Cz.4 Pomoc

Sans obudził się w swojej budce, w waterfall. Szybko zamachnął się i teleportował do Frisk, a raczej gdzie zaczęła się rozmowa...
Nie mógł sobie wymazać obrazu ciała dziewczynki z kilkunastoma dziurami w ciele, wykonanych przez niebiesko świecące strzały. Położył dłoń na czaszce z ulgą, gdy zobaczył że jej jeszcze nie ma.
Idzie.
Sama, przestraszona, brudna i zapłakana. Teraz wszystko było widoczne.
Kwiaty zasypywały jej ciało, a widoczne były z krańców spodenek i sweterka. Jej oko było również zasypane a z jeszcze kilkoma kwiatami...Będzie też drugie. Ledwie co się ruszała przez "przeszkody" przez co kilka razy upadła...Podbiegła i przytuliła szkieleta z błagalną miną, a ten tylko się na nią spojrzał.
-Nie mówiłem ci byś została? Patrz co sobie sama zrobiłaś, a chciałem ci pomóc. Teraz już nie.- Wtedy zniknął.

Spod kwiatów wylał się strumyk krwi a dziewczynka załamana upadła na ziemie nie czując równowagi. Ona już tu idzie...po Frisk.
Dziewczynka już nie czuła szczęścia. Tylko. Ból.

-Nikt ci nie mówił że nie przepuszcza się okazji, dzieciaku? Bhah. Wiedziałam.-Powiedziała czerwonowłosa ryba stojąca niedaleko, wtedy strzały wyleciały w stronę małej.
----
W tej samej pozie leżała, z zamkniętymi oczami. Jej delikatne paluszki dotykały zimnej ziemi. Zasłonięte złotymi drobnostkami. Widać że nie ma siły walczyć... Nie jest jak kiedyś. Kiedyś z każdą śmiercią, wiedziała więcej...Miała więcej siły woli. Determinacji... A teraz?
Wieczna odchłań pochłania jej kolejną szansę, stawiając kolejną na drodze. Nie ma siły się ruszyć, by to powstrzymać.

-Nikt ci nie mówił że nie przepuszcza się okazji, dzieciaku? Bhah. Wiedziałam.- Wtedy Undyne znów złamała duszyczkę na dwie części.
...
----
-Ey, bro... Widziałeś człowieka?- Zapytał niebiesko odziany szkielet, oparty o budkę z hot dogami.
-Nyeh! Dzisiaj miałem pójść z nim i Flowey'm do restauracji! A zresztą to nie. Nie widziałem.- Odpowiedział młodszy z kwiatem na ramieniu.
-Pójdźmy jej poszukać...Martwię się o nią.-Powiedział Flowey.
-N.I.E. Uh, sam pójdę. Wiecie...Trochę mam do pomówienia na osobności.-Delikatnie zdezorientowany Sans wymamrotał do dwójki i zniknął zanim ktokolwiek coś powiedział.
----
-Nikt ci nie mówił że nie przepuszcza się okazji, dzieciaku? Bhah. Wiedziałam.- Powiedziała Undyne zdeterminowana jak przed chwilą. I jeszcze wcześniej.
-Moja okazja zniknęła... Nie wiesz przez co przeszłam szczęśliwa, a przez co załamana.-Powiedziała Frisk, Mająca dość.
Na ostatkach sił podniosła się, i z trudnością odwróciła głowę... Była ślepa. Kwiaty ogarnęły jej oczy, tracąc najbardziej potrzebną w tym czasie zdolność...Zdolność widzenia. Krople krwi spływały po jej policzkach dając nieznośny ból.
Undyne uciekła.
...
-Jezu. Co ty zrobiłaś? Czemu?- Powiedział zatroskany głos obok dziecka leżącego w wodzie...
Zimne ręce podniosły je i mocno przytuliły.
-Tak bardzo przepraszam... Tak bardzo mi przykro... To moja wina.- Gadał niski głos jakby do zwłok.

-S...Sans? To...Ty?-Odpowiedziała Frisk, nie płacząca...Tylko uśmiechnięta.
Pierwszy raz słysząc głos małej...Taki delikatny... Czyste krople spadały na twarz Frisk. Sans złapał dłoń dziewczynki, mocno ją ściskając.
-Zaniosę ciebie do zamku.-
-Sans ty pł... Mam nogi...wiesz?- Dziewczynka nie traciła uśmiechu...
Sans postawił Frisk na ziemie, sprawdzając czy jest w stanie chodzić. Tak też było.
Złapał jej dłoń i ruszył dalej. Chciał spędzić trochę czasu z nią...
Wyszli z Waterfall i wylądowali w Hotland.

-Ah...Papyrus, już nie możesz pójść z nią jeść...Idziemy razem.-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top