Rozdział 28: Gdy noc zmienia się w koniec
Rozejrzałam się wkoło. I westchnęłam ciężko. Do moich nozdrzy doszedł smród spalenizny. Ale nie paliło się, to nie był zapach dymu, tylko tego, co raczej jest po pożarze. Byłam w domu strachów, ale tym razem wyglądał jeszcze mroczniej. Nie paliły się lampy, nie było tam jakiegokolwiek źródła światła, ale ja i tak wszystko widziałam. Spalone, osmolone ściany, na ziemi leżały popioły, jakieś zwęglone drzewo, a gdzieniegdzie dało się zauważyć resztkę jakiegoś mebla lub czarny automat.
Zrobiłam pierwszy krok. Pod swoimi stopami usłyszałam charakterystyczny dźwięk towarzyszący chodzeniu po niedopalonym papierze. To wszystko było jego winą. Jemu zachciało się podpalać ten budynek.
Przy kolejnych krokach jakoś zaczęłam się oswajać z tym miejscem. Było to trudne do zaakceptowania, ale nie miałam innego wyjścia. Ale i tak wyglądało to lepiej niż to, co zrobił Springtrap. Zatrzymałam się. Mówił, że nie żałuje, ale jakoś nie chce mi się w to uwierzyć. Muszę z niego wyciągnąć prawdę, a także pomóc animatronikom wydostać się z tego koszmaru. Jemu też muszę pomóc. Nieważne, że zrobił tyle złego. Nie mnie go osądzać, ale trzeba mu pomóc.
Szybszym krokiem ruszyłam w stronę biura. Zwolniłam dopiero na miejscu. Cicho zajrzałam do środka. Odsunęłam się do tyłu, gdy ujrzałam Springtrapa stojącego nad pudełkiem z częściami. Jednak nie grzebał w pudełku, ale wpatrywał się w plakaty. Nieśmiało wyciągnął w ich stronę rękę i jednego dotknął. Akurat padło na Freddy'ego. Jakby bojąc się, że może go zniszczyć, cofnął rękę i odsunął się całkowicie. Najwyraźniej nie zauważył mnie, bo odwrócił się i usiadł na fotelu.
Wtedy weszłam do środka. Szybko rzuciłam oko na plakaty, które zachowały się w nienagannym stanie, co było przeciwnością tego, co działo się poza tym pokojem.
- Cześć - rzuciłam od niechcenia, jak gdyby nigdy nic.
- No - mruknął Springtrap.
Podeszłam bliżej i usiadłam na biurku. Przez chwilę wpatrywałam się w naburmuszoną twarz Springtrapa i coraz bardziej utwierdzało mnie to w fakcie, że gdyby się uśmiechnął i nie był taki zniszczony, to byłby naprawdę słodziutki.
Potrząsnęłam głową. O czym ja myślę, do cholery?
- Springtrap?
- Tak?
- A jak ty się tak właściwie nazywasz?
Na te słowa oczy złotego królika jakby zaświeciły się dziwnym blaskiem. Pierwszy raz chyba postrzegłam w nim jakieś zainteresowanie. Wyprostował się, a raczej oparł ręce na udach, a głowę położył na rękach, intensywnie o czymś myślał. Jego czoło było zmarszczone, świadczące o licznych pomysłach i myślach przenikających siebie nawzajem. Ciekawe czy ma tam jakieś trybiki, czy normalny mózg?
- Nie wiem - odpowiedział wreszcie, co wyrwało mnie z zamyślenia. Przez chwilę musiałam sobie przypominać, o co go zapytałam, ale wreszcie wróciłam do tego pytania. - Nie pamiętam. Tyle w tym siedzę, że nawet zapomniałem, jak się nazywam.
Na jego twarzy widziałam szok i zdziwienie, co było naprawdę bardzo rzadkim widokiem. Teraz zdawał się być taki ludzki.
- A dlaczego nazywasz się teraz Springtrap?
Królik spojrzał na mnie spode łba. Jego zły nastrój wrócił, co irytowało mnie, nawet bardzo.
- Sprężynowa pułapka. Mówi ci to coś?
- No... wszystko - dodałam ze zrezygnowaniem. Chciałam jakoś powstrzymać rozmowę, ale się nie udało.
