Rozdział 32: Noc zmienia się w dzień


Stwierdziłam, że najwyższy czas skończyć już to opowiadanie, przynajmniej to jedno z nielicznych, dlatego zapraszam do czytania i to już koniec przygody z animatronikami :D. 


Monotonne pipczenie buczało w mojej głowie, doprowadzając do bólu głowy i złości. Ile można w kółko słuchać jednego i tego samego dźwięku? No błagam. Wyłączcie to! Nie mogłam już tego znieść!

Otworzyłam szeroko oczy, kierowana także ciekawością, w jakim koszmarze tym razem wylądowałam. Zdziwiłam się, gdy ujrzałam na sobą biały, czysty sufit. Wkoło mnie było jasno i przejrzyście. Spojrzałam na bok i na kremowej ścianie ujrzałam okno. A za nim widok bloków, drzew, samochodów i ludzi. Nie mogłam w to uwierzyć. Tak dawno nie widziałam żadnego człowieka. Nawet zaczęłam już wątpić w ich istnienia. Ba! Tak dawno nie widziałam w ogóle dnia, słońca, naturalnego światła! A jednak. Nie mogłam także nie spostrzec, że niebo jest niebieskie, bez najmniejszej chmurki, a na nim wiosenne słońce. Skąd wiem, że wiosenne? Przypuszczałam, bo nie było gorąco, a raczej tak w sam raz, więc raczej wiosenne. Ten widok wydawała mi się być kojący. Niesamowicie kojący i odprężający. To znaczyło tylko jedno - mój koszmar właśnie się zakończył, a ja wróciłam do rzeczywistości.

Tuż koło okna przeleciały ptaki, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że kompletnie nie miałam sił, byłam niesamowicie głodna i wciąż bolała mnie głowa, a ten cholerny dźwięk cały czas pipczał dalej. Spojrzałam w drugą stronę. Kroplówka, jakieś maszyny i to dziwne urządzenie do odczytywania bicia serca. To wydawało ten dźwięk. Zwariować można. Na stoliku obok kroplówki stały kwiaty, jakaś woda i strzykawki. Przyjrzałam się kwiatom i spostrzegłam, że są prawdziwe i świeże. Czyli ktoś niedawno tu był. Leżałam w szpitalnym łóżku, spocona i głodna, ale nie miałam siły unieść nawet ręki czy coś powiedzieć.

Nie przeszkadzało mi to, starałam się nawet ignorować to pikanie. Cieszyłam się, że to wszystko się już skończyło, że teraz byłam wolna i żywa, i w swoim ciele. Niesamowite uczucie poczuć się znów żywym i nieprześladowanym. Odganiałam od siebie myśli o Foxy'm. On pewnie także był wytworem mojej wyobraźni. Nie potrafiłam już rozróżnić, co takiego było rzeczywistością, a co snem. Było to bardzo skomplikowane i nie do odróżnienia. Jedynie jestem pewna, że snem była moja wizyta w domu z dzieciństwa.

W moim pokoju nie było nikogo prócz mnie, nie było także innych łóżek. Byłam sama i sama miałam pozostać. Przez chwilę leżałam bez ruchu i wpatrywałam się w sufit, myśląc o wszystkim i o niczym. Miałam w głowie kompletny mętlik.

Niespodziewanie usłyszałam dźwięk rozbijającego się szkła. Spojrzałam na bok i ujrzałam Jeniffer, która z szeroko otwartymi oczami i ustami stała jak wmurowana. Z jej rąk wyleciał wazon, który rozbił się o ziemię, a ręce pozostały w poprzedniej pozycji. Uśmiechnęłam się do niej blado, gdyż na więcej nie było mnie stać. Z chęcią bym się zaśmiała, ale nie było o tym nawet mowy.

Zdawałam sobie sprawę, że wprawiłam ją w niemały szok. Na pewno byłam pod śpiączką, a być może nawet w stanie krytycznym, a tu nagle się budzę i żyję. Magia, nie? Odwróciłam od niej wzrok i znów zaczęłam patrzeć w sufit. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, w dodatku wzięłam głęboki wdech i pomału wypuściłam powietrze.

- A... Andrea - wyszeptała.

