flowers growing...
ten oneshot podzieliłam na 3 części. od razu muszę podziękować @TheParticleNi bo bez jej pomocy prawdopodobnie nigdy bym go nie skończyła, ewentualnie byłby nudny jak flaki z olejem.
– Kurwa, uwielbiam cię – wyrzuciła między jękami.
Leżała na łóżku, wijąc się z przyjemności pod Liamem, gdy ten wbijał się w nią raz po raz. Cała drżała, tracąc kontrolę nad swoim ciałem. Z niewiarygodną siłą napierał na jej najczulszy punkt, powoli prowadząc ją na szczyt. Owinęła nogi na jego pasie, rozchyliła je bardziej. Wbiła paznokcie w skórę na ramionach mężczyzny, kiedy ruchy jego bioder stawały się coraz bardziej intensywne i nieregularne. Zacisnęła mocniej mięśnie kobiecości wokół jego twardego, pulsującego członka. Jeszcze jedno pchnięcie, aby zatracił się w zalewającej go przyjemności. Poruszył się w niej powoli, co doprowadziło ją do szaleństwa. Doszła, niekontrolowanie oraz nie do końca składnie wykrzykując jego imię.
Liam był jednym z niewielu facetów, którzy potrafili doprowadzić Marianne do ogazmu. Dlatego między innymi lubiła seks z nim.
Opadł obok niej, ciężko oddychając. Chwilę leżeli w ciszy, żeby zejść na ziemię po intensywnym uniesieniu.
– Pora się zbierać. Nie chcę się spóźnić do pracy, a ty chyba powinieneś wracać do domu – zauważyła.
– Mogę cię odwieźć. – Odwrócił się na bok, aby bezwstydnie patrzeć, jak Marianne nago paradowała po pokoju, zbierając swoje rozrzucone ubrania.
– To miłe, ale wiesz, mam własne auto. Chyba nie chcesz, żeby Geoff zaczął coś podejrzewać, gdy znikasz na całą noc, a potem zjawiasz się pod jego firmą, w dodatku ze mną.
Prychnął.
Geoff Payne był ojcem Liama oraz jego dwóch starszych sióstr – Nicole i Ruth – a także szefem Marienne, która pracowała dla niego jako asystentka. Firmę stworzył ojciec Geoffa, a ten odziedziczył cały dorobek, tworząc z firmy znanej jedynie w Londynie dobrze prosperujące imperium znane na całym świecie.
– Gdyby jeszcze zauważył, że mnie nie ma. – Przewrócił oczami.
– Zawsze wasz lokaj mógł. Skąd wiesz, że nie przekazał?
– To jest Edgar – mruknął, poprawiając ją. To weszło mu w nawyk, więc robił to już odruchowo. Sam Edgar wiele razy powtarzał, że nie lubił być nazywany lokajem.
Wyszła z pokoju i już nie otrzymał odpowiedzi, zamiast tego szum wody pod prysznicem. Z westchnieniem odwrócił się na plecy.
– Ruszaj się, niedługo muszę wychodzić – usłyszał, gdy niedługo później pojawiła się ponownie owinięta ręcznikiem. Nawet przez ułamek sekundy nie obdarzając go spojrzeniem, przeszła do garderoby.
Zwlókł się z łóżka, po czym zaczął się ubierać. Gdy był gotowy, usiadł na posłaniu, biorąc telefon, aby czymś się zająć.
Niedługo później pojawiła się z powrotem. Miała na sobie czarny, dopasowany garnitur, jasne włosy zebrała z góry, spinając je z tyłu, a pozostałym pozwoliła luźno opaść na ramiona. Na kołnierzu białej koszuli starannie zawiązała kokardę ze wstążki kolorystycznie pasującej do stroju. Wyglądała jak zawsze – elegancko oraz zmysłowo.
– Możemy? – zapytała.
– Jasne. – Przytaknął. – A śniadanie?
– Kupię coś w drodze. Nie mam czasu.
– Jak uważasz.
Zignorowała jego westchnienie, pewnym krokiem zmierzając do wyjścia. Pożegnali się, zanim każde z nich wsiadło do własnego auta, po czym ruszyło w drogę.
Gdy Liam dotarł do rezydencji, oddał samochód w ręce szofera, a następnie udał się w kierunku dwuskrzydłowych, masywnych drzwi. Jego uwagę przykuła osoba pracująca w ogrodzie. Mógł przysiąc, że nigdy wcześniej nie widział tu tego mężczyzny, który przywitał się serdecznie, zauważając Liama. Odpowiedział mu tym samym. Ogrodnik miał na sobie flanelową koszulę w kratę, której rękawy podwinął do łokci oraz wyglądające na nowe, zielone ogrodniczki, a na głowie zwykłą czapkę z daszkiem. W skupieniu przycinał krzewy róż, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół.
Payne wszedł do środka, gdzie niemal od razu wpadł na Edgara. Zawsze gdy wracał do domu po nocy spędzonej u Marienne, w jej skromnym apartamencie, uderzało go bogactwo, jakim był wypełniony jego dom. Marmurowe podłogi, ogromne przestrzenie, kilka figur oraz obrazów, wartych bóg wie ile, zdobiących salon i korytarze.
– Kto to jest? – zapytał bez namysłu, wskazując na drzwi, mając na myśli ogrodnika.
