13_
Nagle uwierzył w siebie. Czy to było możliwe? Ten przypływ odwagi musiał mieć później jakąś cenę, lecz w tym momencie był gotów ponieść konsekwencje.
Padał deszcz, więc osłonił swój szkicownik ramieniem i przebiegł szybko na drugą stronę ulicy. Krzyś dojrzał go z balkonu, jako że stał na nim właśnie, ukazany pochmurnym niebiosom i ich kaprysom.
Krople wody spływały po kręconych, ciemnych włosach i zeskakiwały na ubrania, podłogę, kiedy otwierał Jankowi drzwi do swojego mieszkania. Jego sylwetka zawisła we framudze jak na żyrandolu i cały zakiwał się, pochylając. Wyglądał, jakby upadał, jednak to nie był jeszcze czas pozbawienia go anielskich skrzydeł. Janek miał zamiar zrobić to dopiero za chwilę.
— Chcę ci coś pokazać — powiedział i został wpuszczony do środka.
— Coś się stało?
Miał odwagę. Jeszcze przed chwilą miał odwagę i w to wierzył, bo mimo rozpoczynającego się biegu paniki przez całe jego ciało, usiadł na kuchennym krześle i w szarym świetle popołudnia położył zeszyt na blacie.
Odwrócił się gwałtownie i chwycił spojrzenie Krzysia. Mężczyzna dalej był w delirium deszczu, któremu się oddał, mimo że gdy wyszedł zapalić, jeszcze nie padało. Do połowy wypalony papieros mókł w popielniczce, czekając aż deszcz pozbawi go przydatności, racji istnienia.
— Chodź tu — Janek nigdy nie wydał mu takiego rozkazu, jednak ten gorzki smak braku kontroli nad własnym głosem teraz mu się wyjątkowo spodobał.
Krzyś usiadł i oparł ramię na drewnianym blacie pełnym wcięć i drzazg, odbarwień. W każdym swoim ruchu i mimice ukazywał się jak rzeźba wyjęta spod ręki mistrza. Idealna fuzja między ostrością i delikatnością.
Jaki on jest piękny, pomyślał Janek. To właśnie moment w którym zobaczył Krzysia na balkonie, był tym, który dał mu odwagę.
— Chciałem ci pokazać moje rysunki.
Krzyś natychmiast się ożywił. Jego oczy ukazały się pełniejsze, ciemniejsze jeszcze niż jego włosy i wrócił na ziemię. Nie szybował już z nieznanym sobie podmuchem, nie wędrował daleko stąd.
Jankowi trzęsły się ręce, gdy otwierał szkicownik. Pokazywał mu, jak go widział. Wszystkie swoje akty zbrodni, gdy nie znał jeszcze Krzysia i później coraz mniejsza obsesja cielesną postacią. Teraz poznawanym i pięknym w samym byciu człowiekiem.
— Przepraszam — powiedział nagle Janek i przerwał, strony opadły na jego drżące palce.
— Nie rozumiem.
Krzyś wpatrywał się natarczywie w jego profil.
— Rysowałem cię bez zgody.
— Nie przeszkadza mi to, bardzo mi miło — uśmiechnął się nawet lekko, gdy to mówił. — Jeśli chcesz...
Janek chwycił jego dłoń i szkicowanik z szelestem się zamknął. Teraz patrzyli sobie w oczy. Janek nie uciekał.
— Nie mogę cię już rysować. Właśnie dlatego że ci to nie przeszkadza.
Janek nigdy w całym swoim życiu nie był tak odważny.
Gdy był w przedszkolu, pozwalał dzieciom zabierać swoje zabawki.
Zawsze słuchał poleceń i sprzątał swój pokój, pomagał mamie, odrabiał zadania, choć nie potrafił wykonać wielu rzeczy i dostawał kiepskie oceny.
Był samotny w gimnazjum i jeszcze bardziej zagubiony w liceum, gdy nikt nie chciał z nim rozmawiać, a on nie umiał się przemóc i dalej toczyć walki o zauważenie. Tego samego spodziewał się, gdyby zdecydował się na studia. Zawsze sam.
Skrupulatnie odczytywał komentarze pod swoimi komiksami i często wprowadzał proponowane zmiany, bo wydawało mu się, że wszystko było jego błędem. Że nie wystarcza.
Ale teraz patrzył w oczy Krzysia bez krztyny lęku i trzymał mocno jego dłoń — wiedział, czego chce.
— To nie są dla mnie tylko rysunki. To wszystko co jest dla mnie najważniejsze. Ale teraz jest coś jeszcze ważniejszego i nie pozwolę, byś dłużej tego nie widział.
I wtedy go pocałował, by Krzyś wiedział, o czym, o kim mówi Janek tak naprawdę.
— Przepraszam — natychmiast powiedział i odsunął się, już miał wstać z krzesła, gdy Krzyś znów przysunął usta do tych należących do drugiego mężczyzny.
Najdelikatniej jak tylko potrafił, bo nigdy tego nie robił w ten sposób, również go pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top