⚓3☸
Pirackie Zasady... Kto to wymyślił? Boże, czemu... Po paru dniach, sama już nie wiem ilu, straciłam rachubę... Wracając, po paru dniach dotarliśmy do tego miasteczka. Nie było tutaj dużo budynków, tylko parę domów i karczma. Kirkland pierwszy postawił stopę na lądzie. Po nim ja, następnie Allistor. Przeszliśmy sobie przez port i weszliśmy głębiej. Jakiś typ z pod ciemnej gwiazdy spojrzał na mnie i gwizdnął.
— Ile za nią? — Powiedział głosem, od którego dostałam ciarek.
— Nie na sprzedasz. — Mruknął Arthur nawet nie racząc obdarzyć jegomościa spojrzeniem.
— No panie, nie bądź taki. Dam 300 florii*.
— Nie. — Uciął dyskusję blondyn.
— 450! — Mężczyzna spojrzał na mnie uśmiechając się półgębkiem.
— Obleśny. — Szepnęłam, a moje ciało przeszły dreszcze. Allistor lekko objął mnie ramieniem, za co byłam mu bardzo wdzięczna, przyciągając do siebie. Arthur widocznie nie patrzył na mnie pod względem tego jak mogę się poczuć, ale jak rzecz. Co jest raczej logiczne.
Weszliśmy do tawerny. Blondyn usiadł przy ladzie i gestem dłoni nakazał mi się zbliżyć. Gdy wykonałam polecenie zaczął mówić:
— Chłopaki zorganizują coś do jedzenia. Ja zajmę się bronią. Pójdziesz ze mną, muszę mieć na ciebie oko i mieć pewność, że nie spróbujesz ucieczki. — Mówił to bardzo spokojnie, a potem napił się łyka rumu, który wcześniej zamówił.
— Aye, aye Kapitanie? — Uśmiechnęłam się lekko, próbując rozluźnić atmosferę, która napięła się między nami z niewyjaśnionych przyczyn, od razu gdy pojawiliśmy się na wysepce.
Kirkland cicho parsnął śmiechem, jednak jego twarz pozostała bez wyrazu. Gdy skończył trunek, wstał, zapłacił i pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. Déjà VU? Szliśmy wolno drogą, a zielonooki dalej trzymał mnie za rękę. Wmawiałam sobie, że to dlatego, bo boji się, że wykorzystam okazję i dam nogę.
— Czemu mnie nie sprzedałeś? Miałeś okazję, a facet chciał dać dużo. — Chciałam usłyszeć z jego ust, że nie chce mnie sprzedać, że się przydam. Cholernie chciałam. Jeśli mam być już poza domem to z nimi.
— Bo gdzie indziej mogą dać dużo więcej. — Zatrzymał się i podniósł mnie za podbródek, oglądając z każdej strony. — Albo sprzedam cię do domu usług. Może będą chcieli?
Wie jak mnie dobić. I ten jego pyszny uśmieszek.
— Tak, Kapitanie. — Mruknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku i przyspieszając nieznacznie. Już po chwili stałam pod stoiskiem.
— Świetnie. Widzisz? Do czegoś się nadałaś. — Anglik zaczął targować się i wybierać broń, amunicję i inne tego typu, a ja miałam okazję przyjrzeć krajobrazowi, więc usiadłam na ziemi i rozejrzałam się. Wyspa była otoczona z jednej strony górami, tworzącymi naturalną ochronę. Nie zauważyłam, gdy mój towarzysz stanął nade mną. Odchrząknął, a ja podskoczyłam.
— Co? — Zapytałam, a on tylko wystawił w moją stronę rękę ,więc podałam mu swoją odpowiedniczkę. Odwrócił ją wewnętrzną stroną do góry i jednym sprawnym ruchem przeciął ją małym sztyletem. — Ała, Kirkland! Pojebało cię?!
— Dla ciebie Kapitanie. — Rzucił beznamiętnie i dodał sztylecik na kupę rzeczy do kupienia. - Wystarczająco ostry, nada się dla ciebie, mała. - Uśmiechnął się złośliwie, podkreślając ostatnie słowo. Kupił mi nóż? To lekko niepokojące, ale z drugiej strony słodkie. Zacisnęłam zranioną dłoń w pięść i wstałam. Muszę go przeprosić, że tak się wydarłam. Mam szczęście, że tylko mnie upomniał.
Kiedy wszystko już zabraliśmy i ruszyliśmy w stronę statku zabrałam głos.
— Kapitanie, j-ja... Chciałam przeprosić za moje zachowanie. — Spuściłam głowę w dół. Ten bez słowa ściągnął bandamę z głowy i obwiązał moją rękę. — Proszę, nie bądź na mnie zły...
— Nie jestem, smarku. — Zaśmiał się i pstryknął mnie w nos.
