14. Vivien

Gdy się obudziłam, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Coś ciepłego i ciężkiego przytrzymywało mnie w miejscu. Otworzyłam oczy i zrozumiałam, co się dzieje – Jake obejmował mnie mocno, jego ramię leżało na mojej talii, a nasze ciała były zbyt blisko siebie.

Serce zaczęło mi bić szybciej, gdy próbowałam zebrać myśli. Jak to się stało? Przecież zasnęliśmy plecami do siebie, z wystarczająco dużą przestrzenią, by żadne z nas nie czuło się skrępowane. A teraz... no cóż, teraz byłam w jego objęciach.

Zamarłam, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Część mnie chciała się odsunąć, ale inna – ta bardziej impulsywna – była zaskakująco spokojna w tej bliskości.

Wyciągnęłam dłoń w jego stronę, niemalże nieświadomie. Moje palce zbliżały się do jego twarzy, a ja poczułam ciepło bijące od jego skóry. Delikatnie, niemalże dotknęłam jego policzka, lecz w ostatniej chwili zawahałam się i szybko cofnęłam rękę, jakby dotknięcie go mogło przynieść coś nieodwracalnego.

Przygryzłam wargę, nie wiedząc, co powinnam zrobić dalej. Czułam przyspieszone bicie swojego serca, a każdy oddech Jake'a wydawał się coraz bardziej wyczuwalny. Ta bliskość była zbyt intensywna, zbyt niebezpieczna. Nie powinna mieć miejsca.

Postanowiłam, że muszę wstać z łóżka. Powoli zaczęłam przesuwać się na krawędź materaca, starając się nie obudzić Jake'a. Gdy niemal udało mi się wyplątać z jego objęć, poczułam, jak nagle przyciąga mnie bliżej, wtulając się we mnie jeszcze mocniej.

Zamarłam na moment, zaskoczona jego gestem. Serce zaczęło bić mi jeszcze szybciej, a oddech uwiązł w gardle. Czułam jego ciepło, jego oddech na mojej skórze, jakby podświadomie nie chciał, bym od niego odeszła. To była ta chwila, kiedy musiałam zdecydować – zostać czy spróbować uciec.

– Jake, muszę wstać – powiedziałam cicho, próbując go delikatnie obudzić.

Chłopak poruszył się lekko, ale zamiast mnie puścić, jego ramiona zacisnęły się jeszcze mocniej. Mruknął coś niewyraźnie, jakby nie chciał, by ten moment się skończył.

– Jake – spróbowałam ponownie, tym razem odwracając się lekko w jego stronę.

W końcu powoli otworzył oczy, a ja poczułam, jak jego uścisk powoli się luzuje. Spojrzał na mnie zaspanymi oczami, a na jego twarzy malowało się lekkie zdezorientowanie.

– Przepraszam... – powiedział, szybko odsuwając ręce.

– Nic się nie stało – odpowiedziałam, próbując brzmieć jak najspokojniej. Szybko zerwałam się z łóżka, zanim zdążył zareagować, i ruszyłam w stronę łazienki. Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie kłębiły się myśli.

Gdy zamknęłam za sobą drzwi, oparłam się o nie plecami, biorąc głęboki oddech. To było zbyt bliskie, zbyt intensywne. Musiałam się uspokoić i poukładać myśli, zanim wrócę do pokoju.

Wzięłam szybki prysznic, chcąc zmyć z siebie to napięcie. Woda była zimna, ale może właśnie tego potrzebowałam, żeby ochłonąć. Gdy wróciłam do pokoju, Jake'a już tam nie było. Na chwilę ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki, ale zaraz usłyszałam ciche odgłosy dobiegające z kuchni.

Zeszłam na dół, a Jake stał przy blacie, przygotowując coś na śniadanie. Jego ruchy były spokojne, jakby chciał pokazać, że wszystko jest w porządku, że nasza mała poranna scena nic nie zmieniła.

– Hej – rzuciłam niepewnie, siadając przy stole.

