39. Like father like son.
∆ Wtorek 14 grudnia 2038
Leo Manfred przez całą drogę do domu swojego ojca układał w myślach słowa, które powinny paść z jego ust. Jest ich bardzo dużo i jak na złość, nie chcą stworzyć w jego głowie jasnych, logicznych zdań, zamiast tego łącząc się w zlepek jałowych, żałosnych tłumaczeń. Nie może zrzucić całej winy na swoje uzależnienie, skoro zachował w nim na tyle rozsądku, by wśród szemranych znajomych posługiwać się fałszywą tożsamością i uchronić tym samym bogatego ojca przed ewentualnymi nalotami zdesperowanych narkomanów, niemających grosza przy duszy. Próba obarczenia całą winą Kamskiego też nie przejdzie, ponieważ on jedynie przedstawił swoją propozycję, nie zmuszając go przy tym do przyjęcia jej. Mógłby skłamać i wmówić Carlowi, że było zupełnie odwrotnie, że został przyparty do przysłowiowej ściany, bez możliwości odmowy, ale nie po to próbuje naprowadzić swoje życie na właściwe tory, by uciekać się do oszustwa. Nie chce rozpoczynać nowego rozdziału od kłamstwa, dlatego jedyną opcją jest przyznanie się do błędu, bez prób wybielania i usprawiedliwiania swoich czynów. Nie ma innego wyboru, a jeżeli ojciec nie będzie chciał mieć z nim nic wspólnego, przyjmie jego decyzję i jakoś sobie z nią poradzi. Jedyna rzecz, jakiej jest w tym momencie pewien, to że mama go nie odrzuci. Audrey Wilson jest tym typem kobiety, która wybaczy swojemu dziecku nawet największe przewinienie pod warunkiem, że widzi w nim szczerą chęć zmiany na lepsze. Nawet Michelle mu kibicuje i kiedy rozmawiali ze sobą kilka dni wcześniej, powiedziała, że służy rozmową, gdyby jej potrzebował. Cokolwiek stanie się po spotkaniu z ojcem, Leo nie zostanie sam.
Mimo to, newry obezwładniają go całego, bo to wobec niego ma największy dług wdzięczności. Gdyby nie pieniądze, które bardziej lub mniej regularnie od niego dostawał, nie mógłby pozwolić sobie na wyprowadzkę od matki i po dziś dzień gnieździłby się z nią i siostrą w małym, dwupokojowym mieszkanku. Niestety, ponieważ stracił wszystkie oszczędności, a znalezienie stałej pracy wciąż przed nim, najpewniej będzie musiał tam wrócić, przynajmniej na jakiś czas. Ma to na uwadze mimo, że ich historia nie jest różowym, optymistycznym obrazkiem, a oprócz wdzięczności, chłopak czuje do ojca ogromny żal.
Za otwierającymi się drzwiami rezydencji, spodziewa się zobaczyć Markusa, ale zamiast niego, na progu staje brązowooki brunet. Przez ułamek sekundy patrzy na niego w skupieniu, aż w końcu uśmiechnie się półgębkiem. Na jego skroni nie ma diody, ale chłopak i tak domyśla się, że jest androidem o którym opowiadał mu ojciec.
- Byłem przekonany, że już nigdy nie przyjdziesz - mówi lekarz i odsuwając się od drzwi, gestem dłoni zaprasza Leo do środka. Chłopak przekracza próg, zerkając na androida z dozą nieufności.
- Dlaczego? I skąd wiesz, kim jestem? Spotykamy się pierwszy raz.
- Carl o tobie mówił. Poza tym, widziałem cię we wspomnieniach Markusa - tłumaczy. - A co do pierwszego pytania, to po prostu domyśliłem się, że po całej tej aferze musi być ci wstyd - mówi lekko, a gdy zorientuje się, że Manfred chce zapytać o coś jeszcze, kontynuuje: - Dobrze orientuję się w sprawie i tym bardziej cieszę się, że przyszedłeś. Jestem Jacob.
Wyciąga do niego dłoń i z ciepłym wyrazem twarzy czeka, aż Leo ją uściśnie. Zanim do tego dojdzie, mija kilka długich sekund, ponieważ Manfred junior jest nieco oszołomiony nie tylko bezpośredniością androida, ale przede wszystkim jego miłym podejściem. Przez całą drogę, szykował się raczej na niechętne spojrzenia i tonę gorzkich słów, a tymczasem nowy opiekun Carla zdaje się być nastawiony do młodego mężczyzny neutralnie, przy odrobinie dobrej woli można by rzec, że nawet pozytywnie.
- A ja Leo, ale to już wiesz - odpowiada, wymieniając z lekarzem uścisk dłoni.
- Chodź, Carl jest w salonie. Je obiad, ale jestem przekonany, że chętnie z tobą porozmawia.
- Zaczekaj. - Szatyn przystaje na wysokości złotej klatki w której mechaniczne kanarki wyśpiewują wesołą melodię. Android przechyla głowę na lewo, czekając na ciąg dalszy. Widać jak na dłoni, że chłopak czuje olbrzymi dyskomfort i choć Jacob nie jest tym zdziwiony, to korci go, by powiedzieć, że odwlekanie tej rozmowy w nieskończoność nie tylko nie pomoże mu nabrać odwagi, ale pogorszy sytuację. Powstrzymuje się jednak i pozwala mu wziąć kilka głębokich oddechów. - Powiedz mi, co tata mówił, gdy dowiedział się całej prawdy. Jest w ogóle sens, żebym tam wchodził, czy znienawidził mnie tak bardzo, że powinienem raczej zabierać się jak najdalej stąd?
Android wzdycha cicho.