Pomiędzy nami zapadła cicha. Długa i bardzo gęsta, nieprzyjemna. Co chwilę wzdychałam cicho. Miałam nadzieję, że on coś powie, ale jakoś się nie zapowiadało. Siedział bokiem do mnie, z tą swoją naburmuszoną miną i wpatrywał się ślepo w wentylację. Oszaleję!
Nie wytrzymałam. Nie wiem, dlaczego ale z jakiego powodu zbierała się we mnie złość, która zaczęła osiągać poziom maksymalny. Czułam się jak kipiący czajnik, który zaraz eksploduje. I właśnie eksplodowałam.
Zeskoczyłam z biurka, siłą obróciłam go, aby spojrzał mi w oczy i nachyliłam się nad nim. Moje ręce skutecznie blokowały mu drogę ucieczki, co go naprawdę zdziwiło. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz skuli się w sobie i jakoś ześlizgnie z tego fotela.
- Słuchaj no, panie Naburmuszona-Mina, nie udawaj, że nie żałujesz tego, co zrobiłeś. Gołym okiem to widać, że kłamiesz, pod maską złości i obojętności chowasz swoje uczucia! Byłam taka sama, więc wiem jak to wygląda. A teraz gadaj, jak jest!
- Nieprawda! Wysuwasz jakieś chore teorie!
- Nie wysuwam żadnych teorii, tylko fakty. Daj spokój, widzę jaka jest prawda. To co robiłeś zanim tu przyszłam, też widziałam. Widziałam jak patrzysz na te obrazki z NIMI. Więc gadaj!
Na twarzy złotego rosła coraz większa złość. Jego oczy zaświeciły się nieprzyjemnym blaskiem, ale ja nie opuszczałam. Nie odsunęłam się nawet o milimetra. Hardo wpatrywałam się w jego oczy. Chciałam mu pokazać, że nie będzie tutaj rządził, nie dam sobą pomiatać. Tak być nie może. Foxy'ego okiełznałam (chyba) to i z tą złotą kukłą też dam sobie radę. A co!
Złagodniał. Niespodziewanie zrobił się smutny, a jego uszka przyklapły. Przez chwilę myślałam, że mi szczęka opadła. Z bestii do zabijania zrobił się niewinny króliczek.
- Chcesz znać prawdę? Dobrze! - krzyknął. Odsunęłam się, a on wtedy wstał. Odwrócił się do mnie plecami i wpatrywał się w pustą ścianę. - Niech ci będzie... żałuję - jego głos załamywał się. - Nie wiem, co wtedy mnie podkusiło... byłem głupi, coś we mnie wstąpiło, jakieś zło. To sprawiało mi przyjemność, a potem... niemal widziałem przez te wszystkie lata jak żyją i zacząłem żałować. Głupio to mówić, ale poczułem się ja... ich zwyrodniały ojciec, którego nie chcą znać. Kurwa! Czułem się i nadal czuję jak ich pierdolony ojciec! Co ze mną nie tak?!
Ucichł. Słyszałam jedynie jego szloch i podciąganie nosem. Posadzkę spadały jego krople. On... naprawdę płakał. Zrobiło mi się go żal. Nawet jeżeli tyle zrobił, to żałował, a to już coś, nie?
Nieśmiało podeszłam do niego. Położyłam mu rękę na ramieniu, ale jakby on tego nawet nie zauważył, nie poczuł. Nie wiedziałam, co mogę więcej zrobić, dlatego po prostu przytuliłam go. Dopiero wtedy poczułam, jak napina wszystkie... trybiki? Raczej nie mięśnie, bo czułam pod spodem tylko jakąś blachę. Przez chwilę byłam pewna, że mnie odtrąci, ale myliłam się. Po pewnym czasie stania wyprostowanym jak struna, zwiesił głowę i ze smutkiem wpatrywał się w podłogę.
- Wiesz, Springtrap, może ja nie mam nic do powiedzenia, bo tak naprawdę w tej historii ja jestem tylko osobą trzecią - zaczęłam cicho, mówiłam do jego pleców, ale zdawałam sobie sprawę, że słyszy mnie doskonale. - Ale ja ci wybaczam i myślę, że gdybyś się przyznał, to oni też by ci wybaczyli.
