Rozdział 8

Maia

Niezbyt wyspana opuściłam swoje łóżko, udając się do łazienki, gdzie ostatnio zostawiłam ubrania. Moje powieki cały czas opadały, a ja za wszelką cenę próbowałam utrzymać je otwarte. Nie byłam w zbyt dobrej formie, przez co  potrąciłam wazon z kwiatami stojący na komodzie. Mój mały zawał zastąpiło poczucie ulgi, ponieważ dziwnym trafem udało mi się go złapać. Miałam niemałe szczęście, bo inaczej niedzielny poranek zacząłby się koszmarnie, gdyż ten przedmiot stanowił dla mnie wartość sentymentalną. Wiązała się z nim pewna historia.

" -Tato! Tato! - Wbiegłam do domu, głośno krzycząc i szukając go. Jak zwykle był w swoim gabinecie. Kiedy mnie zobaczył, odłożył długopis i z uśmiechem wskazał na swoje kolana. Szybko się tam znalazłam, bo musiałam przekazać mu dobre wieści. Byłam naprawdę podekscytowana.

- Tak, skarbie? - spytał, prawdopodobnie wszystkiego się domyślając. Nie byłabym sobą, gdybym mu tego nie powiedziała. Znał mnie jak nikt inny i wiedział nawet o moich kolegach, których zazwyczaj odstraszał mój przyjaciel. Chyba nie chciał się mną z nikim dzielić.

- Shawn dał mi kwiaty! - oznajmiłam, będąc w dużej euforii. Kiedy je pokazywałam, mój uśmiech jeszcze bardziej się powiększył. Cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało nową zabawkę, ponieważ w wieku dziewięciu lat trzymałam w ręce swój pierwszy bukiet. Czułam się wyjątkowo.

- To miłe z jego strony - Tata spojrzał na różowe tulipany i wsadził w nie swój nos, by móc je powąchać. Zapach był na tyle intensywny, że chwilę później usłyszałam głośne kichnięcie. A może miał jakieś dziwne uczulenie? Zachichotałam, gdyż wyglądało to bardzo śmiesznie. Olbrzym pokonany przez małe kwiaty.

- On jest najwspanialszym przyjacielem pod słońcem! - wyznałam, patrząc się ponownie na bukiet. Chłopak dał mi go, prosząc o zgodę na pójście z nim na bal organizowany przez naszą szkołę. Oczywiście się zgodziłam, bo też tego chciałam. Nie spodziewałam się jednak, iż Shawn aż tak się w to zaangażuje.

- Ja też go lubię i cieszę się, że się przyjaźnicie - powiedział mój rodzic, po czym pstryknął mnie w nos. Zrobiłam to samo, na co oboje się zaśmialiśmy. Kiedy wstałam, tata złapał mnie za rękę. - Chodź, włożymy kwiaty do wazonu, abyś mogła postawić je u siebie w pokoju - Ruszyliśmy do kuchni i razem wybraliśmy odpowiednie naczynie. W głowie miałam tylko jedną myśl: Nigdzie nie znalazłabym lepszego przyjaciela."

Ubranie się zajęło mi tylko kilka minut i mogłam zejść na parter w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Udało mi się upolować masło orzechowe, z czego byłam dumna. Uwielbiałam je. Nawet podczas przygotowywania kanapek, kilka łyżek trafiło prosto do mojej buzi. W między czasie zrobiłam sobie kawę i śniadanie było gotowe. Zasiadając do stołu, ujrzałam na nim drobną karteczkę, w której tata informował mnie, że przybędzie dopiero na obiad i spotkamy się u pani Mendes. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ taka sytuacja powtarzała się często.

Coraz częściej odczuwałam, iż mieszkałam w tym domu sama. Dlatego po pogrzebie Shawna odwiedzała mnie jego mama, choć i tak wtedy wolałam być sama w swoich czterech ścianach. Nie mogłam znieść jej wizyty, bo czułam się winna. Wyrzuty sumienia dręczyły mnie do tego stopnia, iż nie potrafiłam przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Co było najgorsze? Świadomość, że cierpiała przeze mnie, a mimo to traktowała jak własne dziecko. Bałam się spojrzeć jej w oczy, by nie ujrzeć w nich Shawna. Tyle razy myślałam o tym, co stałoby się, gdybym nie poprosiła go o kupienie tych durnych lodów. Tyle razy zastanawiałam się, dlaczego nie zatrzymałam przyjaciela. Tyle razy pragnęłam umrzeć zamiast niego.

