13 - Johannes von Freudenberg

*

- „Chowańce to doskonali towarzysze wiedźm i czarownic. Te długowieczne istoty są źródłem mocy dla swojego opiekuna, a także służą wsparciem i czasem radą. Teoretycznie Chowaniec może być jakimkolwiek zwierzęciem, jednak większość społeczności magicznej preferuje mniejsze stworzenia, kierując się głównie łatwością utrzymania oraz komfortem życia. Stąd też powszechne są wśród ludzi stereotypy o kotach, ropuchach i krukach." Cholera, poważnie? Mogłabym mieć magiczne zwierzątko? I mogłabym sobie z nim gadać i pytać o różne rzeczy, których bym nie rozumiała? - spytała demona, który siedział rozparty na jej kanapie, przeglądając książki z jej półki. Spojrzał na nią znad czytanych kartek i zmarszczył brwi. Zastanawiał się nad odpowiedzią.

- No nie do końca. Późniejsze badania doktora magioznawstwa, Karola Eisenhouera wykazały, że taka umiejętność jest częsta u wiedźm żywiołu Ziemi. Chowańce pomagają w inny sposób, ich rady są bardziej... obrazowe, współpraca z nimi przypomina grę w ciepło-zimno, albo zagadki... wiesz, one dają ci wskazówki, drobne poszlaki, a twoim zadaniem jest ubrać to wszystko w całość i zrozumieć sens ich przekazu. - Marcelina pokiwała głową ze zrozumieniem. Poczuła lekkie rozczarowanie jego odpowiedzią. Miała już nawet wizję gadającego zwierzaczka, który doradzałby jej w kwestiach gotowanych eliksirów i magicznych wywarów, a przy okazji podsuwałby jej pomysły odnośnie rzucanych uroków. No i wspólnie znęcaliby się nad głupim Marcelem i jego bandą bezmózgich kolegów. Minus Daniel, oczywiście.

- Aha, czyli nie pogadam ze zwierzątkiem? - Demon rozłożył bezradnie ręce i pokręcił przepraszająco głową. Gadowska zrobiła zawiedzioną minę, wydymając nieco dolną wargę, a potem oparła brodę na dłoni i powróciła do lektury. Po chwili jednak na nowo odwróciła się w stronę De Villa i nabrała powietrza w płuca, szykując się, żeby coś powiedzieć. - Ale wiesz co? Chciałabym mieć takiego Chowańca. Może akurat trafię na jakiegoś, który dla odmiany będzie potrafił się porozumieć za pomocą słów, a nie tylko zabawy w kalambury. - Mężczyzna zatrzasnął książkę, którą do tej pory kartkował i nachylił się w stronę dziewczyny, odkładając lekturę na kanapę.

- Okej, świetnie. Mogę ci pomóc. Jakie konkretne zwierzę cię interesuje? - Wzruszyła ramionami. Jakoś nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Czy było to obojętne? Czy może powinna wybrać swoje duchowe zwierzę? Czym powinna kierować się przy wyborze takiego towarzysza? Czy chowańce mają specjalne potrzeby, czy można je trzymać jak normalne zwierzątka? Wydała z siebie cichy pomruk, jaki zazwyczaj wydobywał się z jej przepony, gdy nad czymś gorączkowo myślała.

- Czy to będzie bardzo stereotypowe, jeśli powiem, że zawsze marzył mi się czarny kot? - Jego czarne oczy przybrały oblicze zażenowania zmieszanego z politowaniem. - No co?

- Jakież to banalne - stwierdził i prychnął cicho. - Czarnomagiczna wiedźma i czarny kot. No kto by się tego spodziewał. Będziesz najbardziej stereotypową czarownicą, jaką znam. - Nastolatka przewróciła oczami i zadumała się na chwilę.

Czarny kot. Świetna sprawa. Dziewczyna zazwyczaj spotykała koty, które były podobne do niej z charakteru, zresztą ona sama z twarzy przypominała nieco grymaśnego kocura z popularnego w Internecie obrazka, a sierść w jej ulubionym odcieniu dopełniłaby całej mieszanki, tworząc z niej i jej Chowańca duet idealny. Problem był jednak nieco inny. Gdzie szukać takiego zwierzaka? No i jak trzymać go w domu, żeby nikt z rodziny się nie przyczepił? Zwłaszcza, że Karolina miała alergię na sierść. Czy magiczne stworzenia były hipoalergiczne?, zastanawiała się, starając się wymyślić plan, jak rozwiązać cały problem. Westchnęła. Wiedziała, że ojciec na bank się nie zgodzi. Nie lubił kotów, uważał je za wredne, śmierdzące sierściuchy, a jej matka wielokrotnie słyszała od koleżanek o kotach, które załatwiały swoje potrzeby na telewizory, przez co psuły się najważniejsze części sprzętu. No i standardowy tekst: koty liżą masło. No bo jakżeby inaczej. Trzymanie takiego zwierzaka w tajemnicy przed wszystkimi też nie wchodziło w grę. W końcu nie mogłaby zamknąć go na całe życie w jednym pokoju. Zresztą nawet ukrywanie go u siebie byłoby niemożliwe. Co, jeśli Bożena postanowiłby spontanicznie wysprzątać jej cały pokój, tak jak miała czasem w zwyczaju? Wystarczy, że otworzyłaby drzwi i już cały plan się zawali. Zresztą jak wytłumaczyć nieustanne napady alergii u siostry?

