15
Janek naprawdę nie wiedział już, co się dzieje. Co jeśli to wszystko mu się przyśniło? I nie istniało tak, jak o tym myślał? W jego myślach nie było przecinków, ani pauz, ani dywizów - nie znał tam nawet żadnych nazw - żadne słowa nie miały brzmienia, barwy, znaczenia...
Tak, Janek miewał już problemy z przyczepnością do planety Ziemia i postrzeganiem rzeczywistości w sposób akceptowany przez dominujący gatunek rozumiejących, przynajmniej ich większości. Wszystko tak tutaj działało.
Często na imprezach nie umiał stracić kontroli, w momentach, gdy naprawdę chciał jej nie posiadać i rzucić się komuś na szyję - nie mógł tego zrobić. Może to i dobrze, to zresztą powinno być zachowanie każdego człowieka z moralnymi zasadami - nie wszystko sprowadza się do napięcia seksualnego i jego wyładowania na osobie, która zna twoje imię, albo chociaż złapała z tobą kontakt wzrokowy na minimum kilka milisekund - inaczej kilka części sekundy, tłumaczył sobie Janek.
Siedział obecnie spokojnie, zupełnie niczemu winien oprócz myśli, a raczej tworów swojego mózgu i podświadomości, do której spadały jak śmieci, jak mokre ręczniki papierowe, w które wytarła ręce jego świadomość i wrzuciła do wlotu oznaczonego jako śmieci, odpadki - teraz cały system rozpoznania i selekcji szlak trafił. Powódź, zalanie, przegrzanie, wyładowanie elektryczne, choć w odczuciu Janka, równie dobrze mógł wymiotować teraz na chodnik między swoje trampkami, to wszystko naraz, w jednym wybuchu...
Każdy zasługiwał na szczęście i dobre zakończenie w opinii Janka - tym kierował się w życiu, ale naprawdę w tym momencie...
— Ty też mnie pocałowałeś.
— Tak.
Krzyś usiadł i poklepał miejsce obok siebie. Obiad był naszykowany. Tak przyziemne zjawisko jak wspólny posiłek. Tysiące myśli w głowie Janka, ani kęsa w żołądku.
— Smacznego.
— Na pewno będzie pyszne.
— Pocałowałem cię z samolubnego i prostego powodu — od dawna chciałem to zrobić.
Makaron w ich buziach, więc i przerwa. Naprawdę Jankowi smakowało, zresztą nie mogło być inaczej.
— Dlaczego nie zrobiłeś tego pierwszy?
Krzyś wzruszył ramionami i kontynuował jedzenie. W końcu powiedział:
— Jesteś młodszy ode mnie o kilka lat. I wydajesz się...
Przerwał i nie chciał go obrazić, ale Janek wiedział.
— Zagubiony?
Kącik ust Krzysia uniósł się, miał sos na brzegu ich kącika. Janek zaśmiał się cicho i starł palcem sos. Oblizał palec.
— To nie "Tamte dni, tamte noce" — skwitował to Krzyś.
Janek prawie wypluł makaron. Przełknął i już bezpiecznie okrzyknął:
— Jemy!
Krzyś zaśmiał się najszerzej i najdonośniej jak do tej pory. Dźwięk czysty jak słońce wychodzące zza chmur po deszczu.
— Nie widziałem filmu, ale czytałem książkę w oryginale i zakończenie bardzo mi się podobało. Bardzo realistyczne. — Wyznaje Krzyś.
Zawsze zdawał się Jankowi fanem literatury. Jego mieszkanie nie było zasypane książkami, ale były widocznie obecne w tej przestrzeni. Najwidoczniej najwięcej książek wypożyczał.
— Jak my?
Janek nie miał zamiaru, żeby to zabrzmiało tak, jakby byli razem i już zaczynał machać rękami, żeby się poprawić, ale Krzyś złapał jego dłoń, którą trzymał widelec.
— Wydłubiesz komuś oko. Nie martw się, tamto zakończenie nawet nie zbliża się do tego, jakie będzie nasze.
— Bo jest prawdziwe?
— Bo... — natychmiast przerwał, zanim powiedział to, co przyszło mu na myśl.
Janek uniósł brwi, ale widział po napięciu w Krzysiu, że nie dowie się nigdy, jaka miała paść odpowiedź.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top