quatre

   Fakt, że za oknem padało nie sprawił, że humor Rose się pogorszył. Wręcz przeciwnie, miała tego dnia jeden z tych, które uważa się za dobre i pamięta szczęśliwie. Porównałaby go do słonecznika, który tego dnia wyglądał piękniej, niż zazwyczaj.

   Obudziła się o szóstej, piętnaście minut przed budzikiem. Żadnego problemu nie sprawiło jej wstanie z łóżka, nawet pomimo tego, że poszła spać bardzo późno. Nie spała więcej, niż cztery i pół godziny, była jednak dosyć wyspana. Pościeliła łóżko, położyła narzutę i wyrównała poduszki, po czym ziewnęła przeciągle i rozprostowała ramiona. Podrapała za uchem rudego dachowca, śpiącego na beżowym fotelu, który mruknął cicho i przewrócił się na plecy, nie przerywając snu.

Wsypała do miski płatki owsiane i zalała jogurtem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu na śniadanie coś zjadła, zamiast tylko wypić duży kubek herbaty. Zazwyczaj pierwszy posiłek jadła koło dziesiątej i najczęściej był to niewielki jogurt lub croissant. Odstawiła na chwilę miskę, żeby zalać herbatę - białą z płatkami dzikiej róży - po czym wróciła do siedzenia na blacie. Delikatnie kołysała nogami w rytm lecącej z radia piosenki.

   Miała właśnie włożyć naczynie do zmywarki, kiedy zadzwonił jej telefon. Zdziwiona, bo w końcu kto dzwoni o tak wczesnej godzinie, nie patrząc na wyświetlacz odebrała i przyłożyła urządzenie do ucha. Przycisnęła je ramieniem i wróciła do przerwanej czynności.

   - Halo?

   - Rosalynn? Z tej strony Harry. - na dźwięk jego imienia uśmiechnęła się delikatnie. Pamiętała, że zapisała swój numer w szkicowniku w razie zgubienia go, więc nie była zdziwiona tym, że mężczyzna ma jej numer.

   - Uhm, witaj Harry. Czemu dzwonisz tak wcześnie? Potrzebujesz czegoś?

   - Masz dzisiaj chwilę?

   - Mam... - głośniejszy szczęk rozbijanego naczynia rozległ się w słuchawce.

   - Przepraszam, to tylko szklanka. Miałabyś może ochotę się zobaczyć? Przyznam szczerze, bardzo miło mi się z tobą rozmawia, a mam dzisiaj wolne i nie chciałbym siedzieć bezczynnie w mieszkaniu.

   - Ja, niestety, jestem dzisiaj w pracy, ale jeśli masz czas po piętnastej trzydzieści, to bardzo chętnie gdzieś z tobą wyjdę.

   - Świetnie. Poczekam na ciebie przed firmą, w której pracujesz. Znam jedno bardzo przyjemne miejsce, myślę, że ci się spodoba.

   - W porządku, czyli do zobaczenia?

   - Do zobaczenia, Rosie.

   Mężczyzna rozłączył się, wcześniej zrzucając jakiś metalowy sztuciec na podłogę. Uśmiechnęła się pod nosem, delikatnie wyśmiewając w myślach jego poranną niezdarność. Zapisała sobie jego numer w kontaktach, nie bawiąc się w żadne udziwnione nazwy. Wymowne "H" figurowało na liście jej kontaktów, gdyż bardzo nie lubiła pytań o osoby ukrywające się pod zapisanymi imionami, a litery jak dotąd nikogo nie zainteresowały.

   Dopiła ostatnie łyki herbaty i odstawiła kubek do zlewu. Był to jej ulubiony, z wytłoczonymi gwiazdozbiorami, więc zawsze robiła wyjątek i zmywała go ręcznie. Ot, przywiązanie do rzeczy martwych. Sprawdziła godzinę i po upewnieniu się, że ma jeszcze prawie dwie godziny do rozpoczęcia pracy, co dawało jej półtorej godziny do wyjścia z mieszkania, nałożyła świeżej karmy kotu i wróciła do pokoju. Z szafki wyciągnęła jeden z nowszych szkiców, który miała zamiar dokończyć.

   Jej mieszkanie nie było duże. Kuchnia, łazienka, mały salon, który w głównej mierze był jej pracownią, balkon i sypialnia. Trzydzieści dwa metry kwadratowe, które urządziła sobie całkowicie sama. Projekty tego mieszkania nadal trzymała w szafie, będąc dumna z tego, że były to jedne z jej pierwszych. Całe miejsce pełne było przeróżnych kwiatów, głównie doniczkowych, chociaż te cięte także czasami gościły na szafkach i stolikach.