— Hej, nie jestem smarkiem!
— Ile masz?
— Siedemnaście.
— Czyli jesteś. Powiedział ci to dwudziestotrzylatek. — Mrugnął do mnie.
— Mój tata w wieku dwudziestuczterech lat miał już dziecko. — Widać jakie blondyn ma bogate życie uczuciowe...
— To by się zgadzało... — Mruknął do siebie.
— Co by się zgadzało?
— Że Edward to twój ojciec. Daty się zgadzają i w sumie jesteś podobna...
— Eee, mówiłam. — Właśnie w tym momencie się załamałam.
Nagle całą sielankę przerwało zamieszanie przy statkach.
— Co tam się- — Nie dokończyłam, bo chłopak już ruszył biegiem w tamtą stronę. Aha... No dobra.
Na miejsce zdarzenia dobiegłam chwilę potem. Jakaś grupka rabusiów próbowała wkraść się na statek i go okraść, bo jakiś imbecyl, czyli Allistor, zasnął, gdy miał go pilnować.
Stałam z boku i przyglądałam się wszystkiemu. No bo co ja mogę zrobić? Jeszcze coś zepsuję, znając mnie. Kątem oka zobaczyłam jak do walczącego z jednym młodego Kirklanda podchodzi od pleców kolejny. Już miał zadać cios, gdy krzyknęłam chyba najgłośniej w całym życiu:
— Arthur, uważaj!
— Hmm... Co?
Odwrócił się i na szczęście zdążył uchylić przed napastnikiem i samemu zaatakować.
— Nic ci nie jest? — Podbiegłam do niego, gdy było już w miarę bezpiecznie.
— Dla ciebie Kapitan Kirkland. —Warknął i ruszył w stronę swojego statku. To teraz mam mówić nazwisko razem z Kapitan?
— O co mu znowu chodzi? —Naprawdę nie rozumiem tego człowieka. Jeszcze chwilę temu wszystko było dobrze.
— Zawsze taki był. — Powiedział jakiś chłopak z załogi. — Nie zmieni się... Nie przyzna się do błędu, o porażkach nie wspomina, za to sukcesy będzie wychwalać... — Przyjrzałam mu się. Miał krystalicznie błękitne oczy i blond włosy. Jeden kosmyk niesfornie odstawał, co dawało naprawdę ciekawy efekt.
— To chyba dobrze?
— Nie do końca... Nie uczy się na błędach i zawsze przypisuje sobie całą zasługę. Nie zrozum mnie źle, jest dobrym kapitanem, ba! Lepszego ze świecą szukać, ale ma strasznie duże ego, zapewne zraniłaś jego dumę, mimo, iż chciałaś dobrze. Choć...
— Tak?
— Nie wiem czy powinienem mówić, ale dobrze na niego wpływasz... 450 florii to dużo, a mimo to cię nie sprzedał...
— Mówi, że gdzie indziej dadzą więcej... A poza tym wreszcie uwierzył, że jestem córką tego Kenwaya.
— Nie sądzę, żeby pochodzenie tu coś znaczyło... Sprzedałby cię, albo przy pierwszej lepszej okazji poderżnął gardło, a proszę, żyjesz.
— Co masz na myśli?
— Denerwujesz go, z resztą jak każdy, ale nie zabije cię... Zbyt mu na tobie zależy...
— Powiedz, że żartujesz... — Czy on chce właśnie powiedzieć to, o czym myślę?
— Nie... Uważam, że cię lubi...
— Długo będę na was czekać?! Ruszać się! — Krzyknął Arthur z daleka.
— Tak jest, Kapitanie! — Odparł młodzieniec. — Chodź, bo może się mylę i właśnie ostrzy sobie nóż na ciebie. — Uśmiechnął się.
— Nie zapytałam Cię jeszcze o imię. — Dopiero teraz na to wpadłam. No, ale co ja poradzę, jak nikt nie trudził się z przedstawieniem mi.
— Alfred.
Wspólnie pobiegłam do portu z roześmianym chłopakiem. Emanuje takim ciepłem. Ciekawe ile ma lat. Osiemnaście? Dziewiętnaście?
Dotarliśmy pod sam statek. Alfred przepuścił mnie przodem. Arthur mierzył nas wzrokiem, jednak nic już nie powiedział. I niby temu mężczyźnie na mnie zależy? Nie uwierzę.
△△△△△△△△
* Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek była taka waluta jak florie... Ale pomyślałam, że floria może kosztować mniej więcej 2,50 zł, czyli 450 florii to takie 1125 zł.
Ten fragment z walką i Alfredem napisałam chyba z rok temu, kiedy jeszcze nie myślałam o pisaniu na Wattpadzie, ale miałam już pomysł na opowiadanie z piratem Arthurem. Mam nadzieję, że to na bardzo wklejone nie wygląda...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top