Rozdział 30: Pieprzyć szóstą!
Nie dane było mi długo cieszyć się tą wesołością. W jednej chwili do pokoju wparował Foxy. Przyszedł z prawej strony, przy okazji wywalając drzwi z zawiasów. Aż podskoczyłam. Była zdziwiona tym, co tu się właśnie zdarzyło. Leżące drzwi, przede mną rozwścieczony Foxy i jeszcze zegarek, który pokazuje piątą pięćdziesiąt dziewięć.
Foxy zbliżył się do mnie ciężkim krokiem, jakby chciał wywołać na mnie jeszcze większy strach, ale strach zaczynał odchodzić, a w jego miejsce pojawiła się zwykła walka o przetrwanie, nic więcej.
Już szósta!
Wesoła melodyjka zabrzmiała po całym pokoju. Ten dźwięk dodał mi siły i pewności siebie, której brakowało mi w ostatnich godzinach. Z szerokim uśmiechem na twarzy i dumnie wypiętą piersią, wyciągnęłam zegarek przed siebie, wprost przed oczy Foxy'ego.
- Ha! Już szósta. Koniec tej zabawy. Więc z łaski swojej wypierdalaj stąd!
Foxy wyglądał na zdziwionego i wcale mu się nie dziwię. Też bym osłupiała na wieść, że osobę, którą chcę zabić, mam już na widelcu, a tu takie „bum" i muszę wszystko rzucić w cholerę. Ale życie to życie. Tak musi być. Lis cofnął się dwa kroki, ale nic nie powiedział. Jego język bez ustanku wił się jak wąż. Brakowało tylko, aby zaczął syczeć.
Foxy uniósł jedną brew, jakby mówił do mnie „jesteś tego pewna?". I właśnie w tym momencie przestałam. Foxy zamachnął się swoim hakiem i wbił go prosto w urządzenie o mały włos nie dziurawiąc mojej ręki. Automatycznie puściłam zegarek, który najzwyczajniej w świecie trzymał się jego haku. Teraz byłam w ciemnej dupie, dosłownie.
Zrobiłam przewrót w tył i wylądowałam po lewej stronie pokoju. Wybiegłam tamtędy. Skoro noc się skończyła, to być może drzwi wyjściowe będą otwarte, a przecież wszystkie animatroniki siedzą w kuchni i trzęsą portkami. Tak to właśnie wyglądało z mojej perspektywy. Oni się bali Foxy'ego i być może także Marionetki, dlatego woleli się nie wtrącą.
Do drzwi nie zostało mi daleko. Przebiegłam koło sypialni rodziców, siostry, skręciłam w prawo i już widziałam zakręt, gdzie znajdowały się drzwi wyjściowe. Zawzięłam się i przyspieszyłam jeszcze bardziej. Im szybciej tam dobiegnę, tym szybciej wyrwę się z tego horroru, a jeżeli okaże się, że są zamknięte, będę miała więcej czasu, aby znaleźć inną drogę ucieczki. W końcu coś musiało być!
Nie zdążyłam wyhamować. Z hukiem wbiegłam w drzwi. Szybciej wyciągnęłam przed siebie ręce, więc uniknęłam bliższego spotkania twarzą z drewnem. Odetchnęłam z ulgą. Nie czekając dłużej, chwyciłam klamkę i nacisnęłam. Błagam! Oby były otworzone. Nacisnęłam i pociągnęłam. Nic. Nacisnęłam i popchałam. Nic. Były zamknięte. W normalnej sytuacji pewnie zaczęłabym walić w drzwi z całej siły, wrzeszczeć i niszczyć wszystko, co miałabym pod ręką. Teraz jednak miałam ochotę zjechać po tych drzwiach i się rozpłakać. Panika zaczęła ogarniać moje ciało. W głowie miałam pustkę, a lada chwila zjawi się Foxy i nadzieje mnie na ten swój hak, powiesi na ścianie jak jakieś trofeum i po prostu mnie zabije.
Wtedy do głowy wpadł mi ostateczny pomysł. Szafa! Będę mogła schować się w szafie, a jak ktoś będzie chciał wejść do środka, to ja wtedy zamknę drzwi i nikt nie da rady się przedostać. Pomysł świetny!
