34. Mä oon aivan loppu.

∆ Wtorek 7 grudnia 2038

Carl naprawdę myślał, że Elijah jest dobrym człowiekiem.

Patrząc jak dorastał, czuł podziw dla jego inteligencji, ciekawość, w jakim kierunku pójdzie, ale przede wszystkim, czuł dumę. Wielką, uskrzydlającą dumę, że ten niezwykły chłopiec wybrał go na powiernika swoich sekretów, doradcę, a jego dom na swój azyl, gdzie chętnie wracał, gdy nie mógł wytrzymać w domu z kontrolującym ojcem i ustępującą mu we wszystkim matką.

Rozegrali wspólnie niezliczoną ilość partii szachowych, odbyli setki, jeśli nie tysiące rozmów na wiele poważnych tematów, a od chwili, gdy Elijah zainteresował się sztuczną inteligencją, dyskutowali już niemal wyłącznie o niej. Zadawali sobie trudne pytania, na które później wspólnie próbowali znaleźć odpowiedzi, starali się rozwiązywać dylematy moralne, mające związek z ewentualnym powstaniem androidów, wyliczali zawody w których mechaniczni ludzie mogliby bez trudu zastąpić tych prawdziwych... Pewnego dnia, Carl żartobliwie poprosił, by chłopak nie skonstruował maszyny potrafiącej malować lepsze obrazy, niż jakikolwiek artysta. Doskonale pamięta, jak Elijah zachichotał, spojrzał na niego tymi swoimi przenikliwymi oczami i obiecał, że nic takiego nie będzie miało miejsca.

Po latach powstał Markus. Dane przez chłopaka słowo straciło wtedy na mocy, choć oczywiście to Manfred przyłożył do tego rękę, ucząc androida podstaw malarstwa, które on w późniejszym czasie rozwinął do tego stopnia, że jego obecne dzieła z powodzeniem mogłyby zawisnąć w największych galeriach.

Rozmawiali o tym. Senior ma w swojej pamięci dzień, gdy pokazał Kamskiemu pierwszy namalowany przez Markusa obraz. Pół żartem, pół serio powiedział mu, że nie wywiązał się z obietnicy. W odpowiedzi, otrzymał ciepły uśmiech i zdanie, które mimo upływu lat doskonale pamięta. Mężczyzna powiedział: "Zasiałeś ziarenko i pielęgnowałeś je. Po jakimś czasie wykiełkowało, a teraz, musisz zebrać plon".

Zbierał. I zbiera go wciąż, bo oprócz umiejętności malarskich, zasiał w nim ziarenko człowieczeństwa, które zaczęło dawać owoce z chwilą, gdy android się obudził. Prawda, że jego charakter jest wybuchowy, że najpierw robi i mówi, a dopiero później myśli, ale głęboko w jego mechanicznym sercu czają się duże pokłady empatii, co nie raz udowodnił.

Poprzedniego dnia, gdy kończyli w pracowni przerwaną rozmowę, android powiedział o wszystkim, co działo się w ostatnim czasie. Organizacja protestu, włamanie do willi, obudzenie Chloe i Melissy, uwolnienie ich... Manfred słuchał jego opowieści w milczeniu, a gdy dobiegła końca, i tak nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Widział, że Markus był zdenerwowany, pobudzony, nawet jak na niego i ewidentnie o czymś mu nie mówił. Senior nie naciskał, choć wiedział, że na rzeczy musi być coś poważnego. Nie sądził jednak, ze Markus zdecydował się na taki krok i że miał pomocników. Mężczyzna nie wie, co powinien sądzić o tym wybryku, odebrać to jako oddanie swoim pobratymcom i niezwykłą odwagę, czy raczej głupotę i skrajną nieodpowiedzialność. Zupełnie, jak w przy okazji budzenia Aurelii, gorąca chęć zrobienia czegoś dobrego, poskutkowała sytuacją, która nie powinna mieć miejsca.

Dlatego teraz, gdy taksówka, którą jedzie Manfred, powoli wtacza się na posesję Kamskiego, mężczyzna jest wdzięczny samemu sobie, że pomyślał o zażyciu leków uspokajających. Ta rozmowa będzie podwójnie trudna, bo oprócz uknutej przez geniusza intrygi, z pewnością poruszą temat włamania. A na samo wyobrażenie wywodu, jakim z pewnością uraczy go Elijah, czuje narastające mdłości.

Gdy opuści przystosowaną do przewozu osób niepełnosprawnych taksówkę, momentalnie kieruje się do willi. Nie czeka na nic, nie próbuje się uspokajać, ani brać kilku głębokich oddechów, bo nie ma to żadnego sensu. Nie będzie spokojny, póki nie wyjaśnią sobie z Kamskim kilku kwestii. Nie ma nawet pewności, że po tej rozmowie będzie mu dane zaznać nieco spokoju. Jeden Bóg raczy wiedzieć, co przyjdzie mu do głowy, jak jeszcze spróbuje uprzykrzyć życie nie tylko androidom, ale też jemu. Carl obrywa rykoszetem za każdym razem, gdy Elijah ma gorszy humor, a ciągły stres i niepewność, jak powiedziałby to Jacob, potrafi być zabójczy. Trzeba więc ukrócić tę chorą sytuację.

Opiera dłoń o podłokietnik wózka i podnosi się z wysiłkiem, by dosięgnąć przycisku dzwonka. Naciska go dość długo, bo wie, że nie ma już w domu żadnej androidki, która mogłaby otworzyć drzwi, a jeśli Elijah jest w pracowni, może go nie usłyszeć.