- Lucjan, czy ten Chowaniec obraziłby się, gdybym chciała trzymać go... w piwnicy? - Demon pokręcił głową z politowaniem. Z niezrozumiałych powodów miał tendencję do traktowania pytań dziewczyny jako tych głupich i za każdym razem wywoływał w niej nieprzyjemne ciepło zawstydzenia. Tak jakby powinna tę wiedzę posiąść już gdzieś w wieku szkoły podstawowej, nie teraz, będąc już za połową liceum. - No co jest takiego dziwnego w tym pytaniu? Wyobraź sobie, że moje koleżanki trzymały w domu pieski i chomiki, nie magiczne zwierzątka, które mogą pomóc rzucać zaklęcia! - W odpowiedzi mężczyzna machnął ręką.

- No dobrze, już. Nie oceniam. Nie każdemu się w życiu powiodło na tyle, żeby móc zapolować na wilkołaka, zajeździć jednorożca i udomowić smoka - mruknął i uśmiechnął się krzywo. Marcelina wytrzeszczyła oczy i spojrzała na niego jak cielę na malowane wrota, na co mężczyzna parsknął śmiechem. - Żartuję przecież! Jednorożce i smoki nawet nie istnieją, a wilkołak prędzej dałby sobie ogon uciąć, niż pozwoliłby innym na siebie polować. To jest tak hermetyczne społeczeństwo, że nawet nie wchodzą w interakcje z ludźmi. Zazwyczaj. - Dziewczyna już otwierała usta, żeby zadać demonowi kolejne pytanie, jednak ten przerwał jej uniesieniem ręki i wskazał palcem na książkę, która leżała przed nią na biurku. - Dobra, koniec dyskusji. Wracaj do lektury. Widzę, że bardzo chciałabyś mieć magicznego zwierzaka, więc poczytaj może jak odróżnić go od normalnych zwierząt. - Skinęła głową i odwróciła wzrok z powrotem na zapisane kartki.

I choć to wszystko wyglądało tak, jakby siedemnastolatka zapomniała o krzywdzie, jaką wyrządził jej demon, nastolatka wciąż odczuwała żal o wszystko, co do tej pory zrobił jej De Vill. A zrobił zdecydowanie zbyt dużo, by można było całą sprawę zignorować. Owszem, starała się wszystkie jego występki w jakiś sposób usprawiedliwić, zrozumieć motywy, jakimi się kierował w każdej z tej sytuacji, nawet tej, w której pozbawił ją dziewictwa, ale po prostu nie mogła. W końcu Lucjan nawet jakoś specjalnie nie próbował wytłumaczyć się w sposób zrozumiały dla zwykłego śmiertelnika, traktując jej zdrowie psychiczne z dużą niefrasobliwością, chociaż teoretycznie był doktorem nauk społecznych i powinien orientować się, co może wywołać ludzkie cierpienie. A ona? Nie miała najmniejszego zamiaru więcej się z nim spoufalać, ani nawiązywać znajomości na stopie innej, niż zawodowej. Potrzebowała go i zamierzała wykorzystać to, co jej oferował, do swoich celów. Nic więcej.

***

Śnieg w końcu stopniał. Słońce po raz pierwszy w tamtym roku przypomniało wszystkim o sobie, rzucając nieśmiałe promienie na przeźroczyste sople lodu, które topniały, systematycznie kapiąc na ziemię, na której pojawiały się co raz to nowsze kałuże. I to właśnie one, te naturalne, widywane jedynie zimą kryształy były najpiękniejsze. Najpiękniejsze, bo tak kruche i niestałe. A jednocześnie zdradliwe - w końcu łatwo było o wypadek, gdyby jeden z takich sopli spadł komuś na głowę. W takie dni, jak ten, Marcelina i Daniel często przesiadywali na huśtawkach na placu zabaw pod blokiem i w milczeniu bujali się w przód i w tył, słuchając odgłosu topniejącego lodu i skrzypienia huśtawek. Zaciągali się przy tym dymem papierosowym i z beztroską podchodzili do tego, czy przyłapią ich rodzice. W sumie byli w wieku, w którym nie powinni już ukrywać przed nimi nałogu - owszem, jeszcze rok, dwa lata wcześniej byłoby to dla nich nie do pomyślenia, że ich pociechy palą papierosy, ale kiedy mieli niemal po osiemnaście lat, powinni sami proponować dzieciom wspólną cigaret-pauzę.