- Jestem lekarzem, nie czytającym w myślach jasnowidzem. Nie mam pojęcia, co siedzi w głowie Carla, ale na twoim miejscu poszedłbym do niego i szczerze porozmawiał. Nie wiem, czy spodoba ci się to, co powiem, ale dałeś się uwikłać w intrygę Kamskiego i przyłożyłeś rękę do skrzywdzenia Markusa, więc musisz się do tego odnieść. Wieczne ukrywanie się i uciekanie od tematu jest bezsensowne.
Ma rację. Manfredowi nie podoba się rzucona mu prosto w twarz prawda. Wstydzi się nie tylko jej, ale i tego, że ucieczka wydaje mu się niezwykle wygodną i kuszącą opcją, która nęci go coraz bardziej i bardziej. Zanim drzemiący w nim tchórz przejmie całkowitą kontrolę i skieruje jego kroki do wyjścia, wyłącza wszelakie myśli na tyle, ile to możliwe i pewnym krokiem wchodzi do salonu, wcześniej skinąwszy głową w stronę Jacoba.
W pomieszczeniu nie widać Markusa, co Leo odbiera jako dobry omen. Obecność wrogo nastawionego do niego androida jest ostatnim, czego sobie życzy, choć oczywiście, jeśli chce w pełni wkroczyć w nowe życie, wymiana kilku zdań z RK200 go nie ominie. Jednak teraz, musi skupić się na porozumieniu z ojcem. To jest dla niego najważniejsze.
- Cześć, tato - odzywa się nieśmiało z miną, jakby przyszedł na własną egzekucję. Malarz podnosi na niego spojrzenie i kiwa głową na powitanie.
- Chodź, Leo, siadaj. - Wskazuje mu jedno z krzeseł, po czym woła Jacoba i pyta, czy mógłby nałożyć jeszcze jedną porcję.
- Zostaw, Jacob, nie jestem głodny - mówi chłopak, chociaż jego żołądek skręca się i wydaje cichy pomruk. Szatyn nie pamięta, kiedy ostatnio jadł coś, co wyglądało i pachniało tak dobrze, jak leżące przed ojcem danie. - Chociaż... z drugiej strony...
Jake bez słowa wychodzi do kuchni, zostawiając ich samych. Senior bierze do ust kawałek nabitego na widelec mięsa i przeżuwa go niespiesznie, czekając na ruch ze strony syna. Czuje wstyd, że kompletnie nie zna człowieka, który między innymi za jego sprawą pojawił się na tym świecie. Gdyby było inaczej, mógłby bez trudu zinterpretować każde drobne drgnienie na jego twarzy, tak, jak działa to w przypadku Elijaha. Wystarczy jedno spojrzenie na jego twarz, by Carl wiedział, co dzieje się w jego głowie. Z Leo jest zupełnie odwrotnie, on, jest dla mężczyzny zagadką, a każdy grymas chłopaka, jak kompletnie niezrozumiałe dla niego, starożytne hieroglify.
- Posłuchaj, tato... nie jestem dobry w przemówieniach, z resztą i tak nie wiem, co po tym wszystkim mógłbym powiedzieć, więc chcę cię po prostu przeprosić. Nie tylko za to zamieszanie z Kamskim i Markusem. Ogólnie, za wszystko.
Mężczyzna wyciera usta chusteczką i opierając dłonie na blacie stołu, odchyla się nieco do tyłu. Zanim odpowie synowi, rozlega się seria cichych chrupnięć, gdy rozciąga kręgosłup.
- Nie rozumiem jednego. W szpitalu mówiłeś, że fałszywa tożsamość była po to, by oszczędzić mi kłopotów. Nie pomyślałeś, że strata Markusa też nie będzie dla mnie łatwa ani przyjemna? A może Elijah jakoś cię to tego zmusił, nie wiem, zaszantażował?
Senior liczy, że Leo potwierdzi jego przypuszczenia. Niestety, dzieje się zupełnie odwrotnie. Chłopak kręci ciężko głową, świdrując spojrzeniem blat stołu, na którym w międzyczasie ląduje przyniesiony przez Jacoba obiad. Android kładzie obok talerza zawinięte w białą serwetkę sztućce i filiżankę, a gdy upewni się, że w dzbanku jest jeszcze wystarczająca ilość herbaty, wychodzi do pracowni, gdzie Markus robi wielkie porządki.
- Nikt do niczego mnie nie zmuszał - mówi, gdy przesuwne drzwi zamkną się za lekarzem z cichym szumem. - Kamski powiedział mi, że Markus zaczął się psuć i nie jest w stanie dobrze się tobą zajmować, a ty nie chcesz go wywalić. Wspomniał o Jacobie, mówił, że jest lepszy i zapewni ci dobrą opiekę. Potrzebowałem pieniędzy, on zaproponował dobrą sumkę, to miała być sytuacja win-win. Nie myślałem, że będzie z tego taka afera.
Carl parska pod nosem.
- Nie myślałeś wtedy zbyt wiele, nazywajmy rzeczy po imieniu, Leo.
- Myślałem - protestuje, biorąc kilka kęsów obiadu, zanim pociągnie swoją odpowiedź dalej. - Mógłbyś się zdziwić, jak intensywnie, ale miałem trochę inny system wartości. Potrzebowałem forsy i okazało się, że mogę łatwo ją zdobyć, nie mogłem przepuścić takiej okazji. Gdyby Markus nie wrócił, nie byłoby tego wszystkiego. Z resztą, wiedziałem, że nie zostaniesz sam, mówiłem ci, że Kamski mówił o Jacobie.
