5. Jake
Siedziałem, słuchając Vivien, a każda jej wypowiedź wydawała się ciążyć mi coraz bardziej. Chciałem przerwać, zapytać, dlaczego nie mogła po prostu porozmawiać ze mną wcześniej, ale jednocześnie wiedziałem, że muszę pozwolić jej dokończyć. Jej słowa były pełne bólu i żalu, ale też jakiegoś zrozumienia, które do tej pory mi umykało.
Jej spojrzenie wbite we mnie, te niepewne, drżące słowa – coś we mnie zmiękło. Z jednej strony byłem zły, rozczarowany, a z drugiej strony czułem, że muszę jej wysłuchać. To była nasza szansa na prawdziwą rozmowę. Tyle pytań krążyło mi po głowie, ale powstrzymałem się od natychmiastowej reakcji.
– Dlaczego wtedy się nie odezwałaś? – zapytałem w końcu, przerywając chwilę ciszy, która nastała po jej wyjaśnieniach. – Nie tylko raz czy dwa. Próbowałem się z tobą skontaktować codziennie, Vivien. I nic.
Widziałem, jak na moment jej twarz wykrzywia się w grymasie smutku. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale chciałem zrozumieć, dlaczego tak naprawdę mnie odtrąciła.
– Chciałem być tam dla ciebie – dodałem, próbując opanować emocje. – Nie możesz zrozumieć, jak bardzo mnie to zabolało?
– Ja... – zaczęła, ale jej głos zadrżał. Zobaczyłem, jak opuszcza wzrok, jakby walczyła ze sobą, żeby dokończyć myśl.
W tym momencie wszystkie moje pytania, gniew, rozczarowanie i ból wydawały się zderzać z jej cichym "ja".
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć – powiedziała w końcu, wciąż nie patrząc na mnie. – Bałam się, Jake. Bałam się, że wszystko się skomplikuje, że... to, co między nami było, nigdy nie miało szansy na normalność. A kiedy to zaczęło mnie przytłaczać, po prostu... zamknęłam się w sobie.
Słuchałem jej, czując, jak złość we mnie topnieje, ustępując miejsca zrozumieniu. Widziałem, że to, co mówi, nie było wymówką, a jej sposób radzenia sobie z czymś, co ją przerosło.
– Mogłaś po prostu powiedzieć – odparłem, a mój głos był spokojniejszy, niż myślałem, że będzie. – Nie musiałaś wszystkiego trzymać w sobie.
– No jasne, i jak gdyby nigdy nic, o wszystkim ci powiedzieć? Jesteś idolem, Jake – odpowiedziała ostro, unosząc na mnie wzrok, jakby nagle uwolniła te wszystkie emocje, które trzymała w sobie. – Myślisz, że to takie proste?
– No i co z tego? – odparłem natychmiast, nie podnosząc głosu, ale czując, że muszę jej to wyjaśnić. – Twój brat też jest idolem, a jakoś z nim rozmawiasz.
– Sehun to inna sprawa – wybuchnęła. – On zawsze był dla mnie wsparciem, a ty... Ty stałeś się kimś, przed kim bałam się otworzyć. Wszystko się zmieniło, Jake. Ty się zmieniłeś, ja się zmieniłam, a ta cała sytuacja... – urwała, z ciężkim westchnięciem, jakby próbując opanować emocje.
"Zmieniłem się? Naprawdę?" – pytałem siebie w myślach. Przez ten cały czas myślałem, że problem leżał w niej, w jej milczeniu, w jej nagłym zniknięciu. Teraz jednak to ja zacząłem się zastanawiać, co zrobiłem źle. Czy to sława nas od siebie oddaliła? Czy to ja nie potrafiłem być kimś, komu mogła zaufać?
– Będzie dla nas lepiej, jeśli między nami będą relacje tylko czysto zawodowe- dodała po chwili milczenia.
Jej słowa były jak cios prosto w serce. "Relacje czysto zawodowe?" Czy to właśnie do tego doszliśmy? Patrzyłem na nią, próbując zrozumieć. Nie znaliśmy się długo, ale od razu poczułem, że jest osobą podobną do mnie. Od pierwszej chwili była kimś, z kim chciałem rozmawiać, kimś, z kim mogłem być sobą. To uczucie, to połączenie, było czymś rzadkim, a teraz miało zostać zredukowane do formalności? To brzmiało tak obco, tak nie na miejscu.
Moje serce przyspieszyło, a myśli kłębiły się w głowie. Zacząłem analizować wszystko od początku Co poszło nie tak? Sława? Odległość? A może to ja? Zaczęła wątpić w to, kim byłem, a ja nie mogłem znieść myśli, że byłem częścią problemu, przed którym próbowała uciec.
