Rozdział 6
Z niedowierzaniem przetarłam oczy, myśląc, że chłopak przede mną to tylko wytwór mojej wyobraźni. Może tabletki przepisane przez lekarza posiadały niezłe skutki uboczne? Ewentualnie oszalałam i jedynym rozwiązaniem pozostał zamknięty zakład psychiatryczny.
- To ja zostawię was samych. Gdybyście czegoś potrzebowali, wołajcie - Martwą ciszę przerwała ciocia, która opuściła mój pokój. Skoro ona też widziała Luke'a to teoria o dziwnych halucynacjach musiała być błędna. On naprawdę stał naprzeciwko mnie.
- Co ty tu robisz? - wypowiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl. Czułam się, jak w jakimś dziwnym śnie. Analizując racjonalnie zaistniałą sytuację, doszłam do wniosku, iż blondyn mnie prześladuje. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że wyciągnął od kogoś mój adres i tu przyszedł? Drugie pytanie było jeszcze bardziej intrygujące: Jaki miał w tym cel?
- Przyniosłem ci notatki z dzisiaj - oznajmił, wyciągając swoje zeszyty. Aby położyć je na biurku, podszedł bliżej, przez co dystans między nami diametralnie się zmniejszył. Podejrzliwie przyglądałam się wszystkim jego ruchom, chcąc dopatrzyć się czegoś... sama nie byłam pewna czego. Jego odpowiedź nie wydała mi się prawdziwa.
- Dlaczego? - drążyłam dalej temat, próbując wyciągnąć od niego konkretny powód jego przybycia. Mój zdrowy rozsądek podpowiadał mi, iż nie była to szkoła, która stanowiła tylko przykrywkę.
- Żebyś była na bieżąco z materiałem i...
- To jakaś zabawa, hmm? Założyłeś się z kimś? - przerwałam mu ostro, chcąc zakończyć tą głupią wizytę. Nie ufałam mu. Z chłopakiem kojarzyły mi się tylko same problemy. Najpierw był dla mnie oschły, później nagle miły i troskliwy. Mimo tego, iż pomógł mi na wuefie, w jego towarzystwie nie czułam się pewnie. Po wizycie Luke'a w szpitalu bałam się o mój sekret jak nigdy wcześniej. On mógł wiedzieć i to sprawiało, że byłam przerażona. W mojej głowie powstawały coraz to nowe plotki o zabójczyni, która nie radziła sobie z wyrzutami sumienia. To byłoby jeszcze gorsze niż moja obecna sytuacja.
- Co? Nie! Przeszedłem tu z własnej woli - zaprzeczył moim podejrzeniom, przy okazji wsadzając ręce do kieszeni swoich ciemnych jeansów. Oparł się tyłem o biurko i nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby chciał zahipnotyzować moją osobę.
Odpłaciłam mu tym samym, myśląc, iż zobaczę w jego oczach jakiś moment zawahania, który udowodni kłamstwo.
- Nie wierzę ci - odparłam trochę ciszej, będąc już zmęczona dzisiejszym dniem. Był cholernie ciężki i brakowało w nim jeszcze konfrontacji z Luke'iem. Po prostu świetnie.
- Nie mam złych zamiarów, Maia - Chłopak dalej próbował mnie do siebie przekonać, ale naprawdę nie miałam siły się z nim kłócić. Nie mogłam też mu ulec, więc aby czuć się odważniej, splotłam ręce na klatce piersiowej. Przybrałam najobojętniejszą minę, na jaką było mnie stać w tamtym momencie i czekałam na rozwój wydarzeń. Marzyłam o tym, by w końcu móc zakopać się pod stertą pościeli i nigdy stamtąd nie wychodzić.
- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - zaakcentowałam każde słowo, dając blondynowi do zrozumienia, iż dalsza rozmowa nie miała sensu. Może dzięki temu w końcu by sobie odpuścił.
- Nie jestem twoim wrogiem, ale przyjacielem - zaznaczył, niebezpiecznie się przybliżając. Tyle kroków ile zrobił naprzód, tyle ja cofnęłam się do tyłu. Kiedy zauważył, że oddalałam się od niego coraz bardziej, przystanął i zmierzwił swoje włosy, cicho wzdychając.