Życie z poczuciem, iż przyczyniło się do śmierci ukochanej osoby, było o wiele gorsze niż zniknięcie z tego świata. Kilka razy próbowałam już to zrobić, ale tchórzyłam, nie mogąc wykonać ostatecznego kroku. Zawsze miałam jakąś dziwną blokadę. W mojej głowie pojawiał się Shawn, który błagał, żebym przestała. Obok niego ze łzami w oczach stała mama, a taki widok łamał mi serce. Byłam słaba. Nie potrafiłam nawet dobrze umrzeć.

Po skończonym posiłku wróciłam do swojego pokoju. Nadszedł czas, by nadrobić materiał ze szkoły. Zeszyty Luke'a okazały się tu najlepszym rozwiązaniem. Mimo, iż nie byłam zadowolona z jego wizyty, one stanowiły jej jedyny plus. Otwierając dużą teczkę, zauważyłam coś, co naprawdę mnie zdziwiło. Na wierzchu leżała duża czekolada z przyczepioną kartką.
Pośpiesznie do niej zajrzałam, starając się odczytać pismo chłopaka:

"Przepraszam za kłopoty, w jakie cię wpakowałem. Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej. Tylko tak mogę ci to wynagrodzić".

Z wiadomości wywnioskowałam, iż to on znokautował mnie na wuefie. Pewnie dlatego był w szpitalu i przyniósł mi notatki. Miał wyrzuty sumienia. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość, a ja liczyłam, że jego misja dobiegła końca i chłopak da mi spokój. Wystarczyło tylko oddać mu jutro zeszyty. Westchnęłam głośno, ponieważ nie było mi to na rękę. Po spotkaniu w szpitalu obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zamienię z nim chociażby jednego zdania. Zamierzałam go unikać, modląc się, by jednak nie wiedział o moim sekrecie. Przyjęłam zasadę, iż unikanie ognia było lepsze niż walka z nim.

Odłożyłam słodycz do szafki, myśląc, że to dobry upominek dla cioci w podzięce za zorganizowanie wspólnego obiadu. Równo za cztery godziny miałam do niej wpaść, aby pomóc z przygotowaniami. Nie chciałam zostawić jej samej. Poza tym musiałam oswoić się z przebywaniem w domu przyjaciela. Nadal ciężko mi to przychodziło.

Przepisywanie notatek należało do tych nudniejszych zajęć, więc w między czasie włączyłam przypadkową stację w radiu. Szyfr Luke'a nie był taki straszny i dziwiłam się, że mogłam prawie wszystko z niego wyczytać. O wiele gorsze pismo posiadał Shawn.

"Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer przyjaciela. Byłam zdenerwowana, bo czekałam na niego już ponad dwadzieścia minut, podczas gdy na zewnątrz panował mróz. Ujemna temperatura dawała o sobie znak. Powoli zamarzałam, a najbardziej cierpiał mój nos. Ile można się spóźniać?

- Cześć reniferku - Chłopak odebrał dopiero po sześciu sygnałach. W tym czasie prawie straciłam nadzieję na jakiekolwiek spotkanie. Na szczęście w słuchawce rozbrzmiał upragniony głos.

- Gdzie ty jesteś? - zaczęłam spokojnie, gdyż może znajdował się w pobliżu. Nie chciałam się z nim od razu kłócić. Pewnie miał ważne powody.

- W domu - oznajmił, jakby to było sprawą oczywistą. Nie wydawało mi się, że coś go zatrzymało, więc dlaczego jeszcze nie wyszedł? Mój poziom poirytowania wzrósł diametralnie.

- Jak to?! Kazałeś mi tu przyjść bez powodu?! To żart?! - wykrzyczałam każde słowo do telefonu, dając upust emocjom. Shawn wystawił mnie do wiatru. Tak po prostu. Umówiliśmy się obok lodowiska, ponieważ wcześniej musiałam coś załatwić i nie chciałam ciągnąć go ze sobą. Świetnie mi się odpłacił.

- Przecież napisałem, że o osiemnastej - bronił się, wymyślając głupie argumenty. Może i miał niewyraźne pismo, ale potrafiłam je odczytać. W większości mi się udawało.

- To na pewno była trzynastka! - zaprzeczyłam, starając się przypomnieć  cyfrę. Byłam pewna, iż miałam rację. A co jeżeli jednak nie?

