Eleven
- Ja... Przepraszam. To było głupie - odparł po chwili blondyn.
- I nieodpowiedzialne, wiem. Każdemu z nas zdarzy się potknąć - westchnął brunet. Wyrzucił opałek papierosa i z powrotem założył maseczkę. Został tam jeszcze na sekundę by popatrzeć jak powoli gaśnie. W końcu poszedł do nieznajomego i oparł się o mur koło niego.
- Kiedyś... Byłem mały, głupi i nieprofesjonalny. Musisz wiedzieć, że żeby przeżyć musisz być silny. I odpowiedzialny. Nie wiadomo kiedy może się coś stać. Kiedy coś się spieprzy. Zrozum, że jest tu niebezpiecznie. Możesz się jeszcze wycofać. Jesteś młody. Widzi ci się przyszłość pomiędzy uliczkami i gangami? - miał rację w tym co mówił. Mimo, iż jest to Warszawa, nasz reprezentant Polski, ma drugą stronę monety. Niebezpieczeństwo. Czy to naprawdę może być zadanie dla Dominika? Może jeszcze normalnie skończyć szkołę, pójść na studia, ożenić się i mieszkać bezpiecznie do końca swoich dni. Niestety Kłoda nie rozumiał. Nie wiedział, że te dni mogą nadejść nawet za parę dni. Adrenalina. To coś co łączyło tą niecodzienną dwójkę. Świadomość niebezpieczeństwa. Pisali się na to dobrowolnie. Przechodzą przez to razem. A odejdą? Może jako przyjaciele, a może jako obcy? Nie wiadomo. Nie wiadomo co będzie jutro. Może koniec świata. Wtedy większość zrozumie, że marnowało cenny czas. Dopiero gdy nadchodzi koniec uświadamiamy sobie nasze wszystkie błędy i głupstwa. Jednak dla nich byłoby to obojętne. Nie ma po co walczyć na siłę.
- Dziękuję za szlachetną propozycję, ale odmówię - zaśmiał się.
- Twoja sprawa.
- Wszystko jest bez sensu. Po co mam siedzieć i rozmyślać nad tym jaką koszulkę włożyć? Nie chcę mieć życia jak większość. Może ciebie wiele razy skrzywdzili i... I może myślisz, że mogę jeszcze zawrócić. Wszedłem w to dobrowolnie i nie wiem kiedy wyjdę. Może żywy? Może martwy? Mimo wszystko... Chcę pokazać, że świat nie jest szary, tylko jest placem zabaw. Szachami. Domino. Jeden zły ruch i wszystko poleci. Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? - Rupińskiego trochę poniosło. Ale nie chciał by traktowano go jak dziecko. Chociaż... Tak właściwie nim był. Przez pierwsze chwile nie zdawał sobie sprawy z ryzyka. Ale potem było już za późno. Dopiero gdy zdajemy sobie sprawę z konsekwencji, wiemy również, że nie ma odwrotu. To taki... Labirynt życia. Wchodzisz jako mały i głupi, a wychodzisz jako starzec, który zdał sobie sprawę, że zmarnował życie.
- Jak już w to wchodzisz to proszę. Nie masz się o co unosić, młody. Nie zaważę o twojej decyzji, nie jestem twoją opiekunką - odparł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top