6. A little touch of mistery.
∆ Poniedziałek 8 listopada 2038
Wnętrza futurystycznej willi na Belle Isle, zazwyczaj są dość ciche, zimne i niepokojące. Białe, wręcz sterylne pokoje, urządzone w minimalistycznym stylu, wielu osobom mogłyby kojarzyć się z prosektorium, lub szpitalem. Z każdego pomieszczenia bije chłód, a jest on tak przejmujący, że chyba nikt nie byłby w stanie wytrzymać tu choćby doby. Tym bardziej, że nie można liczyć na żaden, choćby najmniejszy oddech ciepła. Można stwierdzić, że rezydencja jest swoistym odzwierciedleniem jej właściciela. Elijah Kamski, uchodzi za człowieka zimnego jak lód i niedostępnego, jak najodleglejsze galaktyki. Jednak teraz, gdy stoi przy szklanej ścianie, za którą rozciąga się widok na rzekę, jego twarz nie ma na sobie standardowego, pozbawionego wszelkich emocji wyrazu. Mężczyzna mocno zaciska zęby i bez trudu można dostrzec, poruszającą się pod jego skórą żuchwę. Ciemne brwi schodzą do środka, niemal stykając się ze sobą, a lodowy błękit jego oczu, zdaje się ciemnieć z każdą kolejną sekundą słuchania opowieści Manfreda. Na moment zakrywa dłonią mikrofon telefonu i warczy do stojącej nieopodal Melissy, by przyniosła mu dużego drinka.
- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy - mówi Elijah, gdy tylko senior dopuści go do głosu. - Przecież mówiłeś, że był doszczętnie zniszczony, że go zmasakrowali.
- Być może trochę przesadziłem z tych emocji, nie będę przeczył - odpowiada z nutą zażenowania w głosie, na co brunet parska.
- No to musiałeś naprawdę potężnie wyolbrzymiać jego stan - burczy.
- I co, będziesz mi teraz prawił morały?
- Nie. Zadzwonisz po prostu do CyberLife, oni go od ciebie odbiorą i będziesz miał problem z głowy.
Po drugiej stronie zapada cisza i trwa przez kilka długich sekund. Elijah odbiera w tym czasie kwadratową szklankę z whisky i każe androidce zostawić go samego. Mężczyzna rzuca jeszcze okiem na ekran telefonu, żeby upewnić się, że malarz nie przerwał połączenia, ale okazuje się, że nic takiego się nie stało.
- Carl? Jesteś? - pyta, kiedy w słuchawce wciąż słychać jedynie głuchą ciszę.
- Tak - odpowiada w końcu senior. Elijah nie musi nawet widzieć twarzy przyjaciela. Wystarczy sam ton jego głosu, żeby wyobrazić sobie, jaki przebieg będzie miała dalsza część rozmowy.
- Dlaczego się nie odzywasz?
- Bo nie mogę uwierzyć, że takie słowa w ogóle przeszły ci przez gardło. Ty naprawdę myślisz, że oddam go tym ważniakom w białych kitlach?
- Carl, zrozum, że to nie jest kwestia twojego widzimisię - wyjaśnia i bierze szybki łyk drinka. - Każdy android przejawiający oznaki defektyzmu, musi zostać odesłany do firmy. Serwis...
- Serwis, srerwis - warczy malarz, a Kamski odczuwa jednocześnie poirytowanie i rozbawienie. - To ty musisz coś zrozumieć, Elijah. Markus zostaje ze mną, czy tobie i całemu zasranemu CyberLife to się podoba, czy nie. Poza tym, sam przyznałeś, że androidy są w stanie zdobyć świadomość, dlaczego więc próbujesz mi wmówić, że Markus nie jest obudzony, tylko zepsuty? O co Ci chodzi, Elijah?
- Znasz moje podejście do androidów i mogłeś się domyśleć, co ode mnie usłyszysz, dlatego nie rozumiem, czemu dzwonisz z tą nowiną - mówi oschle. - Twój RK200 jest uszkodzony, jego program złapał wirusa i nie pracuje tak, jak powinien.
