deux
Następnego dnia padło na czerwoną sukienkę, na której sama wyszyła sobie kilka kwiatów w okolicy piersi. Do tego czarne buty na niewysokim słupku z wiązaniem na kostce. Poprawiła jeszcze włosy i przyjrzała się sobie w lustrze. Przejechała dłonią po wystających obojczykach, zostawiając ją potem na ramieniu. Nie było to to, co chciała w swoim wyglądzie osiągnąć, nie był to ideał, może jedynie znośna perfekcja. Podrapała kota za uchem, przetarła palcem liść białego storczyka stojącego na półeczce obok kilku książek i westchnęła ciężko. Nie lubiła zbytnio wychodzić z mieszkania, było jej azylem. Było takie, jakie zawsze chciała mieć.
Wzięła torebkę, klucze i wyszła z mieszkania, nie chcąc się spóźnić. Nie lubiła swojej pracy i nie było to nic, co chciałaby w życiu robić, ale na razie musiała mieć się za co utrzymać. Nie była to też praca, w kierunku której się uczyła. Studiowała architekturę i kochała to, ale kilka rzeczy w jej życiu nie pozwoliło na dalsze spełnianie marzeń. A teraz zajmowała stanowisko księgowej w dobrze prosperującej firmie i karmiła niezrealizowane ambicje.
Do budynku, w którym pracowała nie miała daleko. Bez problemu dochodziła do niego w piętnaście minut na szpilkach. Tego dnia jednak szła wyjątkowo wolno, w prawdzie nie na tyle, aby się spóźnić, jednak sama siebie zaskoczyła tym tempem. Nie mogła się jednak zmusić do szybszego marszu i tak dreptała, słuchając 'Cherry wine'. Nawet melodia piosenki była żywsza od jej kroków.
"Najwyżej chwilę się spóźnię." – pomyślała. Na pewno nikt nie będzie potrzebował jej aż tak bardzo, żeby zauważyć jej brak. Ewentualnie zrzuciłaby winę na kota.
Kiedy już przekroczyła próg firmy, uderzyło w nią zimne, klimatyzowane powietrze. Była spóźniona sześć minut, ale nie koniecznie się tym przejmowała. Jej buty stukały o podłogę, obwieszczając wszem i wobec jej spóźnienie. Cholerne marmurowe kafelki...
Usiadła przy swoim biurku, włączyła komputer i wyciągnęła z torebki zeszyt. Już miała sprawdzać zadania na dziś, kiedy poczuła dłoń na swoim ramieniu. Podskoczyła na krześle, a zza jej pleców dobiegł cichy chichot.
— To są jakieś żarty, tak? Inez, dopiero przyszłam!
— Wiem, dlatego mam dla ciebie herbatę, białą z kwiatami dzikiej róży, kupiłam wczoraj, i polecenie od szefa, żebyś się do niego ruszyła.
— Znowu? Wczoraj już załatwiłam dla niego wszystko związane z tą delegacją, czego on może jeszcze chcieć? Chyba mnie nie zwolni za sześć minut samowolki, co?
— Prawie siedem, Ro, to do ciebie nie podobne — roześmiała się Inez.
— Mam powiedzieć, że to kot, czy że po prostu mi się nie chciało?
— Jeśli zauważył, powiedz, że kot, jeśli nie, to nic nie mów. Ta taktyka uratowała mi życie kilka razy, tobie też może.
— Ja przynajmniej mam kota, leniu.
— Idź już, żeby nie było. Odpalę twoje notatki i posprawdzam, co tam masz do zrobienia.
— Mogłabyś? Pewnie masz dużo rzeczy do załatwienia i... — nie chciała, żeby przyjaciółka miała przez nią jakieś kłopoty.
— No idź już — Vasquéz przerwała jej — moja robota może chwilę poczekać, a twoje notatki już nie. I lubię na nie patrzeć, nawet na te w komputerze, tak ładnie zmieniasz kolory i dodajesz te swoje przerywniki czy wstawki. Sama bym tak chciała, ale jestem na to zbyt leniwa.
Na te słowa otrzymała już tylko pełen wdzięczności uśmiech. Rosie poprawiła sukienkę i ruszyła, lekko zaniepokojona rozmową z szefem.
/////
— Czy ty sobie ze mnie w tym momencie żartujesz? — oho, zaczęło się kazanie.
— Nie rozumiem?