– Zgaduję, że chodzi panu o pana Malika... To jest nasz nowy ogrodnik.
– A co z Gustovem i Jamesem?
– Pomyśleliśmy, że przyda im się dodatkowa para rąk do pracy. To duża posiadłość, więc trudno, aby utrzymać wszystko w nienagannym stanie tylko we dwójkę.
– Racja – zgodził się.
Z jadalni dochodziły głosy jego rodziców, więc tam też się udał. Śniadanie wciąż stało na stole podane przez służbę, jeszcze zanim ktoś z rodziny zszedł na dół. Geoff oraz Karen siedzieli przy stole w eleganckich strojach – pan Payne jak w czarnym garniturze szytym na miarę, a pani Payne w kombinezonie w kolorze butelkowej zieleni – pochłonięci dyskusją.
Bez słowa przywitania zbliżył się do stołu.
– Och, Liam. – przywitał go ojciec.
– Myśleliśmy, że już nie przyjdziesz. Miałam wysyłać po ciebie Edgara – dodała Karen.
– Jednak jestem. – Posłał jej krótki uśmiech, zajmując swoje miejsce.
Ucieszyło go to, że rodzice nie zauważyli tego, iż nie wrócił do domu na noc. Nie musiał się tłumaczyć, a przy tym oszczędził Marienne kłopotów, które złowrogo nad nią wisiały.
– O czym rozmawialiście? – zapytał.
– Omawialiśmy z twoją matką sprawy związane z nadchodzącym przyjęciem, aby uczcić pierwsze sukcesy Ruth w jej firmie.
Liam zastanowił się chwilę, marszcząc brwi.
– Przecież jest ono planowane za jakieś dwa miesiące – zauważył.
– Owszem... – przyznała Karen. – Jednak chcemy je zaplanować od początku do końca, dopiąć na ostatni guzik, żeby wszystko poszło po naszej myśli. Sam wiesz, jak bardzo ważna jest dla twojej siostry ta firma, którą stworzyła sama, oraz to, jak cieszy ją jej rozwój. Chcemy, aby i przyjęcie poszło bez przeszkód.
– Mhm... – Przytaknął na znak, że rozumiał.
Czuł na sobie uważne spojrzenie tej dwójki, gdy nakładał na talerz to, na co miał ochotę tego ranka. Ignorując ich, zajął się jedzeniem.
– Liam – w ciszy panującej w pomieszczeniu rozbrzmiał głos Geoffa. – Rozmawialiśmy wczoraj o tobie z Karen – oznajmił, a on zamarł z widelcem w połowie drogi do ust. Nie wiedzieć czemu, jego pierwszą myślą było to, iż odkryli jego potajemne spotkania z Marienne, więc przyszedł czas na konsekwencje.
Odłożył sztuciec na talerz i wodził wzrokiem pomiędzy swoimi rodzicami.
– O co chodzi?
– Ruth rozwinęła swoją działalność, Nicole pracuje dla nas, ma męża, własny dom... A ty? Masz jakiś plan?
Z jednej strony poczuł ulgę, że nie chodziło o jego małą tajemnicę, lecz z drugiej zaczęła ogarniać go złość. Nie lubił wracać do tego tematu, wręcz nienawidził. Miał dwadzieścia pięć lat na karku, ukończone studia z przedsiębiorczości i finansów, jednak wciąż nie miał pojęcia, w jakim kierunku chciał iść dalej. Nacisk ze strony rodziców wcale tego nie ułatwiał.
– Na wypadek, gdybyś nadal nic nie wymyślił, mamy świetną działalność dla ciebie. – Geoffa wyraźnie rozpierała wręcz duma z tego pomysłu. Liam w myślach toczył wojnę, ale nie pokazywał tego, wpatrując się w ojca z kamienną twarzą i czekając, aż pochwali się tym genialnym planem. – Założysz firmę zajmującą się hodowlą roślin ozdobnych, ich rozprowadzaniem.
Oszalał, przemknęło mu przez myśl. Z trudem powstrzymał się od wypowiedzenia tego na głos.
– Żartujesz sobie? Nienawidzę ogrodnictwa i czegokolwiek z tym związanego. Nie znam się na tym. Dobrze wiesz, że jestem w stanie pomylić cholerną różę z peonią. Jak sobie mnie w tym wyobrażasz?
– A kto mówi, żebyś się na tym znał?
– Jako zarządca powinienem mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, czym się zajmuję, prawda?
– Liam, spokojnie. Twój ojciec ma rację – włączyła się jego rodzicielka, którą na ułamek sekundy obdarzył srogim spojrzeniem.
– I w takim czymś akurat widzisz moją przyszłość? W ogóle taka działalność ma jakąkolwiek przyszłość?
– Synu – odrzekł ze śmiechem. – Nazywamy się Payne. Wszystko przypieczętowane tym nazwiskiem ma przyszłość.
– Nie będę zajmować się jakimiś cholernymi krzakami – wybuchł, gwałtownie podnosząc się z krzesła, które odsunęło się o kilkanaście centymetrów. – Zapomijcie o tym i o tym, że za mnie będziecie decydować o mojej przyszłości! – wyrzucił, kładąc nacisk na przedostatnim słowie, po czym szybkim krokiem opuścił jadalnię, aby zaszyć się w swoim pokoju.