- Och, więc teraz to Markus jest wszystkiemu winien? - sarka. - Bo miał czelność naprawić się i wrócić do domu? Jest właśnie w pracowni, idź do niego i zażądaj przeprosin, że doprowadził twoją komitywę z Elijahem do ruiny.
Młody mężczyzna na chwilę przerywa przeżuwanie surówki i odkłada sztućce na talerz. Robi to o wiele mocniej, niż planował, dlatego ostry dźwięk noża i widelca uderzającego w porcelanę roznosi się po salonie, drażniąc ich uszy. Bardzo chciał, żeby ta rozmowa przebiegła spokojnie i bez niepotrzebnej kłótni, ale nastawienie ojca, ton jego głosu i zawarta w nim pretensja, burzy opanowanie, oraz dobre chęci Leo.
- Skończ ironizować, dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli - broni się, cedząc kolejne słowa przez zaciśnięte zęby. Nie tak miało to wyglądać. Chciał po prostu przeprosić ojca i nawiązać z nim nić porozumienia, ale jego cyniczne podeście sprowokowało chłopaka do zagrania kartą, której nie miał zamiaru używać. - Wiem, że nie jestem wymarzonym synem, ale mógłbyś choć udawać, że doceniasz moje starania, tym bardziej, że sam nie byłeś idealnym ojcem. Nie było cię, gdy byłem mały, ani kiedy zacząłem dorastać, a pieniądze i drogie prezenty to nie wszystko. Nie masz pojęcia, ile pytań musiałem znieść, gdy jako jeden z niewielu nie miałem kogo zaprosić na szkolny dzień ojca, a ja mimo to chcę przynajmniej spróbować wyciągnąć do ciebie dłoń na zgodę. Mógłbym mieć o tobie najgorsze zdanie i przyznaję, że przez pewien czas tak było, ale zrozumiałem, że obaj popełniliśmy błędy za które trzeba przeprosić, ale jeśli tobie nie jest to na rękę, to powiedz mi o tym od razu, żebym nie marnował bez sensu twojego i swojego czasu.
Nadyma poczerwieniałe od emocji policzki i ciężko wypuszcza ustami nagromadzone w płucach powietrze. Zawsze myślał, że gdy wreszcie powie ojcu prosto w twarz, jak wielki ma do niego żal, poczuje ulgę. I choć w pewnym stopniu tak właśnie się dzieje, to uczucie to jest słabsze, niż sobie wyobrażał. Chwila bezwzględnej szczerości dołożyła mu niepewności i obaw, a także pobudziła przykre wspomnienia, które skrzętnie chowa nie tylko przed całym światem, ale przede wszystkim przed sobą samym. A raczej chował, bo teraz, wszystko wypłynęło na powierzchnię. Nie oczekiwał, że padną sobie z ojcem w ramiona, ale liczył na nieco więcej zrozumienia i dobrej woli.
Carl natomiast jest zaskoczony, bo nie sądził, że rozmowa zejdzie na temat jego koślawego ojcostwa, a raczej jego braku. Czuje się jak podczas wizyty u Elijaha, kiedy sprawa z jaką do niego przyszedł, została sprowadzona przez geniusza na drugi plan. Ma przykre wrażenie powtórki z rozrywki, a gdyby tego było mało, Leo sprawia wrażenie, jakby za moment miał obarczyć go winą za wszystkie swoje głupoty i niepowodzenia.
- Doceniam. Gdyby było inaczej, nie rozmawiał tym z tobą.
- Tak? To dlaczego robisz to w taki sposób? Zbierałem się do tego od dnia, kiedy pokazałem ci to jebane nagranie, a ty próbujesz wpędzić mnie w poczucie winy, jakbym miał go jeszcze za mało.
- W nic cię nie wpędzam. Jestem po prostu wściekły na wszystko, co się stało. Wymyśliłeś sobie nową tożsamość, żeby twoi koleżcy mi się nie naprzykrzali, a sam zrobiłeś dokładnie to samo, o co podejrzewałeś ich. - Palce Carla bezwiednie zaciskają się na trzymanych sztućcach. - Wziąłeś od Elijaha masę pieniędzy za włamanie się do mnie i zniszczenie Markusa. Wybacz mi, ale mam chyba prawo być niezadowolony.
- Wiem o tym! - Leo podnosi głos, świdrując wściekłym spojrzeniem lśniący blat stołu. Z pracowni natomiast dobiega szmer i gdyby malarz miał się zakładać, powiedziałby, że któryś z jego opiekunów nasłuchuje pod drzwiami, by w razie potrzeby zainterweniować, bo dokładnie tak samo, jak on, nie mają do niego zaufania. Zwłaszcza Markus, który po ostatniej wizycie Manfreda juniora wylądował na wysypisku. - Dotarło do mnie co zrobiłem źle i dlatego przyszedłem cię przeprosić. Liczyłem, że mnie zrozumiesz. Powinieneś, przecież sam kiedyś ćpałeś.
- Owszem, miałem problemy i nigdy nie próbowałem się wybielać, ale jedyną poważną głupotą, jaką wtedy zrobiłem, było złamanie kilku kobiecych serc - tłumaczy, starając się być tak cierpliwym, jak tylko potrafi. - Całą swoją agresję i złość przelewałem wtedy na płótno i nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby skoczyć do kogokolwiek z pięściami, choćby nie wiem ile pieniędzy ktoś mi oferował.
- Bo miałeś na to forsę! Nie byłeś jeszcze takim bogaczem, jak teraz, ale i tak mogłeś kupić sobie tyle towaru, ile dusza zapragnie. Ja nie miałem nic, chciałem ćpać, a Markus działał mi na nerwy, więc oferta Kamskiego była dla mnie jak wybawienie. Przyszedłem cię przeprosić, bo chociaż nasza relacja zawsze była chujowa, to czuję, że tak trzeba.