— Jesteś szefem, a przylazłeś tu w takim stanie – no popatrz na siebie – i jeszcze chcesz brać się za jakiś projekt? Wypad do domu, ja sobie poradzę.
— Louie, jest dobrze. Nie musisz się martwić. Poza tym, brałaś ostatnio chorobowe, nie powinnaś się przemęczać. Wszystko już w porządku, potrzebujesz chwili przerwy?
— Nie ja jestem tą, która potrzebuje w tym momencie przerwy, Harry. Jako twoja osobista asystentka mogę się wszystkim zająć na jeden czy dwa dni, a ty koniecznie potrzebujesz urlopu. Zastanów się nad tym, co? A, tymczasem, idź sobie po jakąś kawę, chyba, że chcesz żebym ci przyniosła. Nie usiedzisz przytomny bez kofeiny.
— Dziękuję, ale poradzę sobie. Nie masz czegoś do załatwienia?
— Naprawdę, chcesz się mnie pozbyć?— otarła niewidzialną łzę z policzka, sprawiając, że Harry się uśmiechnął.— To, że jestem w ciąży nie oznacza, że nie będę nic robić. Nawet tego po mnie jeszcze, chyba, nie widać.
— Prezentujesz się świetnie, ale daj mi już spokój. Wyjdę dzisiaj wcześniej, co ty na to?
— No dobra, Haz. Ale idź już sobie po tą kawę, albo herbatę, potrzebujesz przerwy. Możesz też zacząć szukać kogoś, z kim pójdziesz na ślub. Mój dróżboświadek nie może stać sam przez całe moje wesele.
Wyszedł z budynku, narzucając na siebie niebieski garnitur w kwiaty. Kawiarnia, do której zaszedł dzień wcześniej wydała mu się być dobrym pomysłem. A nuż spotka w niej kogoś miłego, może tą kwiecistą dziewczynę, o której wcale, szczególnie przy wyborze lokalu, nie myślał?
Przez ramię przewieszoną miał czarną torbę z laptopem i zamierzał popracować, jak bardzo Lou byłaby z tego powodu nie zadowolona. Był szefem, jak sama to podkreśliła, więc musiał mieć na uwadze dobro całej firmy. A praca pozwalała mu nie myśleć o jego złamanym sercu.
— Czarną herbatę na miejscu poproszę.
— Dodatkowo jest kawałek ciasta za darmo, ma pan ochotę?
— Niech będzie.
Zapłacił i skierował się do stolika. Brownie, które podała mu ekspedientka, prezentowało się bardzo dobrze. Usiadł przy oknie i już miał wyjmować laptopa, kiedy w oczy rzuciła mu się czerwona sukienka z wyszytymi kwiatami. Jej właścicielka właśnie przekroczyła próg kawiarni i sama też go zauważyła, bo uśmiechnęła się w jego stronę.
— Nie sądziłam, że cię tu spotkam. Mogę się przysiąść? Jeśli, oczywiście, nie będę przeszkadzać... — skinęła głową na torbę, a Harry pokręcił głową.
— Mogę to załatwić później. Jasne, siadaj. Zamawiasz coś?
— Tak, jasne. Zaraz wracam.
Chwilę później usiadła przy stoliku z kubkiem parującej jeszcze białej herbaty, który delikatnie odstawiła. Przez moment pomyślała, czy nie spytać Harry'ego o samopoczucie, bo widać było, że coś go gryzie, ale stwierdziła, że nie byłoby to na miejscu. Przecież się nie znali.
— Jak ci mija dzień, Harry?
/////
— Czym się zajmujesz?— rozmowa trwała w najlepsze od przynajmniej pół godziny, ale oboje stracili już rachubę.
— Prowadzę firmę, jestem architektem — powiedział to z dumą w głosie, wszak było to coś, co uwielbiał robić.
— Mówisz poważnie? — skinął głową, uśmiechając się. — Z wykształcenia jestem architektem, na razie pracuję jako pani od wszystkiego w firmie na przeciwko. O matko, to źle zabrzmiało. Po prostu zatrudniono mnie na sekretarkę, a ogarniam też ekonomię i delegacje, okazjonalnie robiąc kawę.
— Czemu nie pracujesz w zawodzie?
— Nikt nie chciał mnie zatrudnić. Byłam świeżo po studiach i nie miałam praktycznie doświadczenia, tak wyszło — odwróciła wzrok, wlepiając go w ulicę za oknem. — Ale mam za co opłacić rachunki i żyć na znośnym poziomie, więc na razie nie narzekam.