– Liam, uspokój się i wróć tutaj! Wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej! – usłyszał jeszcze głos matki, kiedy pokonywał schody, przeskakując co drugi stopień.
Upadł na łóżko, klnąc siarczyście. W myślach wylewał całą swoją złość na rodziców oraz frustrację związaną ze swoją sytuacją. Powinien się już do tego przyzwyczaić, jednak za każdym razem irytowało go to coraz bardziej. Gdzieś w głębi miał cichą nadzieję, że przestaną tak naciskać, choć doskonale wiedział, iż tak się nie stanie, dopóki czymś by się nie zajął. Chciał w końcu to zrobić, ale nie miał pojęcia czym. Wszystko wydawało mu się przereklamowane, niepotrzebne, przez co szybko się zniechęcał.
Stracił poczucie czasu, gdy tak bezmyślnie wpatrywał się w sufit. Podniósł się powoli do pozycji siedzącej. Już nie był tak zdenerwowany jak po rozmowie z rodzicami; złość ustąpiła miejsca smutkowi. Tak jak zwykle bywało w tamtych momentach. Postanowił wziąć prysznic, aby się odświeżyć, ale też z nadzieją, że ciepła woda oraz mydło zmyją z niego wszelkie zmartwienia.
Z owiniętym ręcznikiem na biodrach wszedł do pokoju, bez namysłu podchodząc do okna, z którego widok rozpościerał się na podjazd, a zaraz miejsce, gdzie pracował nowy ogrodnik. Przyglądał się jego pewnym ruchom, kiedy przycinał przekwitnięte kwiaty, rzucając je do pojemnika stojącego obok. W tym, co robił, była także nutka gracji, która szczególnie przyciągnęła uwagę Liama. Stał niemal w bezruchu, obserwując młodego mężczyznę przy pracy. Wrócił myślami na ziemię dopiero, gdy ten chwycił pojemnik z suchymi kwiatami, po czym żwawym krokiem odszedł, znikając mu z pola widzenia.
Z westchnieniem rzucił ręcznik na łóżko, następnie ubrał się w pierwsze lepsze ubrania. Zaczesał dłonią wilgotne włosy do góry, siadając przy biurku, z którego szuflady wyjął szkicownik. Musiał czymś zająć swoje myśli, a praca nad nowym rysunkiem wydawała się do tego wręcz idealna. Wybrał odpowiedni ołówek, po czym zabrał się do roboty. Kreślenie nowych wzorów na papierze, mieszanie kolorów, tworząc z nich obrazy, zawsze mu pomagało w takich sytuacjach. W pełni oddawał się temu, co przenosił na papier, przez co nie dopuszczał do głosu szalejących myśli. Cieszył się, że miał w czymś ucieczkę.
⚘
Dzień był pochmurny, przez co nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na dwór. W ogóle nie miał chęci nawet ruszyć tyłka z łóżka. Oprócz ponurej pogody, to był dzień, w którym bez przerwy dźwięczały mu w uszach słowa rodziców, iż powinien się w końcu czymś zająć. Jeśli tamtego dnia miały ocenić swoje samopoczucie w skali od jeden do dziesięciu, bez wahania powiedziałby minus dziesięć.
Co nie oznaczało jednak, że przez cały dzień się obijał. Siedział przy biurku, skrupulatnie sporządzając listę rzeczy, które mógłby robić w przyszłości. Do pewnego momentu szło mu dobrze. Czuł się nieco lepiej; że w końcu robił małe kroczki do przodu.
Wszystko szlag trafił, gdy pojawiała się myśl, iż w żadnej z tych rzeczy nie dałby sobie rady, a gdyby się do czegoś zabrał – już na początku by go to pokonało. Bezustannie tkwił w takim błędnym kole, którego nie potrafił przerwać.
– Pierdolę to – warknął do siebie, zgniatając kartkę i wyrzucając ją do kosza na śmieci. Pośpiesznie odłożył notes oraz długopisy na miejsce, po czym wyszedł z pokoju.
Powolnym krokiem, z rękami schowanymi w kieszeniach, krążył po korytarzach rezydencji bez celu. Oprócz służby, był sam w wielkim domu. Podszedł do okna, z którego miał widok na ogród za domem. Między ozdobnymi krzewami dostrzegł Zayna – tak miał na imię ich nowy ogrodnik, czego dowiedział się od Edgara – podkaszającego trawę. Na uszach miał duże słuchawki chroniące przed hałasem, ubrany był jak zwykle w te same ogrodniczki, a na nich cienką, szarą kamizelkę. Prawie dwa tygodnie minęło od dnia, gdy zaczął pracować dla państwa Payne. Przez ten czas Liam nie miał jeszcze okazji do porozmawiania z nim osobiście, jednak nie narzekał. Zdecydowanie wolał ukradkiem podglądać go z okien rezydencji. Jedynie czasem Zayn obdarzał go zniewalającym uśmiechem, tylko raz się przywitali. Nigdy nie widział, żeby którykolwiek z ich ogrodników z takim uczuciem poświęcał się tej pracy, z subtelnością, może nawet z czcią.
– Co ciekawego tam zobaczyłeś? – usłyszał nagle głos za swoimi plecami, na co wzdrygnął się, odwracając gwałtownie. Edgar przyglądał mu się z ciekawością.