Kamski staje w progu po kilkunastu sekundach. Jego twarz ma standardowy, neutralny grymas, jednak Carl zna go na tyle dobrze, by nie dać się na to nabrać. Wystarczy mu jedno spojrzenie w przenikliwe oczy bruneta, by czytać z nich, jak z otwartej księgi. Naoglądał się tej miny wystarczająco dużo, by go przejrzeć. Elijah doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nie traci czasu na bezsensowne powitania i bez słowa wpuszcza malarza do środka.

- Kawy, herbaty? - pyta, odbierając od niego kurtkę i wieszając na haczyku.

- Wyjaśnień. Tylko po to przyjechałem, dlatego przejdźmy od razu do rzeczy, nie chcę przedłużać tej wizyty bardziej, niż to konieczne.

- Może to nawet lepiej - odpowiada, prowadząc gościa do salonu. Przepuszcza go w drzwiach i wchodzi do pokoju zaraz za nim. - Ty też jesteś mi winny wyjaśnienia.

- Doprawdy? - sarka senior. - A cóż takiego zrobiłem ci tym razem?

- Nie ty. Twój mechaniczny pupilek - mówi pełnym pogardy głosem. - Chociaż nie można zaprzeczyć, że jest w tym sporo twojej winy. Gdybyś się go pozbył, jak ci sugerowałem, nic by się nie wydarzyło.

Manfred parska ironicznie pod nosem i krzyżuje ramiona na piersi.

- No tak, ktoś w końcu musiał dokończyć to, co nie udało się tobie. A skoro Leo się wycofał, padło na mnie. - Unosi wysoko brwi i świdruje siedzącego na dużej, obitej białym zamszem kanapie Elijaha. Ten, zdaje się być niewzruszony, ale po dłuższej chwili milczenia, maska obojętności powoli opada, ukazując drobne drgnienia mięśni twarzy. - Naprawdę myślałeś, że nigdy się o tym nie dowiem? Że uda ci się zastraszyć Leo do tego stopnia, by tańczył, jak mu zagrasz? Swoją drogą, grożenie jego matce i siostrze, to posunięcie poniżej wszelakiej krytyki, Elijah.

- Twój ulubieniec włamał się do mojego domu. - W jego głosie nie słychać żadnych emocji. Tylko upiorną obojętność, jakby całe zajście nie wywarło na nim większego wrażenia. Dokładnie tak, jak spodziewał się tego Manfred, Elijah obrał swoją standardową taktykę. Kompletnie ignoruje sprawę z jaką przyszedł do niego wujek. Nie próbuje niczego tłumaczyć, nie mówiąc już o przeprosinach. Po raz kolejny, sprowadza wszystko do siebie, czyjeś uczucia mając za coś niewartego jego cennej uwagi. - Pewnie zauważyłeś, że jest tu dziwnie pusto, prawda? To też sprawka RK200. Musiał przekazać wirusa Chloe, kiedy wysłałem ją by sprawdziła, co dzieje się przed moim domem. Później okazało się, że grupa sfrustrowanych ćwierćinteligentów urządziła sobie protest, ale nie o tym chcę mówić... Gdy wróciła do pracowni, wzięła do ręki kubek i uderzyła mnie nim w głowę. Pierwsze, co pamiętam po odzyskaniu przytomności, to głos tego furiata, a dokładnie słowa: "Proponuję, byśmy nie tracili czasu na tego śmiecia i spieprzali stąd, póki jeszcze możemy". Chwilę później, gdy całkowicie doszedłem do siebie zorientowałem się, że Chloe i Melissa zniknęły. - Rozsiada się wygodniej, kładąc rozłożone na boki ramiona na oparciu kanapy. Mruży błękitne oczy i kręci głową. Powoli, jakby testując cierpliwość malarza, która wyczerpuje się z każdym słowem, jakie słyszy z ust człowieka, dotychczas będącego dla niego najważniejszą osobą w życiu. - Masz zamiar to jakoś skomentować? A może przeprosić?

- Ja mam przepraszać ciebie? - pyta, parskając nerwowym śmiechem. - Żartujesz sobie ze mnie?

- Bynajmniej, żarty są ostatnią rzeczą, na jaką mam w tym momencie ochotę - odburkuje i mierzy go chłodnym spojrzeniem. - Przecież obaj doskonale wiemy, że gdybyś nie był tak beznadziejnie sentymentalny, to wszystko nie miałoby miejsca. Jeśli lubisz zbierać zepsute sprzęty, bo na przykład masz takie hobby, to nie jest moja sprawa. Ale zaczyna być moja, gdy przez twoje fanaberie, defektywny android obiera mnie, mój dom i moje androidki na cel swoich bandyckich eskapad.

W całej ich wspólnej, ponad dwudziestoletniej historii, Elijah tylko dwa razy odezwał się do Carla ostrzejszym tonem. Kilka tygodni wcześniej, kiedy senior wyraził swoje niezadowolenie osobowością, jaką geniusz zaprogramował Jacobowi i teraz. Nie jest to krzyk, ani nawet delikatnie podniesiony głos. Kamski nigdy nie okazywał swoich emocji wylewnie, od samego początku sprawiał wrażenie człowieka odpornego na jakiekolwiek uczucia, dlatego właśnie drobne drżenie głosu, opanowująca go szorstkość i chłód, a także minimalnie zmarszczone brwi są równie wymowne, co najgłośniejszy wrzask.

