⚓4☸
Wschody słońca są takie piękne. Tylko one dają mi poczucie, że mam jakiś cel w życiu. Stałam oparta o burtę w sukience z czarnym, sznurowanym gorsetem i dołem o kolorze królewskiego błękitu. Usłyszałam szmer za sobą i obróciłam się, licząc, że będzie to pewien blond włosy kapitan.
— Głupia mewa. — Mruknęłam przeganiając ptaka z pokładu.
— Szukasz może kogoś? — Wzdrygnęłam się i odwróciłam gwałtownie. Arthur stał na moim starym miejscu, opierając się na łokciach i bacznie mi przypatrując.
— Skądże, Kapitanie Kirkland. — Podkreśliłam ostatnie słowo.
— Wystarczy przecież samo Kapitanie. — Zdziwił się.
— Ostatnio tak nie mówiłeś. — Usiadłam obok, opierając się plecami o bok statku. — Zauważyłam, że bardzo często zmieniasz zdanie.
— Taaa, zdarza mi się. — Wzruszył ramionami. Zdarza mu się? No błagam, zachowuje się gorzej niż kobieta z okresem.
Siedzieliśmy w ciszy i oglądaliśmy wschód. Nie będę się przejmowała tym piratem z za dużym ego.
Lekko szturchnął mnie butem w kostkę. Gdy nie zareagowałam powtórzył czynność.
— Czy mógłbyś przestać? — Mruknęłam, przymykając oczy.
— O co jesteś zła? — Spytał, przekrzywiając lekko głowę w bok.
Na usta już cisnęło mi się 'Domyśl się', ale w porę ugryzłam się w język. Gdy już dłuższą chwilę się nie odzywałam zabrał głos.
— No przepraszam, w sumie dzięki tobie dalej żyję... — I jakby nigdy nic zostawił mnie samą.
— Oj, Kirkland. Ale z ciebie hipokryta. — Mruknęłam. Na pokładzie zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Już miałam podejść do Alfreda, którego wypatrzyłam pośród innych, gdy coś, a raczej ktoś, złapało mnie za biodra i podniosło do góry.
— Ahoj, Viki. — Odłożył mnie i obrócił, bym mogła spojrzeć na te turkusowoszmaragdowe oczy ukryte pod rudymi kosmykami.
— Cześć, Allistor. Co u ciebie?
— Powoli i znojnie, tak płynie mi życie...
— "Hiszpańskie dziewczyny?"
— Dokładnie. Skąd to znasz? — Wygląda na to, że nieźle się zdziwił.
— Mogłabym zapytać o to samo. — Zaśmiałam się. — Mama mi ją śpiewała. Mówiła, że zna ją od ojca. Ponoć przywiózł z jednej z podróż łupy, załogę i tą właśnie szantę. — Uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie tego.
— A ja znam ją od takiego jednego... Stary znajomy z Hiszpanii kiedyś ją śpiewał... — Podrapał się po policzku.
— A ona nie opowiada o Anglikach przebywających w Hiszpanii? Poza tym... Znajomy?
— Aye, taki Antoni... No nieważne, im mniej Arthie i ty wiecie o moich kolegach tym lepiej... A coś ty taka nie w humorze? Choroba morska?
— Nie... Arthur chyba mnie nie trawi. — Skrzyżowałam ręce, opierając ciężar na jednej nodze.
— Zaraz się przekonamy. — Mój rozmówca uśmiechnął się złośliwie i popchnął mocno do tyłu. Już szykowałam się na bliższe spotkanie z dechami, ale zamiast tego poczułam silny uścisk chroniący przed upadkiem.
— Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz? — Warknął młodszy Kirkland, wpatrując mi się w oczy.
— Ależ nic, Kapitanie. Allistor mnie popchnął. Tyle. — Wyrwałam się i spojrzałam na niego. Szybko odwrócił wzrok i przywołał gestem ręki rudzielca.
