencie było oderwanie się od jego chłodnych palców, sunących wzdłuż jej kręgosłupa, umyślnie wywołujących na nim gęsią skórkę i minimalnie spłycających jej oddech, zwłaszcza, gdy odchylała się do tyłu, odsłaniając przed nim tak wrażliwe miejsce, jakim była szyja. Muskał ją wargami i raz po raz owiewał ciepłym oddechem. Zaparło jej dech w piersi. Pieszczota była dla niej niemal niemożliwa do wytrzymania. Czuła, jak żar rozlewa się po jej ciele, podsuwając coraz bardziej pożądliwe i instynktowne myśli, tak jakby podświadomie wiedziała, co powinna robić w tamtym momencie. Wsunęła dłonie pod jego koszulkę i gładząc nimi tors chłopaka, pomogła mu pozbyć się górnej części garderoby. Jego skóra była taka ciepła...
Idąc za jej przykładem, jego ręce zanurkowały pod materiałem bluzki Marceliny. Jego kciuki musnęły krawędź biustonosza, przyspieszając jeszcze bardziej akcję jej serca, i rozjeżdżając się na boki, popędziły wyżej, ku pachwinom i dalej, ramionom. Ona sama unosiła ręce coraz wyżej i starała się zdusić śmiech, gdy poczuła łaskotanie. Potem i jej ubranie wylądowało na podłodze, a ona sama siedziała przed nim w samym koronkowym staniku, którego ramiączko opadło luźno w dół. Czuła się niepewnie, choć z drugiej strony cieszyła się z tego, co nastąpiło - w końcu nigdy wcześniej nie rozebrała się przed żadnym chłopakiem. Ba, nigdy wcześniej nawet nie całowała się z żadnym w ten sposób. A on patrzył. Z zachwytem zapamiętywał każdy milimetr jej ciała.
Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Chłopak położył ją na plecach i naparł na nią swoim ciałem. Po chwili jednak oderwał się i spojrzał z niepewnością na jej twarz, z której momentalnie opadła błogość, zastąpiona przez lekką konsternację.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - szepnął i z ulgą zarejestrował, że przyjaciółka pokiwała głową. A potem nikt i nic nie było w stanie ich rozdzielić. Zwłaszcza, że w końcu, po raz pierwszy od długiego czasu, Marcelina poczuła się szczęśliwa.
*
Bardzo długo czekałam na ten rozdział.
Naprawdę.
Strasznie chciałam go napisać, bo od samego początku, gdy zaczęłam tworzyć fabułę Foedusa, on gdzieś krążył z tyłu mojej głowy. A zwłaszcza to, co stanie się później. Oj, będzie się działo!
A wam? Jak się podobał? Cieszycie się, że w końcu Marcelinka dostała od losu mały prezent?
I wybaczcie, że taki krótki, ale mam nadzieję, że treść jakoś naprawi ilość :(
A no i właśnie. Stworzyłam graficzkę :3
Bardzo lubię tworzyć tego typu prace. Fajna zabawa, a i zareklamować się w pewien sposób można :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top