⚓1☸

Kapitan Kirkland stał na dziobie statku, trzymając się jedną ręką za linę...
Ale, hej! Wszystko od początku, poproszę.

Nassau, rok 1734

Stałam na brzegu i wpatrywałam się w błękit morza. Moje blond włosy – odziedziczone po ojcu – wpadały mi do oczu, a ja próbowałam je jakoś odgarnąć. Nagle zobaczyłam statek na horyzoncie. Ciekawość zwyciężyła i wspięłam się na pobliskie drzewo bym mogła lepiej widzieć. Wytężyłam wzrok, by zobaczyć flagę. I zamarłam. Na maszcie powiewała czarna bandera z czaszką oraz skrzyżowanymi piszczelami. Nie da się jej pomylić z żadną inną. Piraci. Zeskoczyłam i szybko popędziłam w głąb lądu.

— Piraci tu płyną. — Wychrypałam, gdy siedziałam już w tawernie u mojego znajomego, Christophera.

— Zdawało ci się. — Wzruszył ramionami.

— Nie! — Oburzyłam się. Czy nikt nie bierze mnie tu na poważnie?

— Nawet jeśli, to przecież Nassau jest otwarte dla każdego. Pamiętasz? Twój ojciec też tu często przypływał.

— No właśnie nie pamiętam. — Mruknęłam. Nie pamiętam mojego ojca. Wiem tylko, że nazywał się Edward Kenway, pochodził z Walii i był korsarzem na tutejszych wodach. Próbowałam kiedyś skontaktować się z jego przyjacielem Jamesem Kiddem, bo ponoć żyje, ale mi się nie udało.
Wiem jeszcze, że mój ojciec i Kidd byli Asasynami, ale to mi nie pomaga. Nawet nie wiem, czy Edward żyje...

Nagle do środka wpadła grupa piratów. Zerknęłam na nich dyskretnie pamiętając słowa przyjaciela. Wiele statków pirackich wita do portu, a mieszkańcy do tego przywykli.

— Chłopcy, wiecie co robić. —  Powiedział blond włosy kapitan. Mężczyźni zaczęli wypytywać o chęć dołączenia do załogi. Niektórzy nawet pod groźbą śmierci... Kapitan usiadł obok mnie i przyjrzał mi się od góry do dołu. — A ty, piękna?

— Ja co? — Zmarszczyłam brwi. W tle dało się słyszeć, że nie wszystkim spodobał się pomysł przymusowego dołączenia do blondyna, gdyż zaczęła się bójka. Chris próbował ich powstrzymać, jednak dalej czujnie obserwował mnie i kapitania tych dzikusów...

— Biorę cię ze sobą. — Odparł spokojnie, chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia.

Udałoby mu się, gdyby nie dostał od kogoś krzesłem, przez co się przewrócił. Meble i naczynia latały wszędzie, a ja szybko wybiegłam na zewnątrz. Przypomniałam sobie o grocie przy plaży. Jest tam trochę niebezpiecznie dotrzeć, ale łatwo można dostać się stamtąd pod ziemię. Już mnie nie znajdą. Ruszyłam biegiem w wybrane miejsce, a za sobą słyszałam szybkie kroki pogoni i wyraźny, brytyjski akcent.

— Masz przejebane gówniaro! — Krzyknął kapitan, a moja adrenalina podskoczyła jeszcze bardziej i przyśpieszyłam. Już miałam wbiegać na plażę, ale – zgodnie z prawem Murphy'ego – potknęłam się. Po chwili poczułam mocny uścisk na nadgarstkach, pociągnięcie w górę i zimną stal przy gardle. — Nie uciekaj więcej. —  Szepnął mi niskim, zachrypniętym głosem do ucha.

Zadrżałam. — Co teraz ze mną zrobisz? — Spytałam cicho.

— Mógłbym cię zabić, ale po co? Przydasz się. —  Schował nóż, objął mnie w pasie i podniósł do góry. Po chwili przerzucił sobie mnie przez ramię. — Tylko bądź grzeczna.

Kątem oka zobaczyłam Chrisa, który wyciera szmatką rozcięty łuk brwiowy. Kiedy mnie zobaczył, zamarł.

— Spokojnie, dam radę. —  Wypowiedziałam bezgłośnie i uśmiechnęłam się ciepło, ale chyba uśmiech nie dosięgnął oczu, bo chłopak wyglądał na przerażonego.

— Chłopcy! — Krzyknął kapitan. — Wracamy.

— Powodzenia. — Szepnął mój przyjaciel, gdy go mijaliśmy.

Po chwili byłam już na statku, a ten odbijał od portu.

— Za niedługo będziemy wypływać z zatoki. — Powiedział jakiś chłopak, na oko w moim wieku.

— Dobrze. — Mruknął blondyn i zwrócił się do mnie. — Jestem Kapitan Arthur Kirkland i to ja rządzę na tutejszych wodach.

— Jesteś Brytyjczykiem? — Przestałam wpatrywać się w oddalającą wyspę i spojrzałam na niego.

— Dla ciebie Kapitanie. — Warknął. — Ale tak, Anglikiem dokładniej. A ty nazywasz się?

— Victoria Kenway. — Mruknęłam.

— Jak ten Walijczyk? Kapitan Edward Kenway?

— Tak, jestem jego córką...

Ten zaśmiał się złośliwie.

— A ja kuzynem syna ciotki władcy Anglii! Błagam cię, nie poniżaj się...

— Ale ja nie kłamię! — Oburzyłam się i podeszłam do niego bliżej.

— Grzeczniej, gówniaro! — Uderzył mnie w policzek. Aha, czyli teraz tak będzie wyglądać moje życie?

— Przepraszam, Ka-kapp.. Kapitanie. — Ledwo udało mi się to wymówić, choć i tak ostatnie słowo ociekało jadem. Ja mam go szanować i przepraszać za powiedzenie prawdy? Jeszcze czego...

△△△△△△△△△

Witam w nowym opowiadaniu. :") Kocham piratów, więc w sumie czemu by nie napisać czegoś o piratach z Hetalii? Rozdział będzie dopiero sprawdzany i poprawiany, bo napisałam go dość dawno i czekał sobie w szkicach na opublikowanie. Jeśli ktoś widzi błąd - czy to językowy, interpunkcyjny czy na przykład nie zgadza się jakaś data z wydarzeniem - to proszę pisać. Wszystko poprawię. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top