– Mamy... mamy bardzo ładny ogród – odchrząknął i podrapał się po policzku.
– Nigdy się tym nie przejmowałeś i podobno nie lubisz roślin – zauważył ze spokojem Edgar.
– Co nie oznacza, że nie mogło się to zmienić.
– Może to zasługa naszego nowego ogrodnika? Pan Malik świetnie sobie radzi.
– Może. – Wzruszył ramionami.
– Powinienem mu podziękować?
– Zdecydowanie. – Posłał mu uśmiech, klepiąc po ramieniu. Po czym wyminął starszego mężczyznę, aby zejść na dół.
Potrzebował spaceru oraz świeżego powietrza. Wyszedł na zewnątrz, od razu kierując się do bramy posesji. Szedł ze wzrokiem wbitym w asfalt drogi prowadzącej do posiadłości. Wsłuchując się w szum drzew dookoła, starał się wyciszyć szalejące myśli; te mało pozytywne oraz o młodym ogrodniku, które ku jego niekoniecznemu zadowoleniu, w ostatnich dniach nawiedzały go coraz częściej. Nie miał pojęcia, dlaczego o nim myślał. Miał nadzieję, że to minie, tak samo jak podły humor.
Gdy postanowił w końcu wrócić, przeszedł przez rezydencję, wychodząc tylnymi drzwiami do ogrodu. Usiadł na jednym z leżaków przy basenie, zamykając oczy. W pewnym momencie zorientował się, iż warkot silnika kosiarki umilkł, a zastąpił je szczęk metalowych grabi. Rozejrzał się i dostrzegł Zayna, który zagrabiał skoszoną trawę. Uniósł się, opierając się na łokciach. Przyglądał się mężczyźnie, który był pochłonięty przez pracę. Nucił coś pod nosem i poruszał się przy tym do rytmu piosenki. Liam nieświadomie uśmiechnął się na ten widok.
Nie wiedział, jak długo tak przyglądał się ogrodnikowi. Na pewno wystarczająco długo, aby zaczęło wyglądać to niepokojąco dla osób trzecich, zwłaszcza dla samego obserwowanego. Chciał odwrócić wzrok, gdy w tym momencie został przyłapany na gorącym uczynku. Mężczyzna odwrócił się, swój wzrok zatrzymując na Liamie, a uśmiech wpłynął na jego usta. Pomachał mu, na co Payne niepewnie odpowiedział na ten gest.
– Dobry – do jego uszu dotarł radosny głos ogrodnika. – Odpoczynek?
Liam, nie będąc pewien, co powiedział, skinął lekko głową. Założył okulary przeciwsłoneczne na głowę.
– Trzeba korzystać z pogody – ten mówił dalej. Zbliżył się do niego, aby nie musiał podnosić głosu. – Słyszałem, że pan Payne planuje przyjęcie.
– Tak, coś tam planuje – mruknął. Ledwo powstrzymywał grymas niezadowolenia na wspomnienie wczorajszej rozmowy z rodzicami.
– Nie wyglądasz, jakbyś jakoś szczególnie cieszył się z tego powodu – zauważył słusznie, na co Liam posłał mu krzywy uśmiech.
– Niekoniecznie.
– Cóż, mam nadzieję, że jednak będziesz bawił się świetnie, a ja muszę wracać do pracy. Miłego popołudnia! – rzucił radośnie na odchodne, po czym zniknął za krzewami róż.
Payne z powrotem nasunął okulary na nos i ułożył się wygodnie na leżaku.
⚘
Tygodnie mijały. Liam snuł się po rezydencji, starając się unikać rodziców na tyle, ile się dało, aby znów nie poruszali tematu jego przyszłości.
Na szczęście nie wracali do tego. Później przygotowania do bankietu pochłonęły ich na tyle, iż wydawałoby się, że zapomnieli o Liamie. On zaś trzymał się z daleka od przygotowań. Nie obchodziło go to. A sukcesu siostrze pogratulował już dawno. Osobiście. Jego egzystencję w tym czasie urozmaicały mu spotkania z Marienne, szkicowanie oraz ukradkowe podglądanie młodego ogrodnika. Przynajmniej tak mu się wydawało, iż to było ukradkowe.
W końcu nadszedł wyczekiwany przez wszystkich (pomijając Liama) dzień przyjęcia zorganizowanego dla Ruth Payne. Rezydencja zmieniła się w wystawną salę bankietowa wypełnioną mnóstwem gości. Kelnerzy w eleganckich uniformach lawirowali między nimi z tacami zapełnionymi kieliszkami z szampanem. Poczęstował się jednym, czując, że tego wieczoru przydałaby mu się choć odrobina alkoholu. Z jednej strony przytłaczał go ten tłum, wszystkie drogie dekoracje, lecz z drugiej strony to było coś, czego potrzebował.
Popijając szampana, przechadzał się między gośćmi, witał się z nimi. Z niektórymi zatrzymał się na krótką pogawędkę, podczas której musiał słuchać, jaka to jego siostra nie była zdolna oraz zaradna. A także znosić pytania, o to, co on dalej planował, czego szczerze nienawidził. Wymuszał więc najlepszy uśmiech i odpowiadał pierwsze, co przyszło mu na myśl, ale też coś, co nie sprawiłby, iż jego rozmówca pomyślałby o nim „nieudacznik", lecz wiedział, że prawdopodobnie większość osób takie właśnie miała o nim zdanie.