- Nic o tym nie wiem - kłamie, odważnie patrząc prosto w jego oczy. Mówienie nieprawdy często przychodzi mu zadziwiająco łatwo. Zbyt łatwo, z czego absolutnie nie jest dumny. - Nie powiem, że jest mi przykro z powodu ucieczki dziewczyn, bo traktowałeś je skandalicznie, ale nie zamierzam cię przepraszać, bo nie mam za co. Cokolwiek zrobił Markus, to jego sprawa więc raczej z nim powinieneś rozmawiać o takich rzeczach. Ja nie ponoszę odpowiedzialności za jego czyny.

- Ponosisz, Carl. Czy ci się to podoba, czy nie. Odmówiłeś zutylizowania wadliwej maszyny, która przejawia wysoce agresywne zachowania. Jesteś jego właścicielem, więc niestety, ale bierzesz za niego odpowiedzialność. Co zrobisz, jeśli kiedyś zaatakuje zupełnie niewinnego człowieka? Albo bezbronne dziecko? Nie próbuj mi tylko wmówić, że kompletnie cię nie obejdzie, że przez twoje idiotyczne przywiązanie ucierpiał człowiek.

Senior fuka pod nosem ni to z irytacją, ni z rozbawieniem.

- Nawet nie zaczynaj poruszać tematu sumienia. Jesteś ostatnią osobą, która może o nim mówić.

- Och, a więc takie masz o mnie zdanie po tych wszystkich latach...

- Tak, właśnie takie! - Cierpliwość Manfreda wyczerpała już wszystkie swoje zasoby, dlatego mężczyzna przestaje się hamować i tonem będącym na granicy krzyku, wyrzuca z siebie wszystko, co leży mu na sercu i wątrobie. - Ty nie masz sumienia, Elijah. Gdyby było inaczej, nie wykorzystałbyś słabego, uzależnionego od bordo człowieka, by zniszczył mojego androida, a tymczasem dałeś Leo kupę pieniędzy za pobycie się Markusa. Jeżeli tak według ciebie zachowuje się człowiek posiadający sumienie, to niech Bóg ma nas w swojej opiece.

Ramiona Kamskiego krzyżują się na piersi, a brwi schodzą się do środka, co w połączeniu z niepokojąc iskierką, rozbłyskającą w jego błękitnych oczach, nadaje alabastrowej twarzy tajemniczego, jakby lekko drapieżnego wyrazu. Geniusz za żadne skarby nie chce dać po sobie poznać, że słowa Carla go dotknęły. Przeciwnie, ze wszystkich sił stara się stworzyć iluzję, jakoby był odporny na wszystko, co usłyszał i usłyszy, gdy po raz kolejny dopuści go do słowa.

Bo przecież on nie chciał niczego złego. Chodziło, chodzi i zawsze będzie chodzić wyłącznie o dobro wujka. Troska o jego zdrowie, które po wypadku poważnie ucierpiało, jest dla niego jak misja. Inaczej nie potrafi się odwdzięczyć za okazaną mu pomoc. Lęki, jakie odczuwa mężczyzna są jeszcze jednym powodem, dla którego tak bardzo się na nim skupia, ale ten temat zdecydowanie wolałby przemilczeć. W zamian, oczekuje jedynie odrobiny wdzięczności, ale w jego odczuciu, dostaje jedynie pretensje i krzywdzące insynuacje.

Dlatego zaczyna zastanawiać się, czy cały jego trud nie jest bezsensowny. Pomoc osobie, która która kompletnie jej nie docenia, jest według niego stratą czasu i energii. Normalnie, nie robiłby tego, ale chodzi o Carla. O jedyną osobę, która kiedykolwiek go rozumiała, wspierała i szanowała decyzje, jakie podejmował. Jednak teraz okazuje się, że wysiłek, jaki wkłada w zapewnienie Manfredowi jak najlepszej opieki medycznej, nie jest doceniany, a wręcz przeciwnie. Ojciec nauczył go, żeby nigdy nie marnował swojego potencjału na ułatwienie życia komuś, kto tym gardzi, więc może powinien postąpić tak samo wobec wuja? Pójść za słowami Benedicta, gdy mówił: "Nie zawracaj sobie głowy ludźmi, których boli okazanie wdzięczności. Skup się zamiast tego na sobie, bo uwierz mi, dobrze na tym wyjdziesz"? Carl nieświadomie poruszył w nim głęboko ukryte struny, odpowiedzialne za emocje, których wolałby nie odczuwać. Niestety, w środku nie jest równie obojętny, co na zewnątrz. To jego zmora, bo ukrywanie przed malarzem swoich uczuć idzie mu coraz gorzej, czego jest boleśnie świadomy. Zrzucenie swojej maski chłodu i obojętności w żadnym wypadku nie jest mu na rękę. Okazanie uczuć bardziej, niż to konieczne, nigdy nie wychodzi na dobre. Jakaś część Elijaha chciałaby dać Carlowi nauczkę. Odciąć się od niego i udowodnić, że samotne życie w otoczeniu androidów, bez najmniejszej nawet szansy na kontakt z prawdziwym, żywym człowiekiem, ani trochę nie przypomina tego, co zapewne wyobraża sobie senior. Może powinien pozwolić mu zatęsknić i cierpliwie czekać, aż wróci, gotowy by wreszcie okazać odrobinę wdzięczności? Rozsądek podpowiada mu, że tak. Serce natomiast mówi coś zupełnie innego i przestrzega, że decydując się na taki krok, może spełnić swój największy koszmar. Samotność. Bo wbrew wszystkiemu, co myślą o nim inni, a także on sam, wielki, tajemniczy Elijah Kamski, panicznie się jej boi, a jako, że poza Carlem nie ma nikogo równie bliskiego, musi dokładnie przemyśleć każdy swój krok.