- Okej - przyjaciel przeciągnął słowo, próbując załagodzić sytuację. To oznaczało, że się myliłam. Chłopak próbował szybko coś wymyślić. - Daj mi pięć minut i zabiorę cię na pyszną gorącą czekoladę - zdecydował, co bardzo mnie ucieszyło. Za ten napój kochałam zimę, a on o tym wiedział. Miałam nadzieję, że tym razem się nie zawiodę.

- Oby była dobra."

Uzupełnianie brakujących tematów nie zajęło mi dużo czasu. Luke rzetelnie spisał każde słowo, dzięki czemu łatwej opanowałam materiał. W niecałe dwie godziny nadrobiłam straty z ostatnich dni. Moja nauka opierała się na utrwalaniu wiadomości przez ich pisanie. Tak właśnie potrafiłam zapamiętać czarną magię z fizyki i nie tylko. Shawn nigdy nie potrafił mnie zrozumieć. Do tej pory pamiętałam jego przerażenie, kiedy wszedł do mojego pokoju i zobaczył miliony karteczek na meblach z trudnymi nazwami biologicznymi. Musiałam wyglądać jak szalony naukowiec.

Złożyłam zeszyty i zabrałam się za przygotowanie do wspólnego obiadu. Głównie chodziło mi o przebranie się, co szybko uczyniłam. Byłam już trochę spóźniona, więc zbiegłam po schodach i zamykając wcześniej drzwi, znalazłam się pod domem cioci. Nie miałam daleko, gdyż mieszkała naprzeciwko. I ja, i Shawn byliśmy z tego naprawdę zadowoleni, bo mogliśmy spędzać ze sobą mnóstwo czasu. Jeśli nie bawiliśmy się u mnie, to u niego. Przynajmniej rodzice wiedzieli, gdzie nas zawsze szukać.

Zapukałam kilka razy i bez odpowiedzi weszłam do środka. Już na początku poczułam dziwny ścisk w gardle. To w końcu był mój drugi dom. Przeżyłam tu najlepsze lata mojego życia i żałowałam, że nie mogły trwać one wiecznie.

- W kuchni kochanie! - usłyszałam głos pani Mendes i udając się za jej wskazówkami, znalazłam ją. Trzymała właśnie łyżkę i mieszała zawartość czerwonej miski. Moje pojawienie się sprawiło, że oderwała się od zajęć i spojrzała w moją stronę.

- W czym mogę pomóc? - zapytałam, podchodząc do niej i sprawdzając naczynie, ciekawa co się tam znajdowało. Okazało się, że mama Shawna planowała zrobić swoje popisowe danie. Nie była jednak nawet w połowie pracy, więc od razu przydzieliła mi zadanie. Podczas krojenia warzyw powróciłam do wspomnień.

"Prowadzona przez cudowny zapach dotarłam do jego źródła. To co zobaczyłam, naprawdę mnie zdziwiło. Przyjaciel nie gotował zbyt często i rzadko z własnej woli, a teraz stał przed patelnią i przekręcał omlety. Coś się chyba nie zgadzało. Nie obudziłam się jeszcze, prawda?

- Ja to mam niemożliwe sny - wyznałam, przecierając zaspane oczy. Zawsze marzyłam o przystojnym brunecie jak z filmów, po czym dostał mi się przyjaciel w spodenkach w pingwiny. Czułam się oszukana.

- Według mnie nie mogłaś trafić lepiej - odezwał się chłopak, jednocześnie odwracając się i puszczając mi oczko. Na jego słowa głośno się zaśmiałam. Ubiór Shawna mówił sam za siebie. Może i był wariatem, ale dzięki jego szalonym pomysłom nigdy nie narzekaliśmy na nudę. Autorskie żarty przyjaciela często nie miały sensu, co śmieszyło mnie o wiele bardziej.

- Ty jesteś prawdziwy? - spytałam zaskoczona, gdyż postacie ze snów raczej nie odpowiadały na moje pytania. Podeszłam szybko do chłopaka i dotknęłam jego ramienia. Na mój gest przekręcił oczami, jakby jego obecność w kuchni należała do normalności.

- Mów, co zrobiłeś z moim przyjacielem - rozkazałam, splatając ręce na klatce piersiowej. Zmrużyłam oczy, próbując onieśmielić go wzrokiem. Nie byłam mistrzem w tych sprawach, ale moja sztuczka chyba poskutkowała.