Przy stole z przekąskami dostrzegł Marienne. Niespiesznym krokiem podążył w tamtym kierunku.
– Dobry wieczór – formalne przywitanie, na wypadek gdyby w pobliżu znalazły się uszy, które usłyszałyby coś, czego nie powinny.
– Dobry wieczór. – Kobieta posłała mu uprzejmy uśmiech przeznaczony tylko dla osób, z którymi wiązały ją sprawy zawodowe. I nic poza tym.
– Jak się bawisz?
– Tak jak na każdym takim przyjęciu. – Wzruszyła ramionami, nakłądając na talerz kilka przekąsek.
Rozmawiali jeszcze krótką chwilę; stali w bezpiecznej odległości, zważali na wypowiadane słowa. Niby zwykła rozmowa, jednak Marienne pozostawała czujna. Liam również. Uwielbiała swoją pracę i za wszelką cenę nie chciała jej stracić. Przynajmniej nie w taki sposób. Czym mogłaby, oprócz wroga, przyprawić się o kłopoty. To wciąż był Geoff Payne – wpływowy biznesmen, który trzymał w garści całą Wielką Brytanię. A Marienne Castilon była natomiast zwykłym szaraczkiem, który w dodatku wdał się w romans z synem Geoffa Payne'a.
– Zobaczymy się później? – zapytał.
– Nie wiem – odpowiedziała krótko. Jedna z jej znajomych zaczepiła Marienne, a ta zaangażowała się w rozmowę z nią, więc Liam cicho oddalił się od nich.
Przez następne dwie godziny błądził między gośćmi w towarzystwie kieliszka szampana, czasem zatrzymując się na rozmowę. W pewnym momencie zdecydował się wyjść na zewnątrz. Potrzebował nieco świeżego powietrza. Musiał przyznać sam przed sobą, że odrobinę drażniła go ta cała inicjatywa bankietu dla jego siostry. Albo nie tyle co drażniła, a powoli zaczynała zżrerać go zazdrość, gdyż inni bez wahania wiedzieli, w jakim chcieli iść kierunku. Tylko nie on. On nadal był w kropce i mógł jedynie przyglądać się jak inni odnosili sukcesy, ich życie dokądś zmierzało.
– Nad czym tak rozmyślasz w samotności? – wzdrygnął się na czyjś głos. Obok niego, oczywiście w bezpiecznej odległości, stanęła Marienne.
– Potrzebowałem się przewietrzyć.
– Może się przejdziemy?
– Jasne. Za stajniami? – W odpowiedzi otrzymał twierdzące skinienie.
Minęła go, niby przypadkiem muskając jego dłoń opuszkami palców, jednocześnie pilnując, aby ten gest pozostał niezauważony. Obserwował ją, gdy podążając żwirową alejką powoli znikała w ciemności i oddalała się od gwaru przyjęcia. Odczekał chwilę, po czym on skierował się tą samą drogą co kobieta.
Niedługo później mogli stanąć twarzą w twarz otoczeni mrokiem, z dala od ciekawskich, niebezpiecznych spojrzeń. Zbliżył się do niej, powoli ujął jej smukłą twarz w dłonie, łącząc ich usta. To było powolne, nienachalne. Nie potrzebowali słów, one mogły poczekać. Marienne jeszcze bardziej zmniejszyła odległość między nimi, więc teraz stykali się ciałami. Objęła go w pasie.
Po chwili Marienne odsunęła się od niego, z lekkim uśmiechem ocierając kącik ust kciukiem.
– Jak ci się podoba przyjęcie? – zagaił.
– Typowe przyjęcie u Payne'ów – odparła rozbawiona ze wzruszeniem ramion.
Liam nie mógł powstrzymać śmiechu na jej odpowiedź.
– Do znudzenia. Dlaczego tu jesteś? – zapytał, nie kryjąc zaciekawienia.
– Jestem sekretarką twojego ojca. Dla Ruth też nie jestem wcale obca. I... możliwe, że odrobinę przyczyniłam się do sukcesu jej przedsięwzięcia.
– Co? – Odsunął się od niej jak oparzony. – Pomagałaś jej?
– Odrobinę. Bezinteresowna pomoc.
– Czyli to z nią byłaś, gdy nie mogłaś się spotkać?
– Nie myśl, że mam aż tak nudne życie, Payne, i urozmaica mi je jedynie seks z tobą.
– Jesteś niemożliwa.
Kobieta tylko uśmiechnęła się na jego słowa, po czym złapała za kołnierz koszuli, przyciągając do ponownego pocałunku.
– Co wy tu robicie?
Jak oparzeni odskoczyli od siebie, słysząc czyjś głos.
– A ty? – odparował Liam w stronę nowego ogrodnika, który przyglądał im się z zaciekawieniem. Serce waliło mu w piersi, jakby mogło w każdej chwili wyskoczyć.
– Wyszedłem się przejść.
– My też – głos miał spokojny, chociaż wewnątrz był od tego daleki.
– Super. Korzystajcie z ciepłej nocy. – Posłał im ciepły uśmiech, po czym zostawił Liama i Marienne samych.
Kobieta dopiero teraz dała znak o swojej obecności, wypuszczając głośno powietrze. Schowała twarz w dłoniach.