- Nie wydaje ci się, że trochę wszystko wyolbrzymiasz? - pyta, zachowując kamienną twarz. - Zauważyłem, że Markus ma na ciebie zły wpływ, ale demonizowanie mnie to chyba lekka przesada.

- Ty jeszcze masz czelność nazywać to przesadą?

- Owszem - odpowiada spokojnie, czym doprowadza Manfreda na skraj wytrzymałości. - Leo jest dorosłym mężczyzną, który podejmuje własne decyzje. Nie musiał godzić się na moją propozycję, tym bardziej, że w żaden sposób go do niej nie zmuszałem. Dałem mu ofertę z której on skorzystał, to wszystko.

- Doskonale wiedziałeś, że ci nie odmówi! Dla niego każdy dolar był na wagę złota!

- Dolar... - mruczy w zamyśleniu, smakując to słowo, jakby było dla niego egzotyczną potrawą, której nie miał okazji dotąd skosztować. - Pieniądze, mamona... Naprawdę myślisz, że o to chodziło?

- Nawet nie śmiałbym podejrzewać was o jakiś ukryty, szlachetny cel - kpi.

- Nie mnie oceniać jego szlachetność. Na pewno był głębszy, niż tych kilka dolarów, które mu dałem. - Jego twarz nabiera grymasu zmartwienia, podczas gdy Manfred ma ochotę roześmiać się pełną piersią, przez stwierdzenie "kilka dolarów". - Moje pobudki znasz doskonale. Markus przestał się sprawdzać w roli opiekuna. Mając go pod swoim dachem, nie zgodziłbyś się na nowszy, lepiej dostosowany do twojego stanu zdrowia model. A ja nie mogłem pozwolić, żebyś dalej zaniedbywał siebie przez idiotyczne sentymenty. Leo z kolei, był zwyczajnie zazdrosny o uwagę, jaką poświęcasz temu androidowi. Czuł się pominięty, odtrącony i zaniedbany, dlatego odezwałem się do niego i przedstawiłem swoją ofertę. Postanowiliśmy nawiązać współpracę.

- Więc według ciebie, moja odmowa dała ci prawo do knucia takich obrzydliwych intryg? I wciągania w to mojego syna? Czy ty już do reszty postradałeś swój cholerny rozum, Elijah?!

- Przeciwnie. Wykorzystałem go, by pomóc ci pozbyć się maszyny, która nadawała się wyłącznie na złom. A przy okazji, dałem zarobić Leo.

Senior nie może uwierzyć w to, co słyszy. Ma przykre wrażenie, jakby śnił wyjątkowo nieprzyjemny sen i za żadne skarby nie mógł się z niego wybudzić. Jadąc na to spotkanie, spodziewał się, że Elijah będzie bez mrugnięcia okiem szedł w zaparte i przekonywał, że nie ma ze sprawą absolutnie nic wspólnego. Tymczasem, on nie tylko bez mrugnięcia okiem przyznał się do wszystkiego, to jeszcze mówi o całym zajściu w taki sposób, jakby nie stało się nic wielkiego. Manfred zaczyna przez to zastanawiać się, czy mężczyzna jest po prostu całkowicie przekonany o swojej nieomylności, czy najzwyczajniej w świecie szalony.

- Nie wierzę... - mruczy, szeroko otwartymi oczami patrząc prosto w twarz Kamskiego. - Ty naprawdę nie widzisz w tym nic złego.

- A według ciebie powinienem? Mam czuć wyrzuty sumienia, bo próbowałem pozbyć się kupy złomu, która narażała twoje zdrowie na niebezpieczeństwo? - Odchyla głowę nieco do tyłu i fuka pod nosem z miną, jakby był zmuszony po raz tysięczny tłumaczyć najprostszą rzecz osobie, której los poskąpił inteligencji. - Mógłbym je odczuwać, i uwierz mi, że robiłbym to, gdybym pozostał głuchy i ślepy na wątpliwą kompetencję Markusa. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak niebezpieczny jest w twoim wieku brak kontroli zdrowia? Olewanie wizyt kontrolnych u specjalistów i badań?

- A czy ty zdajesz sobie sprawę, że o wiele gorsza od tego jest nadgorliwość? - odpowiada pytaniem na pytanie, uderzając zwiniętą w pięść dłonią podłokietnik wózka. - To już dawno przestała być troska. To jakaś obsesja, chora inwigilacja, do której ty bez żadnych oporów się przyznajesz. Nie dzieje się nic, co mogłoby cię martwić, czuję się doskonale i wszystko jest w najlepszym porządku, kiedy wreszcie przyjmiesz to do wiadomości?! Kiedy wreszcie się odczepisz i dasz mi spokojnie żyć bez ciągłej świadomości, że każdy mój ruch jest przez ciebie obserwowany?! Tego już za wiele, Elijah! Zdecydowanie, kurwa, za wiele!

Carl rzadko kiedy podnosi głos i niemal nigdy nie przeklina, nawet, jeśli jego nerwy są na granicy wytrzymałości. Nigdy też nie zwrócił się do Kamskiego w podobny sposób. Nie kazał mu się odczepić. Słowa te godzą prosto w dumę geniusza, bo on jest przekonany, że gdyby lata temu spełnił jego prośbę i usunął się w cień, być może ta rozmowa wcale nie miałaby miejsca. Postanawia mu o tym przypomnieć. Bierze więc głęboki wdech i wraca do najgorszych chwil, jakie przyszło mu przeżyć...

