troix

- Dałabyś radę się tym zająć?

- Wszystko, bylebyś w końcu wziął to cholerne zwolnienie. Dla mnie to żaden problem, a i tak się nudzę. Micky wpadnie do firmy i zajmie się częścią papierów, ja podzwonię po ludziach. Nie możesz znowu trafić do szpitala.

- Ale na pewno? - usłyszał tylko ciche warknięcie. - No dobra. Jutro mnie tu nie zobaczysz. A teraz muszę ci coś pokazać.

Usiadła po drugiej stronie biurka i oparła łokcie o jego blat.

- Poznałem pewną osobę. Wpadłem na nią wczoraj, wylewając na nią kawę, a ona wspomniała, że przychodzi codziennie jeśli chciałbym kiedyś porozmawiać. Dzisiaj spotkałem ją ponownie.

- Ty na poważnie wziąłeś to szukanie kandydatki na mój ślub...

- Nie sądzę, że chciałaby pójść ze mną gdziekolwiek, znając mnie drugi dzień. W każdym razem, miło nam się rozmawiało i temat zszedł na kariery zawodowe. Powiedziała, że studiowała architekturę.

- Dawaj ten zeszyt. - wyciągnęła rękę po przedmiot i zdjęła z niego gumkę. - Ładny charakter pisma. Czy przypadkiem nie masz identycznego notatnika? Twój chyba ma kartki w linie, zamiast czystych.

- Pokiwał głową, a Louelle wróciła do przeglądania szkicownika. Sama skończyła studia malarskie, obok ekonomicznych, więc można powiedzieć, znała się na rzeczy. Na jej twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech.

- Gdzie ty ją znalazłeś, co? Ma naprawdę imponujący warsztat. Umie rysować realistycznie, a jej techniczne rysunki są bardzo profesjonalne.

- Cieszę się, że podzielasz moje zdanie.

- Nadal nie wiem jednak, jaki był cel w pokazaniu tych rysunków. Okej, bardzo miło mi się je oglądało, ale czemu akurat mi?

- Nie wiem. Coś mną kierowało, ale nie wiem...

- Masz jej numer z tyłu na okładce, możesz do niej napisać. Coś cię gryzie, prawda? Powiedziała ci coś, a ty się tym przyjąłeś?

- Stwierdziła, że jej rysunki nie są dobre. I powiedziała, że nikt nie chciał jej przyjąć do pracy jako architekt, ale to bez sensu. Z takimi pracami wziąłbym ją nawet bez wykształcenia.

Lou wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.

-Może jest jakiś inny powód, o którym po prostu nie chciała ci mówić? Tak właściwie to się nie znacie.

Przez umysł Harry'ego przeszła myśl, że koniecznie chciałby się dowiedzieć. Wszystkiego.

- Uhm... tak, bardzo możliwe.

/////

- Nie było cię godzinę i dwadzieścia minut! Przerwa trwa połowę tego!

-Zagadałam się - lekko zarumieniona Rosie wpadła jak burza do budynku, przynosząc ze sobą trochę chłodu z zewnątrz.

- Rosie, szef cię nie lubi. Dowalił ci dzisiaj stos roboty, którą musisz skończyć w tym tygodniu, a ty się mu jeszcze narażasz takim spóźnieniem. Nie chcę, żebyś straciła pracę, nie możesz sobie na to pozwolić.

- Inez, wiem. Nie mogę. Płacą mi tu dobrze, a ja muszę odłożyć i w ogóle, ale to nic takiego. Zresztą, chyba tylko ty zauważyłaś, że nie umiem pilnować czasu.

Inez pokręciła głową, a Rosalie znad jej ramienia dojrzała idącego w jej stronę szefa.

- Inez, idź do siebie. A ty, Rosalie, powinnaś chyba robić co innego, niż plotkowanie z koleżanką. Nie za to ci płacę. Za spóźnienia też nie.

Inez odeszła na kilka metrów i podeszła do automatu z herbatą. Odwróciła głowę w stronę przyjaciółki i posłała jej pocieszający uśmiech.

- Ja... uhm, bardzo przepraszam, to się już więcej nie powtórzy. Mogę już wracać do pracy? - głos lekko jej się załamał.

- Oczywiście, panno Wales. Ale kolejnego wybryku pani nie popuszczę. Miłego dnia.

Szef odszedł w stronę swojego gabinetu, a ona opadła ciężko na krzesło, wzdychając głośno. Męczyła się w tej firmie, ale nie mogła sobie pozwolić na razie na nic innego. Potrzebowała pieniędzy, a nigdzie indziej nie znalazła wcześniej zatrudnienia. Zaczęła nerwowo grzebać w torebce w poszukiwaniu niewielkiej kosmetyczki, która musiała być gdzieś na dnie, bo nie mogła jej znaleźć. Dobrze wiedziała, co oznaczał dla niej załamujący się głos i nieregularny oddech.

