Rozdział 2

– Ty mnie w ogóle nie słuchasz! – Oburzona Valerie posłała przyjaciółce spojrzenie pełne wyrzutu.

Josie nie miała zamiaru zaprzeczać, ponieważ w istocie oskarżenie blondynki było pierwszym, co dotarło do niej od ponad dziesięciu minut. – Bo ciągle mówisz to samo – westchnęła i w poddańczym geście zamknęła książkę. Przy nieustannie mówiącej Valerie i tak nie było mowy o skupieniu.

Powodem całego zamieszania był nieziemski Ethan, który ostatnio stanowił główny temat rozmów dziewczyn. Lub może raczej monologów Valerie skierowanych do Josephine.

Wbrew pozorom Hughes rzadko kiedy zdawała szczegółowe relacje ze swoich miłosnych podbojów, szanując fakt, że ten temat nie wzbudzał zainteresowania Josephine, która miała na głowie poważniejsze sprawy, niż jej randki. Dlatego na ogół zostawiała dla siebie opowieści co, gdzie i z kim robiła.

Z wielu powodów, ale przede wszystkim ze względu na diametralne różnice między dziewczynami, ich przyjaźń nie była jedną z tych, które wymagały dzielenia się wszystkimi szczegółami z życia i całkowity brak sekretów. Były ze sobą blisko związane, jednak obie posiadały rzeczy, które zachowywały dla siebie. Fakt, że przyjaźniły się od dziecka, był dowodem na to, że ten system się sprawdzał.

Dlatego dość niepokojącą zmianą dla Josie była nagła potrzeba przyjaciółki, by szukać wsparcia w kwestii nowej znajomości. Kto jak kto, ale Josephine powinna być ostatnią osobą doradzającą w sprawach sercowych. – Nie rozumiem, dlaczego tak to przeżywasz. To tylko chłopak, nie fizyka atomowa. Zrób to, co zwykle robisz i Ethan padnie ci do stóp jak wszyscy.

– Gdybyś choć trochę słuchała tego, co mówiłam do ciebie przez ostatnie dwa tygodnie, wiedziałabyś, że on nie jest jak wszyscy. Ethan jest zupełnie inny niż poprzedni chłopcy,
z którymi się spotykałam. – Valerie wspięła się na łóżko obok przyjaciółki i opierając plecami
o ramę, spojrzała w sufit. – Zazwyczaj wszyscy skupiają się na moim wyglądzie i myślą jak najszybciej zaciągnąć mnie do łóżka.

Josie mimowolnie skrzywiła się na te słowa. Nie musiała znać wszystkich szczegółów z życia miłosnego przyjaciółki, by wiedzieć, że przewinęło się przez nie zdecydowanie zbyt wiele palantów, którzy chcieli ją jedynie wykorzystać. Sama nie wiedziała, czy po tylu rozczarowaniach miałaby w sobie wystarczająco dużo wiary w prawdziwą miłość, by dalej szukać jej tak wytrwale, jak to robiła Valerie. – Ethan taki nie jest, wydaje się szczerze zainteresowany mną, a nie moją ładną buzią i rozmiarem stanika. Naprawdę go lubię i nie chcę tego zepsuć. Co, jeśli zrobię złe wrażenie i jego przyjaciele mnie nie polubią?

Relacja z Ethanem rozwijała się od dwóch tygodni i kilka dni temu chłopak zaprosił ją, by poznała jego przyjaciół. Z relacji blondynki wynikało, że są dla niego ogromnie ważni,
co potęgowało wątpliwości dziewczyny, od której zazwyczaj wręcz biła pewność siebie.

Ta zupełnie niepodobna do Valerie niepewność w jej głosie sprawiły, że Josie odruchowo nachyliła się, by objąć przyjaciółkę ramieniem. – Val, nie ma absolutnie żadnej możliwości, żeby ktoś oparł się twojemu urokowi. Bądź zwyczajną, czarującą sobą i obiecuję, że to wystarczy – przekonywała z uśmiechem. – Jego przyjaciele cię pokochają.

– A jeśli nie? – Mimo że były w tym samym wieku, Valerie miała w sobie jakąś kruchość, która budziła w Josie potrzebę chronienia blondynki, jakby była jej młodszą siostrą.

– To okażą się kompletnymi idiotami. – Wzruszyła ramionami, powodując rozbawione parsknięcie Val.

– Mogłabyś iść ze mną, wiesz? Skoro ja mam poznać jego kumpli, to on poznałby ciebie, a mi byłoby raźniej. – Spojrzała na nią z proszącym wyrazem twarzy i Josie była wdzięczna sama sobie za nabytą przez lata asertywność wobec uroku osobistego przyjaciółki.

– Nie ma takiej opcji. – Szybkość, z jaką nastąpiła zmiana z bycia empatyczną i wspierającą przyjaciółką, do zimnej i zamkniętej dziewczyny, jaką widzieli ją wszyscy, była zaskakująca, jednak nie zniechęcało to Valerie, która doskonale znała obie wersje brunetki.

– Ale...

– Nie. – Stanowczy głos Josephine nie pozwolił jej dokończyć. – Nie ma mowy, Valerie. Najlepiej ze wszystkich wiesz, jaki jest plan. Nie ma w nim miejsca na nowe znajomości. Tak jest lepiej dla wszystkich.