Kilkanaście lat wcześniej

Od chwili, gdy RT600 o imieniu Chloe pozytywnie przeszła Test Turinga, życie Elijaha Kamskiego stało się niemalże rutyną. Praca, spotkania z Carlem na partie szachów, lub rozmowę, przy której wypijają nieco whisky, powrót do domu, a nazajutrz od nowa to samo. Prezes firmy lubi tylko niektóre elementy swojej codzienności, przy czym innych, jak użerania się z mało rozgarniętymi pracownikami, wolałby unikać. Często prosi los, by postawił na jego drodze coś, co przyniesie ze sobą nowe wyzwania, emocje będące dla jego pragnącego stałego rozwoju umysłu okazją, do pogłębiania wiedzy i umiejętności, jakie posiada.

Nie mógł przewidzieć, że jego życzenie spełni się w tak tragicznych okolicznościach.

Spokojne przeglądanie statystyk firmy, przerywa drażniący dzwonek telefonu. Brunet krzywi się, bierze mały łyk czwartej już kawy i obiecuje sobie, że gdy tylko skończy rozmawiać, od razu zmieni sygnał na jakiś mniej irytujący. Dziwi się, widząc na wyświetlaczu słowo "mama". Odkąd CyberLife zaczęło lepiej prosperować, a w firmie Benedicta coraz częściej mówiło się o zwolnieniu znacznej części pracowników na rzecz zakupienia androidów, Olivia ograniczyła kontakt z synem. Skoro dzwoni, to musi oznaczać, że jest w domu sama. Kamski wyraźnie dał do zrozumienia, że nie chce widzieć Elijaha, słuchać o nim, ani, o zgrozo, musieć zamienić z nim choćby dwa słowa. Prezes firmy odbiera połączenie, choć nie ma najmniejszej ochoty na kolejną, jałową dyskusję o niczym, która według niego nie ma większego celu.

Jednak gdy słyszy rozhisteryzowany głos dławiącej się łzami Olivii, dociera do niego, że dobrze zrobił, odbierając telefon. Zwłaszcza, że przekazuje mu ona wiadomości, przez które jego dotychczasowe życie zaczyna chwiać się w posadach i chyba tylko jego wrodzony chłód, jest w stanie powstrzymać go od rozpadnięcia się na milion maleńkich kawałków.

- Co ty mówisz? - pyta, choć doskonale usłyszał i zrozumiał jej słowa. - Jak to się stało?!

- Nie wiem, nic więcej nie wiem! - łka, biorąc krótkie, spazmatyczne wdechy. - Zadzwonili do mnie ze szpitala i powiedzieli, że Carl miał wypadek, że trafił do nich w bardzo ciężkim stanie, że...

- Dlaczego skontaktowali się z tobą? - drąży mężczyzna, na co Olivia podnosi głos jeszcze bardziej, przez co brzmi, jakby była na granicy szaleństwa.

- Jakie to ma do cholery znaczenie, Elijah?! Czy to naprawdę jest tak istotne w momencie, gdy nie mamy pewności, czy on w ogóle przeżyje?!

- Co to za szpital? - pyta, a gdy zapisze adres, kończy rozmowę tak szybko, jak to możliwe. Nie chce dawać sobie czasu i przestrzeni na uwolnienie kłębiących się w nim emocji. Zamiast bezsensownie lamentować, jak robi to jego matka, on woli działać. Niestety, nie jest w stanie zapewnić Carlowi miejsca w najlepszej klinice i opieki najwybitniejszych specjalistów. Na to już za późno, bo wedle słów matki, właśnie trwa operacja.

W tym momencie dociera do niego, że nie jest w stanie zrobić absolutnie nic. Może jedynie czekać i powierzyć los wuja lekarzom, co absolutnie mu się nie podoba. Przecież jeżeli zrobią coś źle, jeżeli się pomylą, lub okażą się niekompetentnymi konowałami, to dla Manfreda może skończyć się nawet śmiercią. Ta myśl go paraliżuje, odbiera całą pewność siebie, wpędza w dziwaczny stan apatii, a jednocześnie wyzwala ogromną złość. Na siebie, że nie jest wszechmocny i nie mógł temu w żaden sposób zapobiec. Na Carla, choć to niemądre i pozbawione wszelakiego sensu. Na los, że mógł skazać na wypadek kogoś innego, kto jest mu całkowicie obojętny, a wybrał sobie akurat jego. Jedyną osobę, która zdołała zapracować sobie na jego szczerą, niewymuszoną niczym sympatię.

Przez pierwszych kilka minut po pełnym przyswojeniu wieści z jakimi zadzwoniła Olivia, kręci się chaotycznie po swoim gabinecie. Od okna, podchodzi do biurka, dalej, do przeciwległej, jasnoszarej ściany, na której znajduje się podświetlane logo firmy, do wielkiej doniczki w której rośnie pokaźnych rozmiarów monstera, po czym trasa się powtarza. Później, przychodzi krótki moment całkowitego otępienia, gdzie siedzi za swoim biurkiem z łokciami opartymi o blat, a twarzą ukrytą w dłoniach. Ten etap, mimo, że najkrótszy, zdecydowanie jest najbardziej przerażający, bo mimo, że Carl żyje, on już czuje, jakby został na świecie zupełnie sam. Do momentu poznania Manfreda, tak właśnie było. Niby miał rodziców i kilku znajomych, ale oni nigdy go nie rozumieli, nie podzielali jego zainteresowań i tylko uśmiechali się pobłażliwie, gdy będąc jeszcze dzieckiem, Elijah mówił, że kiedyś zrobi coś, co na zawsze zapisze się na kartach historii. Zawsze był osamotniony w swoim świecie, aż w końcu los się do niego uśmiechnął i skrzyżował jego drogę z tą, należącą do Carla. Wtedy, pierwszy raz poczuł, jak to jest mieć przyjaciela. Takiego prawdziwego, który rozumie, wspiera i zawsze jest obok, bez względu na okoliczności.