'Przyjacielem' - powtórzyłam w myślach jeszcze kilka razy zanim uniosłam głowę i ponownie spojrzałam na Luke'a. Tym razem wydawał się być inny. Zamiast blond włosów i niezwykle intensywnych niebieskich oczu, zobaczyłam tak dobrze znany mi uśmiech, te cudowne radosne oczy i brązowe włosy, po których przed chwilą przebiegło tornado. To był On. To był mój Shawn. Znów go widziałam.
Napawałam się widokiem przyjaciela, jakby zaraz mógł zniknąć. Długo wahałam się nad podejściem bliżej, ale chęć zapamiętania jego twarzy zwyciężyła. Liczył się każdy detal. Kiedy dotarłam wzrokiem do ust, zauważyłam, iż coś było nie w porządku. Shawn nie miał nigdy kolczyka w dolnej wardze. Wydawało mi się, że znałam jedną taką osobę. Jak przez mgłę próbowałam odszukać tajemniczego chłopaka. Wróciłam do ostatnich dni, a wspomnienia z nim z prędkością światła pojawiły się w mojej głowie. Czar prysł. Przede mną znowu stał blondyn. Przyjaciel zniknął, a ja straciłam wszelką nadzieję na zobaczenie go. Tak bardzo chciałam, by Luke okazał się moim pingwinkiem. Jednak musiałam wrócić do znienawidzonej przeze mnie rzeczywistości. Shawn nie mógł tu być, bo już nie żył, a ja byłam tego sprawcą. Za...zabiłam go.
Zamknęłam oczy, czując, jak świat nagle zawirował. Serce zaczęło mi łomotać jak szalone, a wokół zrobiło się niezmiernie duszno. Nawet głęboki oddech nie pozwolił mi na chwilowe uspokojenie się. Wpadłam w jeszcze większą panikę, bo wiedziałam, co zaraz się stanie, a chłopak nie mógł przy tym być.
- Luke, idź już - Starałam się zabrzmieć naturalnie, lecz niezbyt mi to wyszło. Byłam przerażona. Próbowałam jak najszybciej wygonić go z pokoju, ale on nie ruszał się z miejsca. Ostatkiem sił podeszłam do drzwi i szeroko je otworzyłam, dając mu znak, iż to czas na niego. Na szczęście chłopak zrozumiał mój przekaz i ruszył się w moją stronę.
- Nie poddam się tak łatwo - Blondyn stanął naprzeciw mnie, mówiąc te kilka słów, które teraz nie miały znaczenia. Myślałam tylko o tym, co zbliżało się wielkimi krokami. Czułam to i musiałam się ukryć. Ukryć przed nim.
- Po prostu idź. Teraz - szepnęłam błagalnie, próbując wprowadzić do płuc jak najwięcej powietrza. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w niewiarygodnym tempie. To zbliżało się coraz szybciej i gdyby Luke nie wyszedł chwilę temu, musiałby teraz na to patrzeć. Po zatrzaśnięciu drzwi, prędko przekręciłam klucz w zamku.
Z łóżka zgarnęłam ukochaną przytulankę i usiadłam na zimnej podłodze, opierając się plecami o ścianę. Zacisnęłam palce na misiu, przyciągając go mocno do siebie. Jednocześnie splotłam nogi, by przyjąć jak najwygodniejszą pozycję. Mój oddech stawał się coraz bardziej płytszy i zarazem szybszy. Dusiłam się zwykłym powietrzem, a fala gorąca ogarnęła całe ciało. Serce pracowało na najwyższych obrotach, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi. Przechodziłam to tyle razy, ale za każdym razem równie dotkliwie. Mimo tego, iż znałam dokładny przebieg obecnej sytuacji, byłam przerażona. Lęk dotknął mnie w takim stopniu, że zaczęłam się trząść. Nie panowałam nad sobą, natomiast moje racjonalne myślenie odeszło w niepamięć. Cholernie się bałam i tylko to się liczyło. Nie potrafiłam skupić uwagi na niczym innym. Czułam się, jakbym miała zaraz umrzeć. Na dodatek świat znowu wirował, stając się dość niewyraźnym. Mrugnęłam kilkukrotnie by wyostrzyć widziany obraz, ale to nie dało zamierzonych efektów. Byłam zamknięta we własnym ciele i nie mogłam nic z tym zrobić. Ponadto wszystkie objawy jeszcze bardziej się nasiliły. Błagałam w duchu, by to się skończyło. Chciałam tylko zasnąć i o tym zapomnieć.