- Sam jesteś uszkodzony. I rzeczywiście, nie wiem, po co do ciebie zadzwoniłem. Chyba chciałem po prostu podzielić się swoją radością z powrotu jedynej osoby, która w pełni mnie rozumie, ale masz rację, wybrałem zły adres.
Zanim Elijah zdąży powiedzieć coś więcej, malarz przerywa połączenie. Kamski jeszcze chwilę siedzi z telefonem przy uchu, żeby w końcu wsunąć go do kieszeni spodni. Dopija drinka duszkiem, po czym z hukiem odkłada szklankę na niewielki stolik i woła Melissę, która zjawia się w pokoju zaskakująco szybko. Jej błękitne oczy prześlizgują się po twarzy mężczyzny i bez trudu wyłapują irytację, którą ten próbuje ukryć pod maską opanowania i chłodu. Androidka ostrożnie wchodzi w głąb pomieszczenia i staje kilka kroków od bruneta, zakładając ręce za plecami.
- Czym mogę ci służyć, Elijah? - pyta ciepło i uśmiecha się w swój charakterystyczny, nieco zbyt słodki sposób. Normalnie, Kamski mógłby patrzeć na ten grymas w nieskończoność, stale zachwycając się jej urodą, jasną twarzą, która w jego oczach była idealna. Jednak nie dziś. Teraz, gdy złość zdaje się palić jego wnętrze, RT600 z całym swoim usposobieniem, wydaje mu się potwornie irytująca.
- Przynieś mi jeszcze jednego drinka. Tylko na jednej nodze.
Oschły ton nie robi na blondynce żadnego wrażenia. Słyszała go nie raz i nie dwa, dlatego doskonale wie, jak ma się zachować. Bez słowa bierze szklankę i wychodzi do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie znajduje się barek.
W ciągu tych kilkudziesięciu sekund, gdy Melissa przygotowuje drinka, przez głowę Elijaha przelatuje tysiąc myśli, ale każda z nich powoduje u niego coraz większy stres.
Jak Carl mógł powiedzieć, że Markus jest jedyną osobą, która go w pełni rozumie? Jak w ogóle mógł nazwać RK200 osobą? Ale przede wszystkim, jak mógł postawić go ponad niego? Przez wszystkie lata ich znajomości, Kamski robił, co mógł, by zapewnić mu komfort. Wszystko, co robił, było z myślą o nim. Model RK200 stworzył po to, by malarz miał opiekuna, który będzie w stanie profesjonalnie się nim zająć, bez słowa sprzeciwu, bez zmęczenia, bez roszczeniowości i żądań coraz większego wynagrodzenia. Do dziś pamięta, jak wielką motywację czuł, przy tworzeniu Markusa. Liczył, że androidowi uda się utrzymać kontrolę nad mężczyzną i pomóc mu pozbierać się po wypadku, ale chciał też odwdzięczyć się tym za wszystko, co Carl dla niego zrobił...
∆ 27 lat wcześniej ∆
Dziewięcioletni chłopiec ze swego rodzaju fascynacją patrzy, jak jego matka podpina swoje długie, ciemne włosy w taki sposób, by eleganckie fale opadały na jej prawe ramię. Kobieta ma na sobie prostą, ale bardzo ładną sukienkę na grubych ramiączkach w kolorze bakłażana, która pięknie eksponuje jej jasną skórę, a makijaż, który wykonuje przy łazienkowym lustrze, jest tak delikatny, że niemal niewidoczny. Chłopczyk jest zachwycony, jak pociągnięte tuszem rzęsy, podkreślają soczysty błękit jej tęczówek. Mały jest przekonany, że nie istnieje na tym świecie nikt, kto mógłby się równać z jej urodą.
- Elijah, ty jeszcze nie jesteś gotowy? - pyta z nutą zniecierpliwienia w głosie, gdy dostrzega odbicie syna w lustrze. Widząc jego niezadowoloną minę, z westchnieniem zakręca opakowanie z tuszem do rzęs i odkłada je do leżącej na półce kosmetyczki. - No dobrze. Co się dzieje?