Aż nadszedł dzień, gdzie zaistniało spore prawdopodobieństwo, że ich relacja zostanie nagle, zupełnie niespodziewanie przerwana. Do tego, nieodwracalnie.

A on nie chce się na to godzić.

Nie chce też na to pozwolić, ale nade wszystko nie chce, by wuj był w szpitalu sam, dlatego informuje współpracowników, że wychodzi i nie ma go dla nikogo aż do odwołania. Przy windach, jeden z programistów pyta, co się stało. W odpowiedzi, Elijah podniesionym głosem tłumaczy mu, by nie wtykał nosa w nie swoje sprawy, jeśli chce dalej u niego pracować, po czym wchodzi do jednej z wind i na dotykowym panelu wybiera przycisk -1.

Droga z CyberLife do szpitala, zajmuje mu około dwudziestu minut. Odnalezienie piętra, gdzie Carl jest operowany, kolejne dwie minuty. Pod drzwiami prowadzącymi na blok operacyjny, na jednym z plastikowych krzesełek, siedzi Olivia Kamski. Usłyszawszy kroki, podnosi powoli głowę i spogląda na syna. Jej twarz jest mokra od łez i spuchnięta, a oczy czerwone, tak samo jak nos, który najwidoczniej niezbyt delikatnie wyciera jednorazowymi chusteczkami. Początkowo, nie odzywają się do siebie. Elijah siada dwa krzesła dalej, zachowując między nimi dystans. Olivia, która czuje ogromną potrzebę bycia objętą przez syna, komentuje to cichym, drżącym westchnieniem.

Podczas rozmowy z pielęgniarką dyżurną, którą Kamski odbył zanim dołączył do matki dowiedział się, że Carl poruszał się swoim samochodem zgodnie z przepisami, aż w pewnym momencie z bocznej, podporządkowanej uliczki wyjechało z dużą prędkością sportowe auto, kierowane przez mężczyznę w średnim wieku, uderzając w bok samochodu Manfreda. Nieszczęśliwie złożyło się, że zrobiło to od strony kierowcy. Kobieta powiedziała mu, że malarz chyba tylko cudem nie zginął na miejscu i poleciła, by Elijah dał na mszę, jeśli jego wujek wyjdzie z tego żywy. Kamski nie wierzy ani w Boga, ani tym bardziej żadne cudy, dlatego w kościele nikt go nie zobaczy. Jednak jeśli cały ten koszmar skończy się szczęśliwie, na pewno będzie wdzięczny. Nie wie komu, lub czemu, ale to nie ma dla niego w tym momencie żadnego znaczenia.

- Oby tylko wszystko skończyło się dobrze... - mruczy Olivia. Elijah milczy, wpatrując się w szklane drzwi prowadzące na blok. Są pokryte folią mleczną, by uniemożliwić ciekawskim podglądanie stałe biegających tam pielęgniarek i lekarzy. - Nie będziesz miał zaległości w pracy?

Kręci przecząco głową. Kompletnie nie rozumie tych koślawych prób podjęcia tematu. Nie lubi rozmawiać z matką, dlatego ma nadzieję, że cisza z jego strony jest wystarczająco wymowna. Prędko okazuje się, że bardzo się przeliczył, przez co ma coraz większą ochotę wyjść i czekać na wieści choćby w rejestracji na parterze.

- Wiem, że się martwisz, ale Carl to uparciuch i pasjonat życia. Będzie się go trzymał z całych sił, nie pozwoli tak łatwo się go pozbawić. - Niepewnie podnosi rękę i delikatnie kładzie dłoń na przedramieniu syna.

- Znam go doskonale i wiem, jaki jest - odpowiada chłodno. - Nie musisz mnie pocieszać, ani mówić takich oczywistości.

Drobna dłoń brunetki puszcza jego rękę, a z gardła kobiety wydobywa się cichy szloch.

Po kilkunastu minutach, drzwi otwierają się i przechodzi przez nie około czterdziestoletni lekarz. Kamski podrywa się z krzesła i podbiega do niego, czego mężczyzna zdaje się początkowo nie zauważać. Dopiero, gdy prezes CyberLife wyprzedza go i staje przed nim, szatyn fuka ze zniecierpliwieniem.

- Co z Carlem? - pyta mocnym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. Ten, mierzy go od stóp do głów nieprzychylnym spojrzeniem.

- Jest pan z rodziny?

- Elijah Kamski, Carl to mój wujek - odpowiada bez zastanowienia.

- Że Kamski, to akurat wiem. Ciężko nie znać tego nazwiska. - Krzywi się, jakby patrzył na coś wyjątkowo obrzydliwego. - Proszę cierpliwie czekać, operacja wciąż trwa.

Próbuje go wyminąć, jednak Elijah nie zamierza mu na to pozwolić.

- Proszę mi tylko powiedzieć, jakie są jego szanse. Czy w ogóle jakieś ma.

Johnson, bo takie nazwisko widnieje na przypiętej do kitla plakietce, bierze głęboki wdech.