- Maia? Wszystko w porządku? - Nagle do moich uszu dobiegło ciche pukanie do drzwi i głos cioci, który dochodził z oddali. Wydawało się, iż znajdowałam sie w jakiejś bańce, oddzielającej mnie od świata. Wszystko wokół było takie inne. Nie miałam nawet możliwości, by odpowiedzieć na pytanie pani Mendes. Moje gardło nadal było ściśnięte, przez co naprawdę trudno pobierało mi się kolejne porcje powietrza. Musiałam skupić się na samym oddychaniu, żeby względnie normalnie funkcjonować. Wdech i wydech. Wdech i wydech.
- Wchodzę - Nie miałam pojęcia, ile czasu już tak siedziałam, ale ponownie usłyszałam mamę Shawna, tym razem nieco zniecierpliwioną. Nie chciałam, by widziała mnie w takim stanie, nie chciałam, by ktokolwiek o tym wiedział. Jednak nie mogłam nic z tym zrobić. Moje ciało było niezdolne do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Strach całkowicie mnie sparaliżował.
Dzięki temu, że posiadaliśmy zapasowy klucz, chwilę potem kobieta znalazła się obok. Jako, iż była przy mnie w takim stanie nie raz, nie przeraził jej mój widok. Jak zawsze chciała mi pomóc.
- Maia, skarbie, oddychaj głęboko. Jestem tutaj. Jestem przy tobie. Już dobrze - pani Mendes przyciągnęła mnie do siebie i gładziła delikatnie po plecach, szepcząc słowa otuchy. Naprawdę pragnęłam się uspokoić, ale to nie było takie łatwe. Jeszcze nigdy sama tego nie powstrzymałam. Zazwyczaj czekałam aż wszystko się skończy. Siedząc w objęciach cioci, nadal przechodziłam istny koszmar. Dopiero kilka minut później moje serce zaczęło powoli zwalniać, a oddech trochę się uspokajał. Zmęczona odpłynęłam do krainy snów.
~*~
Zimny powiew wiatru rozwiał moje włosy, sprawiając, iż większość z nich opadła na twarz i przesłoniła widok na świat. By odzyskać orientację w terenie, założyłam je za uszy, poprawiając przy tym chustkę spadającą z szyi. Wszystkie te czynności musiałam wykonać jedną ręką, ponieważ w drugiej trzymałam piękne białe róże, których nie chciałam uszkodzić. Cmentarz znajdował się kilka metrów przede mną, więc szkoda by było zmarnować wstąpienie do kwiaciarni. Nie chciałam przychodzić tutaj z pustymi rękoma, gdyż tylko w ten sposób mogłam pokazać, iż nadal pamiętałam.
Skrzypiąca i trochę zardzewiała furtka wprowadziła mnie na główną aleję placu, gdzie nie znalazłam żadnej żywej duszy. Pewnie było to spowodowane niezbyt sprzyjającą pogodą, choć po dokładnym rozejrzeniu się w oddali zauważyłam starszą panią z małym chłopcem. Kojarzyłam ją, bo często tu przychodziła i nawet parę razy z nią rozmawiałam. Była naprawdę miłą i ciepłą osobą, która po śmierci córki sama wychowywała wnuczka. Współczułam jej, bo znajdowałam się w podobnej sytuacji.
