33
Alessandro.
Do wieczora byliśmy w terenie z koniem. Cały czas jeździła Vivian, bo mnie nie pozwolił się dosiąść. Wcale mu się nie dziwię, nie mieliśmy wcześniej tak długiej przerwy więc miał prawo się obrazić.
Gdy wracaliśmy do stajni dostałem telefon od Lorenzo. Właściwie dobijał się przez pół dnia ale ignorowałem go chcąc skupić się na Vivian.
- odbierz w końcu.
Powiedziała, musiała słyszeć wibracje bo wyciszyłem telefon po piątym jego telefonie. Wziąłem głęboki oddech, wyciągnąłem urządzenie z kieszeni i odebrałem.
- mów.
Powiedziałem, a on przeszedł do rzeczy.
- za mniej więcej godzinę Ruski samolot wyląduje w Rzymie.
Spiąłem się od razu i odszedłem kawałek by kobieta nie słyszała.
- o czym ty mówisz?
Zapytałem.
- dzwonię cały dzień by cię poinformować, że lecą do nas.. satelity namierzyły ich samolot.
Przejechałem językiem po zębach.
- jeśli chcą zaatakować, dlaczego pozwalają się namierzyć?
To pytanie bardziej skierowałem do siebie niż do Lorenzo. Ale to od niego dostałem odpowiedź.
- nie mam pojęcia ale wydaje mi się, że skoro już o nich wiemy to powinniśmy skonfrontować się na lotnisku.
Ja pierdole.
Spojrzałem na Vivian która mi się przyglądała. Wziąłem głęboki oddech.
- widzimy się na lotnisku.
Powiedziałem i się rozłączyłem. Podszedłem do niej, a ona od razu pokręciła głową na boki.
- nie wciskaj mi bajek tylko powiedz prawdę.
Odezwała się, złapałem za nasadę nosa. Znała mnie lepiej niż bym przypuszczał.
- Ruski za godzinę będą w Rzymie. Namierzyliśmy ich samolot i..
Nie pozwoliła mi dokończyć.
- zobaczę cię jeszcze?
Tym jednym pytaniem rozpierdoliła mnie od środka. Milczałem.
- wrócisz?
Zapytała znów. Wiem, że nie powinienem tego mówić ale..
- wrócę.
Powiedziałem.
- żywy?
Przełknąłem ślinę bo sam nie wiedziałem na co się pisze.
- nie mogę ci tego obiecać.
Nie chciałem jej okłamywać. Widziałem jak łzy zbierają się w jej oczach. Skinęła delikatnie głową. Podszedłem do niej bliżej jednak się odsunęła.
- nie będę się z tobą żegnać bo masz wrócić.. po prostu już idź..
Stałem chwilę jednak w końcu przytaknąłem.
- do zobaczenia.
Powiedziałem i wyszedłem ze stajni. Poszedłem na strzelnicę gdzie miałem swój własny arsenał, wziąłem co trzeba było i ruszyłem do domu. Zadzwoniłem by reszta ochroniarzy zaraz pojawiła się w domu i go obstawiła z każdej strony. Zadzwoniłem do całej reszty swoich ludzi by jechali na lotnisko. Sam wsiadłem do samochodu i ruszyłem z piskiem opon. Nie wiedziałem co tam zastanę ale wiedziałem, że muszę do niej wrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top