Prolog. He is more than enough.
∆ Środa 8 września 2038
W willi Carla Manfreda panuje cisza, którą przerywa jedynie delikatny dźwięk odkładania pionków na szachownicę. Jest wczesne popołudnie, a dokładnie pora codziennej partii szachów, jaką senior rozgrywa każdego dnia wraz ze swoim androidem, Markusem. Ciepłe promienie słońca zalewają złotym światłem cały salon powodując, że eleganckie figurki lśnią przy każdym ruchu. A są one bardzo szybkie, ponieważ mężczyzna nie znosi powolnej, leniwej gry. Mimo wieku zachowuje bystry umysł, co pozwala mu na takie tempo. Jednak nawet najsprawniejszy ludzki mózg nie może równać się z tymi, należącymi do androidów. Manfred po raz kolejny boleśnie przekonuje się o tym, kiedy Markus wykonuje decydujący ruch, którym pieczętuje swoje zwycięstwo.
- Kogo ja próbuję oszukać - mruczy niezadowolony. - Robię z siebie durnia samym myśleniem o zmierzeniu się z tobą.
- Uważam, że jesteś dla siebie zbyt surowy, Carl - odpowiada Markus. Jego głos jest miękki i ciepły, ale ani on, ani twarz pokryta przyjaznym uśmiechem nie jest w stanie opanować wściekłości, jaką malarz czuje do siebie samego.
- A ja uważam, że już wystarczająco się wygłupiłem. To była ostatnia partia szachów, jaką rozegraliśmy.
Markus jedynie uśmiecha się i patrzy, jak Carl odjeżdża na swoim wózku inwalidzkim w stronę pracowni. To nie pierwszy raz, kiedy słyszy takie słowa z ust swojego właściciela, dlatego traktuje je jako kolejną pustą obietnicę. Jest przekonany, że następnego dnia, jak zawsze zasiądą przy szachownicy, a on po raz kolejny stanie przed znanym mu dylematem. Po przegranej, Carl będzie zły na siebie, ale jeżeli celowo zremisuje, lub co gorsza, da mu wygrać, to z kolei spowoduje, że RK200 usłyszy wyczerpujące kazanie, na temat walki o swoje.
Android rusza do kuchni z zamiarem przygotowania obiadu, kiedy rozlega się dźwięk dzwonka. Zanim otworzy drzwi, rzuca jeszcze okiem do pracowni. Manfred agresywnymi ruchami nanosi farbę na płótno, omal nie roznosząc go w strzępy. Wycofuje się i kieruje swoje kroki prosto do holu, gdzie już przez przeszklone elementy drzwi widzi, kto postanowił złożyć im wizytę.
Na progu stoi wysoki mężczyzna. Ciemne włosy ma upięte w kucyka, alabastrową cerę, bez najmniejszej skazy i zimne, błękitne oczy, przeszywające na wskroś wszystko, co obserwują. Na widok stworzonego przez siebie androida, usta przybysza wykrzywiają się w niepokojącym uśmiechu.
- Dzień dobry, panie Kamski - mówi RK200 i odsuwa się, robiąc mu miejsce. - Zapraszam. Pozwoli pan, że wezmę pana płaszcz. - Odbiera wierzchnie odzienie i przenosi na wieszak. - Carl jest w pracowni, ale uprzedzam, że jego nastrój nie jest najlepszy.
- Doprawdy? Mogę wiedzieć, co się stało?
- Przegrał w szachy - mówi, prowadząc gościa w głąb domu. - Sam już nie wiem co robić, kiedy rozpoczynamy partię. Kiedy wygrywam, złości się na siebie, ale jak daję mu wygrać, albo remisuję, to też mu się nie podoba. Nie jestem w stanie znaleźć rozwiązania, które byłoby dla niego w pełni satysfakcjonujące.
Elijah spogląda na Markusa i czuje, że odwalił kawał dobrej roboty, przy projektowaniu jego osobowości.
- Ludzie są bardzo skomplikowani i zazwyczaj nie da się nas w pełni zadowolić, ale dobrze, że się starasz. Brawo, Markus.
Dioda na skroni maszyny zaczyna mrugać, sygnalizując proces myślowy. W międzyczasie, docierają do pracowni. Zanim Markus zostawi Carla i jego gościa sam na sam, pyta, czy czegoś sobie życzą. Malarz kręci szybko głową, a Kamski mówi, że niczego mu nie potrzeba, po czym odprawia androida nonszalanckim ruchem dłoni. RK200 wychodzi, a automatyczne drzwi zamykają się za nim.