   Przyczepiła kartkę do zamocowanej na trójnożnym stelażu pochylonej płyty, która służyła jej jako sztaluga pod prace, których nie tworzyła na podobraziach, i wyciągnęła z pojemniczka kilka czarnych cienkopisów. Przystawiła sobie obity czerwonym welurem wysoki stołek i zaczęła tworzyć. Wcześniej jednak nastawiła sobie alarm, żeby z twórczego amoku nie spóżnić się do pracy.

   Zaczęła precyzyjnie poprawiać ołówkowe kreski trwalszym cienkopisem. Czarny kolor powoli wyłaniał się z białej kartki, na której jak dotąd znajdowały się tylko delikatne smugi, jakby zarys, zrobione (z przyzwyczajenia) twardymi ołówkami. Rose rzadko używała miękkszych od b2, co dawało wrażenie, że jej prace są dopiero zaczynane. Nie było tak dlatego, że nie umiała się nimi posługiwać, po prostu w czasie studiów przerzuciła się na twarde do rysunków technicznych, i tak już zostało.

   Zmieniła pisak na cieńszy, zaczynając cieniowanie. Lineart zawsze był jej mocną stroną i wyćwiczyła go tak dobrze, że nawet trzęsącymi się rękoma była w stanie zrobić proste i płynne linie, co często okazywało się być bardzo przydatną umiejętnością.

   Zanim zdążyła skończyć chociażby cieniowanie, jej telefon zaczął piszczeć. Alarm, który ustawiła wyrwał ją z tego stanu pełnej koncentracji i kazał wrócić na ziemię. Odczepiła kartkę i schowała ją do teczki, zgarnęła też pisaki i wrzuciła je do torebki. Teczkę wzięła w dłoń i odstawiła wszystko na stołek korytarzu. Szybko wyjęła z szafy bordowy płaszcz, zdjęła z wieszaka na biżuterię wisiorek z małą różyczką i zapięła go na szyi. Podrapała kota za uchem, który właśnie kierował się w stronę jej sypialni, najprawdopodobniej z zamiarem pójścia spać. Mruknął cicho, wywołując na twarzy właścicielki kolejny tego dnia przelotny uśmiech.

   Wygładziła czarną sukienkę w cieniutkie, srebrnobiałe poziome paski i założyła czarne, zamszowe vansy. Nie chciała wzrostem przewyższyć Harry'ego, w czym nie pomagał jej fakt, że był tylko osiem centymetrów wyższy, a ona lubiła szpilki i obcasy. Nie pasowałyby one jednak do pogody, więc zdecydowała się nieco wyjść ze swojej strefy komfortu. Zawiązała sznurówki wokół kostki i zgarnęła torebkę ze stołka, wraz ze stojącym obok czarnym parasolem. Wyszła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz i nałożyła na głowę słuchawki, ruszając żwawym krokiem w rytm piosenki od Nothing but Thieves. Dla kobiety nie było niczego gorszego niż zamknięcie się na sztukę, więc kochała wszystkie gatunki muzyczne poza disco, a już najbardziej upatrzyła sobie muzykę klasyczną, alternatywną i rock.

    Lekko zziajana weszła do budynku, w którym pracowała, żeby z zadowoleniem zobaczyć, że jest osiem minut przed czasem. Idealnie. Zdjęła płaszcz i powiesiła go na wspólnym dla wszystkich pracowników wieszaku. Usiadła przy swoim biurku i z przyzwyczajenia chciała wyciągnąć z torebki szkicownik. Szybko przypomniała sobie jednak, że nie ma go ze sobą i wystukała wiadomość do Harry'ego.

me: tylko weź mój szkicownik, proszę ~R

   Odłożyła wyciszony telefon na blat i włączyła komputer, wracając do zaczętego kiedyś zadania, w imię zasady, że im wcześniej zaczniesz, tym szybciej skończysz. Problem z miejscem, w którym pracowała był taki, że nie robiła w nim niczego konkretnego, a już tym bardziej niczego, co robić by chciała. Miała wypełniać tabele i statystyki, a nosiła kawy, ogarniała papiery i wymyślała coraz to nowsze chwyty i plakaty reklamowe dla jednego z większych biur podróży w Londynie. Należało ono do przyjaciela jej ojca, więc kiedy kobieta nie była w stanie znaleźć żadnej innej pracy, on dobrodusznie zaoferował jej posadę.