Coraz ciężej było jej oddychać, ręce zaczynały się jej trząść, kiedy w końcu wyciągnęła z jej wnętrza małe pudełeczko. Wyjęła z niego dwie tabletki i połknęła je, nawet nie trudząc się popijaniem. Była na czczo, ale nie to było najważniejsze. Najważniejszym było żeby nie zwariować, ale i to powoli przestawało się udawać.

Atak paniki kompletnie ją odciął i nawet nie zauważyła, kiedy obok niej stanęła Inez. Dziewczyna położyła jedną dłoń na policzku Rosalynn.

- Rosie, Rosalynn, słyszysz mnie? - Inez machała jej dłonią przed nieobecnymi oczami. Rosie drżącymi rękoma wtuliła się w ciało przyjaciółki, nie zważając na to, że była w pracy, gdzie wszyscy mogli się na nią patrzeć, i zaczęła płakać.

- Już jest okej, już mi przeszło - chociaż wcale do końca tak nie było, to Rosa nie chciała już bardziej martwić przyjaciółki. W odpowiedzi otrzymała jedynie mocniejszy uścisk i całusa w czubek głowy, bo Inez dobrze wiedziała, że usłyszała przed chwilą półprawdę.

Rosie wyswobodziła się delikatnie z objęć meksykanki i uśmiechnęła się do niej smutno. Obie musiały wracać do pracy, a stan jednej z nich nie robił żadnego wyjątku. Inez zostawiła na biurku Rosalie delikatnie napoczęty kubek herbaty, która, jak dobrze wiedziała, na pewno poprawi jej humor, i sama odeszła dwa stanowiska dalej, raz po raz spoglądając w stronę przyjaciółki.

/////

Harry wrócił do domu szybciej niż zazwyczaj, do czego zmusiła go Lou. Po tym, jak zemdlał z przemęczenia i odwodnienia, a potem chciał dodatkowo pracować w szpitalu, jego przyjaciele poważnie zaczęli się o niego martwić.

- Już jestem! - krzyknął w głąb mieszkania, zanim zorientował się, że nie ma do kogo. Wypuścił oddech, czując, że musi w coś przyłożyć, bo inaczej wybuchnie. Odłożył torbę na bok, zrzucił ze stojącej obok szafki ramkę ze zdjęciem i, kiedy upadła na podłogę, a szkło pękło, rozpryskując się po podłodze, upadł i on, czując przeszywającą go samotność.

Nie chodziło już nawet o to, że zostawiła go narzeczona. Rzadkością jest kochać kogoś tak bezgranicznie, żeby nie dało się bez niego żyć, ale on był temu bliski. Harry po prostu czuł się tak samotny, jak nigdy. Kiedy w pełni się przed kimś otworzył, obdarzając tą osobę zaufaniem, pozwalając jej wprowadzić się nie tylko do jego mieszkania, ale i do całego jego życia, ze wszystkim, co miała do zaoferowania, każdą dobrą i złą cechą, nagle wtedy okazało się, że został sam. Bez zaufania i bez tej części serca, którą zostawił dla Lilie. A źle mu się przebywało samemu ze sobą, bo potrzebował kogoś obok siebie, chociaż uparcie nie chciał się do tego przyznać.

Jego myśli znowu urządziły sobie gonitwę, nie pozwalając mu skupić się na jednej konkretnej. Był już zmęczony. Okropnie zmęczony. Ale nie mógł pójść spać, miał przecież kilka projektów do skończenia, które i tak długo już trzymał. Zrobi je szybko i jeszcze się wyśpi.

Z tą myślą wstał, przypadkiem opierając swoją dłoń o jeden z odłamków szkła leżących na podłodze. Z jego dłoni zaczęła lecieć krew, a Harry po raz pierwszy poważnie przestraszył się swoim stanem. Szybkim krokiem skierował się do kuchni po apteczkę, żeby opatrzyć ranę. Musiał później posprzątać, żeby taka sytuacja nie miała więcej miejsca. Obwiązał sobie dłoń bandażem, po uprzednim zdezynfekowaniu skaleczenia. Potem wstawił wodę na herbatę.

Nie lubił swojego mieszkania. Było urządzone przez Lilie i, dopóki w nim mieszkała, ten styl mu pasował. Jednak po jej odejściu każdy drobny element napełniał go smutkiem i tęsknotą za kimś, z miłości do kogo nie umiał się wyleczyć. Nie lubił swojego mieszkania, jednak nie miał też serca się z niego wyprowadzać.


Czajnik pstryknął, oznajmiając zagotowanie się wody, wyrywając Harry'ego z nostalgii, w której bezwiednie się zatracał.

/////

rozdziały nie są zbyt długie, to fakt - zmieniać coś w tym kierunku? trochę czuję, że nie ma sensu pisać tych notek, bo i tak nikt mi nie odpowiada, ale w sumie to lubię to robić. wychodzę z założenia, że piszę dla siebie i swojego rozwoju literackiego, a publikacja to miły dodatek xx

czyta to w ogóle ktoś? jak Ci się podoba?

All the love!
adrastea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top