Książka

Kolejny, ciepły dzień.
Słowacki z niewielkim zaangażowaniem wpatrywał się w pustą kartkę z nadzieją na nagłe wymyślenie słów, ktòre mogły by na niej począć i ją w jakimś stopniu urozmaicić.
Niestety im dłużej wpatrywał się w pusty, biały papier tym bardziej jego głowa sprawiała wrażenie kompletnie zatraconej.
Lekcja trwała już od dwudziestu minut lecz Juliusz nawet tematu lekcji nie raczył zanotować, zamiast tego co chwila odpływał w swoich myślach tylko po to by po zaledwie chwili wracać do smętnej rzeczywistości.

Zrezygnowany, schował kartkę spowrotem do teczki i zerknął w stronę Adama, który wyjątkowo wyglądał dzisiaj źle.
Włosy rozczochrane, jakby od tygodnia nie spotkały szczotki, wory pod oczami jakby od miesiąca nie zmrużył oka.
Wszystko to wydawało się mu wyjątkowo dziwne, nie miał pojęcia jaki mógł być powód tak ponurego wyglądu poety.
Dzisiaj rano widział go z Celiną, nie wyglądali na skłóconych, ba, wręcz przeciwnie brunetka kipiała radością na wszystkie strony, a Adam wydawał się być równie zadowolony.
Słowacki pogrążony w rozmyśleniach, totalnie nie zauważył jak w pewnym momencie nauczycielka podeszła do niego z wyraźnym gniewem, spowodowanym zachowaniem młodego studenta.

- Panie Słowacki, może pan powtórzy moje ostatnie zdania? - spytała sugestywnie unosząc jedną brew i pozostawiając Juliusza w osłupieniu. W ułamku sekundy poczuł jak cała klasa poczęła na nim swój wzrok utwierdzać, a zbyt głośne szepty pomiędzy sobą zaczęły się ulataniać wraz z powietrzem.
Nawet Mickiewicz, co był częścią myśli Juliuszowych utwierdził na nim wzrok i obdarował go wstrętnym oraz zuchwałym uśmiechem, przez który empatia szatyna całkiem zniknęła, a zastąpiła ją pogarda do bytu takiego człowieka jakim był Adam Mickiewicz.

- Przepraszam, akurat nie uważałem na pani słowa, obiecuje że teraz się skupię - odparł nieśmiało Słowacki, czytając z twarzy nauczycielki jak z książki, iż nie była zadowolona lecz postanowiła odpuścić i od nowa zaczęła tłumaczyć temat na którym przystanęła.

---

Dzwonek - wybawiciel każdego studenta.
Słowacki jako pierwszy chwycił za spakowaną torbę i wybiegł z klasy mając dość wszystkich, którzy wtenczas się w niej znajdowali.
Szybkim krokiem wbiegł po schodach na kolejne piętro i z słyszalnym łoskotem otworzył drzwi do biblioteki, wchodząc do środka.
Jego oczom niemal od razu ukazał się Cyprian, który skończył lekcje godzinę temu.

- Hej - rzucił w jego stronę Słowacki już po chwili dosiadając się do niego - Co czytasz?

Zapanowała chwila ciszy, wten Norwid westchnął zaznaczając stronę na której skończył.

- Hej - mruknął cicho i zamknął książkę ukazując jej tytuł, wydrukowany prawie nieczytelnym pismem.
Książka miała wyjątkowo starannie zrobioną okładkę, była gruba i ciężka, ale Cyprian przyzwyczaił się do jej ciężaru, tytuł natomiast pozostawiał wiele do myślenia.
,,Czary i eliksiry"

- Chcesz zostać czarownicą? - zażartował szatyn lecz w tym samym momencie do pomieszczenia z hukiem wszedł Krasiński, wywracając się niemal od razu i zwalając książki z pobliskiej półki o starożytnej Grecji.

- Zygmunt, nic ci nie jest? - skwitował, zmartwiony Cyprian, wstając z krzesła tak szybko jak matka natura mu na to pozwoliła i podchodząc do przyjaciela, pokrytego książkami.

- Wszystko w porządku! - rzekł dumnie zdejmując ze swojej głowy otwartą książkę i odkładając na półkę - Po prostu zauważyłem Mickiewicza i chciałem jak najszybciej go ominąć

Juliusz roześmiał się słysząc to

- Aż tak przeraziłeś się jego brzydoty? - fuknął niemile.