- Czy naprawdę muszę zakładać krawat? - stęka, biorąc w dwa palce przewieszony przez jego kark kobaltowy pasek materiału i patrzy na niego z obrzydzeniem. Kobieta uśmiecha się pobłażliwie i podchodzi bliżej dziecka.
- Tak. Wyglądasz w nim bardzo elegancko, a właśnie tego dzisiaj potrzebujemy - mówi, starannie wiążąc krawat, co chłopiec kwituje wyrażającym skrajną irytację grymasem.
- Ale ja nie lubię chodzić w krawatach. Być może wyglądam elegancko, ale ich nie lubię.
Olivia Kamski, patrząc na swojego syna nie może wyjść z podziwu, że widok jego buzi, zwłaszcza, gdy jest tak naburmuszona z jakiegoś błahego powodu, zawsze jest w stanie ją rozbroić. Wzdycha cicho i kładzie swoje dłonie na jego ramionach, patrząc w bystre, błękitne tęczówki z taką dozą uczuć, że rysy chłopca łagodnieją, a usta nie przypominają już cieniutkiej linii.
- Nie zawsze możemy robić tylko to, co lubimy, skarbie - tłumaczy cierpliwie. - Założenie krawata na kilka godzin, to nie koniec świata.
- Skąd w ogóle pomysł na portret rodzinny? - dopytuje Elijah, a Olivia w tym czasie bierze do ręki złoty łańcuszek, zawiesza go na szyi, a następnie rzuca swojemu odbiciu jeszcze jedno, krótkie spojrzenie.
- Od dawna o nim marzyłam - mówi, gdy wychodzą z łazienki do niewielkiego holu. - Moja babcia taki miała, a ja obiecałam sobie, że gdy założę własną rodzinę, też znajdę artystę, który uwieczni ją na płótnie. Obrazy, to nie to samo, co zdjęcia. Mają w sobie więcej... życia, klimatu... - Kładzie dłoń na głowie dziecka i delikatnie głaszcze jego ciemne włosy, uważając przy tym, by nie naruszyć starannie ułożonej fryzury. - Będzie piękny, zobaczysz.
Chłopiec wierzy w tej kwestii matce, ponieważ sam nigdy nie zastanawiał i wciąż nie zastanawia się nad różnicą, jaka tkwi pomiędzy obrazem a zdjęciem. Jedyna, aż nazbyt oczywista, o istnieniu której mały doskonale zdaje sobie sprawę, to ta, że namalowanie portretu wymaga o stokroć więcej talentu, cierpliwości i wyobraźni. Mimo to, Elijah wolałby, żeby jego rodzina została uwieczniona na zdjęciu, ponieważ wizja kilkugodzinnego pozowania, wpędza go w irytację i mimo, że jeszcze nawet nie wyszli z mieszkania, on już czuje potworne znużenie.
- Nie powinniśmy na tym portrecie być tacy, jacy jesteśmy naprawdę? Przecież na co dzień nie chodzimy ubrani tak odświętnie, więc czy wizerunek, jaki uchwyci na płótnie malarz, nie będzie kłamstwem? - Chłopczyk zadziera głowę i spogląda na matkę, której brwi schodzą do środka, co jasno sygnalizuje, że Olivia analizuje słowa syna.
- Przyjęło się, że do takich portretów, trzeba się ubrać lepiej, niż na co dzień. Na pewno nikt nie odbierze tego, jako kłamstwo.
Zanim mały zdąży zadać kolejne pytanie, z sypialni wychodzi Benedict Kamski. Jest on wysokim, bardzo szczupłym mężczyzną, którego brązowe włosy zaczęły się już jakiś czas temu przerzedzać. Szare oczy skupiają się na Olivii i Elijahu, co powoduje, że usta mężczyzny rozciągają się w szerokim uśmiechu. Mimo, że widzi te dwie osoby codziennie od kilku lat, wciąż nie może uwierzyć, jakim jest szczęściarzem.