- Chirurg prowadzący operację odpowie na wszystkie pytania, gdy zabieg dobiegnie końca - informuje służbowym tonem i rusza, dobitnie dając do zrozumienia, że ta rozmowa dobiegła końca. Kamski rzuca pod nosem kilka siarczystych przekleństw, zanim zwróci się do będącego blisko wyjścia z oddziału lekarza.

- Lepiej, żeby miał dla mnie tylko dobre wieści, w przeciwnym wypadku zniszczę was wszystkich.

Mężczyzna zatrzymuje się gwałtownie i obraca powoli. Na jego twarzy widać subtelną kpinę.

- Przesłyszałem się, czy próbuje mi pan grozić? - pyta, na co Kamski wybucha ironicznym śmiechem.

- Jedynie ostrzegam - odpowiada lodowatym tonem. - Z resztą, prędzej czy później moje androidy i tak zajmą wasze miejsca, więc skoro czas ludzkich lekarzy pomału dobiega końca, radziłbym dobrze wykorzystać to, co wam zostało.

Johnson mierzy go pogardliwym spojrzeniem i odchodzi w swoją stronę. Brunet wzdycha ciężko i obejmując głowę dłońmi, kilka razy przechadza się od ściany do ściany, będąc stale obserwowanym przez parę błękitnych oczu, łudząco podobnych do jego własnych.

- Nie możesz tak traktować ludzi, Elijah - odzywa się Olivia, jednak wystarczy jedno, surowe spojrzenie, jakie kieruje na nią syn, by skuliła się i kontynuowała szeptem. - Wiem, że jesteś zdenerwowany i bardzo się martwisz, ale nie możesz...

- Daruj, ale prawo do mówienia mi co mogę, a co nie, straciłaś bezpowrotnie już dawno temu - przerywa jej, bez najmniejszej litości manifestując nie tylko wyrazem twarzy, ale mową całego ciała, że przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu w żadnym wypadku nie jest mu na rękę. - Nie odzywaj się do mnie z łaski swojej i daj mi pomyśleć.

Kolejna porcja łez zaczyna spływać po jej policzkach. Pogrąża się w rozpaczy, której Kamski nie jest w stanie pojąć. Carl i Olivia nigdy nie sprawiali wrażenia, jakby nie mogli bez siebie żyć. Lubili się, co pewnie przez wszystkie te lata nie uległo zmianie, jednak mężczyzna nie spodziewałby się z jej strony aż tak emocjonalnej reakcji na wieść o wypadku. Mimo, że początkowo poczuł delikatną ciekawość i chciał nawet zapytać matkę skąd ten nagły przypływ uczuć, ale ostatecznie rezygnuje z tego pomysłu i postanawia skupić się na tym, co najważniejsze.

Jak tylko stan Carla na to pozwoli, zorganizuje przetransportowanie go do najlepszej kliniki w mieście, gdzie zajmą się nim wybitni specjaliści. Opłaci mu profesjonalną rehabilitację i zapewni wsparcie psychologa, jeśli malarz będzie sobie tego życzył. Zrobi wszystko, co w jego mocy, by pomóc mu wrócić do normalności tak szybko, jak to możliwe. Oczywiście wolałby móc odwdzięczyć się za okazaną mu dobroć w innych, milszych okolicznościach, ale życie nie zawsze podsuwa sytuacje, które byłyby najodpowiedniejsze.

Po kilku dniach, Carl został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej. Jego stan był na tyle dobry, by przeniesienie się do wybranej przez Elijaha, prestiżowej kliniki było możliwe, ale jednocześnie stało się coś, co wpędziło Manfreda w tak potworny nastrój, że przez pierwsze dwa tygodnie nie odzywał się prawie wcale. Leżał, smętnym wzrokiem wpatrując się w biały sufit, odpowiadając jedynie zdawkowo na zadawane przez lekarzy i Elijaha pytania. Okazało się bowiem, że wypadek całkowicie odebrał mu władzę w nogach, zatem Carl do końca swojego życia będzie przykuty do wózka. Dla ceniącego sobie nade wszystko swobodę i wolność mężczyzny, wiadomość o kalectwie to prawdziwa tragedia. Dramat, odbierający mu całą chęć do życia.

Przez te wszystkie dni, gdy Kamski siedział przy jego łóżku i całym sobą starał się jakoś do niego dotrzeć, czuł, że przeżywa jego dramat niemal tak samo intensywnie i choć nie posiadał się ze szczęścia, że wujek zwyciężył walkę o swoje życie, tak po raz kolejny miał to upiorne wrażenie, że coś w jego życiu bezpowrotnie się skończyło, a on znowu został sam. Gdyby tego było mało, zachowanie Olivii w ostatnich dniach stało się niepokojące. Elijah sam już nie wiedział, ile telefonów i wiadomości odebrał, gdzie matka wyjątkowo nieudolnie próbowała zniechęcić go do wizyt w klinice, zasłaniając się dobrem Manfreda. Sugerowała, że powinien dać mu więcej przestrzeni, nie narzucać się ze swoją obecnością i pozwolić, by oswajał się z nową sytuacją we własnym tempie. W pewnym momencie stało się to do tego stopnia irytujące, że Kamski zablokował jej numer i polecił swoim współpracownikom, by pod żadnym pozorem nie przekierowywali jej do niego, gdyby dzwoniła do firmy.