Dziewczyna w zamyśleniu założyła nogę na nogę i pomachała obutą w ciężkie wojskowe buciory stopą, bez uświadomienia wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Miała przy tym otwarte usta i wciąż rozpalonego papierosa, który niemal w całości spopielił się w jej dłoni. Siedemnastolatek z rozbawieniem spojrzał na przyjaciółkę i pstryknął jej palcami przed oczami.

- Ej, bo się zaraz obślinisz. - Gadowska wyrwała się z letargu i z roztargnieniem przeniosła na niego spojrzenie, wycierając przy tym kąciki ust. - O czym tak myślisz? Wyjątkowo mało gadasz, jak na siebie. - Chłopak uniósł jedną brew i zaciągnął się papierosem. Potem wypuścił dym ustami, by momentalnie wciągnąć go z powrotem nosem. Czuła, jak jej serce przyspiesza po tym pokazie. Zawsze wydawał jej się przy tym ogromnie atrakcyjny i seksowny. Tak bardzo, że wywaliłoby skalę. Zrzuciła popiół na ziemię, a potem po raz ostatni pobrała dawkę nikotyny do płuc i cisnęła petem w błoto pod nogami. Wzruszyła ramionami.

- Bo wiesz, mam taki pomysł, bardzo głupi, ale chyba go zrealizuję. Rzadko robię coś dla siebie, a w końcu coś mi się od życia należy i nie zamierzam z tego rezygnować. - Polok zmrużył oczy i zrobił dziwną minę. - No co się tak patrzysz?

- Bo wiesz, stara, robisz dla siebie tyle rzeczy, że gdybym cię nie znał, powiedziałbym, że jesteś jedynaczką. Ale no dobra, co ci się należy i nie zamierzasz z tego rezygnować? - spytał, a ona obróciła się bardziej w jego stronę. Westchnęła, a on już wiedział co to znaczy. Dokładnie tak samo zachowała się cztery lata temu, gdy oznajmiła mu ni stąd ni zowąd, że zamierza przefarbować głowę na turkusowy kolor. I kupiła za kieszonkowe farbę i płukanki rozjaśniające. Bożena nie była z tego powodu zadowolona. Ba, była wściekła. I to nie tylko na nią, bo jego i Kingę zrugała za to, że nie powstrzymali Marci przed popełnieniem strasznej głupoty. Jej włosy były wtedy w strasznym stanie i musiało minąć kilka lat, żeby na nowo się odbudowały. To samo było rok później, gdy kazała przyjaciółce przebić sobie ucho z ziemniakiem. Wtedy to już w ogóle przeżyły w domu małe piekło. W końcu pani Gadowska była pielęgniarką i takie lekkomyślne zachowania doprowadzały ją do szewskiej pasji. Dziewczyny miały pecha, że nie wykorzystały do przebijania jednej z odkażonych igieł kobiety, bo może wtedy pogadanka na temat bezpieczeństwa nie stałaby się tak pełna zaciętości i wściekłości.

Kiedy Daniel widział w jej oczach ten sam niebezpiecznie pewny siebie błysk, był już pewien, że wywoła swoim zachowaniem Armagedon. Prawdziwy, przerażający Armagedon.

- Postanowiłam zaadoptować kota - rzekła z powagą, czekając na reakcję przyjaciela. Ten uniósł jedną brew wyżej i czekał na jakiekolwiek potwierdzenie, że te zdanie było żartem.

- To nie był żart?

- Nie. - Na jej odpowiedź chłopak przejechał sobie dłonią po twarzy i westchnął ciężko. No masz, to było znacznie gorsze, niż zielone włosy czy niesterylnie wykonana dziurka w uchu. Wiedział, że swoją decyzją dziewczyna zdecydowanie wywoła trzecią wojnę światową. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki stosunek ma pan Gadowski do zwierząt - są dobre, o ile patrzy na nie z daleka. Zwłaszcza koty, których z jakiegoś powodu nie znosił.

- To może przeznacz świąteczną wypłatkę na sukienkę i trumienkę - stwierdził i prychnął, kręcąc przy tym głową. Roześmiał się. Czasami jej sposób myślenia kompletnie go zadziwiał. Marcelina spojrzała na niego poważnie, a potem wykrzywiła dziwnie usta.