- Wyglądacie obłędnie - mówi ciepło i odruchowo poprawia kołnierzyk koszuli, gdy oczy Olivii skupiają się na nim i dokładnie analizują każdy element jego stroju, na który składa się śnieżnobiała koszula, krawat w podobnym odcieniu co jej sukienka i klasyczny, czarny garnitur.
- I wzajemnie, Benny - odpowiada, puszczając mu oczko. - Myślę, że chyba możemy wychodzić. Mamy być u Carla w południe, jeśli wyjedziemy teraz, będziemy na miejscu punktualnie.
Rodzina nie namyślając się wiele, wychodzi z mieszkania i chwilę później są w drodze do Carla Manfreda. Malarza, który ma wykonać portret.
- Mamo, skąd znasz tego pana? - pyta Elijah, szukając spojrzenia matki we wstecznym lusterku.
- To mój kuzyn - mówi i przechodzi do obszerniejszych wyjaśnień, widząc, jak w błękitnych oczach dziecka zaczyna błyszczeć zainteresowanie. - Jest synem siostry mojego ojca. Swego czasu, Carl dużo podróżował i nie mieliśmy ze sobą kontaktu, ale jakiś czas temu wrócił do Detroit, odezwał się, a ja postanowiłam z tej okazji poprosić go, by namalował naszą rodzinę, bo wiem, że zrobi to pięknie.
- Jaki on jest? - drąży, a zanim otrzyma odpowiedź, mija kilka długich sekund. Olivia bowiem zastanawia się, jak zwięźle przedstawić synowi charakter Carla. Ten, który pamięta, bo po latach milczenia, ludzie potrafią diametralnie się zmienić.
- Carl to dobry człowiek. Bardzo sympatyczny, dowcipny, wesoły... Spotkałeś go, ale nie możesz tego pamiętać, miałeś wtedy pół roku.
- Gorzej, jeżeli trafi się na jego zły dzień - wtrąca Benedict, nie odrywając wzroku od jezdni. - Wtedy, jest zgorzkniały, sarkastyczny i ma się za najmądrzejszego w towarzystwie. Zupełnie, jakby pozjadał wszystkie rozumy.
- Ben, daj spokój! - Olivia szturcha męża w ramię. - Twoja osobista niechęć do Carla, nie może rzutować na to, w jaki sposób odbierze go Elijah. - Posyła mu jeszcze jedno, karcące spojrzenie i odwraca się do chłopca, który marszczy brwi i przeskakuje spojrzeniem z jednego rodzica, na drugiego. - Jesteś bystrym, małym mężczyzną i doskonale rozumiesz, że każdy ma czasami gorszy okres, a wtedy naprawdę ciężko być najlepszą wersją samego siebie.
- Tak, oczywiście. Wujek musi czuć się w takich momentach tak samo jak ja, kiedy zmuszasz mnie, żebym założył ten okropny krawat.
Małżeństwo patrzy po sobie, a chwilę później oboje wybuchają cichym chichotem. Najmłodszy Kamski, czuje się zlekceważony, dlatego krzyżuje ramiona na piersi i przez resztę drogi nie odzywa się ani słowem.
Imponująca posiadłość, która okazuje się być domem Carla Manfreda, robi na chłopcu ogromne wrażenie. Olivia ogląda dom z nie mniejszym zachwytem, natomiast Benedict, burczy pod nosem uszczypliwości o wybujałym ego i przeroście formy nad treścią. Kobieta posyła mu jedynie sugestywne spojrzenie i rusza przodem, starając się poskromić swoje emocje. Zanim użyje dzwonka, przymyka oczy i bierze głęboki wdech. Dopiero później, naciska guzik.
Drzwi otwierają się kilka sekund później, a w progu staje szczupły mężczyzna, średniego wzrostu. Jego brązowe włosy, są gdzieniegdzie upstrzone srebrnymi pasmami, oczy niemal równie niebieskie, co te, należące do Olivii, a subtelnie opaloną twarz pokrywa szeroki uśmiech, który nieco gaśnie, gdy spostrzega zbliżającego się Bena. Malarz zaprasza Kamskich do środka i dopiero wtedy wita się z nimi.
