6_
— Pomóc ci? — sapnął Janek, znów wyciągając ku mężczyźnie dłonie, jednak nie dotykając go.
Ten przymknął oczy i po chwili znowu je otworzył, jakby mrugając w zwolnionym tempie.
— Wszystko jest dobrze — zaprzeczył.
— Na pewno?
Krzyś wziął głęboki wdech, zimne powietrze połaskotało go w nos. Znał tego chłopaka. To był Janek z naprzeciwka. Nigdy nie byli tak blisko. Nigdy nie widział, że miał blade piegi i jakiego naprawdę koloru miał oczy. Jak świeciły niby szklane kulki lub łzy, lecz tych teraz nie mógłby rozpoznać sam będąc na granicy rozpaczy. Wtedy to mogłyby być jego łzy. Świat tonąłby w światłach.
Nie wiedział, jak drobny jest Janek. Chwycił mimowolnie wyciągniętą ku niemu bladą dłoń, która łapała ostre cienie, rzeźbiąc ją w świetle ulicznych lamp. Dotknął palców i ich opuszków, czując na nich miękkie i twarde elementy, a potem przestał widzieć cokolwiek i jego ręka mocno chwyciła za nadgarstek Janka. Nogi chyba mu się poplątały, ale przecież nie szedł.
— Zaprowadzę cię — usłyszał wprost przy swoim uchu.
Otworzył oczy. Opierał się czołem o obojczyk chłopaka, faktycznie się potknął.
— Muszę wrócić do domu — mruknął i znów nabrał więcej powietrza w płuca. Nie czuł się najlepiej.
Janek pachniał potem, płynem do dezynfekcji i miodem. Potem Krzyś nie zauważał już nic, dopóki Janek nie dowlókł go do kamienicy.
Menadżer i tak miał go dość na dziś, nawet nie słuchał wyjaśnień. Machnął rękom w stronę słaniającego się Krzysia, który mamrotał do wywróconego (jego sprawka) krzesła o świetle i świetle i tym, jak światło...
— Masz klucze? — zapytał Janek, gdy w końcu udało im się dotrzeć do celu.
Krzyś wsadził rękę do kieszeni, ale natrafił w niej tylko na paczkę fajek. Słaba tekturka została rozerwana w którymś momencie nocy, gdy nerwowo szarpał za nią z ręką uwięzioną w kieszeni.
— Już szukam, tylko zapalę — powiedział, ostatnie słowa wypowiadając już z fajką w ustach.
Oparł się plecami o wilgotną, chłodną ścianę wnęki i otworzył zapalniczkę. Janek zobaczył jego twarz wyłaniającą się z cienia i znów w nim zanurzającą, gdy trzasnął metalowy zatrzask zapalniczki.
— Długo tam pracujesz? — zapytał mężczyzna, gdy wypuścił dym na wolność.
— Już chyba lepiej się czujesz.
Zapadła cisza. Papieros powoli wypalał się, a popiół opadał w miejsce, na które żadne z nich nie patrzyło. Czuł się lepiej.
— Znam twoją ciocię, wiesz? — zagadnął Krzyś.
— Skąd?
— Uczyła mnie biologii.
Janek pokiwał głową. Ręce miał schowane za plecami, obolałe z zimna i wysiłku jakim było przytarganie Krzysia kilometr przez plac i ulicę, na której mieszkali. W końcu skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i podskoczył parę razy, nie mogąc wytrzymać w bezruchu.
— Zimno ci?
— Cholernie.
— Przepraszam, wejdziesz?
Zgniótł niedopałek butem i w końcu odnalazł klucze w drugiej kieszeni. Janek zawahał się.
— Nie dasz rady po schodach — powiedział, nie zadając tak naprawdę pytania.
Drzwi stęknęły, otwierając się i Krzyś wepchnął się ociężale do hallu.
— Na czworaka dam.
Janek zaśmiał się i wszedł za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top