⚓2☸

─ A ten...Kapitanie? ─ Patrzyłam na oddalający się port w Nessau.

─ Tak? ─ Stanął obok mnie i oparł ręce o burtę.

─ Dlaczego mnie zabrałeś? Po co? Co chcesz ze mną zrobić? Zabić? Sprzedać? ─ Wyrzucałam pytania z zawrotną prędkością.

─ Rany, kobieto... ─ Podrapał się po karku. ─ Nie wiem, może cię sprzedam, może zostaniesz... Umiesz walczyć?

─ Raz może walczyłam... ─ Zerknęłam na niego.

─ Chcesz się przekonać co potrafisz? ─ Dojrzałam błysk w jego oku.

─ Może nie dziś... ─ Rozważając czy przeżyję, czy nie, mam marne szanse.

─ Umiesz gotować? ─ Pokiwałam twierdząco. ─ Aaa... ─ Zawahał się. ─ Jeśli bym chciał cię wykorzystać, wiadomo jak... to co wtedy? ─ Jestem pewna, że wtedy zbladłam.

─ J-ja... Eee... ─ W sumie to czego ja się spodziewałam? Że tak po prostu sobie mnie porwał, bo nie miał kucharki? Wiadomo, że chodziło mu o jedno...

— Spokojnie, żartowałem. — Spojrzał na mnie z lekką troską wymalowaną na twarzy. - Przynajmniej na razie. - Dodał ciszej, myśląc zapewne, że nie usłyszę.

Wypuściłam powietrze z płuc. Może trochę zbyt głośno, bo zwróciłam tym uwagę paru osób.

— Kapitanie? Mogę na chwilę prosić? — Spytał jakiś chłopak, może ciut starszy ode mnie, a blondyn kiwnął głową i odszedł zostawiając mnie samą z moimi myślami.

To takie upokarzające być tutaj. Wolałabym żeby mnie zabili. A może skoczę do morza? Ooo tak, to świetny pomysł.

— Zabijcie mnie. — Uderzyłam ręką o głowę i wydałam z siebie bliżej nie określony dźwięk.

— Mogę spełnić tą prośbę. — Zerknęłam na źródło głosu. Rudzielec o turkusowoszmaragdowych oczach, bardzo podobny do Arthura.

— Będę wdzięczna. — Mimo złośliwego uśmiechu wyglądał sympatycznie. Aż za sympatycznie jak na tą scenerię. Sam statek nie był zły, załoga też nie wyglądała na typowych barbarzyńców i gdybym była tu z własnej woli, to mogę śmiało powiedzieć, że byłoby tu jak w niebie. Ale jest jeden problem. Jestem tu przymusowo.

— Co ty. Arthie poderżnąłby mi gardło. — Wzruszył ramionami.

— Arthie? —  Skoro mówił o Kapitanie tak pieszczotliwe to musieli mieć jakieś dobre relacje.

— Mój młodszy braciszek Arthur Kirkland. Dalej nie wiem jak to się stało, że to ja jestem na jego statku, a nie on na moim.

— Korsarstwo - rodzinny interes?

— Można tak powiedzieć. A tak w ogóle to gdzie moje maniery? Ach tak, zostały na lądzie. Ale to nic. Miło mi niezmiernie panienkę witać na tym pokładzie, Allistor Kirkland. — Ukłonił się zamaszyście i pocałował zewnętrzną stronę mojej dłoni.

— Również mi miło. — Zaśmiałam się cicho. W sumie, na razie nie jest tu tak źle jak myślałam.

— Allistor! Zostaw dziewczynę i zajmij się robotą! —  Krzyknął Arthur.

— Do zobaczenia, panienko. — Mrugnął do mnie i oddalił się w swoją stronę.

No i po co Arthur się wcinał? Miło było pogadać z kimś... W miarę normalnym.

☆☆☆

Na statku byliśmy już jakieś cztery, może pięć dni. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. W międzyczasie zdążyłam wyszorować cały pokład, dostać miejsce do spania, ugotować obiad, który, jak chłopaki nazwali "da się zjeść i nie smakuje jak rzygi"... Zdaję sobie sprawę, że takie rejsy mogą trwać ładne parę miesięcy, ale bez przesady. Co ja mogę robić tu tyle dni?