Wbiegłam na korytarz. Nawet się nie rozglądałam. Foxy na pewno ruszył za mną, więc ja musiałam biec w drugą stronę. Skręciłam w prawo i pełną parą pobiegłam w kierunku mojego pokoju. Przy okazji mignął mi obraz z kuchni. Najwidoczniej reszta była zdziwiona, że jeszcze żyję, ale jakoś teraz mnie to najmniej obchodziło. Dopóki się nie wtrącali, było dobrze. Przynajmniej trochę bardziej na moją korzyść.
Weszłam w zakręt i wtedy BUM! Wpadłam w coś twardego. Zabolało mnie czoło. Przewróciłam się u opadłam na ziemię. Na chwilę straciłam świadomość, ale gdy tylko ją odzyskałam, spojrzałam w górę. Przede mną stał Foxy. Na mój widok uśmiechnął się szeroko, a jego język zatańczył. No super, gorzej już być nie może. Wbiegłam prosto na mojego oprawcę. W dodatku leżę przed nim na ziemi, z lekko zaćmionym umysłem.
Zrobił krok w moją stronę, a ja wówczas zareagowałam instynktownie. Wyciągnęłam nogę do góry i odetchnęłam go. Poskutkowało. Lis zrobił kilka kroków w tył, dając mi czas, abym wstała i pobiegła w drugą stronę. Zrobiłam tak, ale przeliczyłam się. Foxy był znacznie szybszy, niż myślałam. Wyciągnął w moją stronę hak, a ja w ostatniej sekundzie odskoczyłam. Jedynie rozciął kawałek mojego rękawa. Zaczęłam biec. Foxy tym razem także rzucił się w pogoń. Słyszałam jego ciężkie kroki. Był szybszy od innych, ale nie tak szybki jak ja. Tak się składa, że ostatnio miałam bardzo wiele okazji, aby podszlifować swoją umiejętność uciekania i w tym momencie chyba nie miałam sobie równych.
Bieg korytarzem, skręt w lewo i już widziałam swoje uchylone drzwi. Były na wyciągnięcie ręki, gdy nagle trzasnęły. Wyhamowałam. Nie wiedziałam, co się dzieje. Chwyciłam za klamkę i zaczęłam za nią ciągnąć, ale drzwi ani drgnęły. Walnęłam w nie raz, potem drugi. Na koniec usłyszałam śmiech. Śmiech dochodzący zza ściany. Śmiech Marionetki. Nie wierzę! Musiał wejść do środka i zablokował mi jakąkolwiek drogę ucieczki.
Spojrzałam na bok. Foxy stał w miejscu, gdzie znajdowało się przejście do sypialni rodziców i moje siostry. Teraz nie miałam już jak uciec. Machinalnie zaczęłam się cofać, aż poczułam zimną ścianę. Wtedy uderzyły we mnie wszystkie wspomnienia z Foxym. To jak zawsze próbował mnie poderwać, jak się denerwował, moja noc z nim, jak mnie uratował najpierw z pożaru, a potem przed Springtrapem. Serce mi się ścisnęło, a w szyi pojawiła się wielka gula. Spojrzałam na niego.
Foxy wcale nie przypominał tego przystojnego pirata, który nawiedzał mnie w pizzeriach. Jego twarz była zdeformowana, metalowy język był wysunięty z jego ust i poruszał się jak wąż, żył niby własnym życiem. Przestraszyłam się kolejny raz. Ubrany w czarny, długi płaszcz, postrzępiony praktycznie z każdej strony. W dodatku w niektórych miejscach ciała nie miał skóry, a tylko metalowy endoszkielet.
Podszedł do mnie pomału, a ja nie miałam już jak uciec. Nie dość, że znajdowałam się w ślepym zaułku, to jeszcze byłam przybita do ściany. Stanął naprzeciwko mnie. Wzięłam głęboki wdech, serce waliło mi jak szalone. Dosłownie nie wiedziałam, co mam zrobić. Ale mimo tego jego strasznego wyglądu... widziałam w nim tego starego Foxy'ego. Tego roześmianego pirata, który za każdym razem próbował mnie uwieść. Kochałam go. Nie ważne, jak wyglądał.
- Foxy... - wyszeptałam cicho, ale słyszałam, jak głos mi się załamuje. - Foxy... to ja... Andrea. Nie poznajesz mnie? - mówiłam z wielkim trudem.