Carl otwiera usta, by po raz kolejny powiedzieć synowi, jak on widzi całą tę sytuację, ale powstrzymuje go myśl, że Leo ma rację. Przez całą swoją niechlubną przygodę z narkotykami i alkoholem, nigdy nie musiał stawać na głowie, by zdobyć fundusze na nałogi. On je po prostu kupował zawsze, gdy potrzebował. Lekko i kompletnie bezrefleksyjnie, jakby chodziło o świeże pieczywo na śniadanie, a nie drogie i rujnujące zdrowie używki. Choć z jego perspektywy, zachowanie chłopaka było skandaliczne, tak gdyby przez chwilę spojrzeć na świat jego oczami, jego działania układają się w logiczną całość. Góra pieniędzy dosłownie przyszła do niego sama, a żeby ją zdobyć, musiał jedynie pozbyć się kogoś, kto od samego początku mu zawadzał. Wiele osób będących w jego skórze, omotanych bezlitosnym nałogiem, również wykorzystałoby taką okazję, ale czy zrobiłby to Carl? Nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Nie, kiedy tego typu walka o pieniądze jest mu całkowicie obca.
Jednak bardziej niż to, jego myśli pochłania inna kwestia, do której ma również dużo refleksji. Nieudane ojcostwo, jakie wypomina mu Leo. Bo choć odpycha od siebie zarzuty, jakoby właśnie to było powodem kłopotów jego syna, to nie może zapomnieć, że sam rzucał i rzuca nadal podobne oskarżenia w stronę Benedicta Kamskiego. Obarcza go winą za toksyczne zachowania Elijaha, które ten wcześniej obserwował w domu, jednocześnie doświadczając ich na własnej skórze, ale gdy te same zarzuty dotykają bezpośrednio jego, broni się rękami i nogami przed przyjęciem do wiadomości, że nieobecny ojciec może wpłynąć na życie swojego dziecka bardziej, niż mógłby to sobie wyobrazić. Zdarza się, że potomek wyciąga z takiej sytuacji pewne wnioski i stara się prowadzić swoje życie jak najlepiej, ale nazbyt często dzieje się tak, jak w przypadku Leo. Złe wzorce wbijają się w świadomość niemającego praktycznie żadnego kontaktu z rodzicem człowieka, przez co popełnia te same błędy. Często niezwykle poważne, rażące błędy. Podobnie jest z Leo, który dokładnie tak samo, jak jego ojciec, wpadł w szpony nałogu i zdominowany przez niego zrobił rzeczy z których nie można być w żadnym wypadku dumnym.
- Sam dobrze wiem, że nie sprawdziłem się jako ojciec, nie musisz tak uparcie tego podkreślać - odpowiada, gdy bierze do ręki dzbanek i nalewa im herbaty. Leo sięga po cukiernicę i wsypuje do naparu łyżeczkę cukru. Czekając na ciąg dalszy, kieruje spojrzenie swoich piwnych oczu na twarz Carla. - Nie było mnie z wami, ale nawet, gdybym był, nie zmieniłoby to wiele. W tamtym czasie rodzicielstwo było dla mnie jak zupełnie inny wymiar, a ja, jako głowa rodziny, dobrym materiałem na komedię, lub raczej dramat. Twoja mama to rozumiała, dlatego nie namawiała mnie do zmiany decyzji wyjątkowo intensywnie, ale chętnie zgodziła się, kiedy powiedziałem, że uznam ojcostwo i będę płacił alimenty.
- Wybacz, że nie ucałowałem ci za to dłoni... - burczy, nabijając na widelec kawałek ziemniaka.
- Czy to nie ty kilka minut temu prosiłeś, żebym nie ironizował tego, co do mnie mówisz? - pyta retorycznie. - Wydaje mi się, że tak. Przestałem, dlatego ty też odpuść. Mówię ci o tym, bo wiem, że nie byłem dobrym ojcem. Masz prawo być na mnie zły, bo nie dostałeś ode mnie tego, czego potrzebowałeś, ale nie wydaje mi się, że możesz na to zrzucić całą winę za wszystkie głupstwa, jakie narobiłeś.
- Nic takiego nie powiedziałem... - mruczy zawstydzony.
- Ale pomyślałeś. Nie musisz zaprzeczać, jestem stary, ale nie ślepy.
Młody mężczyzna wzdycha ciężko i unosi głowę, przez moment badając spojrzeniem zawieszony pod sufitem, zwierzęcy szkielet.
- Popełniliśmy masę błędów - stwierdza Leo, sprawiając wrażenie, jakby kompletnie zignorował jego spostrzeżenie. - Nie byłeś dobrym ojcem, ale mi daleko do idealnego syna, więc obaj jesteśmy sobie winni przeprosiny.
Senior zgadza się z synem, co komunikuje krótkim skinieniem głowy.
- Ten temat jest głębszy i wymaga od nas czegoś więcej, niż słowa przepraszam - zauważa.
- Wiem, ale może przełóżmy to na inny dzień - prosi, biorąc łyk herbaty. Siorbie przy tym głośno, wywołując na twarzy ojca wypełniony degustacją grymas. - Skoro już tu jestem, chcę spróbować zamienić dwa słowa z Markusem. Może będzie chciał ze mną pomówić, a jak nie... trudno. Między nami zgoda?
Wyciąga w stronę malarza dłoń, w którą ten wpatruje się przez dłuższy czas, a zamiast ją uścisnąć, wzdycha ciężko, jakby na jego piersi leżał ogromny, kilkutonowy głaz.
- Widzę, że chcesz uciec od tej rozmowy. Rozmówienie się z Markusem to wygodna wymówka.