- Nie mam już świątecznej wypłatki, ponieważ całość przeznaczyłam na fajki od pana Zbyszka, alkohol i ubrania z promocji poświątecznej. Co zresztą wiesz, bo byłeś wtedy ze mną.

- Dobra, dobra. Ale dlaczego nagle wymyśliłaś sobie, żeby brać kota z ulicy? - Jej usta już się otwierały, żeby zaprotestować, ale chłopak nie dał jej wejść sobie w słowo. - Bo wiesz, że żeby zaadoptować zwierzę ze schroniska, trzeba być pełnoletnim? - Natychmiast zamknęła usta. - Znając twoich starych, to wątpię, że pojadą z tobą na Jedynkę i wezmą go za ciebie. Nie ma opcji, Mariusz prędzej pozwoli ci założyć hodowlę konopi na balkonie, co byłoby swoją drogą świetnym posunięciem, niż przygarnie pod swój dach jakiegoś dachowca. - Marcelina wydała z siebie odgłos frustracji i oparła sobie głowę o kolana.

- Dlaczego ty zawsze musisz się zachowywać, jakbyś miał kija w dupsku? - wymamrotała, a szatyn prychnął i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.

- Pytasz, dlaczego zawsze to ja jestem tym rozsądnym i rozważnym? Bo ja, w przeciwieństwie do niektórych, używam czasem mózgu i nie zachowuję się, jakby skręcane fajki od pana Mietka przepaliły mi styki. - Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego z poziomu swoich kolan.

- Czasem. - Po chwili milczenia oboje prychnęli śmiechem. Dziewczyna podniosła się i na powrót oparła o niewygodne metalowe oparcie, które nijak pasowało do ułożenia pleców. - Spoko, coś ogarnę z tym kotem. Zrobię mu spanie w piwnicy i skołuję jakieś żarcie. Będzie dobrze. Tylko nie wypaplaj, błagam. - Daniel spojrzał na nią z politowaniem.

- Marci, to nie jest dobry pomysł, wiesz o tym? Jak Mariusz się o tym dowie, to zrobi ci tako chryja, że się nie pozbierosz. - Machnęła na to ręką. Była już zdecydowana. Podjęła kolejną w swoim życiu impulsywną decyzję i nie miała zamiaru dać sobie przemówić do rozumu.

- A tam, godosz. A teraz chodź, idziemy szukać nowego Gadowskiego.

***

To nie mogło się skończyć dobrze. Daniel doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a Marcelina, jak to ona, miała to w głębokim poważaniu. I tak spędzili kolejne dwie godziny, podczas których chłopak z niedowierzaniem patrzył na dziewczynę, która bez przerwy chodziła po osiedlu, wydając z siebie irytujące kici kici i wyciągając rękę do każdego napotkanego kota. Część z nich łasiła się o jej nogi i uroczo wyginała grzbiety pod jej dotykiem, inne uciekały gdzie pieprz rośnie. Znalazły się też osobniki syczące, gdy tylko siedemnastolatka znalazła się za blisko. Jeden nawet zadrapał ją do krwi. Żaden jednak jej nie pasował i żaden z sierściuchów nie znalazł się finalnie w jej posiadaniu. A dlaczego?

Marcelina już wcześniej przebrnęła przez te kilka rozdziałów poświęconych Chowańcom i sposobom wyszukiwania ich wśród normalnych zwierząt i dowiedziała się, że wystarczy zbliżyć się do rzeczywiście magicznego stworzenia, żeby poczuć wibrującą od nich energię, która w jakiś dziwny i trudny do opisania sposób splotłaby się z drzemiącą w niej mocą. Żaden z napotkanych kotów nie posiadał takiej cechy, dlatego zostawiała przyzwyczajone już do jej pieszczot zwierzęta w spokoju. Była przez to coraz bardziej sfrustrowana, a jej przyjaciel też powoli zaczął tracić cierpliwość. Przystawał przy niej z rękoma skrzyżowanymi na piersi i raz po raz przestępował z nogi na nogę. Miał dość. Wręcz marzył, żeby dziewczyna w końcu się znudziła i postanowiła odpuścić, przyznając, że jej pomysł był rzeczywiście durny. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, a oni dalej krążyli po blokowisku i okolicach, rozglądając się za kolejnym bezpańskim zwierzakiem.

- Dobra, Marci. Sory, ale ja mam już dość. Jest ciemno, zimno, a ja nawet nie ruszyłem zadań na matmę. Wracam do domu. Jak chcesz, szukaj se dalej tego kocura, ale ja odpadam. Do jutra. - Chłopak uniósł ręce w geście poddania i machnął jej na pożegnanie, zanim odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu, nie dając dziewczynie nawet możliwości, by poprosiła go o jeszcze dodatkowe pięć minut. Westchnęła ciężko i spuściła głowę. Też powoli miała dość. Nic nie zapowiadało się na to, że w końcu odnajdzie wymarzonego Chowańca, a teraz w dodatku straciła pomocnika.

