3 - Już dziś spełnij swoje marzenia!
*
Co za okropne uczucie, gdy zajęcia rozpoczynają się za dwadzieścia ósma. Marcelina ze smutkiem uniosła głowę, gdy zadzwonił budzik i mrużąc powieki starała się przyzwyczaić oczy do nagłego błysku światła wyświetlacza telefonu. Westchnęła głęboko i położyła się na plecach, by mieć chwilę na otrząśnięcie się ze snu. Potem ponownie sięgnęła po telefon i postanowiła przejrzeć powiadomienia, które zagraciły jej skrzynkę mailową. Cztery wiadomości z tego samego adresu. Brunetka podniosła się na łokciach i zmrużyła oczy, chcąc się dowiedzieć, czemu miał służyć ten spam.
Czujesz się gorsza od swoich rówieśników, którzy traktują Cię jak zło konieczne? Już dziś umów się na wizytę i spełnij swoje marzenia o prawdziwej szkolnej przyjaźni!
Doktor Lucjan de Vill, psycholog zdrowia, psychoterapeuta oraz coach.
Marcelina prychnęła i usunęła maila. W życiu nie widziała takiej reklamy psychoterapeuty. Zwątpiła, że było to etyczne postępowanie, ale słowa doktorka trafiały w punkt. W końcu ile dzieciaków miewa problemy z kolegami ze szkolnej ławy? Przeszła do kolejnej wiadomości.
Masz dość tego, że Twój wymarzony chłopak patrzy na Ciebie jedynie jak na przyjaciółkę?
Już dziś umów się na wizytę i spełnij swoje marzenia o miłości jak z bajki!Doktor Lucjan de Vill, psycholog zdrowia, psychoterapeuta oraz coach.
Czy to jakiś żart?, pomyślała i otworzyła kolejne powiadomienie od irytująco dobrego w sztuce ogłaszania się doktorka.
Twoi rodzice woleliby, żebyś wyprowadziła się z domu jeszcze przed osiemnastką?
Już dziś umów się na wizytę i spełnij swoje marzenia o prawdziwej, kochającej rodzinie!
Doktor Lucjan de Vill, psycholog zdrowia, psychoterapeuta oraz coach.
Dziewczyna potrząsnęła głową, wciąż nie mogąc uwierzyć w całą tą sytuację. Podniosła się z łóżka nie odrywając wzroku od następnych słów tego człowieka.
Jak długo jesteś w stanie wytrzymać, gdy wszyscy za Twoimi plecami nazywają Cię „Krową"?
Już dziś umów się na wizytę i spełnij swoje marzenia o normalnych, zdrowych dłoniach!
Doktor Lucjan de Vill, psycholog zdrowia, psychoterapeuta oraz coach.
Serce zatrzepotało w piersi Marceliny, która otwarła usta ze zdumienia. Żadna wiadomość od mężczyzny nie była tak osobista, jak tamta. Paranoja, pomyślała i mimowolnie rozejrzała się po swoim mieszkaniu, wciąż skąpanym w mroku zimowego poranka, obawiając się, że ktoś mógłby ją obserwować. Ostrożnie podeszła do okna w salonie, ręką zasłaniając dekolt w luźnej koszulce do spania i wyjrzała na zewnątrz, jakby spodziewając się zobaczyć kogoś na dworze. Na podjeździe nie paliło się już pomarańczowawe światło latarni. Samochody, przyprószone śniegiem, ginęły w półmroku, a drzewa groteskowo wyginały swoje bezlistne palce tak, jakby zapraszały wszystkich obserwujących do siebie. Na samym środku drogi stał mężczyzna. Trzymał dłonie w kieszeniach ciemnej kurtki, a na głowę nasunięty miał kaptur. Brunetka zmarszczyła krzaczaste brwi i odsunęła najsubtelniej jak mogła firankę, czując, jak nogi zaczynają ją palić od adrenaliny, która powoli ogarniała każdą cząstkę jej ciała. Po chwili mężczyzna spojrzał w górę, jakby centralnie w jej okno, a Marcelina odruchowo schowała się w głębi mieszkania, zasłaniając przy tym usta, nie chcąc wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Ręce drżały jej jak szalone, a oddech przyśpieszył, jak podczas sprintu. Co to za debil?, pomyślała i przybliżyła się znowu do szyby, chcąc zobaczyć, czy ubrany na czarno człowiek nadal tam stoi. Był tam. Patrzył wciąż w jej stronę. Nie była pewna, czy sobie to wyobraziła, ale ten uśmiechnął się do niej i jakby kiwnął głową. Dziewczyna z sykiem wciągnęła powietrze i odwróciła się od okna. Palcami wymasowała skronie i westchnęła. Co tu się, kurwa, dzieje?, zapytała się jeszcze w głowie i po cichu ruszyła w stronę łazienki, nie chcąc, by panele podłogowe zatrzeszczały pod jej nogami. Potem niemal podskoczyła, gdy usłyszała dźwięk przychodzącego SMS-a. Siedemnastolatka obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i z wahaniem ruszyła do swojego pokoju.
