⚜
Jesteś jak poranny powiew świeżego powietrza dostający się do moich płuc, po spędzonej w dusznym i ciasnym pokoju nocy.
Jedziemy przez ulice myśląc że sięgniemy samego słońca tylko swoją miłością, a ty patrzysz na mnie niewinnymi oczami, w których widzę resztki nadziei i naiwności, że jednak nie zmarnujesz swojej młodości, która uciekła ci między palcami szybciej niż myślałaś.
Ale ty wciąż wbijasz we mnie wzrok trzymając swą zimną dłoń na mojej, lekko, bez sił, jakbyś chciała pokazać mi, że wszystko było tylko moją iluzją.
Od zawsze przypominałaś mi kwiat.
Piękny, słodki, pachnący i kwitnący życiem. Ciągle na twojej twarzy gościł równie kwitnący uśmiech, który potrafił rozjaśnić nie jeden szary ranek przepełniony goryczą minionego dnia.
Właśnie to w tobie kochałem; patrząc w twoje oczy mogłem wyobrażać sobie zieloną łąkę przepełnioną w niektórych miejscach drzewami - niezależnie od pory roku, biła od nich kwitnąca wiosna, całkowite przeciwieństwo moich, w których widziałaś tylko jesień z pochmurnym niebem i umierającymi liśćmi.
Pachniesz kwiatami, kwitnącymi w lecie jednocześnie dusząc zapachem, który jakby mógł, wypaliłby mi nozdrza i gardło bym nie mógł poczuć zapachu już żadnej równie pięknej istoty na ziemi.
Twoje usta, lekko rozchylone, zeschłe i bijąca od nich czerwień już nie mieni się tak samo jak kiedyś, a mi odechciewa się patrzeć; już nie przypominają mi Ciebie.
Twoja blada skóra, niegdyś idealna bez skaz, wydawała mi się miększa niż wszystko inne, teraz zimna i szorstka ociera się o moją dłoń za każdym razem gdy koło samochodu najeżdża na dziurę.
Powiedziałbym, iż żałuję że Cię poznałem. Cokolwiek związane z tobą przynosiło niedolę; rozkwitałaś jak najjaśniejszy kwiat na ziemi, jednocześnie sprawiając, iż gniło wszystko inne. Lubiłaś mamić wszystkich wokół, jednocześnie patrząc mi w oczy i doprowadzając mnie do spazm zazdrości i miłości, bo przecież swoją doskonałością doskonale potrafiłaś manipulować rzeczywistością.
Teraz ciągnę cię za rękę po ziemi, zdobiąc twoją białą sukienkę w ciemne plamy ziemi i kurzu, w której jeszcze parę godzin temu zmysłowo tańczyłaś, uwodząc wszystkich wokół, pijąc białe wino, myśląc, że będziesz kwitnąć w nieskończoność.
Za Tobą ciągnąca się czerwona smuga odbija światło księżyca, wprawiając mnie w jeszcze większy amok.
Wrzucając cię w ciemny dół rozkoszowałem się twoim widokiem, leżałaś niewinnie, nie mogąc zrobić już nic, by doprowadzić mnie do szaleństwa. Patrzyłem w twoje oczy po raz ostatni, szeroko otwarte, w których zielona łąka już powoli usychała i na uśmiech twój skryty już za obscenicznymi ustami, już nigdy nie odbierze nikomu odwagi.
Moje serce owładnięte jest rozkoszą.
Bo od zawsze byłaś jak kwiat, lecz kwiaty więdną, a na ciebie już dawno przyszedł czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top