Ponownie skierowała się w stronę placu zabaw. Całe osiedle poddało się już nadchodzącej nocy, rozpraszając ją jedynie latarniami ulicznymi, które dawały przytłumione pomarańczowe światło. Okna mieszkań także je rzucały. Gdzieniegdzie widoczne były poruszające się po pokojach sylwetki ludzkie, ekrany telewizorów raz po raz puszczały jej oczko, a dwór powoli pustoszał. Dzieci wracały grzecznie do domów, dorośli kończyli załatwiać swoje sprawy. Jedynie pobliski bar Melba wciąż gościł w sobie osobników, którym niespieszno było do siebie. Czasami zazdrościła gościom, którzy tam przebywali. Sama chciałaby usiąść, poczuć się, jakby czas zatrzymał się w miejscu i w zamyśleniu sączyć rozwodnione piwo i raczyć się pożyczonym od kogoś papierosem. Wyobrażała sobie dym, który oplatałby ją swobodną, luźną siecią zapachu i kotłującą się wokół błękitnawą pajęczyną, która chwilami gryzła w oczy, a jeszcze rzadziej dusiła. Miała wrażenie, że bar sprawia, że ludzie przestają myśleć o swoich doczesnych bólach i problemach, a zaczynają delektować się powoli przemijającą chwilą.

Usiadła ciężko na jednej z ławeczek bez oparcia. Na tej, za którą wiosną rozwijał się żywopłot, a zimą nagie gałęzie zwijały się ku górze, drżąc na wietrze i w uśpieniu czekając na kolejne oznaki nadchodzącego ciepła.

Usłyszała ciche miauknięcie. Odwróciła się i spojrzała w dół. Dokładnie w wielkie żółte ślepia, które wydawały jej się nienaturalnie jasne, jak na normalnego zwierzaka.

- Cześć, kotku. Jesteś tu sam? - Odezwała się do niego i wyciągnęła powoli dłoń w jego stronę. Zwierzak cofnął się, jednak nie na tyle, żeby nie wyczuła pod ręką specyficznej wibracji. Takiej, z jaką nigdy nie miała do czynienia. Wibracja przeszła płynnie w falujące ciepło, które uderzyło ją w skórę dłoni. Kot prychnął i zaatakował jej rękę wyciągniętymi pazurami. Syknęła. Zadał jej ranę do krwi. Ale nie mogła zaprzeczyć fali mocy, która biła od sierściucha. Była stuprocentowo pewna, że ma do czynienia z Chowańcem. - No, chyba mamy coś wspólnego. Zabieram cię ze sobą. - Kot głośno protestował, gdy dziewczyna złapała go i schowała pod kurtkę. Nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył jej nową zdobycz. Potem ruszyła w stronę domu.

Żółte ślepia patrzyły na nią z wyrzutem przemieszanym z pogardą i pod jakimś dziwnym względem dziewczyna miała wrażenie, że ona rzuca dokładnie takie same spojrzenia, jak znaleziony kocur. Dlatego też czuła, że zwierzę jest jej bliższe. Z drugiej zaś strony dziwnie się czuła, gdy intensywność nieprzyjemnych uczuć nie gasła z oczu kota. Ba, wręcz się nasilała.

Dziewczyna włączyła światło w piwnicy i, zatrzasnąwszy za sobą drzwi komórki, puściła kota wolno. Chowaniec rozglądał się po pomieszczeniu, spacerował wokół i krytycznie spoglądał na otoczenie, w którym się znalazł. Jego czarne futro pozostawało przy tym cały czas najeżone.

- No pałac to póki co nie jest, ale mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze. Przygotuję rodziców na to, że będziemy mieli jeszcze jednego członka rodziny. Wtedy na spokojnie jakoś przeniosę cię na górę. Mam nadzieję, że się jakoś dogadamy i poczujesz, że nie jestem nikim złym - zaczęła, a kot prychnął w dziwnie ludzki sposób. Marcelina przysięgłaby, że zobaczyła, że zwierzę... przewróciło oczami.

