Cz.11 Pustka
Sans szedł po wypustoszałym Snowdin. Jedyne co zostało to już lekko zniszczone domy, a atmosfera zmieniła się na mroczną i strasznie cichą...
-Witaj stary domku.- Otworzył drzwi, jego starego domu powoli czołgając się po schodach na górę, do swojego pokoju. Otworzył kolejne drzwi, i wszedł do tegoż brudnego pokoju, po mały srebrny klucz. Przeteleportował się na zewnątrz i poszedł za do dom. Srebrny klucz pasował idealnie w dziurkę od drzwi, chwilę póżniej je otwierając... Zapalił światło i podszedł do zakrytej maszyny eksperymentalnej.
-Błagam...Zadziałaj...-
Wyciągnął czerwoną duszę.
------
Dusza małej dziewczynki spadała w wiecznej otchłani widząc miłe wspomnienia zza życia, ale widziała już je tysiąc razy...Albo więcej?
Nieważne. Nosiła wianek na głowię, jako wspomnienie. Cały czas również towarzyszyła jej niebieska kurtka z futrzastym kapturem, którą nosiła.
Puk. Puk.
Dusza spadła bezboleśnie na biało-świece się podłoże.
-Halo?! Jestem tutaj! Ktokolwiek!-Wykrzyczała klęcząc na kolanach.
Wszystkie wspomnienia zmieniły się na coś gorszego.
Wszystkie były o śmierci jej przyjaciół.
Wtedy ogromna dziura pochłonęła to wszystko... Ktoś wszedł.
-Heh, Kiddo. Nie przywitasz starego przyjaciela?-Powiedział szkielet, przytulający duszę którą schowała się w jego ramionach.
-Tak bardzo się bałam, Sans... Dziękuję...-Wyszlochała.
Oboje w swoich ramionach zaczęli płakać mocno ściśnięci, w pustce.
-Wyjdźmy...-Sans pogłaskał ją po głowie.
Dusza zaprzeczyła.
-Nie? Dlaczego?-
-Muszę ci to wytłumaczyć... Jesteśmy w muli-czasoprzestrzeni, i nie jestem tutaj sama. Jak wrócę, to wszystko się zawali... Muszę tu zostać, dla was.-
-Boże, Frisk...Przepraszam, nie wiedziałem.-
Dziewczynka złapała go za policzki.
-Masz teraz dwie opcje... Albo mnie zabij i zostań tutaj... Albo zostaw mnie tutaj i ucieknij.- Pogłaskała go troskliwie.
-Obiecałem że już nigdy nie zginiesz...-
-To postanowione. Nie poddaję się, spokojnie.-
Dziura skąd przyszedł Sans, powiększyła się, dając znak że już czas...
-Nie mogę cię zostawić...-Powiedział doprowadzając obydwoje do płaczu.
Na duszy Frisk pojawiły się zakłócenia, a kwiaty mimowolnie wyrastały...
Nie zastanawiając się, Frisk popchnęła Sans'a w dziurę, a ten nie mógł tego powstrzymać.
Ostatnie do zobaczył, to była Frisk sprzed lata... Odziana w niebiesko-różowy sweterek i kurtkę...Do tego brązowe szorty i buciki w perfekcyjnym rozmiarze. Ozdabiały ją kwiaty koloru żółtego, zakrywając większość ciała i głowy, odbierając małej wzrok. Z jej zakrytych oczu płynęły strumienie krwi a usta były wypełnione kwiatami. Białego koloru paski, inaczej zakłócenia kryły części kwiatów, jak gdyby dusza była tylko programem komputerowym, który nie wypalił.
Dziura zamknęła się.
-----
Sans obudził się w domu na zewnątrz. Papyrus leżał obok patrząc się na niego.
-Bracie, znowu płakałeś.-Powiedział Paps bardzo zatroskany.
-To pewnie przez tą pogodę, Bruh.-Powiedział z fałszywym uśmiechem.
-SAAAANS! Ag! Idę zrobić coś do jedzenia... Czyli Spaghetti! Nyeh-Heh!-Większy szkielet wyskoczył z łózka zbiegając na dół, do kuchni.
Sans spojrzał na półkę łóżka.
Leżał tam wianek z ulubionych kwiatów małej...A obok doniczka z śpiącym kwiatem... Do obydwóch była przyczepiona karteczka z uśmieszkiem i napisem "Nadzieje i Sny".
Szkielet uśmiechnął się nakładając wianek, i budząc kwiatka.
-Hej. Dziś jest kolejny dzień... Idziemy do ogródka?-
T H E E N D
-----------
Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top