— Masz przy sobie jakieś swoje rysunki?
— A ty?
Wyciągnął na blat czarny zeszyt, a ona uśmiechnęła się.
— Ładny notatnik — powiedziała, wyciągając z torebki swój.
Złote litery mieniły się delikatnie, odbijając światło od lamp. Na stole leżały dwa identycznie czarne zeszyty zabezpieczone gumką, z wygrawerowanym napisem.
— Traktuj innych życzliwie?
— Ostatnio mi nie wychodzi. No i był przeceniony — zażartował. — Mogę?
Skinęła głową, a on złapał do ręki jej zeszyt. Prowadziła dwa, jeden na służbowe zapiski, a drugi, z czystymi kartkami, na rysunki. Nie sięgnęła po jego notatnik, tylko patrzyła, jak jego oczy przyglądają się jej tworom, jak wertuje kartki, a jego twarz nie przybiera żadnego nowego wyrazu.
Kiedy skończył przeglądać jej prace podniósł wzrok i popatrzył jej prosto w oczy. Przełknęła gulę w gardle – w końcu Harry znał się na rzeczy.
— Jest aż tak tragicznie? — nawet nie wiedziała, dlaczego tak się stresuje. Niezbyt często pokazywała swoje rysunki komukolwiek.
— Jest... Niesamowicie. Nie tylko te techniczne, architektoniczne rysunki, wszystkie. — w jego oczach zobaczyła błysk, widziała też, że nie kłamie. Na jej policzki wszedł delikatny rumieniec.
— Dzięki... To na prawdę wiele dla mnie znaczy...
— Mogę wziąć twój zeszyt ze sobą? Czuję potrzebę go komuś pokazać, oddałbym ci go nawet dzisiaj.
— Ale moje rysunki nie są na tyle dobre, żebyś je komuś pokazywał...
— Są dużo lepsze, Rosie. Gdybyś przyszła do mnie z takimi pracami, zatrudniłbym cię nawet bez wykształcenia.
— Naprawdę?— skinął głową, a Rosie widocznie się rozpromieniła.— No dobrze... Mogę teraz ja zobaczyć twój zeszyt? To znaczy... uhm, jeśli to nie jest zbyt prywatne.
To było naprawdę miłe, więc uśmiechnął się do niej szeroko.
— Nie znajdziesz w nim rysunków, ani niczego prywatnego. Wyciągnąłem go tylko po to, żebyś ty zrobiła to samo — uśmiechnął się cwanie, ale ona nawet nie myślała się gniewać.
— Nie musisz oddawać mi go dzisiaj. Ale koniecznie jutro, o tej samej porze, w tym samym miejscu. Pasuje ci?
— Oczywiście— z kieszeni w marynarce wyjął wizytówkę.— Tu masz mój numer. Było mi bardzo miło trochę lepiej cię poznać, Rosie — Dziewczyna włożyła wizytówkę do portfela.
— Ciebie też, Harry. Chyba do jutra — uśmiechnęła się uroczo, zgarniając swoją torebkę. Harry przytrzymał jej płaszczyk, a potem otworzył przed nią drzwi. Pomachała mu jeszcze raz, przebiegając przez ulicę. Odwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się uroczo, ale nie mógł stwierdzić, czy rzeczywiście szczerze. Czuła, że znowu będzie spóźniona, ale nie przeszkadzało jej to zbyt bardzo. Spędziła czas w miłym towarzystwie, po raz pierwszy od dawna otwierając się na kogoś nowego.
Harry zaś postanowił zaprzyjaźnić się z dziewczyną w kwiatki, chociażby po to, żeby podnieść na duchu jej samoocenę. Bo nienawidził patrzeć, jak ktokolwiek nie kocha siebie (dlatego miał ostatnimi czasy problem z patrzeniem na własne odbicie), a Rosie była takiej osoby idealnym przykładem. Notatnik ciążył mu lekko w torbie tylko z jednego powodu – wiedział, że go okłamała, bo z takimi umiejętnościami przyjąłby ją każdy.
W tle rozległ się grzmot, a Harry przyspieszył, chcąc uniknąć zimnego londyńskiego deszczu.
/////
W końcu na poważnie wzięłam się za pisanie "Flowers", życzcie mi powodzenia xx
Czy taka długość rozdziałów byłaby w porządku?
I czy akcja nie pędzi jakoś za szybko?
All the love,
Avalynn
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top