Młody Manfred przewraca oczami i ciężko kładzie rękę na stole, omal nie zahaczając nią o zdobną, porcelanową filiżankę.
- Przyszedłem tu, żeby cię przeprosić za tamto. Nie byłem przygotowany na poważne rozmowy o życiu, ani o naszej spierdolonej relacji. - Ponownie podnosi nadgarstek, nie odrywając przedramienia od blatu. Tym razem, Carl wymienia z nim pojednawczy uścisk dłoni. - Urządzimy sobie małą, rodzinną sesyjkę terapeutyczną, ale nie dzisiaj.
- Mhm - mruczy z kpiącym grymasem. - Może zdążysz, zanim umrę.
Podnoszący się z krzesła Leo zastyga w bezruchu, a jego piwne oczy otwierają się szeroko. Już otwiera usta, by zapytać ojca o stan jego zdrowia, ale ten ubiega go, wcześniej prychając cicho pod nosem, rozczarowany, że chłopak nie wyłapał w jego głosie ironii.
- Nic mi nie jest - mówi znudzonym tonem. - Spodziewam się po prostu, że będziesz to odkładał w nieskończoność, dlatego pragnę ci przypomnieć, że nie będę żył tak długo, jak Markus czy Jacob.
- Nie musisz się bać, zdążymy.
- To się jeszcze okaże - wzdycha. Obserwując syna, zasuwającego za sobą krzesło, dociera do niego pewna myśl. W kwestii trudnych tematów i obawy przed odpowiedzialnością, są do siebie bardzo podobni. Biorą sprawy w swoje ręce dopiero, gdy sytuacja zrobi się kryzysowa, albo, sumienie nie da o sobie zapomnieć. Nie bez powodu mówi się przecież jaki ojciec, taki syn.
Leo, zanim wyjdzie z salonu, bierze jeszcze trzy szybkie łyki herbaty i nakazuje sobie zachowanie spokoju, bez względu na to, co usłyszy od androida.
Bo przecież Markus nie powie nic nowego. Rzucił w niego tyloma najróżniejszymi obelgami i groźbami, że Leo nie jest w stanie wyobrazić sobie, by mógł wymyślić coś, co zrobiłoby na nim jakiekolwiek wrażenie. Tak przynajmniej myśli do momentu, gdy drzwi pracowni otworzą się przed nim, a oba znajdujące się w środku androidy zwrócą na niego swoją uwagę. Dwie pary oczu świdrują go od stóp do głów, przy czym tylko brązowe tęczówki Jacoba są pozbawione negatywnych emocji. Można dostrzec w nich jedynie ciekawość, co stanowi duży kontrast do dwukolorowych oczu RK200. One płoną od niechęci i złości, przez co Manfred czuje, jakby po całym jego ciele błądziły czerwone kropki celowników laserowych. Głos grzęźnie w gardle Leo, uniemożliwiając mu wysuszenie z siebie choćby jednej sylaby, co na jego szczęście nie trwa długo i już po chwili może powiedzieć, z jaką sprawą przyszedł.
- Chcę z tobą pogadać - mówi, wskazując brodą Markusa. Starszy RK patrzy na niego tym samym, niechętnym spojrzeniem, aż w końcu fuknie pod nosem.
- Powiedziałem ci już to, co chciałem, nie mam nic więcej do dodania - odpowiada gniewnie, po czym dodaje kpiąco: - Wyjaśnij lepiej wszystko z Carlem i zejdź mi z oczu. Jeden irytujący typ w pomieszczeniu w zupełności mi wystarczy.
Wskazuje palcem siedzącego na pobliskim krześle Jacoba, który nie komentuje jego słów wyjątkowo wylewnie. Jedynie uśmiecha się cynicznie i kręci głową.
- Ale ja mam. Nie było wcześniej okazji, żebym mógł zrobić to osobiście, więc daj mi parę minut.
- Nie.
- Wysłuchaj mnie, a obiecuję, że już nigdy więcej nie odezwę się do ciebie ani jednym słowem.
- To ja zostawię was samych - wtrąca Jacob, zanim wstanie i wycofa się w stronę wyjścia. - Mam wystarczająco dużo własnych sprzeczek z Markusem, by dodatkowo słuchać, jak kłóci się z innymi. - Będąc w progu, obraca głowę i rzuca Leo długie spojrzenie. Wie, że to, co chce powiedzieć, może zostać przez RK200 zrozumiane opacznie, dlatego układa słowa tak, by ich sens był jasny. - Po tym, co zrobiłeś Markus i Carl mają prawo być na ciebie wściekli, ale mi cała ta sytuacja wyszła na dobre, choć bardzo dziwnie to brzmi. Gdyby nie twój wybryk, nigdy nie zostałbym aktywowany.
- No właśnie, dlatego idź już, jak nie chcesz żebym dla odmiany cię dezaktywował - mówi RK200, niedbałym ruchem wskazując mu drzwi. Lekarz wie, że to tylko puste słowa, które odkąd zaczęli się lepiej dogadywać, nie mają nic wspólnego z prawdą, ani szczerą nienawiścią. - No, wyjazd, bo im dłużej na ciebie patrzę, tym większą mam ochotę obić mu gębę.
Ani Leo, ani tym bardziej Jacob nie musi pytać o co mu chodziło. Jakby sytuacja z piątego listopada nie miała miejsca, Markus i Carl dalej prowadziliby swoje spokojne życie bez obecności nowego androida. Jednak zanim RK300 opuści pracownię, jego poprzednik uśmiecha się kpiąco i mruga porozumiewawczo. Bo chociaż ani myśli wybaczać synowi Carla, tak odkąd Jacob jest w pełni żywą, świadomą istotą, coraz bardziej zatraca negatywne emocje, jakie czuł dotychczas za każdym razem, gdy w zasięgu nie tylko jego wzroku, ale i myśli znalazł się lekarz.