– Mam nadzieję, że się wyspałaś – powiedział Jake, nie odwracając się od patelni, na której smażył jajka. Jego ton był spokojny, ale czułam, że oboje staramy się zignorować to, co wydarzyło się rano.

– Tak, dzięki – odpowiedziałam, choć prawda była taka, że miałam w głowie zupełny chaos. Wciąż czułam na sobie jego ramiona, nawet po zimnym prysznicu.

Jake przeniósł talerz z jedzeniem na stół i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

– Zrobiłem śniadanie, pomyślałem, że może nam się przyda.

– Dziękuję. 

Śniadanie zjedliśmy w ciszy, a jedynym dźwiękiem, jaki wypełniał kuchnię, było ciche brzęczenie sztućców o talerze. Mimo że atmosfera między nami była napięta, to proste gesty – jak śniadanie, które Jake dla nas przygotował – sprawiały, że czułam się trochę lepiej. Chciałam coś powiedzieć, przełamać tę niezręczność, ale żadne słowa nie przychodziły mi do głowy.

Jake w końcu odsunął talerz i wstał, przerywając ciszę.

– Myślę, że może powinniśmy dzisiaj wyjść, przewietrzyć się – zaproponował, unikając mojego wzroku.

– Może... to dobry pomysł – odpowiedziałam cicho, wciąż czując, jak echo poranka odbija się we mnie.

Przygotowaliśmy się do wyjścia, milcząc, jakby każde z nas było zanurzone w swoich myślach. Włożyłam wygodne buty i zarzuciłam na siebie kurtkę, a Jake zrobił to samo. Kiedy byliśmy gotowi, wyszliśmy na zewnątrz, gdzie przywitał nas chłodny, świeży zapach lasu.

Szliśmy powoli, ścieżką wiodącą między wysokimi drzewami. Szum liści i delikatne śpiewy ptaków dodawały spacerowi uspokajającej aury. Mimo to czułam, że atmosfera między nami nadal była napięta. Każde z nas próbowało się odprężyć, ale ciężar porannych wydarzeń wisiał nad nami, jak cień.

Jake w końcu przerwał ciszę.

– To miejsce jest naprawdę spokojne – rzucił, patrząc przed siebie.

– Tak – zgodziłam się, wdychając głęboko powietrze. – Tego właśnie potrzebowałam.

Szliśmy dalej, obok siebie, próbując odnaleźć równowagę między nami, a las dawał nam poczucie ukojenia, którego tak bardzo oboje potrzebowaliśmy.

Szłam powoli, próbując skupić się na ciszy lasu, ale nagle potknęłam się o wystający korzeń i poczułam ostry ból w kostce. Skręciłam ją, a ból był na tyle mocny, że nie mogłam stanąć na nodze.

– Ah! – jęknęłam, tracąc równowagę i osuwając się na ziemię.

Jake od razu podbiegł, klękając przy mnie z przerażeniem na twarzy.

– Vivien, wszystko w porządku? – zapytał, a ja skrzywiłam się, trzymając się za kostkę.

– Chyba skręciłam kostkę – wydusiłam przez zaciśnięte zęby, próbując opanować ból.

Jake natychmiast uniósł moją nogę, delikatnie dotykając kostki, sprawdzając, jak bardzo jest spuchnięta. Spojrzał na mnie, z wyraźną troską w oczach.

– Muszę cię stąd zabrać – powiedział zdecydowanie.

Zanim zdążyłam zaprotestować, chwycił mnie w ramiona i podniósł, jakbym nic nie ważyła.

– Puść mnie, Jake- zaczęłam się wyrywać.

 – Nie ma mowy – odpowiedział z determinacją, a jego uścisk tylko się wzmocnił. – Musisz odpocząć.

Mimo że próbowałam się wyrwać, w głębi duszy czułam, jak ciepło jego ramion koi ból. Przechodził obok drzew, a ja czułam się dziwnie bezsilna, ale też niesamowicie komfortowo.