marcelina dzisiaj nie zamierzam czekac na ciebie dluzej niz piec min. wiec rusz swoje szanowne cztery litery i sie pospiesz.
- Daniel - szepnęła i wypuściła powietrze z ust. - To tylko Daniel. - Nie bała się już chodzić po domu. Wiedząc, że jej przyjaciel jest już na nogach, czuła się bezpieczniej. Czym prędzej popędziła do łazienki i wskoczyła pod prysznic. Wieczorem kompletnie zapomniała, by umyć się przed snem. Z ulgą pozbyła się z siebie przytłaczającej atmosfery nocy, która uciekła odpływem prysznicowym razem z wodą i mydlinami. Szybkimi ruchami nakładała na ciało żel, oczyszczając się z grzechu, jakiego się dopuściła (wiedziała, że na tysiąc procent przyjaciel źle zareaguje na jej durne zachowanie, dlatego postanowiła mu na razie nie wspominać o incydencie tamtej nocy), a jednocześnie odświeżając się przed szkołą. Wtarła w skórę głowy szampon i zamknęła oczy, przypominając sobie nagle sławną scenę z „Psychozy", nie zapomniawszy nawet o przeszywającym, drażniącym uszy brzękoleniu skrzypiec. Wzdrygnęła się i spłukała z siebie pianę, chcąc jak najszybciej odwrócić się i upewnić, że dziwny pan wpatrujący się w jej okno nie znalazł się jakimś cudem w jej łazience i nie obserwował jej poczynań. Czym prędzej wyskoczyła z kabiny i owinęła blade ciało ręcznikiem, a potem dłonią wytarła zaparowaną taflę lustra. Bożena mnie zabije za te smugi, pomyślała i spojrzała na siebie. Wyglądała na bardziej zagubioną niż zwykle. Ciemne oczy błądziły jej po całej okrągłej twarzy odbicia. Nie ominęła żadnego szczegółu. Ani ust z wiecznym grymasem zażenowania, ani krzaczastych brwi, ani nawet małej, jaśniejszej plamki znajdującej się na jej prawym policzku. Przymrużyła oczy, ośliniła środkowy palec i potarła niepasujący jej punkt, mając nadzieję, że ta skaza była jedynie śladem po paście do zębów z wieczora. Kiedy jednak jasna plama nie zeszła, jęknęła cicho, a potem zaczęła gorączkowo trzeć policzek, modląc się w duchu, żeby zniknęła, a nie była następnym śladem jej znienawidzonej deformacji genetycznej. Hamowała łzy, które ścisnęły boleśnie jej gardło, by po raz kolejny spojrzeć na swoją twarz. Jej prawa strona była zaczerwieniona, jednak skaza nadal tam była. Potem stanęła krok dalej i rozwinęła ręcznik, stając przed lustrem nago. Obserwowała swoje ciało, dokładnie sprawdzając, czy bielactwo nie wygrało na jakimś skrawku jej skóry kolejnej bitwy o pigment. Nic się nie zmieniło. Nadal przypominała krowę.
- Brzydzę się tobą - warknęła do swojego odbicia i rzuciła ręcznikiem w taflę lustra. Westchnęła głęboko, nie powstrzymując drżenia przepony. Przedramieniem wytarła ślady łez, które opuściły jej oczy, a potem sięgnęła po szczoteczkę do zębów, zastanawiając się, jak ukryć skazę na twarzy pod warstwą makijażu.