Jego czerwone oczy, które świeciły jak małe żarówki, przeleciały mnie wzrokiem. Zbliżył się jeszcze bardziej. Jedna łza spłynęła mi po policzku i wylądowała zaraz koło szyi. Spojrzał na nią. Nachylił głowę w moją stronę. To już koniec. Zabije mnie jak nic. Zatopi we mnie te swoje wielkie zębiska. Nie pamięta mnie, przecież to przeszłość.
Hakiem złapał za rąbek mojej bluzki i przeciął ją na ramieniu. Przez chwilę wpatrywał się w napis wyryty na moimi ciele. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Ponownie spojrzał mi w oczy, a potem schylił się. Poczułam jego język na szyi. Zlizał mi łzę, a potem przeszedł do obojczyka. Jęknęłam. Wyprostował się, nie wiem jak, ale schował język, po czym przyssał się do moich ust jak pijawka. Cóż, byłam w ciele nastolatki, więc od razu na moich policzkach pojawiły się ogniste rumieńce.
Nie wiedziałam, co tutaj się właśnie stało. Foxy odsunął się ode mnie zaledwie na kilka milimetrów. Oparł swoje czoło o moje i zaczął dotykać ręką mojej twarzy, jakby sprawdzał, czy nie jestem tylko duchem, złudzeniem.
- Annndreaaa - wycharczał metalicznie. Pomimo tego udało mi się usłyszeć w jego głosie czułość. Pamiętał mnie? Ale jak? - Mójj zaginionnny skarbbb.
Po tych słowach złączył nasze usta w czułym pocałunku. Moje serce przyspieszyło, ale tym razem nie ze strachu. Ono odżyło dawną miłością do Foxy'ego. To był on. Pamiętał mnie! W jednej chwili poczułam się taka szczęśliwa.
Nieśmiało wyciągnęłam ramiona i zaplotła je na jego szyi, przyciągając go bliżej do siebie. Foxy zrobił stanowczy krok w moją stronę. Jego ręka wylądowała na moim biodrze, co w ogóle mi nie przeszkadzało.
Odsunął się ode mnie. Złapał mnie za rękę i pociągnął. Musiałam iść za nim. Bez problemu otworzył drzwi, które wcześniej blokował Marionetka. Wewnątrz nie było nikogo. Foxy puścił mnie przy łóżku, a sam podszedł do leżących drzwi i wstawił je w zawiasy. Nawet zaczęły się zamykać! To samo zrobił z drugimi drzwiami, także je zamknął. Dzięki temu drzwi były zamknięte, a nie trzeba było ich trzymać. Ja w tym czasie zaczęłam się rozglądać, czy coś się nie zmieniło. Rozwalony zegarek stał na szafce nocnej, ale wciąż wyświetlał godzinę - pierwsza w nocy. Zmarszczyłam brwi. Czyli tutaj nie ma dnia. Po nocy następuje kolejna noc.
Podszedł do mnie, popchał mnie. Wylądowałam na łóżku. Foxy usiadł na mnie okrakiem. Schylił się nade mną. Jego język dalej tańczył, ale tym razem na mojej skórze. Jęknęłam cicho. Był zimny, co kontrastowało z moją rozpaloną skórą i jeszcze bardziej wpychało mnie w wir szaleństwa i zatracenia. Teraz nie liczyło się nic prócz mnie i Foxy'ego. Jego język zjechał na obojczyk, a wtedy poczułam kolejną zimną rzecz, tym nieco powyżej piersi. To był hak. Delikatnie zjeżdżał nim niżej, nie odrywając od mojej skóry. Dotykał piersi, brzucha, bioder i ud. Dopiero po chwili zorientowałam się, że przeciął nim moje ubranie. Widać, że był naprawdę ostry. W związku z tym lisiasty szybko pozbył się moich ubrań, a po chwili sam zaczął się rozbierać. Krzyknęłam, gdy jego język z obojczyka zjechał na piersi, brzuch i jeszcze niżej. Wówczas lekko się podniosłam i spojrzałam na niego.
- F... Foxy? Co ty chcesz zrobić ty... tym językiem? - spojrzał mi w oczy, w których widziałam błysk rozbawienia. Nie odpowiedział mi, ale szybko się przekonałam.
Upadłam na poduszki.
Zapowiadała się chyba najprzyjemniejsza noc ze wszystkich tutaj spędzonych, a jutro jest kolejna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top