— Co ty robisz, owco? — Śmieszne było patrzeć jak Arthur musi zadzierać głowę, by spojrzeć na Allistora, gdyż ten był od niego o pół głowy wyższy.
— Nic, herbaciarzu. Sprawdzałem czy złapiesz Viki. — Wzruszył ramionami.
— Viki? — Podniósł brew.
— Tak. Jesteśmy ze sobą blisko. Bardzo. — Podkreślił ostatnie słowo. Od kiedy jesteśmy niby tak 'blisko'?
— Rozumiem. — Blondyn odwrócił się na pięcie i odszedł.
— Zazdrośnik. — Starszy zacmokał parę razy i pokręcił głową z dezaprobatą. — Skoro mu tak zależy to czemu jest dla ciebie taki niemiły? — Wygląda na to, że jest już w swoim świecie i myśli na głos. Czy nie powiedział mi tego samego kilka dni temu Alfred? Arthurowi zależy? — Nigdy nie miał takiego powodzenia u kobiet jak ja, no ale jednak... A co jeśli...
Już go nie słuchałam. Postanowiłam poszukać Alfreda.
— Uwaga! — Wspomniany wyżej chłopak właśnie odsunął mnie od Arthura i jakiegoś innego rudego chłopaka, który również był podobny do Kirklandów. — Nic ci nie jest, Victoria?
— Nie, co właściwe się tu dzieje?
— Kapitan i Dylan mają mały turniej. Chcą się przekonać który lepiej włada szpadą.
— Dylan? Kto to? — Zmrużyłam oczy, uwalniając się z uścisku Alfreda.
— Walijczyk, brat Arthura i Allistora.
— Walijczyk? Może zna mojego tatę! — Ucieszyłam się.
— Jest taka szansa. — Odparł chłopak i uśmiechnął się przyjacielsko.
Przyjrzałam się zawodom. Arthur właśnie zrobił unik, jednak po chwili został znokałtowany przez pięść chłopaka.
— Grasz nieczysto. — Żachnął się blondyn, wypluwając krew.
— Gdyby to była prawdziwa walka na pewno przeciwnik postąpiłby podobnie, młody. — Zaśmiał się dźwięczne wygrany. Przyjrzałam się mu bliżej. Miał rude włosy, w odcieniu jaśniejszym niż u Szkota, oraz turkusowe oczy z domieszką lekkiej zieleni. — Wygrałem! Mogliśmy się o coś założyć!
— Dla krętaczy i oszustów jest już miejsce w piekle. — Warknął Arthur, wyprostowując się.
— Mów jak sobie chcesz. — Odparł nie przejmując się bratem i spojrzał na mnie. — Victoria, wreszcie mam zaszczyt cię poznać.
— Yyy... — Czyli mnie zna?
— Arthur wspominał o tobie. Allistor również szepnął dobre słówko.
Gdzieś z tyłu pojawiła się na chwilę ta ruda gnida, która bezczelnie puściła do mnie oczko i zniknęła.
— Ja... Yyy... — Pierwsze dobre wrażenie? Oczywiście, że zaliczone...
— Aż tak cię onieśmieliłem? — Uśmiechnął się szeroko, podchodząc bliżej i podając mi rękę. — Dylan Kirkland. Starszy brat Arthura oraz młodszy brat Allistora.
— Victoria Kenway. — Uścisnęłam ją wreszcie uwalniając się z chwilowego otumanienia. Co tu dużo kryć. Chłopak jest zabójczo przystojny. Wyraźnie zarysowane linie szczęki oraz ten błysk w oku. Wyglądem bardziej dojrzalszy od Arthura, jednak nie tak bardzo jak Allistor. W końcu jak przystało na średniego wiekowo brata. Lekko zadarty nos i delikatne piegi. To wszystko sprawiło, że zostałam oczarowana.
— Bardzo mi miło. — Zaśmiał się pokazując szereg białych, równych zębów. Nawet śmiech ma cudowny. Boże, zesłałeś na ziemię anioła. — Edward ma naprawdę śliczną córkę. — Mrugnął do mnie.