- Daruj sobie. Mein Gott, co za zatęchła dziura! Naprawdę planujesz mnie tu przetrzymywać? Das is eine Beleidigung!* - Nastolatka wytrzeszczyła oczy na kocura, który zaczął krzyczeć na nią z silnym niemieckim akcentem. Kręcił się przy tym po całym pomieszczeniu i komentował wszystko, co zauważył. Począwszy od zakurzonych, ułożonych w wieżę mebli, kończąc na nieprzyjemnym zapachu mysiego moczu. - Und du? Cuchniesz, dziewczyno, czarną magią! Sprowadzasz mnie do piwniczki, gdzie na podłodze cały czas jest nabazgrany pentagram! Wstyd! Kpina! Gdyby mój Vater wiedział, co mnie na stare lata spotka, utopiłby mnie w rzece. - Dziewczyna nadal była w ciężkim szoku. Patrzyła na Chowańca, który bez przerwy przeżywał sytuację, w jakiej się znalazł. - Gdyby w ogóle przejmował się Prawem Piątego i nie dopuścił do moich narodzin, byłoby alles gut. - Kocur nagle zjeżył się i zasyczał głośno, z wściekłością wpatrując się w Marcelinę. A raczej w Lucjana, który pojawił się tuż obok niej. On sam spoglądał na zwierzę z niedowierzaniem. Nigdy nie spodziewała się po demonie takiej reakcji, w końcu zazwyczaj zachowywał się tak, jakby nic nie byłoby w stanie go zdziwić. A jednak czarny kot znaleziony pod blokiem wprawił go w takie osłupienie, że nie był w stanie ubrać myśli w słowa. Więc stał tak, analizując całą sytuację i słuchając niemieckich przekleństw wypływających z pyska zwierzęcia.

- Nie sądziłem, że uda ci się znaleźć tutaj jakiekolwiek zwierzę. A ty przyprowadziłaś do domu cholernego Przewodnika Dusz! Czy ciebie można choć na sekundę zostawić samą? - Brunetka uniosła brew do góry i skrzyżowała ręce na piersi, na chwilę odwracając swoją uwagę od gderającego sierściucha.

- Powiedziałeś, żebym szukała magicznego zwierzaka, znalazłam magicznego zwierzaka. To, że strasznie wulgarnego i niegrzecznego, to pół biedy! Zatrzymam go! I wiesz co? Nadam mu nawet imię! Mruczek! Bakuś! Albo nawet Salem! - Kocur prychnął na nią z pogardą i gdyby mógł, tupnąłby nogą.

- A gdybyś była Żydówką, nazwałabyś psa Auschwitz?! - wrzasnął z wściekłością i pokręcił głową. W życiu nie widziała tyle emocji w tak małym ciałku. Czuła, że kocisko bardzo by chciało rozładować napięcie, z jakim przyszło mu się zmierzyć, ale miał z tym ogromne problemy. - Jestem Johannes vos Freudenberg, piąte i najmłodsze dziecko barona von Freudenberga i Najwyższej Matki Elżbiety von Freudenberg! Jestem szlachcicem, a nie dachowcem! I domagam się szacunku i godnego traktowania, na które zasłużyłem! - Marcelina i Lucjan wymienili spojrzenia. Z oczu mężczyzny wciąż biła złość, a jego usta były zaciśnięte w cieniutką kreskę.

- Brawo. Jeśli von Freudenbergowie dowiedzą się, że przetrzymujesz ich krewniaka, urządzą ci takie piekło, jakiego nawet ja bym ci nie zgotował. - Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie i oparła ręce na biodrach.

- Jeśli się dowiedzą - odparła, kładąc akcent na pierwsze słowo. Lucjan pokręcił głową z niedowierzaniem. Kot w tym czasie stał cały najeżony, bez przerwy prychając i wygrażając się demonowi.

- Ty chyba naprawdę nie masz pojęcia, z kim zadzierasz. To stara, wpływowa, magiczna rodzina. Nie pozwolą traktować się jak bandę idiotów. A ten kocur, Przewodnik Dusz, może mieć ze dwieście lat. Jest żywą historią rodu. To pewnie ich najcenniejsza pamiątka dawnych czasów. - Johannes zaśmiał się gorzko w odpowiedzi i przysiadł na zadzie, wpatrując się w de Villa z przymrużonymi oczami.

- Co ty możesz wiedzieć, plugawcu, o stosunku mojej rodziny do Przewodników? Chyba każdy należący do magicznej społeczności wie, jak są traktowani tacy, jak ja. Nie jesteśmy dumą, tylko czarnymi owcami. Przypominam, że przed laty piątych potomków topiono w rzekach. Obecni Von Freudenbergowie prawdopodobnie nawet nie wiedzą o moim istnieniu - rzekł spokojnie. W jego głosie wciąż przebijał się twardy niemiecki akcent, ale już nie krzyczał. Marcelina zaś z dezorientacją słuchała wymiany zdań demona z kotem. Nie rozumiała, o czym mówili, a już na pewno nie potrafiła zrozumieć kim lub czym był ten kot.