- Nie wybaczyliby. Zabiłem ich. Przeze mnie nawet nie mogli zaznać spokoju.
- Dlaczego?
- Zapewne dlatego że mieli plany na przyszłość. Za bardzo chcieli przyszłości. Tak bardzo, że nie potrafili się rozstać z tym światem.
Puściłam Springtrapa i cofnęłam się o krok. Odwrócił się do mnie, a wtedy mogłam zobaczyć, że on nie płakał tak zwyczajnie. On płakał krwią. Puściłam to przez palce.
- Ale spójrz na to z innej strony, może gdyby nie ty, to Foxy by mnie nie poznał i ja bym go nie poznała, może wtedy Chica i Bonnie nie byliby razem? Zwróć uwagę, ile z tego wyszło... no, nawet dobrych rzeczy. Nie powiem, że zrobiłeś dobrze, nawet nie wolno mi tak powiedzieć, ale chodzi o to, że to też ma swoje plusy, które oni na pewno dostrzegają. Dorośli.
Springtrap układał sobie to wszystko w głowie. Nie dziwię się. Potrzebował chwili, aby to wszystko poukładać, przetrawić. To musiał być dla niego lekki szok, ale ktoś w końcu musiał go o tym poinformować. Zdjąć klapki z jego oczu. W jego oczach pojawiła się nijaka nadzieja.
- Przez te wszystkie lata ukrywałem żal pod maską złości i chęci zabijania. Wiesz, chyba już wiem, dlaczego tak spodobałaś się Foxy'emu, dlaczego reszta cię polubiła.
- Dlaczego? - teraz to ja byłam ciekawa, bo jakoś nigdy o tym nie rozmyślałam i nie wiem zielonego pojęcia.
- Bo walczysz.
- Nie rozumiem. Możesz powiedzieć to po ludzku?
- Chodzi oto, że nie dałaś się tak łatwo zabić i nastraszyć jak reszta strażników. Oni tylko siedzieli w swoim pokoju i czekali na koniec. Ty taka nie byłaś. Mimo że się bałaś, to pokazywałaś hart ducha i czynny wkład w to, że chcesz żyć. To w pewien sposób przemówiło do nich. Pokazałaś im wewnętrzną walkę, której im samym brakowało. Myślę, że nie jesteś osobą trzecią w tej historii, ale głównym bohaterem. W tej chwili tylko ty możesz znaleźć sposób, aby im pomóc.
- Ale jak? Zupełnie nie wiem, co mam robić. Noc w noc walczę z nimi, prawie sikam ze strachu i tylko udaję silną.
- Nie rozumiesz? Oni nie mogą zaznać spokoju, bo chcieli przyszłości. Musisz im ją jakoś dać lub przekonać, że ona nadejdzie.
- Okey, rozumiem. Tylko jak to zrobić? Oni nie myślą o niczym inny jak tylko o zabiciu mnie.
- W tym ci nie pomogę. Mogę ci jedynie doradzić, że strach to swój wróg. Twój czas się kończy.
- Wiem, muszę wracać. Spotkamy się jutro. O ile przeżyję.
- Nie, więcej się nie spotkamy. Widzisz to? Wszystko jest spalone, więc historia zatacza koło. Teraz czas na to, aby ponownie umarł i poczuł ten ból, dlatego to nasze ostatnie spotkanie.
Jakoś zrobiło mi się smutno. Springtrap wcale nie był zły, jedynie gdzieś tam kiedyś się zagubił i tyle. Zostało mi naprawdę mało czasu, a musiałam się jeszcze pożegnać.
Podeszłam do niego, stanęłam na palce i przytuliłam mocno. Nie przytulił mnie, ale czułam, że jakoś mu to nie przeszkadza.
- Żegnaj, Springtrap. Ja... poznałam ich i... wybaczamy ci. W ich imieniu wybaczam ci - wyszeptałam mu do ucha.
Pocałowałam go jeszcze w policzek i dopiero wtedy się odsunęłam. Kolejny raz widziałam na jego twarzy zdziwienie, a potem... zaczął się robić przezroczysty. Wracał do swojej przeszłości. Bardzo bolesnej przeszłości. Pomachałam mu delikatnie i sama zaczęłam odpływać.
Kolejna noc nadchodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top