- Trochę go ulepszyłem.

- Czyli dzisiaj idziemy na długie zakupy? - zapytałam podchwytliwie, wiedząc, że się na to nie zgodzi. Sklepy odzieżowe były największym wrogiem Shawna.

- Hola, hola! Nie rozpędzaj się tak księżniczko - chłopak natychmiast się sprzeciwił. Nie było przecież innej opcji. Na szczęście co jakiś czas udawało mi się go na to namówić. Przyjaźń polegała na kompromisach. Nie zawsze robiliśmy to, na co miałam ochotę. Jednak przebywanie z Shawnem było ważniejsze. On robił to samo dla mnie.  Czułam, że to znajomość na całe życie."

Godzina przyjścia taty zbliżała się coraz szybciej. Zaczęłam się stresować, ponieważ bałam się rozmowy o jego pracy. Nie miałam pojęcia, jak zareaguje. Ostatnio wymieniliśmy ze sobą tylko kilka zdań, więc miałam powody, by się denerwować. Jeszcze sytuacja ze szpitala, która utrudniała moje zadanie. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Miałam jednak nadzieję, iż mój plan się uda. W końcu po mojej stronie stała pani Mendes.

~*~
Posiłek minął jak za mrugnięciem oka, a ja do tej pory nie odezwałam się ani słowem. Sytuację ratowała ciocia, która zagadywała tatę na różne tematy. Po skończeniu obiadu, mama Shawna odniosła talerze do kuchni i zniknęła tam pod pretekstem przygotowania deseru. Byłam pewna, że dała mi szansę porozmawiania z rodzicem sam na sam. Musiałam ją wykorzystać.

- Tato ja... martwię się o ciebie. Wiem, że chcesz dla nas jak najlepiej, ale ta praca... Ona za dużo od ciebie wymaga. Spędzasz w biurze tyle czasu, jakbyś zapomniał, iż masz córkę. Chcę, żeby było jak dawniej - oznajmiłam cicho, nie panując nad swoim drżącym głosem. Spuściłam głowę i zaczęłam bawić się rąbkiem obrusu. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Nie teraz.

- Rozumiem, że jest ci ciężko, ale to tylko przejściowe. Poza tym nie zrzucaj całej winy na mnie, bo ty też się zmieniłaś, Maia. Nie przypominasz już tamtej wesołej dziewczynki, którą kochał cały świat, którą kochałem ja - Odpowiedź taty całkowicie mnie zdezorientowała. Nie spodziewałam się, że będzie oskarżał mnie. W dodatku zasugerował, iż nie nazywałam się już jego córką. Tego było za wiele.

- Myślisz, że jaka mam być?! Uśmiechać się i udawać, że nic się nie stało?! - wściekłam się, ponieważ rodzic przekroczył pewną granicę. Zamiast czuć się lepiej po swoim wyznaniu, myślałam tylko o ucieczce. Gdzie podział się ten radosny człowiek, dla którego rodzina była najważniejsza?

- Po prostu zapomnij i żyj dalej - poradził, na co zakrztusiłam się pitą wodą. Jak mógł coś takiego powiedzieć? Przecież wiedział, kim był dla mnie Shawn. Wiedział, jak bardzo się zżyliśmy i jak bardzo cierpiałam po jego odejściu. Zresztą wtedy też wolał przebywać w pracy.

- A ty zapomniałeś o mamie?! - odgryzłam się, nie potrafiąc siedzieć cicho. Chciałam go sprowokować. Chciałam, żeby poczuł się jak ja.

- To inna historia. Ja ją kochałem - wyjaśnił, jeszcze głębiej wbijając nóż w moje serce. Zacisnęłam powieki, próbując złapać oddech. Nagle zapragnęłam zniknąć z tego świata. Nie czuć niczego więcej. Po prostu zapomnieć.

- Wyobraź sobie, że ja go też, ale nie zdążyłam mu o tym powiedzieć! To o wiele gorsze i tak cholernie boli! - wykrzyczałam każde słowo, nie panując nad sobą. Gwałtownie wstałam od stołu, a w mojej głowie ponownie pojawił się Shawn.

"- Nigdy mnie już nie opuścisz? - spytałam, przekręcając się na bok, by spojrzeć na przyjaciela.
- Nawet po śmierci - odparł, składając pocałunek na moim czole. Następnie przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Ale jak? - byłam zdziwiona wypowiedzią chłopaka. Nie rozumiałam jej.
- Będę twoim aniołem stróżem."