- Nikt ci nie powiedział, że złość piękności szkodzi? - pyta Elijah, przysiadając na czystym skrawku niewielkiego biurka. Carl przerywa malowanie i rzuca mężczyźnie ostre spojrzenie.
- Tak? To może sam zacznij się stosować do tej rady, bo patrząc na ciebie można odnieść wrażenie, że złość to twoje drugie imię.
Młodszy z mężczyzn parska i kręci głową.
- Widzę, że trafiłem na twój gorszy dzień.
- Koszmarny! - warczy i z hukiem odkłada paletę na stolik, omal nie rozbijając jego szklanego blatu. - Ale skoro odwiedziła mnie tak wybitna persona, to postaram się opanować - urywa, żeby wziąć głębszy oddech i uspokoić palpitacje serca. - No? Słucham, co cię do mnie sprowadza?
- Propozycja.
- Jezu Chryste... No dobra, gadaj. Ale pamiętaj, że jak zaczniesz mnie denerwować, to poproszę Markusa, żeby cię stąd wywalił.
- Osobiście projektowałem charakter drogiego RK200 i dlatego wcale się go nie obawiam. Ale sprawa, z jaką do ciebie przychodzę, jest z nim powiązana.
Senior przewraca oczami i zanim Kamski zdąży cokolwiek powiedzieć, rozpoczyna narzekanie, powodując u byłego prezesa CyberLife duże zniecierpliwienie.
- Wiedziałem, że tak łatwo mi nie odpuścisz, chociaż do tego momentu miałem szczerą nadzieję, że nie będę musiał drugi raz ci tego tłumaczyć, ale skoro nie mam innego wyjścia, to specjalnie dla ciebie powtórzę jeszcze raz... Nie zgadzam się na gmeranie w oprogramowaniu Markusa. Jest dokładnie taki, jaki powinien być, a nawet lepszy, dlatego nie pozwolę ci dotknąć go choćby jednym palcem.
- Wiem. Jakbyś dał mi dojść do słowa, to uniknąłbyś nerwów, bo ja wcale nie przyszedłem proponować ci ulepszenia Markusa.
Brwi Manfreda unoszą się mniej więcej w tym samym momencie, co kąciki ust Elijaha. Malarz dłonią daje mu znak, żeby kontynuował.
- Nadal uważam, że potrzebujesz androida, który będzie w stanie zapewnić ci bardziej profesjonalną opiekę. Markus jest towarzyszem, opiekunem, a przy odrobinie dobrej woli, można by nazwać go pielęgniarzem, jednak według mnie, to ciągle za mało.
- Po raz setny powtarzam: jest wystarczający - mówi wyraźnie poirytowany senior.
- A gdybym powiedział ci, że stworzyłem model, mający osobowość Markusa i wgrałem mu moduł medyczny, co czyni z niego nie tylko doskonałego towarzysza, ale również znakomitego lekarza? - Milknie, badając reakcję przyjaciela, która jest dokładnie tak zła, jak sobie wyobrażał, po czym szybko kontynuuje swoją wypowiedź, zanim Carl zdąży wydusić z siebie choćby jedno słowo. - RK300 byłby równie przyjazny co Markus, a dodatkowo mógłby zająć się twoim zdrowiem. Nie jesteś coraz młodszy i uważam, że powinieneś dać mu szansę.
- To, co uważasz, jest twoją sprawą i nic mnie to nie obchodzi - warczy, stukając paznokciami w drewnianą paletę. - Mam ot tak po prostu go wyrzucić i wziąć pod dach nowszy model? Jak ty sobie to wyobrażasz?
Twarz Elijaha nabiera pobłażliwego wyrazu, co ani trochę nie podoba się Manfredowi.
- Carl, dobrze wiesz, że on nie będzie miał ci tego za złe - mówi sugestywnym tonem.
- Ale ja miałbym samemu sobie za złe, gdybym zrobił coś takiego - odpowiada gniewnie. - Elijah, zrozum, że ja przywiązałem się do tego androida i nigdy nie pozbędę się go na rzecz nowszego modelu, choćby nie wiem jak niesamowitą maszyną był.
- Spróbuj chociaż...
- Nie! - Malarz podnosi głos i uderza pięścią w kolano. - Chłopcze, dobrze wiesz, jak bardzo cię szanuję, ale jeśli nie przestaniesz mnie namawiać na tego androida, to naprawdę poproszę Markusa, żeby pomógł ci wyjść. Więc jeżeli nie masz do mnie innych spraw...