Pierwszą myślą Liama było to, że poszedł przekazać Geoffowi, co jego syn wyprawia z jego sekretarką. Marienne chyba pomyślała o tym samym, co mógł wyczytać z jej twarzy, gdy spojrzała na niego.
– Nie dam rady tak więcej. Musimy to skończyć – powiedziała bez wahania.
– Słucham?
– Dobrze słyszałeś. Trzeba to zakończyć, zanim wymknie się spod kontroli.
– Do tej pory szło nam świetnie, dlaczego teraz ma coś pójść nie tak?
Kpiący uśmiech wstąpił na jej usta, wskazując ręką kierunek, w którym odszedł młody ogrodnik.
– Świetnie? To nazywasz świetnie? Świetnie, że za chwilę może wszystko wypaplać twojemu ojcu? Jestem pewna, że nie tylko mi dostanie się po dupie.
– Uspokój się! – podniósł głos.
– Uspokój się? Cholera jasna, czy zdajesz sobie sprawę, co ryzykujemy?
– Więc dlaczego wdałaś się w romans z synem swojego szefa? – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Kobieta jedynie uśmiechnęła się sucho na jego atak. Oblizała usta i potarła palcami czoło.
– Teraz zwalasz całą winę na mnie, tak? O nie, Liam. Tak nie będzie. Koniec. Finito. Pora się otrząsnąć i zakończyć tę dziecinadę.
Nie mógł się powstrzymać, parskając śmiechem.
– Teraz nazywasz to dziecinadą? Okej, niech będzie, pani dojrzała.
– Nie zachowuj się jak dziecko i przyjmij do wiadomości, że to kiedyś musiało się skończyć. Najwidoczniej nadeszła już ta pora. Chyba nie sądzisz, że trwałoby to wiecznie?
– Aż tak głupi nie jestem. – Przewrócił oczami.
– Więc myślę, że poradzisz sobie beze mnie. Żegnaj, Liam – to były ostatnie słowa, które do niego wypowiedziała. Posłała mu lekki uśmiech, tym razem był on szczery, po czym z gracją odwróciła się, wracając ścieżką do rezydencji, a żwir chrzęścił pod jej stopami.
Stał nieruchomo, wpatrując w oddalającą się sylwetkę kobiety. Nie docierało do niego, co przed chwilą miało miejsce. Wydawało mu się, jakby to był dziwny sen, lecz tak nie było. Nowa rzeczywistość, w której się znalazł, powoli zaczynała go przytłaczać. Teraz właściwie został sam. Oprócz sióstr nie miał nikogo, a ich nie chciał zadręczać własnymi rozterkami, zwłaszcza gdy obie coś już osiągnęły w życiu. To nie tak, że był chętny, aby uzewnętrzniać wszelkie swoje zmartwienia. Jednak czuł się lepiej, gdy miał kogoś do towarzystwa spoza rodziny. Bo rodzina to jednak rodzina.
Minęła chwila, zanim od początku to wszystko przetrawił. Przeklął siarczyście, gdy z całej siły kopnął w beczkę z wodą stojącą za nim, a tępy ból rozszedł się po jego ciele. Zacisnął szczękę, przeczesując włosy w nerwowym geście.
Minęła chwila, zanim postanowił wrócić do centrum zamieszania. Na tarasie zobaczył stojącą Ruth, więc dołączył do niej.
– Jak przyjęcie? – podjął.
– Sam wiesz, rodzice jak zawsze przesadzają. Wolałabym, żeby tego przyjęcia nie było. – Zaśmiała się cicho. – Ale doceniam. A co u ciebie?
– Bez zmian. – Niezobowiązująco wzruszył ramionami. – Prawdopodobnie zostanie tak jeszcze długo.
– Chryste, Liam. Kopnęłabym cię teraz w tyłek za to, ale ludzie patrzą.
– Może w końcu propozycje tego, co mógłbym robić w życiu i mi by to odpowiadało, zasypią mnie, że nie będę mógł się z nich wygrzebać.
– Marudzisz. Mogę cię o coś zapytać? – Skierowala swoje uważne spojrzenie na brata, a jemu momentalnie serce podeszło do gardła, wracając pamięcią do sytuacji z Marienne za stajniami.
– Okej...
– Może chciałbyś pracować przez jakiś czas u mnie?
Zamrugał, wpatrując się w nią tępo. Przygotował się na opieprz za wchodzenie w jakieś bliskie relacje z pracownikami jego ojca, a tak się nie stało.
– Nie! – wykrzyknął od razu, gdy tylko odzyskał zdolność racjonalnego myślenia. – Nie. Nie ma mowy.
– Dlaczego?
– Bo to ty, twoja firma.
– A co w tym złego?
– Jakkolwiek to zabrzmi, ale nie chcę pracować dla żadnego z was. Dziwnie bym się z tym czuł.
Wpatrywała się w niego chwilę bez słowa.
– Jak uważasz – odrzekła w końcu. – Twoja sprawa. Trzymam za ciebie kciuki, braciszku. – Potarła pocieszająco jego ramię, posyłając mu przy tym ciepły uśmiech.
⚘
W życiu by nie pomyślał, że to zrobi. Ale jednak zrobił.