Niektórym wydaje się, że mocny makijaż jest obłudą. Dziewczyna wielokrotnie słyszała, że kobiety, które widocznie się malują, oszukują nie tylko wszystkich wokół, ale również i siebie. Marcelina nie była zwolenniczką tej tezy. Warstwa pudru dawała jej psychiczny komfort, chroniła przed spojrzeniami ciekawskich ludzi, którzy zachowywali się zazwyczaj, jakby sami nie mieli na twarzy pieprzyków, trądziku, czy piegów. Ich wzrok sprawiał, że czuła się naga, bezbronna i wystawiona na pośmiewisko. Dlatego też nie potrafiła się porozumieć z ludźmi. Bała się, że wszystko skończy się na idiotycznym wpatrywaniu się w jej niedoskonałości i przezywaniu jej za plecami. Mimo, iż miała siedemnaście lat, dziecięce lęki nie chciały jej opuścić.
Kiedy była gotowa, popędziła do siebie, chcąc jak najszybciej się przebrać i wrzucić do bordowej torby z naderwanym uchem najpotrzebniejsze rzeczy, by wyjść z domu idealnie na umówiony czas.
Po drodze zerknęła jeszcze przez okno, upewniając się, że tajemniczego faceta już nie ma i może spokojnie wyjść z domu. Droga wolna. Odetchnęła z ulgą i z prędkością światła przebrała się w szary golf i ciemne jeansy, a potem spojrzała na zegarek. Jeszcze dosłownie dwie minuty do umówionej godziny spotkania. Dziewczyna zarzuciła na siebie czarny płaszcz, nogi wcisnęła w sztyblety i wyskoczyła z mieszkania, zamykając przy tym drzwi na klucz.
Jest coś, co sprawia, że komunistyczne bloki budzą niepokój. Może to przez te obskurne brązowe bohomazy na ścianach, odrapane i zbrudzone przez wiele podeszew butów gimnazjalistów, którzy hucznie imprezowali tam w każdy piątek, zajmując miejsce na zimnych, szarych parapetach i zostawiając po każdej libacji puszki najtańszego piwa z Biedronki, kartony po soku pomarańczowym i kiepy wciśnięte między wewnętrzną i zewnętrzną szybę okien. Może też było to sprawką okropnego smrodu stęchlizny, który na niższych piętrach wielokrotnie mieszał się ze szczynami kloszardów, którzy chętnie korzystali z klatek, w których nie było domofonów. Może to też przez sam fakt, że korytarz ciągnął się w nieskończoność, zapętlał się i wyglądał jak z horroru. Zwłaszcza nocą, gdy zza każdej ściany, zza każdej futryny mógł ktoś wyskoczyć i bez trudu zrobić jej krzywdę. Echo roznosiło się po całym piętrze, gdy szybkim krokiem przemieszczało się w stronę windy, śmierdzącej psami i niedomytymi staruszkami.
Marcelina nienawidziła tych starych wind. Trzęsło nimi jak Japonią podczas wstrząsów sejsmicznych i hałasowały niemiłosiernie, a dodatkowo poruszały się wolno jak mucha w smole. Nie miała jednak wyjścia. Jedyna nowa winda w tej klatce była w naprawie i nie kursowała. Westchnęła, gdy kolejny dzień z rzędu nie zniknęła z niej kartka z napisem „Awarja". Prychnęła, jak zwykle, gdy widziała idiotyczny błąd w najprostszym słowie, a potem przycisnęła okrągły guzik, który natychmiast zaświecił się na pomarańczowo i skrzyżowała ręce na piersiach. Chwilę to potrwa, pomyślała i wyciągnęła telefon, chcąc napisać Danielowi wiadomość.
Zaraz powinna byc winda, czekaj na mnie, ziom.
Po chwili otrzymała krótką odpowiedź:
wow, marci, jestem pod wrazeniem!