Odrywając wzrok od staruszki i malca, utkwiłam go przed sobą, ponieważ w tamtą stronę zmierzałam. Nie rozglądając się więcej, ruszyłam do przodu. Mój cel znajdował się na samym końcu długiej alei, gdzie stał nagrobek osoby, bez której nie było by mnie na świecie. Mimo tego, iż pokonałam tą trasę wiele razy, zawsze czułam się nieswojo. Cmentarz był zdecydowanie za bardzo związany z moim życiem. Przychodziłam tu od najmłodszych lat razem z tatą i już jako małej dziewczynce kojarzył się tylko ze smutkiem. Najgorsze były pierwsze dni po pogrzebie, kiedy to płakaliśmy przy każdych odwiedzinach mamy. Wtedy przekonałam się, że dorośli nie byli tacy silni, za jakich się uważali. Uczucia często przejmowały nad nami kontrolę, a my nie mogliśmy zrobić nic, aby je powstrzymać. Byliśmy w końcu tylko ludźmi.
Docierając do rozwidlenia ścieżek, skręciłam w lewo i zaraz zatrzymałam się przed grobem Larissy Hart. Po raz kolejny odczytałam epitafium stworzone wspólnie przeze mnie i tatę: "Ku pamięci cudownej żonie i kochanej mamusi, by nasze serduszka nigdy o niej nie zapomniały". Wzruszyłam się, ponieważ napis ten przypomniał mi o siedmioletniej Mai zagubionej po śmierci najważniejszej osoby w jej dziecięcym życiu.
"Siedziałam przed nagrobkiem mamy, cicho łkając, gdyż poważnie pokłóciłam się z tatą. Po tym jak wybiegłam z domu, przyszłam prosto do niej. Pragnęłam, by stanęła obok i mocno mnie przytuliła. Potrzebowała jej obecności, zrozumienia i wsparcia, jakie mogła dać tylko mama swojemu dziecku. Dlaczego to właśnie ona odeszła?
- Tu jesteś. Wszyscy cię szukają - Zaskoczona drgnęłam na głos dochodzący z tyłu. Nie chciałam, by ktokolwiek mnie znalazł. Można było powiedzieć, iż się ukrywałam. Wolałam spędzić czas z mamą niż spacerować bez celu po mieście.
- Mam to gdzieś - odparłam obojętnie, nie odrywając wzroku od imienia i nazwiska wygrawerowanego na grobie. Shawn zauważając mój humor, usiadł obok i przygarnął mnie do siebie. Przez chwilę zamknęłam oczy i po prostu wsłuchiwałam się w bicie jego serca.
- Maia, o co chodzi? - Chłopak przerwał przyjemną ciszę, dalej trzymając mnie w ramionach. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową, a moje łzy wsiąkały w szarą koszulkę. Wzięłam kilka głębokich oddechów i trochę się od niego odsunęłam, by móc złapać z nim kontakt wzrokowy.
- Tęsknię za nią, wiesz? A najgorsze jest to, że nie pamiętam jej już tak dobrze. Moje wspomnienia powoli blakną i wydają się tylko snem. Nie chcę zapomnieć i boję się tego - wyznałam, nie przestając płakać. Bardzo brakowało mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać o wszystkim, poradzić się w ważnych i tych błahych sprawach jak strój na rozpoczęcie szkoły, czy kłótnia z tatą. Ponadto przerażał mnie fakt, iż za kilka lat w mojej pamięci na miejscu mamy pojawi się wielka czarna dziura.
- Nigdy się tak nie stanie. Ona jest częścią ciebie. Poza tym pamiętasz, jak kilka lat temu mówiłem, że podzielę się z tobą swoją mamą? To nadal aktualne. Możesz przychodzić do niej na ploteczki czy coś, o czym rozmawiają dziewczyny. Wiem, że ona ci jej nie zastąpi, ale też chce pomóc. Wszyscy chcemy - oświadczył z troską i miał rację. Za bardzo to przeżywałam, wymyślając przy tym niestworzone scenariusze. Po prostu miałam cięższy okres i obwiniałam za to cały świat. Trzymałam emocje i myśli dla siebie, zapominając, iż rozmowa z drugą osobą mogła poprawić mój stan.
- Dziękuję. Naprawdę doceniam twoje wsparcie i cieszę się, że cię mam, Shawny.