Przetarłam zaspane oczy i usiadłam na łóżku. Tak, na łóżku. Jako jedna z niewielu mam tu normalne, wygodne łóżko. Od dwóch dni wstaję jeszcze przed wschodem słońca, tak było i teraz. Podniosłam się i podeszłam do drewnianej ozdabianej skrzyni. Wyciągnęłam z niej białą lnianą koszulę i czarne spodnie. Ubrałam się, a na nogi włożyłam również czarne wysokie buty. Podeszłam do miski, do której wcześniej nalałam wody i przemyłam twarz. Po krótkiej szarpaninie z moim włosami w końcu udało mi się je rozplątać i tak gotowa wyszłam z pokoju i ruszyłam schodkami na górę. Ogarniała mnie jeszcze ciemność, ale na horyzoncie pokazywał się już zarys wschodzącego słońca. Spojrzałam w górę, kilka gwiazd świeciło jeszcze bladym blaskiem. Nagle za mną zaskrzypiała deska i usłyszałam cichą serię przekleństw. Odwróciłam się, by zobaczyć Arthura. Był ubrany podobnie do mnie. Miał lnianą koszulę jednak w nieco ciemniejszym odcieniu i szare spodnie włożone do czarnych butów. Spodnie były jeszcze przepasane czerwonym paskiem, do którego włożył także koszulę. Która była prawie całkiem rozpięta nawiasem mówiąc. Tylko kilka guzików przy dole potrudził się by zapiąć. Na głowie również miał czerwoną chustę. Stał, opierając się o maszt jedną ręką.

— Co tu robisz o tak wcześniej porze, Victorio? — Spytał, uśmiechając się szelmowsko.

— Mogłabym cię o to samo zapytać, Kapitanie. — Im dłużej się tak do niego zwracałam, tym łatwiej było mi to wykrztusić.

— Za niedługo wschód. Nie mógłbym tego przegapić. — Wzruszył ramionami.

— Ja tak samo.

— Więc... Może zaszczycisz mnie swoim towarzystwem, Milady? — Podszedł bliżej i oparł się rękami o burtę, tak, że znajdowałam się między nimi. Nie wiem czy to przez tą bliskość, czy przez ten cudowny brytyjski akcent, ale zrobiło mi się cieplej. Ten, widząc moją reakcję uśmiechnął się chytrze i zbliżył jeszcze bardziej. Ale coś mu przeszkodziło. A mianowicie moja dłoń na jego klatce piersiowej. Zmrużył oczy, kiwnął ledwo zauważalnie głową i zajął miejsce obok mnie.

— Ślicznie tutaj. — Powiedziałam, chcąc zagłuszyć brutalną ciszę.

— Tak. Jeden z niewielu uroków życia pirata.

— Skoro ci się nie podoba, to czemu tego nie rzucisz? — Zmarszczyłam lekko brwi.

— Nie mówię, że mi się nie podoba. Czasem jest ciężko, ale nie mógłbym wyśnić sobie lepszego życia niż na tej starej łajbie. Kocham ten dreszczyk emocji za każdym razem, gdy widzę wrogi statek, gdy przeprowadzam abordaże. Wiem, że mam wspaniałą załogę, która wskoczyłaby za mną w ogień. Jest jak rodzina. I to uczycie, gdy zatrzymam się w porcie i wszyscy patrzą na mnie ze strachem, ale również z szacunkiem. Nie do opisania.

Patrzyłam na Kirklanda z szeroko otwartymi oczami. Sposób w jaki mówi o korsarstwie. Z taką pasją i uczuciem. Jakby mówił o ukochanej kobiecie. Może właśnie statek tym dla niego jest? Ukochaną, domem, bezpiecznym miejscem? Wiem, że każdy pirat przywiązuje się do swojego okrętu, ale nie miałam pojęcia, że ta więź jest tak silna. Arthur zaskoczył mnie tym wyznaniem. Ujawnił swoją delikatniejszą, łagodniejszą stronę. Czemu ja się dziwię. Wiadomo, że chłopak ma serce, ale dopiero teraz dowiedziałam się jak duże. Musi być świetnym kapitanem. W pełni oddał się temu, co jest na tym statku i co jest tym statkiem.

— Co? Coś tak ucichła? — Odwrócił się w moją stronę i spojrzał w oczy.

— Po prostu... Sposób w jaki mówisz jest taki... Magiczny. — Wydukałam w końcu.

Uśmiechnął się lekko i zamknął oczy delektując morską bryza.

— Za niedługo zawitamy w nowym miasteczku portowym. Zobaczymy co tam jest. Poza tym trzeba zaopatrzyć się w broń i prowiant.

— Jasne. — Może uda mi się uciec? Nie jest tu tak bardzo źle, ale jednak wolność to to, co jest najważniejsze.

— Ale nie łamiesz najważniejszej Zasady Piratów. — Podniósł palec wskazujący do góry.

— Zasady Piratów? — Powtórzyłam. Nie mam bladego pojęcia o co mu chodzi.

— Choćby nie wiem co, trzymamy się razem. — Uśmiechnął się złośliwie.

No to pięknie...

△△△△△△△

Musiałam wykorzystać ten obrazek, po prostu musiałam. :")

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top