A potem drugą:
moze nawet sie dzisiaj nie spoznimy xd
Przewróciła oczami. Daniel nie znał jej możliwości. Potrafiła naprawdę wiele. Nie zawsze jednak jej się chciało. W momencie, gdy chowała telefon do kieszeni płaszcza, winda zatrzymała się na jej piętrze. Otwarła jej ciężkie drzwi i natychmiast wcisnęła guzik parteru. Potem spostrzegła, że w windzie jest ktoś jeszcze. Stał tyłem, wpatrując się w popisaną markerem boazerię na ścianie windy. Mruknęła ciche dzień dobry, a kiedy mężczyzna nie odpowiedział, przypomniała sobie, że zachowuje się tak samo, jak jej sąsiad z góry - człowiek niespełna rozumu, który wielokrotnie bredził od rzeczy, a od ataku paniki w windach powstrzymywał go jedynie fakt, że mieszkał na dziesiątym piętrze i nie w smak było mu wtaczać po schodach swoje tłuste dupsko. Wielokrotnie zastanawiała się, jak mężczyzna może wciąż wegetować w taki sposób: żyjąc jako pasożyt w mieszkaniu swojej wścibskiej matki, która za życiową domenę, podobnie jak synuś, przyjmowała słowa „prawdziwe kobiety mają krągłości", nie przepracowawszy przez całe swoje istnienie ani jednego dnia, nie licząc praktyk w zawodówce, którą swoją drogą ledwo skończył, utrzymując się jedynie z renty górniczej po zmarłym ojcu i wiecznie drąc japę na przygłupiego, wiecznie szczekającego jamnika, któremu odjebało już od siedzenia w mieszkaniu i załatwiania swoich potrzeb na półpiętrze. Mężczyzna westchnął głęboko i spojrzał na drzwi.
- Które to już piętro? - Był równie uprzejmy, co pewien wąsaty Adolf w stosunku do swoich żydowskich przyjaciół. Dziewczyna nienawidziła, gdy ktoś mówił tonem, który bardziej przypominał szczekanie, niż mowę ludzką. Zwłaszcza, gdy odzywała się w ten sposób taka osoba jak on - nierób, maminsynek, leń, mający się za kogoś lepszego od całej reszty. W Ameryce w latach dwudziestych pewnie by cię wysterylizowali, głupi chuju, pomyślała, zanim rzuciła w jego stronę odpowiedź:
- Czwarte. - Skrzyżowała ręce na piersiach, na twarz przywdziewając jeszcze większy grymas pogardy, niż do tej pory. Facet wypuścił powietrze i powrócił do obserwowania swojej ściany, tupiąc przy tym irytująco w miejscu, jakby nie mógł powstrzymać potrzeby fizjologicznej. Przewróciła oczami i modliła się, żeby wina stanęła jak najszybciej na parterze. W końcu stało się. Brunetka z ulgą sięgnęła do okrągłej klamki. W tym momencie tłuścioch przepchnął się obok niej, niechcący, lub może chcący, rzucając dziewczyną o ścianę windy. Ona zaś z łoskotem wpadła na zniszczoną boazerię i syknęła z bólu, rozcierając bolące miejsce na ramieniu, którym zderzyła się ze ścianą. Co za kretyn, pomyślała i opuściła windę, omal nie mijając chłopaka na schodach klatki, całkowicie zapomniawszy o umówionym spotkaniu. Na dworze chłód uszczypnął ją w policzki tysiącami drobnych paznokci. Z jej ust momentalnie wydobyła się para. Ciepły oddech skierowała na zakrytą w objęciach szala szyję, nieprzyzwyczajoną jeszcze do temperatury panującej na dworze. Zadrżała.
- Czołem, złośnico! - Usłyszała za sobą głos przyjaciela, który gdy się obróciła, wyszczerzył w jej stronę zęby, przywdziewając tak lubiany przez nią uśmiech. Zignorowała jednak przyspieszone bicie serca, przewracając oczami. - Jak tam poranek? - Daniel z radością wyciągnął z kieszeni papierosa i momentalnie go zapalił. Mieli jeszcze chwilę czasu, więc mogli sobie pozwolić na odrobinę przyjemności.
- Beznadziejnie - mruknęła i wyciągnęła w jego stronę rękę po fajkę. Szatyn przekazał jej ją i wydmuchał powietrze z płuc. Potem uniósł pytająco jedną brew w górę i spojrzał na przyjaciółkę. W końcu jakim cudem wszystko mogło się spieprzyć w ciągu pierwszych kilkudziesięciu minut dnia? Niestety, Marcelina, jako pierwszorzędna fatalistka, wierzyła, że jej los jest od początku przesądzony, co niestety jej się nie podobało - wszędzie widziała odcienie czerni, które skutecznie przykrywały jej wszystkie inne kolory świata.