- Przyjaciele na zawsze? - spytał, ponownie mnie przytulając. Zaśmiałam się na jego słowa, gdyż to nasza specjalna regułka z dzieciństwa. Zazwyczaj chwytaliśmy się za mały paluszek, lecz teraz nie był konieczny.
- Na zawsze - odpowiedziałam, nie wypuszczając go z uścisku.
Shawn był moim aniołem stróżem."
Wstałam z ławki, otrzepując spodnie z kurzu. Delikatnie położyłam jedną róże na grobie mamy i odwróciłam się, aby dotrzeć w drugie, równie ważne, miejsce.
Wizyta na cmentarzu zawsze była dla mnie emocjonalna. Wspomnienia wracały i przejmowały kontrolę. Będąc tutaj, zawsze marzyłam o powrocie do dawnych lat. Chciałabym jeszcze raz przytulić mamę i powiedzieć Shawnowi, co naprawdę czułam. Byłam wtedy niezbyt doświadczona. Myślałam, że śmierć nas nie dotyczyła. Miałam głupią nadzieję, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Niestety świat mnie oszukał. A może to ja żyłam w swojej bańce oddzielonej od rzeczywistości?
Stanęłam przed nagrobkiem przyjaciela, powracając do teraźniejszości. Na marmurowej płycie zostawiłam drugi kwiat, a wolne już ręce wsadziłam do kieszeni kurtki. Przez dłuższą chwilę trwałam w ciszy, wyobrażając sobie bruneta stojącego przede mną.
- Cześć Shawn. Właśnie byłam u mamy i mówiła, że nieźle rozrabiasz tam na górze - Lekko uśmiechnęłam się na tę myśl. - W końcu zawsze taki byłeś. Buntownik na każdym kroku. A może zamiast głupiej zabawy zrobiłbyś coś pożytecznego? Zamawiam deszcz żelków i najlepiej naszych ulubionych. Okej, żartuję, ale przemyśl to - Tym razem zaśmiałam się na głos, czując na policzkach gromadzące się łzy. - U mnie wszystko w porządku, chociaż z tobą bywało lepiej. Może niedługo udam się tam do ciebie? Tylko ty, mama i ja. W trójkę na pewno będzie nam raźniej. Mam nadzieję, że zrobiłeś już dla mnie miejsce. Zresztą znając ciebie to pewnie zapomniałeś. W każdym razie muszę załatwić tu jeszcze trochę spraw i dołączę do was. Mimo tego, iż nie chcę zostawiać taty samego, ciągnie mnie tam do góry. Jeszcze to przemyślę i dam ci odpowiedź - mówiłam dalej, nie zwracając uwagi na deszcz, który zaczął spadać z nieba. To on odzwierciedlał mój nastrój. - Szkoda, że nie możesz mi powiedzieć, co tam u was. Chciałabym choć wiedzieć, czy jesteście szczęśliwi. Gorzej niż tutaj chyba nie może być, ale dam radę, dla taty, dla mamy, dla ciebie. Kocham cię Shawn i nigdy nie przestanę. Trzymaj się ciepło, o ile to możliwe i nie rozrabiaj więcej. Do jutra kochanie.
Od autorki:
Szybko, szybko, szybko publikuję, bo za chwilę wychodzę na imprezkę osiemnastkową do psióły :P Myślałam, że zdążę zrobić to w nocy, ale przerabiałam filmik na jej urodzinki. Mam nadzieję, że wybaczycie.
LEEEECĘ! PAPAPAPA!
Dłuższą notkę napiszę potem :))
EDIT: Hejka kochani! Dziękuję za tak ciepłe przyjęcie tego rozdziału. Ufam, że nie kłamiecie i choć w małym stopniu wam się podoba xd Trochę czasu nad nim spędziłam, ale było warto. Poza tym chciałam podziękować za wszystkie nominacje do LA czy faktów, bo dostałam ich naprawdę dużo. Wpadłam na pomysł, by dodawać je oddzielnie w osobnej "książce", gdyż jest ich tyle, że musiałabym męczyć Was nimi co rozdział ;) Za jakiś czas powinno się coś takiego pojawić, a jak na razie to MIŁEJ NIEDZIELI! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top