- Dobra, chwila, czy ktoś mógłby mi wyjaśnić o czym my właściwie rozmawiamy? Kim, do chuja pana, jest ten kot i dlaczego mówi o sobie, jakby był człowiekiem? - Ciemnowłosy westchnął zirytowany, a koci szlachcic jedynie przewrócił oczami. - Co to ma być znowu za reakcja?! Chyba już raz ci mówiłam, de Vill, że nie życzę sobie takiego traktowania w moją stronę. Nie urodziłam się wiedźmą, o magii dowiedziałam się ledwo przed tym, jak podpisałam pakt. - Kot po raz kolejny się zjeżył i syknął przeraźliwie.

- Że też ci nie wstyd. Ciebie też to dotyczy, plugawcu. Obyście oboje trafili do piekła. A ty - rzucił w stronę demona, wskazując go głową - obyś nigdy więcej stamtąd nie wypełzł. - Siedemnastolatka przewróciła oczami i odchrząknęła znacząco. Miała już dość odgrażania się zwierzęcia. Przez niego czuła się jak na kazaniu w kościele w czasach głębokiego średniowiecza. Była pewna, że gdyby ten kot był księdzem-spowiednikiem, prawdopodobnie zlecałby ludziom czyszczenie dachówek kościoła bez żadnej asekuracji. Albo siedzenie zimą na kaloryferze żebrowym. Z gołym tyłkiem.

- Przypominam, że w dalszym ciągu nie uzyskałam odpowiedzi na swoje pytanie. A ty, sierściuchu, lepiej się uspokój, bo zaraz zamknę cię w kredensie.

- Dla ciebie pan sierściuch, śmierdząca mała wiedźmo - odwarknął i zjeżył się tak, że sierść na jego ciele była niemal ustawiona pionowo. De Vill zaś przyglądał się tej konwersacji z nieukrywanym zainteresowaniem. Kiedy pierwszy szok minął, z radością przyglądał się dramie, jaka zaczęła się rozwijać tuż pod jego nosem. A trzeba to przyznać, uwielbiał dramy z udziałem swojej małej protegowanej. Dziewczyna machnęła lekceważąco ręką.

- Mniejsza z tym. Żądam wyjaśnień. Chcę natychmiast dowiedzieć się co się tu odwala i dlaczego niby znowu popełniłam błąd. - Demon westchnął ciężko i spojrzał na Johannesa, który przystąpił właśnie do zabiegów pielęgnacyjnych i oblizywał sobie przednią łapę. Nie miał najmniejszego zamiaru tłumaczyć się przed Marceliną i chciał, żeby de Vill go w tym wyręczył. W końcu nie miał do czynienia z Fryderykiem III Hohenzollernem, a jedynie z jakimś demonem i jego godną pożałowania podopieczną. I to oni powinni o niego zabiegać. Nie na odwrót. W końcu to on miał tytuł szlachecki i wieki bogatej historii.

- On nie ma najmniejszego zamiaru wyjaśnić ci, kim jest, więc ja ci powiem. Ten kot jest Przewodnikiem Dusz. Jego zadaniem jest przeprowadzić zbłąkane dusze zmarłych na Drugą Stronę. Przetrzymując go tutaj, uniemożliwiasz mu wykonanie swojego zadania. A wiesz, co się wtedy dzieje? Zmarli zaczynają się kręcić wokół niego. Wątpię, że chciałabyś, żeby nawiedzali twoją piwnicę. Uwierz, potrafią być naprawdę upierdliwi. - Marcelina uniosła brwi w zdumieniu. Duchy? Tego się nie spodziewała.

- Ale ja nadal nie rozumiem, dlaczego jakiś stary kocur ma mieć tytuł szlachecki i ludzkie imię i nazwisko. O co chodzi?

- Przewodnicy nie zawsze byli kotami. Wcześniej byli ludźmi, magami, którzy mieli pecha i urodzili się z mocą, którą czerpali od zmarłych. Od zmarłych, którzy kręcili się przy nich od urodzenia, wiecznie prosząc o pomoc w zamknięciu swoich ziemskich spraw. W końcu jako byty niemateriale nie są w stanie załatwić wszystkiego samodzielnie. Dlatego właśnie ci ludzie, piąte dzieci, cieszą się ponurą sławą w naszym światku. To raczej wyrzutki. Tak jak nasz szlachcic raczył wspomnieć, w dawnych czasach topiono dzieci z tą mocą, a raczej przekleństwem, w rzekach. - Dziewczyna z zainteresowaniem słuchała słów demona, przyglądając się przy tym reakcji zwierzęcia. Wydał się jej bardzo spokojny, jak na kogoś, kto również mógł zginąć przez wodę w płucach. Los takich ludzi wydawał jej się niezwykle przykry i przypominał jej o równie smutnej doli wielu nowonarodzonych dziewczynek w Indiach. - Z tego względu rodzice w magicznych rodzinach rzadko decydują się na spłodzenie więcej, niż czwórki dzieci. W wielu badaniach wykazano, że z taką przypadłością rodzą się piąte dzieci. Stąd też dawno temu stworzono tak zwane Prawo Piątego. Jako informacja dla każdego, żeby być ostrożnym.