Od dnia bankietu ani razu nie spotkał się z Mariennie, a ona nie dała mu żadnego znaku życia. Teraz jego życie nieco się zmieniło, a mianowicie z grafiku wypadły mu spotkania z Castilon. Brak znajomych zaczynał coraz bardziej mu doskwierać. Znajomości zawarte podczas nauki w szkole spieprzył na własne życzenie. Z innymi osobami, które poznawał, nie potrafił wejść w bliższą relację. Coś mu ciągle nie pasowało. Za imprezami nie przepadał. Czasami czuł się sam jak palec, mimo że był otoczony mnóstwem osób.
Pewnego dnia, gdy wybrał się na spacer, zaczepił go Zayn. Rozmawiali przez chwilę, co ostatnio zdarzało im się dość często. Aż w końcu Liam wypalił:
– Może miałbyś ochotę kiedyś ze mną wyjść na kawę czy coś...?
Zayn przez chwilę z ciekawością przyglądał mu się. Jego usta wykrzywiły się w chytrym uśmieszku.
– Twoja sekretna kochanka cię opuściła, więc szukasz osoby do towarzystwa? Widzę, że szczególnie ciągnie cię do pracowników swojego ojca.
– Co? Nie! Dobra, zapomnij. – Machnął ręką lekko speszony.
– A może mam ochotę akurat zastąpić miejsce tej pani – stwierdził, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Liam rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, na co Zayn uniósł ręce w geście poddania.
– Mam czas w niedzielę. Pasuje? – zaproponował ogrodnik.
– Jak najbardziej. – Uśmiechnął się lekko.
– W takim razie do zobaczenia. Praca wzywa. – Bezradnie wzruszył ramionami, po czym wrócił do swoich zajęć.
⚘
Im szybciej zbliżała się niedziela, tym bardziej Liam nie mógł się doczekać tego spotkania, choć z całej silnej woli nie chciał nawet tego przed sobą przyznać. Sobota dłużyła mu się niemiłosiernie. W niedzielę niemal odliczał minuty do spotkania.
Aż w końcu się doczekał.
Umówili się w kawiarni, którą wybrał Zayn. Oczywiście, aby nikt nie nabrał podejrzeń, nie jechali razem. Zayn miał wyjść wcześniej niż Liam. Ten ze zniecierpliwieniem, którego się wypierał, odczekał odpowiedni czas, po czym biegiem zszedł na dół, gdzie zatrzymał go Edgar.
– Dokąd lecisz taki wystrojony?
– Um... Mam coś do załatwienia – wymyślił naprędzce.
– Jasne – mężczyzna odpowiedział niezbyt przekonany.
Nie miał zamiaru się tłumaczyć, usprawiedliwiać, więc rzucił szybkie pożegnanie i opuścił dom. Usiadł za kierownicą swojego auta, odpalając silnik.
Gdy wszedł do lokalu, rozejrzał się, aby zlokalizować Zayna. Przyszło mu to nieco z trudem, ponieważ zawsze widywał go tylko w stroju roboczym. Kiedy skrzyżował z nim spojrzenia, zaschło mu w ustach na widok ogrodnika. Miał na sobie koszulkę z nadrukiem jakichś komiksowych superbohaterów, a na niej skórzaną kurtkę. Czarne włosy, zwykle przyklapnięte przez czapkę z daszkiem, która była nieodłącznym elementem jego roboczego uniformu, wystylizował na żelu, zaczesując je do góry. Liam za wszelką cenę nie chciał pomyśleć, że mężczyzna czekający na niego przy stoliku wyglądał gorąco.
Niepewnym krokiem ruszył w kierunku Zayna, po czym zajął miejsce naprzeciwko.
– Cześć – przywitał się Zayn, na co on odpowiedział tym samym. – Nic nie zamówiłem, bo nie wiedziałem, co lubisz... – zaczął tłumaczyć, na co Liam jedynie machnął ręką.
– W porządku, nic się przecież nie dzieje.
– Na co masz ochotę?
Po chwili zastanowienia wybrał herbatę owocową oraz ciasto z kremem, a ogrodnik złożył zamówienie. W tym czasie Liam rozejrzał się po przytulnym wnętrzu kawiarni. Oprócz nich znajdowała się tam jeszcze para kobiet na oko około pięćdziesiątki i nastolatka wpatrzona w ekran swojego laptopa. W powietrzu unosił się delikatny zapach świeżo zaparzonej kawy, a do uszu docierała grająca cicho muzyka. Na pewno z chęcią tu kiedyś wróci. Na pierwszy rzut oka było to miejsce idealne, aby wyciszyć się po na przykład rozmowie z rodzicami dotyczącej wiadomo czego. Albo chociażby oderwać się od jego codziennego życia w rezydencji, gdzie ciągle mógł natknął się na Edgara lub kogoś ze służby.
– Co słychać? – zapytał jego towarzysz, gdy wrócił do stolika.
– Bez zmian – odpowiedział bez wdawania się w szczegóły, co wydawało mu się bezsensowne, bo kto by chciał słuchać jego biadolenia o sobie? – A u ciebie?
– W porządku. Nie mogę narzekać, mam gdzie mieszkać, co włożyć do ust dobrą pracę – wymieniał. – No i teraz siedzę w kawiarni z synem mojego szefa, czego się nigdy nie spodziewałem, chociaż myślałem o tym nie raz – powiedziawszy to, wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Liam poczuł, że rumieniec pokrywał jego policzki. Nie wiedział, jak to skomentować. Na jego szczęście kelnerka przyniosła ich zamówienia, za co jej podziękował.