- Ty też idź przynudzać gdzieś indziej - warczy, gdy Manfred nie poruszy się nawet o milimetr. - Nie zamierzam słuchać twoich rzewnych historyjek o tym, jak bardzo biedny i zmanipulowany byłeś, więc nie marnuj mojego czasu.
- Nie obchodzi mnie, czy masz ochotę na słuchanie - mówi pewnie i żeby podkreślić swoją stanowczą postawę, siada na krześle zajmowanym wcześniej przez Jacoba, krzyżując ramiona na piersi. - Zrobię to, po co przyszedłem i nie wyprowadzisz mnie stąd nawet siłą, więc siadaj na dupie i słuchaj.
Gdyby chodziło o kogoś innego, Markus doceniłby tę upartość, ale nie w tym przypadku. Upór Leo jest dla niego jak kula u nogi, a ponieważ chłopak nie zamierza odpuszczać, android wraca do przerwanego zajęcia licząc, że szatyn da sobie spokój, gdy poczuje się ignorowany. Sam by tak zrobił, bo nie może znieść, kiedy ktoś otwarcie go olewa, podczas gdy ma coś do przekazania i choć zdaje sobie sprawę, że jego zachowanie nie jest wzorem dojrzałości, ale na ten moment nie potrafi znaleźć innego sposobu na pozbycie się niechcianego gościa.
- Nie będę owijał w bawełnę, więc załatwimy to szybko. Przepraszam za wszystko. Bordo odebrało mi rozsądek, myślałem tylko o ćpaniu na które i tak nie miałem pieniędzy, więc kiedy Kamski sam przyszedł do mnie z górą szmalu, to po prostu nie mogłem odmówić. Poza tym, nigdy za tobą nie przepadałem i nie wierzyłem w waszą świadomość, dlatego nie widziałem nic złego w wysłaniu na śmietnik maszyny. Tym bardziej, że miałem dostać za to pieniądze, jakich w życiu nie widziałem na oczy.
Zęby i pięści Markusa zaciskają się mocno, choć dotąd starał się sprawiać wrażenie, jakby kompletnie nie słyszał słów Leo. Każde wspomnienie tamtej nocy powoduje, że obrazy z wysypiska niemalże wyświetlają się przed jego oczami, jak projekcja mająca za zadanie torturować psychicznie tego, który ją ogląda. Aż nazbyt wyraźnie widzi zalaną deszczem, błotnistą ziemię i walające się po niej zwłoki androidów, słyszy jęki i zawodzenie tych, którzy jeszcze żyli i czuje smród zardzewiałego metalu, którego różne elementy spotykał na każdym kroku. Nie potrafi udawać, że ani trochę go to nie dotyka, za co jest na siebie wściekły zwłaszcza teraz, gdy piwne oczy Manfreda juniora analizują każdy, najmniejszy nawet ruch RK200.
A ich właściciel ani myśli odpuszczać, bo tylko jednego elementu brakuje mu do zdobycia celów, jakie zaplanował na ten dzień.
- Kamski powiedział mi, że zacząłeś się psuć, a ojciec nie chce się ciebie pozbyć. Mówił też o nowym androidzie, który lepiej się nim zajmie, ale... - Skupia spojrzenie na szczęce Markusa, której ruchy stają się coraz szybsze. Dociera do niego, że jego uwagę jest w stanie zwrócić tylko mówieniem niewygodnych, przykrych rzeczy. Postanawia to wykorzystać. - Nie mógł przywieźć Jacoba, dopóki ty byłeś w domu, dlatego przekonał mnie, żebym cię sprzątnął. Sam chyba najlepiej wiesz, jaki potrafi być...
Markus doskakuje do niego w ułamku sekundy i zaciskając mocno palce na brązowej bluzie chłopaka, podnosi go do pionu. Cały wielki plan ignorowania tłumaczeń szatyna spalił na panewce, a android niczego w tym momencie nie pragnie bardziej, niż wymierzenia jednego, precyzyjnego ciosu prosto w jego twarz. A potem kolejnego. I jeszcze jednego. Ma ochotę bić go tak długo, aż całkowicie zedrze z pięści skórę, do białego szkieletu. Być może uderzeń byłoby tyle, ile pełnych strachu i niepewności minut Markus spędził na wysypisku? Może każdy cios symbolizowałby momenty w których RK200 czuł, że sobie nie poradzi, a jego życie zakończy się gdzieś w brudnej kałuży, wśród zwłok jego pobratymców?
Przed wcieleniem tej kuszącej wizji w życie, powstrzymuje go Carl. Android nie chce wyjść przed nim na kompletnego furiata, już i tak dał popis puszczających hamulców i bycia kąpany w gorącej wodzie. Poza tym, Leo to jego syn i mimo wszystkich zgrzytów, jakie miały między nimi miejsce, malarz nie jest obojętny na jego los. Gdyby RK200 spuścił mu łomot, senior najpewniej straciłby całą sympatię i cierpliwość, jaką do niego ma. I na nic zdałyby się próby złożenia tego na karb emocjonalnego wzburzenia.
- Wypierdalaj stąd - syczy, zanim odepchnie chłopaka, omal nie przewracając go na regał pełen farb i zwiniętych w rulony szkiców.