- Miło cię znowu widzieć, Olivio - mówi, wypuszczając kobietę z objęć. Jeszcze przez moment uśmiecha się do niej promiennie, po czym wymienia z Benedictem krótki uścisk dłoni. Dopiero później, podchodzi bliżej Elijaha, który stoi dwa kroki dalej i z zafascynowaniem ogląda hol w którym się znajdują.
- Dzień dobry wujku - mówi chłopiec, gdy spostrzega, że Manfred się mu przygląda. Mężczyzna przysuwa nieco w jego stronę otwartą dłoń, a mały bez wahania przybija piątkę.
- Cześć, Elijah. Ostatni raz widziałem cię, gdy byłeś niemowlakiem, ale teraz, jesteś już dużym chłopcem. - Uśmiecha się ciepło, a młody Kamski oddaje grymas. - Tylko proszę cię, daruj sobie tego wujka. Nie jestem jeszcze taki stary, a kiedy tak do mnie mówisz, czuję się jakbym miał sto lat.
Chłopiec nie do końca wie, jak się zachować. Rodzice zawsze uczyli go, że z szacunku do dorosłych, nie wolno mówić do nich po imieniu. Nigdy nie był w sytuacji, gdzie dużo starsza od niego osoba życzyła sobie, by zwracać się do niej w taki sposób, dlatego ma wrażenie, jakby znalazł się między młotem a kowadłem. Gdyby mia podjąć decyzję samodzielnie, przystałby na prośbę wuja, jednak chce poszukać aprobaty u rodziców. Ojciec prycha cicho pod nosem i kręci głową, natomiast matka unosi kąciki ust i skinieniem głowy daje synowi przyzwolenie na podjęcie własnej decyzji. Chłopczyk bez zastanowienia, wyciąga rękę do malarza i ściska jego dłoń bardzo zdecydowanie, jak na dziewięciolatka.
- W porządku, Carl, jak sobie życzysz.
Mężczyzna uśmiecha się szeroko i wolną ręką poklepuje lekko plecy Eijaha.
- Napijecie się czegoś, czy wolicie od razu przejść do rzeczy? - pyta Manfred i prześlizguje się spojrzeniem z Olivii na Benedicta.
- Im szybciej zaczniemy, tym prędzej skończymy - mówi Kamski, ostentacyjnie odwracając twarz od Carla.
Nie chcąc zaogniać napiętej sytuacji między mężczyznami, Olivia proponuje, by poszli za radą męża i udali się bezpośrednio do pracowni. Od razu po wejściu do pomieszczenia, rodzina Kamskich zajmuje miejsce w wyznaczonym przez artystę miejscu, jednak zanim malarz rozpocznie pracę, jego uwagę przykuwa mina chłopca, która daleka jest od radości, czy choćby względnej pogody ducha, dlatego kompletnie ignorując ponaglające chrząknięcia Bena, Carl wychyla się zza płótna i posyła małemu pokrzepiający uśmiech.
- Rozchmurz się, Elijah - mówi ciepło. - Nie chcesz przecież, żeby twoja mina na obrazie wyglądała, jakbyś miał w buzi wielki plaster cytryny?
- Jedyne, czego teraz nie chcę, to ten okropny krawat - odpowiada z oburzeniem. Carl i Olivia wymieniają rozbawione spojrzenia, podczas gdy Benedict zadziwiająco szorstko zwraca uwagę synowi, żeby przestał marudzić. Kobieta dźga go łokciem między żebra i karci ostrym spojrzeniem.
- Olivio, może pozwól mu go zdjąć - proponuje mężczyzna, mocno gestykulując ręką w której trzyma drewnianą paletę. - Wiem, że zależy ci na dostojnym wyglądzie, ale najważniejsze, żebyście byli choć w minimalnym stopniu uśmiechnięci. A coś mi mówi, że jedyną szansą na wywołanie uśmiechu u Elijaha, będzie pozwolenie mu na odrobinę luzu. Przecież już w samej koszuli wygląda świetnie.