   Nie chciała narzekać, bo miała za co spłacać mieszkanie i godnie przy tym żyć, a dodatkowo starczało jej na wszystkie ważne wydatki, w tym najważniejsze leki i tym podobne. Jednak idąc na studia, tak przez siebie wymarzone, na jedną z lepszych uczelni w kraju i na świecie, na którą dodatkowo dostała stypendium, inaczej wyobrażała sobie swoje życie z dyplomem.

   Problem polegał na tym, że pomimo jej wyników w nauce i niesamowitego, wyszlifowanego talentu, nikt nie chciał jej zatrudnić. Oczywiście, że znała tego przyczynę, ale nie miała na nią wpływu. Nikt nie chciał w swojej firmie wariatki. Pogodziła się z tym już dawno, co nie znaczyło, że pytanie "dlaczego to musiałam być ja?" nie pojawiało się w jej głowie.

   To jednak nie był ten dzień, w którym miałaby takie myśli. Tego dnia akurat wszystko szło jej jak po maśle. Statystyka na ten miesiąc skończona, kolorowa, czytelna i poprawna, a chwila przerwy zbliżała się wielkimi krokami. Może nie była na nią umówiona z Harrym, ale postępujące uzależnienie od herbaty dawało o sobie znać. Kiedy więc wybiła godzina dwunasta szybko wzięła płaszcz, poinformowała, że wychodzi na przerwę i otworzyła drzwi. Chłód londyńskiej ulicy uderzył w nią momentalnie, więc owinęła się szczelniej. Szybko przeszła przez ulicę, zgrabnie omijając kałuże.

   Weszła do środka, wdychając zapachy wszystkiego, co mieli w środku.

   - Jakąś dobrą żółtą herbatę poproszę, niech mi pan coś zaproponuje. I uhm... może jeszcze kawałek tego ciasta z mascarpone. Na wynos...

   Młody chłopak za ladą bardzo szybko podał jej zamówienie, a ona postanowiła jeszcze na chwilę usiąść w ciepłej i przytulnej kawiarni. Nie zdejmowała płaszcza, po prostu umościła się w wygodnym fotelu i zapatrzyła w otoczenie za oknem. Londyn był bardzo urokliwym miastem, nawet w deszczu. To było jedno z jej ulubionych zajęć - podziwianie świata za szybą. Ewentualnie na żywo, podczas biegania i długich spacerów, ale musiała z nich zrezygnować, więc pozostawało jej tylko ciche siedzenie za szklaną powłoką. Od dziecka umiała doceniać malutkie rzeczy.

   Wyciągnęła z torby telefon z zamiarem zrobienia zdjęcia. Włączyła aparat i pstryknęła jedną fotografię, tak na wypadek, gdyby chciała kiedyś namalować Londyn w deszczu. Odblokowała go i zobaczyła, że ma kilka nieodebranych połączeń. Uśmiechnęła się bardzo szczerze i bardzo szeroko, gdy zobaczyła, że wszystkie są od jej brata. Oddzwoniła i nałożyła na uszy słuchawki, żeby mieć wolne ręce i móc w spokoju zjeść swoje ciasto zanim przerwa jej się skończy.

   - Rosie!

   - Blase! Dawno nie rozmawialiśmy... Tęskniłam za tobą, wiesz?

   - Ja za tobą też, Ro. Jak tam w wielkim świecie, mała?

   - Bez zmian - Rosie nigdy nie mówiła głośno, więc nie martwiła się, że komuś będzie przeszkadzać jej rozmowa. - Uhm, poznałam kogoś. Świeża sprawa, jeszcze nic pewnego. Jest świetnym przyjacielem.

   - Chcesz czegoś więcej?

   - Nie, po prostu chciałabym mieć do kogo się odezwać, żeby był zawsze.
  
   - Wpadnę do ciebie na weekend.

   - Oczywiście. Zostaniesz na noc?

   - Jeśli tylko będziesz chciała, żebym został. Kocham cię, Ros. Pamiętaj o tym.

   - Też cię kocham, Blase. Pozdrów rodziców, dobrze?

   Rozłączył się, a kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ten dzień zdecydowanie był cudowny.