- Nic mi nie jest, ale jestem strasznie głodna - odpowiedziałam, aby się uspokoiła, po czym po namyśle dodałam. - Wiesz, mam ochotę na ptasie mleczko. Kupiłabyś mi?

Jeniffer pokiwała pomału głową, odwróciła się i poszła. Usłyszałam, jak mówi jeszcze chyba sprzątaczkom, że przez przypadek rozbiła wazon. Zobaczyłam ją dopiero jakieś półgodziny później z torbą pełną ptasiego mleczka.

- Nie wiedziałam, jakie chcesz, więc wzięłam po jednym z każdego rodzaju.

- Więc zjem wszystkie - uśmiechnęłam się i wzięłam się za pałaszowanie tych pyszności.

Od razu poczułam się o wiele lepiej, a mój żołądek wreszcie nie burczał i zasysał sam siebie. Jak ja dano nie czułam smaku jedzenia!

- Ile spałam? - spytała, gdy zabrałam się na drugie pudełko.

- Dwa lata - odpowiedziała.

Zaczęłam kaszleć jak jeszcze nigdy. Dwa lata?! Dwa lata byłam nieprzytomna?! Chwała Bogu, że nie postanowiła mnie odłączyć, bo inaczej nie doczekałaby się tego dnia, kiedy się obudzę. Jak to możliwe, że tak szybko minęły dwa lata? Ale muszę przyznać, że włosy mam faktycznie o wiele dłuższe niż pamiętałam.

- To dużo - powiedziałam cicho.

- Bardzo dużo. Ale na szczęście obudziłaś się już i wszystko jest w porządku! - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, odpowiedziałam jej tym samym.

W jej oczach widziałam łzy. Łzy szczęścia. Ja także była bardzo poruszona, ale jakoś nie chciało mi się płakać. Chciałam się śmiać, rozmawiać, najeść i zacząć wszystko od początku.

Po miesiącu badań, rehabilitacji i wielu innych, wreszcie mogłam wyjść z tego przeklętego miejsca. Jeniffer w tym czasie musiała iść ze swoją córką do lekarza, więc zostałam sama. Nie przeszkadzało mi to. Przez ten miesiąc codziennie mnie odwiedzała i też potrzebowała wytchnienia. A ja chwilę samotności. Dwa dni wcześniej jednak podała mi moje dokumenty. Spojrzałam na dowód osobisty, na miejsce zamieszkania. Było inne niż pamiętałam ostatnio. Tutaj był adres jakiegoś domu prywatnego. Znam tą ulicę. Dość eleganckie i fajne domki rodzinne, ale ja mieszkałam w mieszkaniu. Coś mi tu nie pasowało.

Kierowałam się do wyjścia, gdy zaczepiła mnie jedna z pielęgniarek. Nie wiedziałam, o co może jeszcze chodzić. Czyżbym zostawiła coś w pokoju lub miała jeszcze jakieś badania?

- Przepraszam, ale musimy pani jeszcze oddać kilka rzeczy.

- Rzeczy? Jakich rzeczy?

- Gdy była pani w śpiączce, w ramach pewnych badań musieliśmy zabrać pani kilka rzeczy, ale teraz je zwracamy.

Wyciągnęła w moją stronę torbę urodzinową. Faktycznie znajdowały się tam moje rzeczy, jak łańcuszek czy zegarek. Podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam. Chciałam teraz przez kilka dni odpocząć, zapomnieć o tym wszystkim, co mi się przydarzyło. Po prostu dać już sobie spokój i uwolnić się od tej przerażającej historii, która cały czas siedziała we mnie, chociaż nie miałam zielonego pojęcia, co było prawdą, a co nie. Mniejsza z tym, ważne, że już po wszystkim i na pewno za jakiś czas pójdę do normalnej roboty, nie ma co.

Zamówiłam taksówkę i podałam ulicę, na którą miał mnie zawieść. Drogi trochę było, ale na całe szczęście Jeniffer zaopatrzyła mnie w kilka ładnych banknotów. Zapłaciłam i wyszłam. Patrząc na dowód zorientowałam się, o jaki numer domu chodzi, a że po jednej stronie były parzyste, a po drugiej nie, to łatwo było mi trafić.