Brunetka waha się przez moment, ale finalnie przystaje na propozycję. Elijah z entuzjazmem pozbywa się znienawidzonego akcesorium i upycha je w kieszeni spodni. Jego ojciec nie jest zachwycony takim obrotem spraw, ale chłopiec ani trochę się tym nie przejmuje. Manfred natomiast, dzięki swojemu podejściu i zrozumieniu, wypada w oczach dziecka bardzo dobrze.
Gdy pierwsza sesja dobiega końca, Manfred informuje rodzinę, że czekają ich jeszcze dwa, góra trzy spotkania. Po wyjściu z pracowni, proponuje kawę. Olivia przystała na propozycję, mimo wyraźnego niezadowolenia męża. Kiedy Carl znika w kuchni, a Elijah oddala się kawałek w stronę eleganckiej szachownicy, Olivia przysuwa się do Bena.
- Nie możesz choć na moment opanować swoich humorów? - pyta szeptem. - Elijahowi można wybaczyć jego cyrk z krawatem, jest jeszcze dzieckiem.
- Które inteligencją przewyższa każdego innego dzieciaka w tym kraju - wtrąca.
- Tak, jest niezwykły, ale to wciąż dziewięciolatek. Za to ty jesteś dorosły, powinieneś potrafić trzymać emocje na wodzy - syczy, upewniając się, czy chłopiec nie przysłuchuje się ich rozmowie. - Dobrze wiem, że delikatnie mówiąc, nie przepadasz za Carlem, ale mógłbyś skończyć zachowywać się, jak prostak.
- Ja zachowuję się jak prostak? Mam ci przypomnieć, jak...
Nie kończy, ponieważ drzwi kuchni otwierają się, a chwilę później w salonie zjawia się Carl, niosąc tacę z czterema filiżankami i cukiernicą. Rozkłada naczynia na stoliku i mimo, że doskonale wyczuwa napiętą atmosferę, postanawia udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tym bardziej, kiedy widzi, jak mały Kamski ogląda rozłożone na szachownicy figurki. Podchodzi bliżej niego i kładzie dłonie na wąskich ramionach dziecka.
- Grałeś kiedyś w szachy? - pyta mężczyzna, a chłopczyk obraca się, podnosi głowę i kiwa głową. W jego błękitnych oczach tli się ekscytacja.
- Oczywiście, bardzo to lubię. Udzielam się w kółku szachowym - odpowiada z wyraźną dumą w głosie.
- I jak ci idzie?
- Tak dobrze, że już prawie nikt nie chce ze mną grać - mówi, szczerząc się w rozbrajającym uśmiechu. Manfred parska, urzeczony tym, z jaką lekkością chłopak opowiada o swoich sukcesach. Nie jest skromny, ale równie ciężko nazwać go zarozumiałym. Jest po prostu do bólu szczery.
- Jak myślisz, rodzice będą mieli coś przeciwko małej partyjce?
Obaj obracają się w stronę Kamskich, wyczekując odpowiedzi. Olivia zgadza się niemal od razu, a Ben, chcąc uniknąć kolejnego powodu do kłótni, zaciska zęby i macha niedbale ręką.
Rozgrywka w której Carl i Elijah zmierzyli się ze sobą, okazała się początkiem regularnych spotkań przy szachownicy. Chłopak był zachwycony, bo wreszcie trafił na godnego przeciwnika, a malarz poczuł, że dzięki małemu Kamskiemu i rozmowach z nim, odnajduje zupełnie nowe źródła inspiracji, które swoje ujście miały mieć na płótnie...
Delikatny dotyk wyrywa Elijaha ze wspomnień. Na niewielkim stoliku leży szklanka z whisky, a obok mężczyzny stoi Melissa. Jej drobna dłoń spoczywa na jego ramieniu, a błękitne oczy dokładnie analizują twarz. Brunet odprawia androidkę szybkim ruchem dłoni, ale ku jego zdziwieniu, blondynka ani myśli opuścić pomieszczenie. Cofa tylko dłoń, zakłada obie ręce za plecy i w milczeniu obserwuje właściciela, a brak jej standardowego, miłego uśmiechu powoduje, że wygląda, jakby się martwiła.