/////

   Harry sam był zdziwiony tym, jak wcześnie udało mu się wstać. Nie tyle obudzić, co rzeczywiście podnieść się z łóżka. Nie zdarzało mu się to często, prawie nigdy. Więc kiedy już takie święto miało miejsce i miał siły, żeby w ogóle chodzić, postanowił to wykorzystać. Zaczął od zrobienia sobie śniadania, jedną ręką mieszając jajecznicę, a drugą przeglądając maile. Odpisał na tylko cztery, co w jego przypadku było ogromnym ograniczeniem i wyłożył jedzenie na zielony talerz. Było bardzo wcześnie, mimo to nie mógł powstrzymać się od zadzwonienia do Rosalynn.

   Kobieta przez ostatnich parę dni stała się mu dziwnie bliska. To był ten rodzaj znajomości, kiedy nie oczekujesz wielkich rzeczy, one po prostu same następują. Nie chciał od niej niczego romantycznego, po prostu czuł, że będzie w stanie go zrozumieć. Bardzo szybko złapał z nią świetny kontakt, mnóstwo wspólnych tematów i pasja, którą tak podziwiał w ludziach. Rosie go intrygowała. Więc jakież było jego zdziwienie, kiedy odebrała, nie mając zapisanego jego numeru, i całkowicie przytomnym głosem powiedziała jedno słowo:

   - Halo?

   Nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale jej głos sprawił, że uśmiechnął się szeroko.

   - Rosalynn? Z tej strony Harry.

   Miał tylko jeden prosty cel - nie siedzieć bezczynnie w domu. A towarzystwo młodej kobiety niezmiernie mu odpowiadało, więc postanowił zaprosić ją na jakieś wyjście. Nie rozmawiali długo, bo nieco ponad pięć minut, ale Harry'emu wystarczyło to, żeby całkowicie się rozbudzić.

   Swój produktywny, jak chciał go określić, dzień, zaczął od pisania. Muzyka była jego pasją, czymś, co kochał nad życie, a kiedy jego druga miłość uznała, że nie jest jej wart, zatracił się w niej całkowicie. Tak szczerze to Harry'emu nigdy nie zależało na muzycznej sławie. Grał i komponował dla siebie. Miał jednak swoich utworów tak wiele, że mógłby zrobić z nich ze trzy piękne albumy, a każdy byłby sukcesem.

   Uczył się muzyki od najmłodszych lat, i w wieku dwudziestu dziewięciu lat umiał grać na fortepianie, pianinie i gitarze, a sztukę wokalną miał opanowaną do perfekcji. Obok własnej firmy była to jego największa chluba. Do wszystkiego dochodził sam, a kiedy już zapisał się na profesjonalne lekcje, wszyscy profesorowie i profesorki byli nim zachwyceni. Mało kto jednak wiedział, że w tak niepozornym ciele kryje się taki talent i tyle umiejętności.

   Lile była jedną z pierwszych osób, którym pokazał swoją twórczość. Otworzył się przed nią całkowicie. Wziął do ręki jedną ze swoich ulubionych gitar i zaczął grać. Ostatnie piosenki, które stworzył, były tylko o niej. Były pięknie smutne,  terapeutyczne i uwalniające. Tak, ostatnio Harry za dużo płakał. Wraz z każdym kolejnym akordem następne łzy spływały po jego policzkach, ale nie były to łzy smutku. Ulga, jaka im towarzyszyła odbierała im ten smutek.

   Tak samo, jak Rose, Harry kompletnie zatracał się podczas tworzenia. Z tego muzycznego transu wyrwali go dopiero Rolling Stonesi, których ustawił na dzwonek. 

   - Harry?

   - Lou, co u ciebie?

   - Chciałam tylko zobaczyć, co u ciebie.  Nie robisz niczego związanego z pracą?

   - Nie. Właśnie grałem. Co w firmie?

   - Wszystko jest w idealnym porządku. Słuchaj, muszę kończyć, przepraszam że tak krótko, odezwę się później.

   - Pa, Lou. Trzymaj się. Gdyby coś się działo, to zostaw firmę Meggie i jedź do domu, nie możesz się przemęczać.
  
   - Dzięki za troskę, Harry. Papa. Do później.

   Trzy piknięcia utwierdziły go w przekonaniu, że blondynka się rozłączyła. Odłożył telefon i wrócił do grania.

   - Zaczynam się godzić z twoim odejściem, wiesz, Lils? - powiedział do siebie, chociaż nikt, poza kolekcją gitar, go nie słuchał.
 

/////

Przepraszam, że tak późno. 2135 słów, myślę, że nie ma tragedii. Troszkę przejściowy, ale go lubię, następne już będą miały więcej akcji xx

All the love!
adrastea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top