Powód numer jeden

ZAGADKI (A DOKŁADNIEJ JEDNA, ZWANA IRENE ADLER)

          Kiedy udałem się do Belgravii, miałem kompletny plan działania. W moim wyobrażeniu naiwna kobieta, zapewne ubrana w jakąś kusą sukienkę, widząc zaatakowanego księdza, natychmiast rzuci się mi pomagać. Będzie lamentować nade mną i szczebiotać jak nad zbitym pieskiem, w końcu powie za dużo, a wtedy zdobędę potrzebne mi informacje i powoli wycofam się z pola bitwy. Tak, tak miało być...

          Cóż... Można powiedzieć, że wyszło nieco inaczej.

          Po pierwsze kobieta nie miała na sobie skąpej sukienki... Nie miała na sobie niczego oprócz czarnych obcasów, czerwonej szminki i triumfującego uśmieszku. Muszę przyznać, że nieco zbiło mnie to z tropu, ale wzięła mnie z zaskoczenia. I tak – to jest moje usprawiedliwienie, dla zachowywania się jak niemy idiota przez kilka pierwszych minut. Nigdy wcześniej nie znajdywałem się w takiej sytuacji, a naga kobieta stojąca nade mną, mówiąca sprośnie rzeczy, raczej nie znajdowała się w moim codziennym rozkładzie dnia.

          Kolejna rzecz... Nie było szczebiotania... ani księdza, ponieważ panna Adler szybko mnie zdemaskowała. W tym momencie po raz pierwszy w życiu zacząłem wątpić w moje umiejętności aktorskie, które dotychczas nie budziły moich żadnych zastrzeżeń. Za to zamiast lamentów otrzymałem te oto słowa:

          ― Wie pan jaki jest największy problem z kamuflażem, panie Holmes? Nie ważne jak bardzo się staramy zawsze jest to nasz autoportret...

          ― Myśli pani, że jestem księdzem z krwawiącą twarzą?

          ― Nie, myślę, że jest pan skrzywdzony i wierzy pan w siłę wyższą. W tym przypadku, w samego siebie.

          I tyle by było z zajmowania się biednym pieskiem. Co ciekawe, właśnie tą wypowiedzią zyskała moje zainteresowanie i całkowitą atencję. Nie swoją „bojową sukienką", nie swoją niezaprzeczalną urodą, a swoją inteligencją. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że miała rację. Jestem po prostu dzieckiem skrzywdzonym przez własne demony i doszczętnie zagubionym w tym okrutnym świecie, a jedyne w co pozostało mi wierzyć to w siebie samego.

          Gdybym miał coś jeszcze dopisać do listy rzeczy, które poszły nie tak, tego dnia, nie mógłbym pominąć Amerykanów. Muszę przyznać, że napędzili mi niezłego stracha, w chwili, kiedy zaczęli celować w Johna, grożąc tym samym jego natychmiastową śmiercią. Nie pozostało mi nic innego jak tylko wysilić moje szare komórki i odgadnąć kod do sejfu schowanego za lustrem. I jest to kolejna rzecz, którą panna Adler mi zaimponowała. Do tej pory byłem przekonany, że wystąpiła przede mną nago, tylko dlatego, aby mieć okazję do ośmieszenia mnie i spowodowania, tego abym poczuł się niekomfortowo. Tymczasem okazało się, że już na samym początku dała mi równe szanse na wygranie tej rozgrywki. Chciała jedynie zmusić mnie do myślenia, do wykazania się, a wręcz do zaimponowania jej, z kolei ja, jako osoba lubiąca się chwalić swoimi umiejętnościami, nie mogłem się powstrzymać. No i oczywiście życie Johna wiszące na włosku, też co nieco się do tego przyczyniło.

          Była to pierwsza zagadka, którą od niej otrzymałem, a mam do nich słabość, co jest zdecydowanie defektem związanym z pracą detektywa. Spowodowało to, że zacząłem darzyć ją pewną dozą szacunku i całkowicie zmieniło mój pogląd na tak zwaną „słabą płeć". Potem otrzymałem kolejną zagadkę do rozwiązania. Stała się ona dosłownie moim prezentem gwiazdkowym, bowiem dostałem ją w dzień przed Bożym Narodzeniem, pod postacią czarnego telefonu Blackberry.

          Muszę przyznać, że miałem z nią niezłą zagwozdkę. Każdy pomysł, na który wpadłem okazywał się zły. Byłem sfrustrowany, a wręcz wściekły na samego siebie, że z całym swoim geniuszem, nie jestem wstanie włamać się do zwykłego telefonu zabezpieczonego hasłem. A kiedy finalnie udało mi się rozbroić powyżej wspomniane urządzenie, okazało się, że wciąż nie rozwiązałem tej najważniejszej zagadki. Zagadki, którą była sama Irene Adler.

 Podsumowując? 

Powód numer jeden: nierozwiązana zagadka.

_______________________________________________________________________________

Witam, witam! Możecie się zacząć zastanawiać, a nawet chwycić się za głowę, zastanawiając się co mi odbiło publikując codziennie, nowe opowiadania/one shoty... Niestety i ja tego nie wiem, więc no...

Opowiadanie to będzie się składać z pięciu rozdziałów + epilogu, a każdy z nich będzie się składał z 500 - 800 słów. Powiedzmy, że jest to pewnego rodzaju moja odskocznia od... wszystkiego.

Rzadko piszę w narracji pierwszoosobowej, więc mam nadzieję, że niczego nie sknopściłam i, że darady to jakoś czytać ;)

W każdym razie, ja się żegnam i do zobaczenie wkrótce!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top