Nie śpieszyło mi się. Szłam chodnikiem i oglądałam sąsiednie domy. Były ładne, kolorowe, z ogromnymi ogródkami. Z oddali i za sobą słyszałam śmiechy dzieci. W oknach od czasu do czasu ktoś się przewinął, ale większość i tak była w pracy o tej porze.

Gdy już widziałam ogrodzenie swojego domu, które prezentowało się całkiem przyzwoicie, o mały włos nie zemdlałam. Oparty o jasny murek stał nie kto inny jak Foxy. Opierał się plecami, z rękoma zaplecionymi na klatce piersiowej. Nie miał haka, wyglądał jak zwykły człowiek, bez żądnego endoszkieletu. Na sobie miał białą koszulę, dżinsy i adidasy. Nie było kapelusza, płaszcza, niczego. Czerwone włosy opadały mu na twarz i ramiona. Wyglądał nieco starzej, bardziej doroślej i przystojniej. Z uśmiechem na twarzy odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Może to ktoś tylko podobny do niego? Już sama nie wiem. To wszystko jest takiego dziwne.

Odszedł od murku i staną naprzeciw mnie, chociaż dzieliło nas dobre kilkanaście metrów. Nawet z tak daleka byłam w stanie go rozpoznać. Ten cwaniacki uśmiech, ta pewność siebie i te oczy. Zaśmiałam się do siebie i pobiegłam w jego stronę. Łzy mi napływały do oczu.

Wpadłam prosto w jego ramiona, przytulił mnie mocno, jak jeszcze nigdy. Kilka łez popłynęło mi po policzkach.

- Wreszcie. Już myślałem, że nigdy cię nie obejmę - powiedział do mnie, opierając swoją głowę na mojej.

- Foxy...

- Też się stęskniłem, kochanie - pocałował mnie w czubek głowy.

Foxy zabrał mi torebkę z moimi rzeczami i zaczął w niej grzebać. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale z ciekawości przyglądałam się, co takiego się tam znajduje godnego jego uwagi. Wyciągnął coś małego, po czym podszedł do mnie, wziął moją dłoń i założył mi na palec pierścionek. Ten sam, co podarował mi Foxy z mojego snu, gdy byłam dzieckiem, a potem nastolatką.

- Nie ściągaj go więcej - rzucił poważnie.

- Zaraz, czyli to wszystko było real...

- Nie ważne, Andrea. Grunt, że jesteśmy razem. I ja znów jestem człowiekiem. Nie mówiłem ci, ale gdy miałem osiem lat, ja i moi koledzy zostaliśmy zabici i przeniesieni do...

- Foxy, ja znam całą historię. Springtrap mi opowiedział - przerwałam mu.

- To ty nas uwolniłaś. Dałaś nam powód do życia i dzięki tobie, ożyliśmy na nowo. Teraz mogę być z tobą, założyć rodzinę i wieść spokojne, ludzkie życie. Wszyscy jesteśmy ci wdzięczni.

- Jak to wszyscy?

Foxy złapał mnie za ramiona i przekręcił. Miałam pełny widok na ulicę i większość domów. Oniemiałam, gdy na chodnikach zauważyłam ich wszystkich. Chica i Bonnie stali razem, trzymając się za ręce, Marionetka i Mangle wyglądali jak rodzeństwo i chyba rzeczywiście nimi byli. ToyChica i ToyBonnie opiekowały się Balloon Boy'em, który jeździł na rolkach, Freddy i jego nowsza wersja siedzieli na leżakach przed swoim domem i słuchali muzyki.

Każdy z nich wyglądał jak normalny człowiek. Uśmiechnięty, bez zwierzęcych dodatków. To było niesamowite zobaczyć ich wszystkich jeszcze raz, ich prawdziwych.

- Już nie musisz się martwić o kolejne dni - Foxy objął mnie i razem patrzyliśmy na to wszystko.

Miał rację. Kolejne dni oczywiście będą towarzyszyć nam jeszcze sporo czasu, ale już nie ma się czego bać i na każdy dzień będę czekać z radością. Przed nami wiele wspaniałych dni...

I jeszcze wiele więcej wspanialszych nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top