Brunet bez trudu wyłapuje aluzję. Zanim wyjdzie, kładzie dłoń na ramieniu mężczyzny. Kiedy ten nie reaguje na gest, Kamski bez słowa opuszcza pracownię. Będąc w salonie zauważa wychodzącego z kuchni Markusa. Android podchodzi bliżej, mając na ustach swój standardowy, przyjazny uśmiech.
- Czy nastrój Carla uległ poprawie? - pyta, przechylając głowę lekko na bok. Elijah patrzy na androida i nie może wyjść z podziwu, jak mocno jego przyjaciel przywiązał się do tej maszyny. Tak, jest sympatyczny i do złudzenia przypomina człowieka, jednak to wciąż tylko maszyna. Mężczyzna kompletnie nie rozumiał, jak można nawiązać tak silną więź z rzeczą.
- Niestety, jest jeszcze gorszy. - Wzrusza ramionami. - Ale jakoś temu zaradzisz, jestem tego pewny. Do widzenia, Markus. Nie musisz mnie odprowadzać.
- Rozumiem. Życzę miłego dnia.
Kamski uśmiecha się i rusza do wyjścia. Android jeszcze przez chwilę patrzy na drzwi, za którymi znika postać mężczyzny. Jak zawsze, nie ma pojęcia co powinien o nim myśleć, jednak nie zaprząta sobie tym głowy. Zamiast tego, idzie do kuchni, kontynuować przygotowywanie ulubionej zapiekanki Carla. Ma pewność, że to danie jak nic innego poprawi humor malarza.
∆
Długo, naprawdę bardzo długo zastanawiałam się, czy publikować prolog tak szybko. Emocje po zakończeniu przygody z Shades of fear wciąż nie opadły. Ciągle piekielnie trudno przyzwyczaić mi się do tego, że tamta historia jest już zakończona. Podzieliłam się obsadą i opisem Fire, żeby uchylić rąbka tajemnicy i w minimalnym stopniu zdradzić, jak będzie wyglądał mój nowy ff z D:BH. I teraz, kiedy zarywam noc na pisanie pierwszego rozdziału, pomyślałam, że chyba mogę wypuścić prolog, żeby zdradzić jeszcze więcej. Napisałam go dość dawno temu, kiedy do końca Shades wciąż było dość daleko, a ja już wtedy wiedziałam, że jeżeli zdecyduję się na kolejny fanfik z tego uniwersum, to po raz kolejny poświęcę go Markusowi. Bo ja po prostu tę postać kocham całym serduszkiem. Wciąż nie wiem, kiedy będę mogła publikować rozdziały, dlatego bardzo proszę o cierpliwość i wyrozumiałość.
A teraz, czas na kilka słów o samej historii...
Pomysł na ten fanfik był dziełem przypadku. Podczas pisania rozdziału Shades, palec powędrował nie na ten klawisz co trzeba i zamiast RK200, napisałam RK300. Szybko skorygowałam błąd, ale w tym samym momencie, jak grom z jasnego nieba, spadła na mnie myśl, że to może być przypadek, który pociągnie za sobą coś fajnego. Założę się, że gdybym w momencie tego "wielkiego olśnienia" była postacią z kreskówki, to nad moją głową pojawiłaby się żarówka :)
Czas teraźniejszy... Czytałam jedną książkę, gdzie autor pisał w taki sposób. Bardzo mi się to u niego spodobało i stwierdziłam, że to może być dla mnie naprawdę ciekawe wyzwanie, ponieważ do tej pory zawsze pisałam w czasie przeszłym. Zobaczymy, jak to będzie.
Myśląc o Fire, planowałam short. Coś pomiędzy one shotem, a dłuższym fanfinkiem, ale nie mam pojęcia co mi z tego wyjdzie. Wszystko okaże się w przysłowiowym praniu.
Jeżeli są tu miłośnicy postaci Connora, albo ogólnie wątku komisariatowego, to mam złe wieści. Nie potrafię pisać kryminałów, ani skomponować ciekawej zagadki. Poza tym, chcę skupić się w pełni na Markusie, dlatego w tym ff najprawdopodobniej nie wystąpi ani Con, ani Hank, ani Gavin.
Powtórzę się i napiszę dokładnie to samo, co pod obsadą, czyli: stay tuned.
P.S. Ja naprawdę bardzo chciałabym obiecać konkretne terminy publikacji, ale uwierzcie, nie mogę. No po prostu nie mogę. Mam tylko nadzieję, że to nikogo nie zniechęci. Praca wre, robię co mogę.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top