– Nie jesteś mi potrzebna w tej roli bohaterki – dodał z uśmiechem, starając się rozładować napięcie. – Po prostu pozwól mi to zrobić.

W końcu przestałam się opierać, a Jake przeszedł przez las z gracją, trzymając mnie blisko. Kiedy dotarliśmy z powrotem do domku, postawił mnie ostrożnie na ziemi.

– Chyba muszę poszukać czegoś, co pomoże – powiedział, znikając w środku, a ja usiadłam na schodach, starając się znieść ból w kostce.

Po chwili wrócił Jake z lodem w jednej ręce i bandażem w drugiej. Przystanął przede mną, wyraźnie zmartwiony.

– Trzymaj to na kostkę – powiedział, podając mi woreczek z lodem. – To powinno pomóc z opuchlizną.

Uśmiechnęłam się słabo, biorąc woreczek. W momencie, gdy położyłam go na kostce, poczułam ulgę.

– Dzięki, Jake. Naprawdę jesteś ratunkiem i lekiem na zło tego świata – powiedziałam, starając się, by mój ton brzmiał lekko.

Usiadł obok mnie na schodach, a jego obecność sprawiła, że ból wydawał się mniej intensywny.

– Wiesz, nie musisz być taka twarda. Możesz czasem przyjąć pomoc – zauważył, patrząc na mnie z ciepłym uśmiechem.

Zawahałam się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czułam, że jego troska mnie uszczęśliwia, ale równocześnie przypominała mi o granicach, które starałam się ustalić.

– No młodzieży! Zostawić was tylko na chwilę samych- powiedział w naszym kierunku Sehun, który stał kilka metrów od nas.

Jake odwrócił się w stronę Sehun'a, a ja poczułam, jak napięcie w powietrzu znika. Mój brat podszedł bliżej, z uśmiechem na twarzy.

– Co tu się dzieje? – zapytał, spoglądając na moją opuchniętą kostkę. – Już zaczęliście się bić, czy jak?

– Świetnie, że przyjechałeś, Sehun – powiedziałam z uśmiechem, starając się rozluźnić atmosferę. – Jake postanowił, że muszę być noszona jak księżniczka.

– No, w końcu – Sehun zaśmiał się. – Kto jak nie on?

Jake pokręcił głową, ale uśmiech na jego twarzy zdradzał, że mu się to podoba.

– Lepiej niech ktoś mi pomoże, bo jak na razie to ja mam tu najwięcej roboty – rzucił Jake, wciąż trzymając woreczek z lodem przy mojej kostce.

Sehun spojrzał na mnie z troską.

– Czasem trzeba po prostu pozwolić innym zająć się sobą. W końcu jesteśmy rodziną, prawda? – powiedział, a ja przytaknęłam, czując, że słowa Sehun'a były jak balsam na moją duszę- Jake też nią prawie jest.

Uderzyłam brata mocno w ramię. Nie powinien tego mówić i doskonale o tym wiedział.

– Ałć! – Sehun się zaśmiał, choć widziałam, że trochę go to zaskoczyło. – Spokojnie, nie chcę, żebyś miała więcej siniaków!

Jake uśmiechnął się, patrząc na nas z wyraźnym rozbawieniem.

– Może powinniśmy wszyscy wrócić do domku? – zaproponował, delikatnie masując mi kostkę. – Lepiej, żebyś odpoczęła.

Sehun skinął głową, a ja, chociaż chciałam protestować, czułam, że nie mam siły, by się sprzeciwiać. Gdy Jake mnie ponownie wziął na ręce, poczułam się dziwnie komfortowo. Czułam, że mimo bólu, towarzyszy mi ciepło ich obecności.

Od Autorki: Mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się wam spodobał.

Czytelniku! Proszę, zostaw po sobie ślad- komentarz i/lub gwiazdkę. To dla mnie znak, że to, co tworzę, ci się podoba. Do zobaczenia w kolejnym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top