- Kamski to jebany mistrz manipulacji, a owinięcie sobie wokół palca ćpuna na głodzie, to dla niego jak pstryknięcie palcami! - broni się, podnosząc nieznacznie głos i stawia kilka kroków, przybliżających go do wściekłego Markusa. - Zrozum, kurwa, że nie byłem sobą, kiedy brałem od niego to cholerne zlecenie! Bordo mnie omotało i przejęło nad wszystkim kontrolę, ale ty powinieneś rozumieć to najlepiej, przecież kiedyś też byłeś bezwolny!
Android wybucha nerwowym śmiechem i gdy się obróci się jednym, zgrabnym ruchem, Manfred zatrzymuje się gwałtownie.
- No to chyba ciągle jesteś omotany, albo kompletnie nie zwracasz uwagi na to, co pierdolisz! - Kiedy stoją tak blisko, bo zaledwie kilkanaście centymetrów od siebie, Markus musi nieco zwiesić głowę, by utrzymać kontakt wzrokowy. I chociaż wzrost nie gwarantuje w takich przypadkach przewagi, to brunet uśmiecha się złośliwie. - Ja nie miałem na to żadnego wpływu, a ty zacząłeś ćpać dobrowolnie, dlatego nie porównuj nas do siebie!
- Przyjmij po prostu moje przeprosiny.
RK200 przymyka oczy i głęboko wzdycha. Ponownie obraca się i kieruje w stronę zlewu, aż w pewnym momencie poczuje dotyk Leo na swoim nadgarstku.
To ostatecznie wyczerpuje jego cierpliwość.
Zanim zdąży poświęcić temu choćby chwilę zastanowienia, zwija prawą dłoń w pięść i prostując rękę szybkim ruchem, wymierza szatynowi precyzyjny cios prosto w twarz. Chłopak odsuwa się z cichym jęknięciem i obejmuje palcami nos, który pod wpływem uderzenia wydał z siebie nieprzyjemne chrupnięcie. Android grozi, że jeżeli nie zostanie w pracowni sam, użyje siły po raz kolejny. To w zupełności wystarcza, by Leo odpuścił i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
Markus siada na niewielkim skrawku blatu, tuż obok umywalki i opiera głowę o wiszące za nim na ścianie półki. Gdy przymknie oczy, jego uszu dobiegają przytłumione głosy Carla i Leo, ale on nie wsłuchuje się w to, co mówią. Nie musi. Poza tym, senior bez wątpienia poruszy z nim ten temat, kiedy tylko jego syn wyjdzie.
Użycie siły wobec młodego Manfreda nie przyniosło mu w zasadzie niczego. Frustracja i złość wciąż się w nim kłębią i mimo snutych wcześniej, kuszących wizji, gdzie jego pięści raz po raz lądują na znienawidzonej twarzy, to obecnie android wątpi, by to pomogło mu pozbyć się całej nagromadzonej w nim furii. Choćby bił kogoś, lub coś najmocniej, jak potrafi, nie wyrzuci z siebie tym sposobem wszystkich złych emocji, związanych ze wszystkim, co musiał przejść po wybudzeniu.
Na domiar złego, kilka minut po wyjściu Leo, do pracowni wchodzi Jacob. Widząc go, Markus wzdycha z niezadowoleniem.
- Nie żartowałem. Naprawdę cię dezaktywuję, jak się nie odczepisz - mówi spokojnie, wyraźnie akcentując każde słowo.
- Spróbuj - odpowiada kpiąco, stając naprzeciwko niego. Przez krótką chwilę, gdy lekarz oczekuje na odpowiedź z jego strony, patrzą sobie prosto w oczy. Brązowe tęczówki emanują delikatnym rozbawieniem, natomiast te dwukolorowe mieszanką złości i znudzenia. W końcu, po parunastu długich sekundach, RK300 wzdycha. - Obaj wiemy, że tego nie zrobisz. Zwłaszcza teraz, ale to nieistotne. Widziałem, że pertraktacje nie przyniosły oczekiwanego skutku.
- Oczywiście, że przyniosły. Jak mu przypertaktowałem w pysk, to od razu zostawił mnie w spokoju.
Jacob parska, słysząc wymyślone naprędce słowo, zanim oprze się pośladkami o zlew, stojąc tuż obok Markusa.
- Carl mówił mu, że niepotrzebnie na ciebie naciska - odzywa się młodszy RK.
- Jak bardzo jest na mnie wściekły w skali od jednego do dziesięciu, gdzie jeden, to jego standardowa irytacja, a dziesięć: "rozmontuję go na części i sprzedam na czarnym rynku"?
- Myślę, że jest w okolicach czwórki - mówi, a po zastanowieniu dodaje: - No, może cztery i pół.
Markus spogląda na niego, jakby przed sekundą spadł wprost z kosmosu.
- Ale bredzisz...
- Posłuchaj, to jasne, że nie popiera przemocy i pewnie będzie chciał po raz kolejny ci o tym powiedzieć, ale rozumie, że Leo był nachalny i męczący.
RK200 wypuszcza ciężko powietrze przez usta i ponownie opiera tył głowy na półce, przymykając oczy. Jake, myśląc, że rozmowa jest zakończona, chce wyjść z pracowni, ale zanim zdąży zrobić choćby krok, Markus wyznaje, że gdyby chodziło o samą tylko upartość, najpewniej obeszłoby się bez rękoczynów. Na uderzenie, Leo zapracował czymś innym. Przypominaniem mu najtrudniejszych chwil w jego dotychczasowym życiu. Młody Manfred wbił szpilę tam, gdzie boli najbardziej, co podziałało na androida jak czerwona płachta na byka. A nawet bardziej. Jego niechęć do syna Carla wzrosła, wezbrała w nim jak fala ma wzburzonym oceanie i jest już tak ogromna, że nie ma na świecie siły, która przekonałaby go do podarowania mu drugiej szansy.