- Możesz odejść - mruczy Kamski, sięgając po swojego drinka.
- Czy wszystko w porządku, Elijah? - pyta, nieśmiało wchodząc w jego pole widzenia. - Sprawiasz wrażenie bardzo zmartwionego. Może... chciałbyś się wygadać? Wyrzucenie z siebie złych emocji wpływa na ludzi bardzo dobrze.
Kamski prycha pod nosem, nie poświęcając jej nawet jednego, krótkiego spojrzenia. Model RT600 zaprojektował po to, by służył ludziom jako towarzyszki, gospodynie i hostessy. Ich troska o samopoczucie właściciela, nie ma nic wspólnego z prawdziwymi uczuciami. Jest jedynie zaprogramowana i mimo, że androidki z tej linii doskonale symulują ludzkie zachowania, to wciąż jest to wyłącznie symulacja, która ma tyle wspólnego z człowieczeństwem, co polityka ze szczerym dążeniem do dobra obywateli. I właśnie to w podobnych momentach irytuje Kamskiego najbardziej w jego własnych tworach. Te puste oczy, naiwne uśmieszki na idealnych twarzach, które nigdy nie będą w stanie zrozumieć żadnej emocji, które tak perfekcyjnie odgrywają. Podczas gdy on, będąc człowiekiem, zdążył doświadczyć chyba wszystkich możliwych uczuć, gdy prawdziwie i szczerze przeżywał każde z nich, gdy błagał los, żeby trzymał te przykre jak najdalej od niego, te doskonałe w każdym calu istoty, nie miały i wciąż nie mają o tym pojęcia. Nie ważne, czy marszczą brwi w grymasie troski, czy uśmiechają się odrobinę zbyt radośnie, czy po prosto oferują swoją obecność i rękaw w który człowiek może się wypłakać, to wszystko tylko linijki starannie napisanego kodu. Androidy są w stanie zdobyć wolną wolę, ale nigdy nie nauczą się czuć. Ich działania zawsze będą podyktowane chłodną logiką, niczym więcej. Kamski nie może pojąć, jak Carl może wierzyć, że RK200 go rozumie, czy darzy jakimkolwiek uczuciem.
- Nie przypominam sobie, żebym prosił cię o sesję terapeutyczną - odpowiada szorstko i bierze spory łyk alkoholu, nie poświęcając nawet chwili na delektowanie się jego smakiem. W tym czasie, uśmiech znika z twarzy androidki, a na jego miejscu pojawia się neutralny grymas.
- Przepraszam, pomyślałam po prostu...
- Proponuję, żebyś zostawiła myślenie tym, którym ta czynność nie jest obca. Ty masz wykonywać polecenia, jasne?
Gniewny ton spełnia swoją rolę. Androidka przeprasza po raz kolejny i czym prędzej wychodzi z pomieszczenia. Pochłonięty własnymi myślami, wpatrzony w widok za oknem Elijah nie mógł zauważyć, jak dioda na skroni blondynki na kilka sekund z błękitu, przechodzi w ostrzegawczą czerwień.
∆
No i proszę, mamy wujka Carla.
Eliaszowy ten dzisiejszy rozdział wyszedł. Mam nadzieję, że to dobrze i że brak Markusa oraz Jacoba nie był bardzo dotkliwy.
Ciągle walczę z blokadą, przez co niestety, nie mogę jeszcze obiecać, że rozdziały będą wpadały regularnie.
Fun fact: Fire planowo miało być shortem, skupiającym się wyłącznie na relacji Carla z Markusem i Jacobem, a szósty rozdział, miał być ostatnim. Tymczasem, pan Elijah Kamski bardzo się rozbestwił i opowiedział mi nieco o sobie, to samo zrobił Carl, dlatego plany uciekły w siną dal. Ale nie żałuję.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top