- Nie, prędzej jego zabójczego spojrzenia, nie wiem co z nim ale wygląda okropnie

- Teraz to zauważyłeś? - dwójka utkwiła spojrzenia na Słowackim.

- A ty co taki niemiły? Znowu się z nim pokłóciłeś? - spytał blondyn pomagając Cyprianowi układać książki w kolejności alfabetycznej.

Juliusz parsknął

- Nie, nie tym razem, po prostu mnie denerwuje, a w ogóle to gdzie się podział Fryderyk?

- Kazał przekazać, że dzisiaj nie przyjdzie ponieważ ma dodatkowe zajęcia z fortepianu z Schumannem - rzekł cicho brunet, udając pełne skupienie na układaniu ksiąg.

- Oh, skoro tak - westchnął Słowacki, leniwie odrywając się od swojego miejsca by pomóc pozostałej dwójce w układaniu książek.
Głucha cisza tkwiła pomiędzy nimi, Juliusz zamyślony odkładał spokojnie książki na regał, gdy nagle zauważył średniej grubości, czerwoną książkę, która szczególnie zwróciła jego uwagę.
Wziąwszy ją w ręce, przeczytał tytuł i wzrokiem przemierzył żółtawe kartki, wyglądało na to, że sporo czasu tutaj leżała w zapomnieniu, zresztą jak tysiące tutejszych książek.
Nastolatkowie chodzili do biblioteki tylko po to by wypożyczyć lektury, nie zważali na fakt ile tajemnic skrywa to miejsce i (szczerze powiedziawszy) Juliusz również miał gdzieś, odkrywanie ciemnych zakątków tej biblioteki.

- Wracając do tematu, co powiedziała menda od Polskiego? - spytał nagle Zygmunt, wybudzając wszystkich z natłoku myśli.

- Uh, zaliczyła to, ale i tak muszę napisać opowiadanie na temat czarownic

- W sumie to wiele wyjaśnia - przerwał  Słowacki, chowając do swojej torby książkę.

- Nie powinieneś jej najpierw wypożyczyć? - zapytał Krasiński zdziwiony zachowaniem Juliusza - I od kiedy ty czytasz książki?

- Od dzisiaj - mruknął - A po za tym raczej nikt nie dba o to czy wypożyczam, czy nie, bibliotekarza nie ma tu od pięciu lat, a ja nie mam zamiaru szukać wiedźmy od Historii by ją prosić o cokolwiek

- Rozumiem, rozumiem... pani od Historii to faktycznie wredna jędza - przyznał rację szatynowi Zygmunt i zasiadł na krześle obok stołu.

---

Brunet odetchnął z ulgą.
W końcu koniec - pomyślał wychodząc ze szkoły i prostując swoje przemęczone od gry palce.
I choć uwielbiał grać na fortepianie, tak nie przepadał za lekcjami z niejakim Robertem.
Już miał postawić pierwsze kroki na niedopracowanych schodach, gdy nagle usłyszał kobiecy głos, który od razu poznał, była to George Sand.

- Chopin-latte! Poczekaj żesz! - krzyknęła w jego stronę i chwyciła go za ramię, dysząc z wykończenia.
Śmierdziało od niej potem, co oznaczało że właśnie skończyła wychowanie fizyczne.
Fryderyk nawet nie pomnął słowa o tym i czekał aż kobieta zaczerpnie odpowiedniej dawki tlenu by cokolwiek z siebie wydukać.

- Muszę ci coś powiedzieć, ważnego! - dodała po chwili i puściła ramiona bruneta, prostując się jak struna.

- W takim razie mów, bo muszę już wracać do domu - westchnął zmęczony Chopin, spoglądając na brunetke z dezaprobatą.

- Pamiętasz tego całego Schuberta?

- Jak mógłbym o nim zapomnieć?

- Przywaliłam mu piłką od siatkówki! - rzekła dumnie, jakby wygrała nagrodę nobla.

- Gratuluję - uśmiechnął się pod nosem Chopin - tylko tyle chciałaś mi powiedzieć?

- A czego ty oczekiwałeś? Buziaka? - obruszyła się i roześmiała widząc czerwoną twarz bruneta.

- Proszę cię, nie zaczynaj tego drażliwego tematu

- Ale ja naprawdę myślałam, że ona też cię kocha nooo!

- Zapomnij i nie przypominaj mi o tym po raz setny - przewalił oczami zaczynając iść przed siebie.

- Wybaaacz - mruknęła i zarzuciła na siebie wymiętą fioletową bluzę.

Całą sytuację obserwował Liszt.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top