- Och, powiedzmy sobie szczerze, mówi się, że piąte dzieci przynoszą nieszczęście. I to nie tylko w ludzkiej postaci. Jako koty też. Pewnie słyszałaś, że spotka cię pech, jeśli czarny kot przejdzie ci przez drogę? - spytał Johannes, patrząc centralnie w oczy Marceliny. Dziewczyna pokiwała głową. Kto nie słyszał o tym głupim przesądzie? - A wiesz, dlaczego? - Tym razem pokręciła głową w odpowiedzi. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek usłyszy wyjaśnienie jakiegokolwiek istniejącego przesądu. - A to dlatego, że idąc ulicami, Przewodnicy zazwyczaj prowadzą za sobą zmarłych. Ci zawsze idą na ślepo, więc po tym, jak przejdzie się przez wyznaczone przez takie koty szlaki, bardzo łatwo jest wrócić do domu ze zbłąkaną duszą, która chętnie wyżywa się potem na tym, który zakłócił jego marsz na Drugą Stronę. Dlatego właśnie należy uważać i wybierać potem taką drogę, która nie zahaczy o trasę wytyczoną przez Przewodnika. A my nie jesteśmy też w stanie upilnować każdej duszy, którą prowadzimy na Drugą Stronę. - Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem. To miało sens. W końcu co to za wytłumaczenie, że coś przynosi pecha? Co jej to właściwie miało mówić? Raczej nic, jeśli nie zna się przyczyny tego pecha.

- Nie wiedziałam tego. Nikt mi wcześniej o tym nie mówił. Czy w takim razie wiadomo też, dlaczego przejście pod drabiną i rozbicie lusterka też przynosi nieszczęście? - Kot przewrócił oczami i prychnął cicho.

- Niech ci twój demon poopowiada. Ja nie zamierzam otwierać ust, dopóki nie dostanę butelki jakiegoś dobrego alkoholu. Jeśli mam być już przetrzymywany, wolę nie być trzeźwy. I żądam, żeby ktoś uprzątnął tę dziurę i zostawił otwarte na stałe okno. Mam jednak swoje obowiązki, których nie mogę zaniedbywać. I, na Boga, przynieś mi dziewczyno coś wygodnego do spania. Nie mam najmniejszego zamiaru kłaść na betonowej podłodze. Wystarczająco bolą mnie stare kości. - Gadowska i de Vill spojrzeli po sobie zdziwieni.

- Zaskakująco łatwo poszło. Nawet jakoś specjalnie nie protestował - stwierdziła, a demon nachylił się nad jej uchem i zaczął grzebać dłonią w kieszeni płaszcza.

- I lepiej, żeby tak zostało. Masz, weź pieniądze i kup mu jakiegoś dobrego Burbona. Może nawet doznasz łaski Przewodnika. - Dziewczyna wzięła do ręki sto złotych, które wręczył jej ciemnowłosy, i skinęła lekko głową. Potem bez słowa wyszła z piwniczki i udała się w stronę Biedronki, zostawiając bruneta razem z Johannesem, który rzucił jej na odchodne długie spojrzenie. Nie było w nim już pierwotnego gniewu i zażenowania, a w pewnym sensie... współczucie.

Czuła, że być może uda jej się nawiązać z kotem jakąkolwiek więź.

Kilka dni później, wracając ze szkoły, natknęła się na ogłoszenie. Czy znalazłeś tego kota? Pod spodem widniała podobizna Johannesa. Poznała go po tym gniewnym spojrzeniu w żółtych ślepiach. To nie mógł być inny kocur. Koci szlachcic był zbyt charakterystyczny, żeby go pomylić z innym zwierzęciem. Dziewczyna rozejrzała się wokół, mając nadzieję, że nikt jej nie widzi, a następnie zerwała kartkę z tablicy i zgniotła, potem wsadzając ją sobie do torebki. Potem ruszyła w dalszą drogę, pogwizdując cicho wesołą melodię.

*

Ta daaam!

Trzynastka, kochani!

Jak się podoba nowy znajomy Marci? :>

... A w graficzkach można podziwiać kolejnego manipka z Gadowską w roli głównej :D

Koniecznie wyraźcie też opinię odnośnie nowej okładki!

oneyellowbee wykonała kawał dobrej roboty!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top