- Maia...

- Nie! Chciałam ci pomóc! Martwiłam się, a ty masz to wszystko gdzieś! Jeszcze mówisz, że jednak mnie nie kochasz! Może czas zmienić córkę, bo jest niewystarczająco dobra?! - wybuchłam, czując łzy na policzkach. Nie mogłam poradzić sobie z myślą, że mój rodzic mnie nie chciał. Może i się zmieniłam, ale to nie było moją winą. Śmierć Shawna nie należała do lekkich przeżyć. Gdybym tylko go zatrzymała...

- To nie tak - próbował załagodzić sytuację, ale na to było już stanowczo za późno. Stracił córkę, a ja straciłam tatę.

- Zrozumiałam. Nie musisz się tłumaczyć.

- Dziękuję za obiad. Był pyszny - odwróciłam się w stronę cioci, która pojawiła się w salonie chwilę wcześniej. Pewnie powinnam powiedzieć jej coś więcej, ale chciałam znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.

- Nienawidzę cię - szepnęłam w stronę ojca i wyszłam, a raczej wybiegłam na zewnątrz. Z kieszeni wyjęłam pęk kluczy i trzęsącymi się dłońmi próbowałam otworzyć drzwi. Kiedy w końcu mi się to udało, ruszyłam na górę. Zamiast do swojego pokoju udałam się do łazienki. Przekręciłam zamek i desperacko zaczęłam poszukiwać czegoś, co mogłoby mi pomóc zapomnieć. Wywaliłam na podłogę zawartość większości szafek i nareszcie znalazłam moją zgubę. Podwinęłam rękaw granatowej bluzki i delikatnie przejechałam po skórze metalowym narzędziem. Musiałam to zrobić. Musiałam odciąć się od śmiertelnych uczuć, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Musiałam uciec.

Miłość to cierpienie.
Przyjaźń to strata.
Rodzina to fikcja.
Ja to nikt.

Od autorki:

Takim oto akcentem zaczynamy Wigilię :D Może nie jest on zbyt optymistyczny, ale po miesiącu mamy za sobą ósmy rozdział, więc to niemały sukces. Mam nadzieję, że nie będziecie przez to dzisiaj przygnębieni. Miałabym wtedy wyrzuty sumienia, że zepsułam taki wspaniały i jedyny dzień w roku. Nie przedłużając, czas na życzonka ode mnie, które na pewno będą o wiele bardziej radosne :3

Po pierwsze końskiego zdrowia, bo bez tego nic nie moglibyśmy zrobić. Miłości ze strony rodziny, przyjaciół i również tej ukochanej osoby, za którą skoczylibyśmy nawet w ogień. Osiągnięcia spełnienia w życiu, abyście mogli z czystym sumieniem nazwać się ludźmi szczęśliwymi. Jak najwięcej radości i niespodzianek, ale tych pozytywnych. Spełnienia najskrytszych marzeń. Niedawno usłyszałam bardzo mądre słowa, które teraz przetoczę, gdyż naprawdę mi tu pasują: "Nie chodzi o to, by marzenia się spełniały. Ty masz je spełniać. Ty masz spełniać marzenia." Tego właśnie Wam życzę. Na pewno uśmiechu na każdy dzień. Pokazujcie go innym, bo na pewno jest piękny. Sukcesów i tych dużych, i tych małych. Świąt w gronie najbliższych, byście poczuli tą rodzinną, magiczną atmosferę i by trwała ona w waszych rodzinach przez cały rok. Na końcu chciałabym życzyć, abyście mogli wytrzymać ze mną jak najdłużej, bo to dzięki Wam uwierzyłam w siebie, uwierzyłam w swoje pisanie. Rok temu nie wyobrażałam sobie nawet, że mogę mieć tak wspaniałych czytelników. Jeszcze raz dziękuję, ale tak prosto z serca ♥ HO! HO! HO! MERRY CHRISTMAS! (zawsze chciałam to powiedzieć :P)

Ps. Do końca roku mam przerwę świąteczną, więc nadrobię zaległości z wattpadem. Chodzi mi głównie o komentarze pod poprzednimi rozdziałami i nominacje, bo ostatnio dużo ich dostałam. Za to też bardzo dziękuję ♥ DOBRANOC KOCHANI! JESTEŚCIE NAJLEPSI! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top