– Więc to wszystko? – zapytałem cicho, ledwo trzymając emocje w ryzach. – Wszystko, co mieliśmy, sprowadza się do "czysto zawodowych relacji"?
Ona nie odpowiedziała od razu. Zobaczyłem, jak walczy ze swoimi uczuciami, ale ostatecznie przytaknęła. Ten drobny gest, choć milczący, mówił więcej, niż mogła powiedzieć jakiekolwiek słowa.
– Przepraszam- powiedziała cicho.
Siedziałem jak sparaliżowany, obserwując, jak Vivien wstaje od stolika. Słowo "przepraszam" odbijało się echem w mojej głowie, choć brzmiało tak puste, jakby nie mogło naprawić tego, co właśnie się wydarzyło. Patrzyłem, jak odchodzi, a każde jej powolne, pełne napięcia kroki sprawiały, że czułem się coraz bardziej oderwany od rzeczywistości.
W moim sercu kłębiło się tysiąc myśli i pytań, których nie zdążyłem zadać. To "przepraszam" było dla mnie wyrokiem. Zastanawiałem się, kiedy wszystko zaczęło się tak psuć. Czy mogłem zrobić coś, żeby to zatrzymać? Przestałem rozumieć, jak nasze drogi, które kiedyś wydawały się być tak blisko, nagle się rozeszły.
– Vivien... – szepnąłem do siebie, choć wiedziałem, że jej już nie było. W ciszy kawiarni nie zostało nic poza pustym miejscem naprzeciwko mnie i cichym echem tego, co mogło być.
Wiedziałem, że nie mogę być teraz sam. Wszystko, co się wydarzyło, zbyt mocno mną wstrząsnęło. Emocje kotłowały się we mnie i nie miałem pojęcia, jak sobie z nimi poradzić. Sięgnąłem po telefon i napisałem do jedynej osoby, która mogła mi teraz pomóc. Sunghoon. Mój najlepszy przyjaciel, zawsze wiedział, jak wyciągnąć mnie z dołka.
Spotkajmy się. Potrzebuję cię.
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
Gdzie jesteś? Zaraz będę.
Heeseung hyung też
Westchnąłem, choć w głębi czułem ulgę. Heeseung, choć czasem surowy, zawsze był kimś, kto potrafił patrzeć na rzeczy z dystansu. Czasem ten dystans był właśnie tym, czego potrzebowałem, żeby zobaczyć sprawy wyraźniej. W tej chwili obaj byli dla mnie nieocenionym wsparciem.
W kawiarni, tej obok studia. Czekam.
Długo nie musiałem czekać. Zaledwie kilka minut po mojej wiadomości drzwi kawiarni się otworzyły, a Sunghoon i Heeseung weszli do środka. Sunghoon od razu mnie zauważył i ruszył w moją stronę, a Heeseung szedł za nim, obserwując mnie uważnie, jakby próbował ocenić, jak poważna była sytuacja.
– Co się stało? – zapytał Sunghoon, zanim jeszcze zdążyli usiąść.
Pokręciłem głową, nie wiedząc od czego zacząć. Emocje, które ledwie trzymałem w ryzach, zaczynały mnie przerastać.
– Vivien... – zacząłem, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Heeseung skinął głową, jakby od razu wiedział, o co chodzi.
– Co powiedziała? – zapytał spokojnie, usadawiając się naprzeciwko mnie. Jego ton był opanowany, co w pewien sposób przynosiło ukojenie.
– Że chce, żebyśmy mieli tylko "czysto zawodowe relacje" – powiedziałem, a gorzki smak tych słów znów uderzył mnie z pełną mocą.
Sunghoon zmarszczył brwi, a Heeseung westchnął, opierając się na krześle.
– Czysto zawodowe? – powtórzył Sunghoon, jakby nie mógł w to uwierzyć. – To do niej nie podobne, a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie, gdy o niej opowiadałeś.
Heeseung spojrzał na mnie z wyrazem zrozumienia, ale i rezerwy.
– Wiesz, Jake, czasem musimy dać ludziom przestrzeń. Może to nie koniec. Może ona po prostu... potrzebuje czasu – powiedział cicho.
Tyle że ja nie chciałem czekać.
Od Autorki: Czyżby kolejny rozdział następnego dnia? Być może taką miałam wenę, ale teraz siadam do Sunghoona albo Heeseunga.
Czytelniku! Proszę, zostaw po sobie ślad- komentarz i/lub gwiazdkę. To dla mnie znak, że to, co tworzę, ci się podoba. Do zobaczenia w kolejnym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top