Valerie znała swoją przyjaciółkę wystarczająco długo i wystarczająco dobrze, by rozumieć powody, które stały za jej postępowaniem. Nie oznaczało to, że je popierała. – Wiem – powiedziała w końcu. – Josephine Sinclair i jej wielki plan na życie. Plan, który moim zdaniem jest głupotą. Sama się skazujesz na samotność, zamiast korzystać z życia.

Plan Josephine wynikał z bardzo prostego rozumowania. Im mniej ludzi będzie jej bliskich, tym mniej będzie musiała zostawić za sobą, gdy wyjedzie do Bostonu na studia. Każda osoba, która stałaby się kimś ważnym, zanim opuści rodzinne miasto, byłaby osobnym powodem,
by kiedyś wrócić do Moreton. Więzi z nimi, stałyby się kotwicą na zawsze trzymającą jakąś jej część w miejscu, z którego pochodziła. A jedynym, czego Josie pragnęła bardziej,
niż uwolnienia się z tego przeklętego miasta, było jedynie uwolnienie się od własnej rodziny.

Valerie, która była jednym z dwóch wyjątków od życiowej zasady Josephine, rozumiała powody desperackiej potrzeby ucieczki dziewczyny. Wiedziała także, że istniały jeszcze inne powody tej niechęci do nawiązywania bliższych znajomości, nawet jeśli Josie nigdy nie wypowiedziała ich wprost.

Jednak szczegóły okropieństw, jakich doświadczała Josephine ze strony swojej matki, były jedną z granic prywatności, których ich przyjaźń nie przekraczała, więc Valerie nie naciskała, nawet jeśli jasne było dla niej to, że brunetka skazując się na samotność, krzywdziła samą siebie.

– Już niedługo – zapewniła ją Josephine, wyczytując zmartwienie wypisane na jej twarzy. – Jak tylko będę w Bostonie, nadrobię wszystko, co mnie ominęło, obiecuję.

Częściowo przekonywała też siebie, jakby chciała zabić wątpliwości spowodowane słowami przyjaciółki. Oczywiście, że chciałaby korzystać z życia jak jej rówieśnicy. Wiedziała jednak,
że to niemożliwe. Nie mogła być jak oni, jeśli chciała być od nich lepsza. Jeśli chciała spełnić oczekiwania matki i być najlepsza.

Największym problemem w życiu Josephine była świadomość, że to życie wcale nie należało do niej samej. Bo jak mogła mieć poczucie własności, jeśli wszystko dotychczas zostało zaplanowane przez kogoś innego?

Jedyną nieprzewidzianą rzeczą w życiu Lillian Sinclair była Josephine. Plan na życie, który skrupulatnie sobie ułożyła, nigdy nie zakładał drugiego dziecka. Dlatego niemałym zaskoczeniem była kolejna ciąża, w dodatku zaraz po tym, jak ich pierwsze dziecko stało się na tyle samodzielne, by w końcu mogła skupić się na rozwijaniu wymarzonej kariery.

Dowiedziała się o ciąży zaledwie pół roku po długo wyczekiwanym dołączeniu do męża, dołączeniu do imperium, którego powstanie było ich życiowym celem. Potrzebowali dziecka wyłącznie, żeby przejęło po nich to, co uda im się stworzyć. Te pragnienia spełniły się, gdy na świat przyszedł ich syn i Josephine właściwie była im zbędna. Dlatego Lillian nie miała zamiaru rezygnować z własnych planów ze względu na młodsze ze swoich dzieci. Poświęciła macierzyństwo, prawie całkowicie powierzając opiekę nad córką pani Murphy i oddała się realizowaniu kariery.

Nie miała jednak zamiaru zostawiać kwestii przyszłości dziecka samej sobie i jakby chciała naprawić w ten sposób błąd, jakim było jej nieplanowane pojawienie się, dokładnie zaplanowała, kim będzie Josephine Sinclair i nawet jeśli nie była nieustannie obecna w życiu córki, nie przeszkodziło jej to w skutecznym egzekwowaniu wysoko postawionych oczekiwań.

Jako dziecko Josie sądziła, że musi zasłużyć na uwagę i miłość rodziców. Z tego powodu, starała się być we wszystkim najlepsza, być idealnym dzieckiem, robić wszystko, czego od niej oczekiwano i więcej.

Jednak, w miarę jak dorastała, zaczynała rozumieć, że nie ważne co zrobi, jak mądra, posłuszna czy ładna będzie – nigdy nie będzie w stanie w pełni zadowolić rodziców. Nie była jednak w stanie się sprzeciwić.

Zamiast tego znalazła wyjście.

O jej przyszłości jako studentka prawa na Harvardzie słyszała na długo, zanim była w stanie pojąć czym są studia. Nie potrafiła też wskazać momentu w swoim życiu, w którym marzenie rodziców stało się jej własnym.

Jednak dla niej Harvard nigdy nie oznaczał uczelni o wysokim poziomie, nie był też drogą do wielkiej kariery. Dla Josephine te studia były przepustką do wolności. Szansą na życie, które w końcu byłoby jej własne.

Według rodziców miała skończyć studia i wrócić do domu, by razem z nimi i jej bratem dalej tworzyć rodzinną kancelarię. Jednak ona sama wiedziała, że nigdy do tego nie dojdzie, że nie pozwoli znów zamknąć się w klatce utkanej z oczekiwań rodziców.

W przeciwieństwie do Moreton, w Bostonie miała zamiar znaleźć kotwicę, która skutecznie związałaby ją z życiem w Ameryce. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top