Twelve

Z chmur uciekały małe kropelki deszczu. Absolutnie nie przeszkadzało to Dominikowi, siedzącemu na betonie. Deszcz na betonie, deszcz na betonie. W tym momencie nie było tu nikogo. Towarzyszyła mu tylko głucha cisza i dźwięk kropel wody odbijających się od ziemi. Bo kto normalny pojawiał by się tam i o tej godzinie? Dominik. Ale on naprawdę nie był normalny. W tym momencie już nie starał się o anonimowość, można powodzieć, że jeden chuj dla niego co się stanie. Przed chwilą usłyszał najgorsze słowa jakie mógł w życiu usłyszeć. "Pańska matka miała wypadek w trakcie delegacji. Jest w stanie krytycznym w szpitalu w Gdańsku. Właśnie została wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną, robimy co w naszej mocy". Nie żeby jakoś bardzo kochał swoją rodzicielkę. Tak właściwie to stanowiła ona mały procent jego życia, życia przepełnionego młodzieńczą adrenaliną. Przez całe swoje życie jej nienawidził. Twierdził, że ograniczała go w pewnym stopniu. Ale czemu? Czemu mówił tak o Bogu winnej kobiecie? Nie wiadomo. Nawet Rupiński nie był w stanie tego stwierdzić. Teraz, gdy życie swojej matki wisiało na włosku uświadomił sobie to wszytsko. Ona chciała dla niego dobrze. Ale on już wybrał. Życie na ulicy i różne inne kuriozalne rzeczy. Czemu nie może być normalny? Dla niego w pewnym sensie to już jest normalność. Kiedy ciągle powtarzamy pewną czynność staje się ona normalna. Wkracza do naszej rutyny. A teraz on, siedzący tu sam, rozmyślał co tak właściwie zrobił źle. A może czego nie zrobił? Zamienił swoją mamę na ulicę.
Dominik mimo swojej tragedii i nie do końca opanowanych emocji wyczuł kroki. Zbliżające się coraz bardziej. Coraz głośniejsze i głośniejsze. W między czasie zdążył założyć maseczkę i przybrać pozycję obronną. Dźwięk coraz bliżej i bliżej. Coraz głośniejszy. Małe kropelki potu spływały po czole blondyna. A może był to deszcz? Gdy postać miała już wejść do uliczki Dominik poczuł adrenalinę jakiej nigdy nie zaznał. Świadomość ryzyka za wolność trochę go pocieszała.
- Co ty tu robisz? Wyziębisz się - usłyszał znajomy głos, który należał do bruneta. Odetchnął z ulgą. To jeszcze nie moment na pokazanie swoich pazurków. -To samo mógłbym powiedzieć tobie.
- O mnie się nie martw - machnął ręką. Czy jego zdrowie było ważne? Tak. Czy zdawał sobie z tego sprawę? Nie.
- Ja sobie radę dam - zanucił melodię z jednego z polskich seriali. Takowe nie były mu obce, gdyż przez 17 lat mieszkał ze swoją mamą, która... Możnaby powodzieć była fanką takich seriali. Ale to nie jest dobry moment na wspominanie o niej. Bo podczas gdy ta dwójka tu siedziała ona walczyła na szpitalnym łożu... Tylko pytanie. Czy jest o co walczyć?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top