Cz.7 Nieistniejący koniec

-Już...jesteśmy?- Zapytała Frisk leżąca na dłoniach Asgore'a.
-Tak... Więc co chcesz zrobić?-Zapytał kładąc dziewczynkę na podłodze.
-Król może wyjść. A ja zrobię resztę...Znaczy spróbuję...-
Mężczyzna wyszedł, a dziewczynka została sama.

Mała przeczołgała się do bariery i usiadła przy niej.
-Błagam...pomóż...J...Ja nie wiem...co mam zrobić...-wymamrotała skulając się.
-Wszyscy...we mnie wierzą...Nawet...Sans...-

W końcu to uczucie...
Frisk czuła się jak gdyby jej ciało było pochłaniane przez tysiące dusz...I ta oślepiająca biel, która ogarniała całe pole widzenia.
Chwilę póżniej czerwień, i prochy potworów, a nawet ich szczątki.
Biel.
Była taka lekka, unosząca się w pokoju, gdzie wszystko miało się zmienić...
-Wstawaj. Heh, chyba że nie możesz.-Dobiegł głos zza jej pleców.
Frisk podniosła się z wielkim ułatwieniem, i otworzyła oczy.
Właśnie. Brak kwiatów. Nigdzie. Ręce i nogi są teraz takie proste w chodzeniu, już nie czuje obciążenia.
-Fajne uczucie, nie? Ma tak zostać? To zróbmy układ.- Powiedziała brązowowłosa dziewczynka z dużymi i czerwonymi oczami...Które patrzyły prosto na duszę Frisk.
-Kim jesteś? I co najważniejsze... To jaki układ?- zapytała delikatnie.
-Ah...Nazywam się Chara, mów mi tak, ok? Zamieńmy się miejscami. Ty będziesz duchem, a ja człowiekiem. Inaczej...chcę twojej duszy. Wtedy też bariera nie zostanie zniszczona, a ty będziesz żyć bezboleśnie. Jeżeli nie, to będę zmuszona zabijać cię w kółko i kółko...Póki nie będziesz widzieć sensu życia... I inni będą woli.- "Chara" tłumaczyła każde słowo bardzo dokładnie i była pewna siebie, bo wiedziała co Frisk wybierze.
-...Nie...-Wymamrotała, prawie niesłyszalnie Frisk.
-Nie? No cóż... Cóż na nieporozumienie...- Wszystko się stało...Czarne. A z oczu Chary zaczęła płynąć czarna substancja.
-O D  K I E D Y  T O  T Y  B Y Ł A Ś  W  K O N T R O L I ?-

Przerażający pisk przeszedł przez skronie Frisk, której zaczęło się kręcić w głowię. Gdy upadła na podłogę, jej drugie i prawdziwe "ja", to przeklęte.
Z jej zasłoniętych oczu zleciały strumyki krwi spływające na zabarwiającą się kurtkę Sans'a. Kwiatów było o wiele więcej, zasłaniając stopy i szyję, jej głowę zdobił nieściągalny wianek, jej opuszki palców w obu dłoniach, były jedyne jako widoczne u czterech kończyn.
Kwiaty tak ściskały ciało Frisk, że w niektórych miejscach rozrywały skórę małej, sprawiając jej niewyobrażalny ból przy poruszaniu.

Dotknęła z trudem bariery, która powoli wsysała jej dłoń, nie spodziewała się tego.
Jej dłoń była wciągana coraz głębiej i głębiej... Chwilę póżniej jej noga, i druga... Innym słowem, jej dusza zostawała coraz bardziej wsysana, a ona nie mogła tego powstrzymać.
Przed kompletnym wessaniem duszy... Frisk poprośiła o pomoc.
...
Ktoś to usłyszał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top