– Pyszne – skomentował więc, gdy spróbował kawałek ciasta.
– Lubię tę kawiarnię – odparł Zayn. – A ty masz jakiś swój ulubiony lokal?
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie przepadam za takimi miejscami.
– Dlaczego? – dopytywał.
– Tak jakoś – odpowiedział zdawkowo, wzruszając ramionami. – Nie lubię i tyle. Przepraszam, że cię zawiodłem i nie dostaniesz fascynującej opowieści o tym, jak to Liam Payne zaczął pałać niechęcią do wszelkich lokali gastronomicznych.
Zayn zaśmiał się cicho.
– Okej, rozumiem.
W ciszy spożyli swoje słodkości, obserwując przy tym otoczenie. Liam odsunął pusty talerzyk po ciastku, chwycił filiżankę z herbatą. Wpatrywał się w widok ulicy za oknem, popijając napar.
– Mało rozmowny jesteś dzisiaj – zauważył Zayn, po czym od razu zapytał: – Zajmujesz się czymś?
Liam pokręcił głową, odstawiając kubek.
– Nie. Chyba że liczy się siedzenie na tyłku i użalanie się nad sobą, że do niczego się nie nadaje.
– Musi być coś, w czym chociaż trochę jesteś dobry.
Seks, cisnęło mu się na usta, lecz powstrzymał się, ponownie unosząc kubek.
– Może masz rację. Tylko jakoś nie mogę tego znaleźć – westchnął.
– Daj sobie czas.
– A co z tobą? Latasz z grabiami, łopatami, kosisz trawnik mojego ojca. To jest coś, co chciałbyś robić w życiu? Przepraszam, wiem, że zabrzmiało trochę wrednie... – zaczął się tłumaczyć, ale Zayn przerwał mu machnięciem ręki.
– Daruj sobie. I najwidoczniej cię zaskoczę, bo tak, to jest to, co chciałbym robić w życiu. Lubię rośliny, interesuje mnie to, lubię je pielęgnować, więc ta praca to właściwie spełnienie moich marzeń. Chociaż przyznam szczerze, w liceum nawet przez myśl by mi nie przeszło, że kiedyś będę pracować dla kogoś takiego jak Geoff Payne. Na studiach, gdy zderzyłem się z rzeczywistością w moim zawodzie, miałem nadzieję, że znajdę taką pracę, żebym miał się z czego utrzymać. A tu trafiła się taka okazja.
– Cieszę się, że ci się udało.
– Prędzej czy później też sobie coś znajdziesz.
– Muszę. – Wzruszył ramionami. – Ale nie rozmawiajmy już o tym. – Chciał jak najszybciej uciąć temat. – Powiedz mi coś więcej o sobie.
– A co byś chciał wiedzieć?
– Masz rodzeństwo?
Liam w duchu ucieszył się, iż udało im się zejść z tematu ich karier.
Dowiedział się, że Zayn miał trójkę sióstr – Doniya, najstarsza, oraz dwie młodsze, Waliyha i Safaa. Pochodził z Bradford, do Londynu przeniósł się na studia. Zanim wyjechał, obiecywał, że wróci, jednak gdy zasmakował życia w większym mieście, zdecydował się zostać. Jego rodzice oczywiście nie byli zachwyceni decyzją syna, ale uszanowali ją. Sam przyznał, że czasem tęsknił za swoim rodzinnym miastem, lecz nie na tyle, aby wrócić tam na stałe. Wystarczały mu te kilka dni, kiedy jechał odwiedzić bliskich. W Londynie poznał nowych znajomych, przyjaciół, przyzwyczaił się do zgiełku, mimo że wciąż za nim nie przepadał, zadomowił się. Czuł, że to było jego miejsce.
– Teraz twoja kolej – odrzekł Zayn. – Opowiadaj.
– O mnie już chyba wszystko wiesz.
– Wolałbym usłyszeć to z twoich ust i skonfrontować to, z tym, co prawdopodobnie wiem.
Payne westchnął cicho, rozpoczynając mówić o swoim dzieciństwie spędzonym właśnie w tej rezydencji. Gdy zaczął wspominać, dopiero teraz uświadomił sobie smutną prawdę, iż więcej czasu spędził ze służbą, opiekunami niż z własnymi rodzicami. Powiedział Zaynowi, co działo się u jego sióstr oraz innych aspektach bycia synem Geoffa Payne'a. Nie rozwodził się zbytnio, aby nie zanudzić ogrodnika na śmierć, mimo że wydawał się zaciekawiony tym, co mówił.
Do kawiarni weszło starsze prawdopodobnie małżeństwo, stwierdzając po tym, w jaki sposób się wobec siebie zachowywało i odnosili. Zajęli stolik obok, a po złożeniu zamówienia rozpoczęli dość głośną dyskusję o filmach, które teraz wychodzą. Trudno było nie słuchać. Zayn i Liam podłapali temat.
Nawet nie wiedzieli, kiedy upłynęły trzy godziny, które spędzili na miłej rozmowie. W międzyczasie domówili sobie sok. Zanim wyszli, uregulowali rachunek, po czym opuścili lokal, rozchodząc się do swoich aut.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top