— Znasz go? — Czy ten chłopak może być jeszcze lepszy?
— Miałem okazję go poznać. Tylko przelotnie, w porcie. Dawno temu. Byłem jeszcze gówniarzem. Ale tak świetnego kapitana i korsarza się nie zapomina, oj nie.
— Przynajmniej go widziałeś. — Mruknęłam, opuszczając głowę.
— Ej, ej. Co to za smutna mina? Na takiej pięknej twarzyczce powinien widnieć zawsze uśmiech. — Uniósł moją głowę delikatnie za podbródek i uśmiechnął się łagodnie. Z taką matczyną miłością i wyrozumiałością. — Na pewno go poznasz, wiesz mi.
Uśmiechnęłam się smutno i odsunęłam lekko. Dylan sprawił, że moje serce zabiło mocniej.
— Dylan, parszywa zarazo, zejdź mi z oczu, bo nakarmię tobą rekiny. — Mruknął Arthur, widocznie straciwszy już za dużo cierpliwości. W końcu od dłuższej chwili po prostu stoimy z rudym naprzeciwko siebie i wypatrujemy jedynie w oczy.
— Aye, Kapitanie. — Pierwszy się otrząsnął, w ruchu mi zasalutował i odszedł szybko w swoją stronę.
— Czy ty musisz wszystkich omiatać wokół palca, smarkulo? — Warknął na mnie blondyn, gdy zostaliśmy w miarę sami.
— Co proszę?
— Najpierw Allistor, teraz Dylan. Z Alfredem też masz dobre relacje...
— I co w związku z tym? — Nie rozumiem jego toku myślenia.
— A gdzie w tym wszystkim ja?! Dla mnie już nie masz czasu. Rozumiem, masz prawo mnie nienawidzić, ale nie rób tego, proszę... Do jasnej cholery!
— Arth– Kapitanie, czy ty jesteś zazdrosny?
— Jeszcze czego! — Zaśmiał mi się w twarz.
Spojrzałam na niego z miną zbitego psa. Kompletnie zbił mnie z tropu.
— Victoria... Ja... — Spojrzał na moją skruszoną minę. — Po prostu nie rozumiem dlaczego wszystkich jako tako lubisz, a mnie traktujesz jak największego drania i zwyrodnialca.
— Nigdy tak o tobie nie pomyślałam, Arthur. — Już miałam się zreflektować, jednak on uspokoił mnie gestem dłoni.
— Czasem miło jak mówisz mi po imieniu. Bardzo ładnie je wymawiasz.
Nie rozumiem tego człowieka.
— Miło mi. Wybacz, że czułeś się zaniedbany. Po prostu... Zastanawiam się dlaczego tak ci zależy na tym, żebym miała o tobie dobre zdanie.
— Tak jakoś... — Podrapał się po karku, uciekając wzrokiem w bok.
— A czemu mnie zabrałeś? — Nie spocznę dopóki się tego nie dowiem. Poza tym widocznie był mi wdzięczny za zmianę tematu.
— Jesteś... — westchnął, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów — ładna... Matko, spodobałaś mi się! Czy to coś złego? — Zaśmiał się nerwowo, coraz mocniej czerwieniąc na twarzy.
— Aaa... Arthur, ja... — No cóż. Zagiął mnie. Czasem potrafi być bardzo uroczy.
— Dla ciebie Kapitanie. — Uśmiechnął się pogodnie.
Nieważne, nie jest wcale uroczy.
Kogo ja oszukuję? Jest.
△△△△△
Okej, rozdział bez sprawdzania. Najwyżej poprawię. Chciałam życzyć wszystkim wesołych i spokojnych świąt oraz czasu spędzonego z rodziną. I dużo piccolo na Sylwestra. ;) I tak wiem, że nikt nie czyta tego opowiadania. XD Ale cóż, może to się zmieni. Rozdział w miarę długi, taki prezent świąteczny. ^°^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top