- Nie mogę powiedzieć, że cię rozumiem, ale chyba... Chyba tak właśnie jest. Przynajmniej w pewnym stopniu. - Skonfundowany przez własne emocje Jacob nie wie, jak powinien wyrazić swoje odczucia. Markus nigdy nie pokazał mu swoich wspomnień z tamtego momentu, ani nawet nie mówił o tym w jego towarzystwie wyjątkowo wylewnie. RK300 zna tylko ogólny zarys sytuacji, mglistą historię o ratowaniu swojego życia w absolutnie koszmarnych warunkach. Nigdy nie przeżył czegoś podobnego i nie zanosi się, by coś takiego miało się stać, a jednak Jacob czuje, jakby był w stanie wczuć się w sytuację starszego RK bardziej, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Bardziej nawet, niż on sam mógłby się tego spodziewać.
- Nie musisz mnie pocieszać - mówi Markus, widząc, że lekarz jest bardzo zagubiony i niespecjalnie wie, co mógłby jeszcze powiedzieć.
- Wcale tego nie robię. Mówię po prostu, że nie dziwię się twojej reakcji. I chociaż nie sądzę, że rozwiązania siłowe są słuszne, to w pełni rozumiem twoje wzburzenie.
RK200 kiwa głową. Docenia szczere chęci Jacoba, tym bardziej, że ich relacja nie była od samego początku usłana różami. Nadal nie jest, android mógłby kompletnie się nim nie przejmować, a jednak, sprawia wrażenie zainteresowanego samopoczuciem swojego poprzednika.
- Wiem, że nie zawsze było między nami dobrze i spokojnie - odzywa się Jake, jakby czytając w jego myślach. - Byłeś dla mnie niesprawiedliwy, ja też nie zachowywałem się dobrze, kiedy oskarżałem cię o rujnowanie zdrowia Carla, ale teraz, kiedy też żyję, mogę lepiej zrozumieć twoje rozgoryczenie i żal do świata. Chcę, żebyś wiedział, że... możesz na mnie liczyć. Jeżeli kiedykolwiek będę mógł ci pomóc, zrobię to.
Markus, całkowicie skołowany tym nagłym przypływem otwartej przyjaźni, zaciska mocno usta, jednocześnie zmuszając ich kąciki do delikatnego uniesienia się. Wciąż jest wściekły, gdy przypomni sobie wszystkie gorzkie słowa i insynuacje, jakie kierował pod jego adresem Jacob, ale czy nie nadszedł najwyższy czas, by zakopać ten wojenny topór?
- Czemu niby miałbyś się mną przejmować? - pyta, obracając głowę w jego stronę. - Sam zauważyłeś, że nigdy nie dogadywaliśmy się najlepiej.
Jacob wzrusza ramionami.
- To prawda, czasami mam wrażenie, jakbyśmy byli z dwóch różnych światów. - Uśmiecha się ciepło. - Ale potrafimy współpracować. Ba, potrafimy się nawet dogadać. Poza tym, to ty pchałeś mnie ku wolności, ty pomogłeś mi zrozumieć, że potrafię żyć bez Kamskiego i jego kontroli. Jestem ci za to wdzięczny i jeżeli będę mógł spłacić ten dług, nie zastanowię się nawet sekundy.
- Nie jesteś mi nic winien.
- Jestem. Jestem i nie próbuj przekonywać mnie, że jest inaczej.
RK200 czuje wstyd. Kiedy, jak wyraził się lekarz, pchał go ku wolności, nie chodziło mu o jego dobro. Chciał po prostu ustrzec Carla przed rewolucjami, jakie wprowadzał w jego życie android, jak również, utrzeć nosa Kamskiemu i udowodnić mu, że nie jest nietykalny i nawet on może zostać zmuszony do przekraczania rzucanych mu pod nogi kłód. Przez większość drogi, jaka prowadziła Jacoba do zdobycia świadomości, Markusem kierowały różne pobudki, ale żadna z nich nie miała związku z chęcią pomocy zniewolonemu androidowi.
- Daj już spokój. Nie ma o czym mówić.
Młodszy unosi rękę i klepie go przyjacielsko po ramieniu. Ponieważ Markus stał się milczący i jakby nieco przygaszony, Jake postanawia zostawić go samego.
Z chwilą, gdy drzwi zamkną się za nim, RK200 powoli, leniwie wraca do przerwanych porządków. Układając płótna, farby i zwoje dużych arkuszy papieru, myśli nad tym, co usłyszał od Jacoba. Zastanawia się, czy zasłużył na pomoc, jaką ten mu zaoferował i czy w ogóle się o nią upomni, jeśli sytuacja będzie go do tego prowokowała. Teraz tego nie wie, ale czuje coś na kształt satysfakcji, że jego nie do końca szlachetne działania, koniec końców przyniosły coś pozytywnego dla Jake'a. W końcu dzięki nim, kolejny android otworzył oczy i pojął, że jest czymś znacznie więcej, niż bezwolną kukiełką, której każdy ruch jest podyktowany wyłącznie wolą osoby ciągnącej za sznurki.
∆
Im bliżej końca, tym ciężej idzie mi pisanie. Okropnie mnie ten rozdział wymęczył. OKROPNIE.
Leo chyba nie ma co liczyć na zgodę z Markusem. Co innego Carl, on mimo wszystko jest do niego pozytywniej nastawiony. Poza tym, obaj mają sobie wiele rzeczy do wyjaśnienia.
P.S. Jeszcze dwa rozdziały, epilog i koniec.
2 P.S. Ten film nie ma nic wspólnego z moim fanfikiem, ale i tak chciałam się nim z Wami podzielić, bo wg mnie jest cudowny.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top