- Jak ty to robisz dziewczyno, że już po pięciu minutach od pobudki jesteś w stanie stwierdzić, że dany dzień będzie do bani? - Siedemnastolatka westchnęła głęboko i założyła kosmyk ciemnych włosów za ucho.
- To nie tobie ktoś przez dziesięć minut wgapiał się w okno, nie ty masz kolejną skazę na ryju przez durną chorobę i to nie tobie wpakował się do windy Bercik - warknęła, zaciągając się papierosem. Daniel zachichotał i wziął od dziewczyny papierosa. - Z czego zaś rżysz, cymbale? - spytała, a chłopak zaśmiał się głośniej.
- Wygląda na to, że to karma za durny pomysł z wywoływaniem demonów. Mam nadzieję, że sobie darowałaś? - Marcelina, mimo palącego ją od środka ognia wstydu, pokiwała wolno głową, biorąc ponownie fajkę od przyjaciela. - No i dobrze. Jeszcze tego by brakowało, żebyś coś sprowadziła na Kąty. Wszystkie omy* by cię zjadły. - Daniel prychnął po raz kolejny, a dziewczyna zawtórowała mu nerwowym, nieszczerym śmiechem. - Zresztą nie jesteś aż taka głupia, żeby się babrać w magii. I to w dodatku czarnej. Nie, dziołcha? - Gadowska po raz kolejny potaknęła mu głową, a zaraz potem usłyszała sygnał powiadomienia. Zmarszczyła brwi i w czasie, gdy Polok wygłaszał swój monolog, ta wyciągnęła telefon i otworzyła kolejnego maila, z tego samego adresu, co wcześniej. Serce dziewczyny zaczęło bić gorączkowo.
Oj, komuś nie idzie kłamanie! Wciąż możesz coś z tym zrobić! Już dziś umów się na spotkanie i spełnij swoje marzenia o mistrzowskich umiejętnościach dyplomatycznych!
Doktor Lucjan de Vill, psycholog zdrowia, psychoterapeuta oraz coach.
- To jest już chore - mruknęła dużo głośniej, niż planowała, czym przyciągnęła uwagę chłopaka, który z irytacją oderwał się od swojej mowy, by zerknąć, co odwróciło uwagę przyjaciółki.
- Co to jest? - spytał, przyglądając się z uniesionymi brwiami ekranowi telefonu Marceliny.
- Od rana dostaję te maile. Boję się, są strasznie osobiste. Ten ktoś mnie chyba śledzi. - Jej głos drżał z przerażenia, gdy pokazywała Danielowi wszystkie wiadomości od dziwnego doktorka. Szatyn zaś ręką przeczesał kręcące się włosy i uśmiechając się krzywo, wydał z siebie chichot.
- Marci, to logiczne, że z kartą Mój Empik będą ci podsyłać spersonalizowaną listę promocji. Nie słuchałaś, co mówiła ta kasjerka?
- Ja... Co? - Spojrzała na Daniela, a potem ponownie na telefon i przeraziła się. Jeszcze przed chwilą oferta promocyjna Empiku była mailem od faceta z oryginalnym nazwiskiem czarnego charakteru ze Stu jeden dalmatyńczyków.
- Powinienem się chyba obrazić, że zamiast słuchać tego, co do ciebie mówię, ty sobie przeglądasz maile. To bardzo niegrzeczne z twojej strony, żadny ryju. - Po chwili chłopak rozczochrał jej włosy, niszcząc przy tym fryzurę.
Nie miała pojęcia, jakim cudem mail zmienił się z chwili na chwilę w coś zupełnie innego, jednak miała świadomość, że to nie skończy się na pięciu wymownych wiadomościach. To byłoby zbyt proste. Tym bardziej, że mężczyzna spod jej okna stał właśnie koło metalowych, kolorowych huśtawek, pomalowanych odłażącą już farbą olejną i właśnie się jej przyglądał.
*
Nareszcie jest i trójeczka! Tyle czekałam, żeby móc w końcu wrzucić gotową wersję i voila: oto i ona! :D
Jak się podobała?
Jak myślicie, kim będzie tajemniczy mężczyzna i czego będzie chciał od naszej Marcelinki?
Btw:
Takie ładne statystyki! To chyba znak... Z piekieł :>
PRZYPIS:
*omy - śl. Babcie, staruszki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top