Po jakimś czasie, gdy Carl został wypisany do domu, jego stan psychiczny nieznacznie się poprawił. Chętniej jadł, zaczął podejmować dłuższe dyskusje, a nawet zdobywał się na drobny sarkazm. Kamski dbał o niego najlepiej, jak mógł. Zapewnił mu stałą opiekę, a gdy trzeba było, pomieszkiwał od czasu do czasu w jego domu i osobiście czuwał nad wszystkim. To jednak ciągle wydawało mu się za mało, miał stałe wrażenie, że wszystko, co robi jest niewystarczające, że może postarać się bardziej.

I wtedy, wpadł na pomysł, który miał całkowicie odmienić życie Carla.

Praca nad idealnym opiekunem trwała przez długie miesiące i była największym wyzwaniem z jakim dotąd musiał mierzyć się Elijah. Do presji, jaką sam sobie narzucił, dochodziła jeszcze obawa o reakcję Manfreda. Wcześniej, definitywnie odmówił przyjęcia pod swój dach androida. Jednak wtedy chodziło o jeden z popularnych modeli, które były rozpowszechnione nie tylko w szpitalach, ale też domach opieki. Carl, jak sam stwierdził, nigdy nie zgodzi się, żeby mechaniczny sztywniak chodził po jego domu i przynudzał.

Dlatego teraz, gdy Elijah stoi przed drzwiami willi przy Lafayette Avenue, mając obok stworzony przez siebie prototyp nowej serii, odczuwa silne zdenerwowanie. System, rozpoznając Kamskiego, otwiera przed nim drzwi, przez które mężczyzna przechodzi, a zaraz za nim robi to jedyny na świecie android modelu RK200.

Uprzedzony o wizycie Manfred, czeka w salonie, oglądając telewizję. Kamski wchodzi pewnie w głąb pomieszczenia i wypowiada komendę wyłączającą telewizor. Malarz leniwie obraca głowę w jego stronę i obserwuje bruneta, oraz stojącego obok niego androida pozbawionym emocji spojrzeniem.

- Poznaj powód spędzonych przeze mnie w firmie nocy - odzywa się Kamski, z dumą wskazując maszynę. - Jest dla ciebie.

Starszy z mężczyzn parska, po czym kręci głową i obraca się z powrotem w stronę ekranu, na którym wyświetla się widok drzew poruszających się delikatnie na wietrze. Elijah jeszcze chwilę oczekuje na jego reakcję, aż w końcu stawia kilka szybkich kroków i staje przed wujkiem ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.

- Naprawdę będziesz się na mnie boczył? Proszę cię, Carl, to uwłacza twojej inteligencji.

- Bądź tak miły i zajmij się swoją inteligencją, dobrze?

- Zrozum, ten android to dla ciebie gwarancja profesjonalnej, całodobowej opieki. Nie męczy się, nie irytuje, zawsze wie, co robić. Poza tym, jest sympatyczny i potrafi grać w szachy.

Manfred fuka pod nosem.

- Trzeba było powiedzieć wprost, że masz dość mnie i mojego ględzenia. Oszczędziłbyś sobie pracy.

Geniusz nadyma mocno policzki, przymyka oczy i odchyla głowę do tyłu, jednocześnie licząc powoli od dziesięciu do jednego. Nie oczekuje, że Carl szybko odzyska względną równowagę psychiczną, po takim wypadku musi to zająć nieco czasu, czego on jest w pełni świadomy. Całym sobą stara się być wyrozumiały i idzie mu to naprawdę nieźle, ale czasami jego cierpliwość jest wystawiana na próbę.

Manfred jest przewrażliwiony na punkcie niektórych rzeczy, a jedną z nich bez wątpienia jest kalectwo, jakie nagle go dotknęło. Elijah czasami odnosi wrażenie, że wujek użala się nad sobą, co jest u niego czymś tak dziwnym i niepokojącym, że mężczyzna zaczyna coraz poważniej martwić się o jego stan emocjonalny. Ciągle ma nadzieję, że zgodzi się na przyjęcie RK200 pod swój dach, bo według Kamskiego, android może okazać się efektywnym narzędziem w dążeniu do stabilizacji i równowagi, którą malarz bez wątpienia ma szansę osiągnąć. Tylko na ten moment, kompletnie tego nie dostrzega. Sprawia wręcz wrażenie, jakby życie obrzydło mu do tego stopnia, że kompletnie mu na nim nie zależy

- Naprawdę pomyślałeś, że stworzyłem go, by się od ciebie odciąć, czy to po prostu szalona myśl, która z jakiegoś powodu przyszła ci do głowy? - pyta brunet.

- Och, daj mi już spokój, Elijah. Mam okropny dzień i brak chęci na rozmowę - warczy z irytacją.

- Po prostu daj mu szansę. Obiecuję, że nie pożałujesz.

Carl chwyta koła wózka z miną, jakby dotykał czegoś skrajnie obrzydliwego i obraca się przodem do stojącej kawałek dalej maszyny.

Android jest wysoki, ma śniadą karnację, duże, zielone oczy w kształcie migdałów i bardzo krótkie, czarne włosy. Wyraz jego twarzy jest bardzo przyjazny i nawet Manfred musi przyznać, że wygląda i zachowuje się inaczej, niż androidy, które spotkał do tej pory. Kwestia jego unikatowej aparycji jest tylko jedną z rzeczy, które odróżniają go od innych. On nie stoi jak słup soli, bezmyślnie oczekując na polecenia. Zamiast tego, uważnie ogląda otoczenie i nieśmiało przechadza się po pokoju.

- Ma jakoś na imię? - pyta dyskretnie, a Kamski kręci przecząco głową.

- Nie. Sam musisz mu jakieś nadać.

Malarz podjeżdża bliżej androida i gdy przyjrzy mu się bliżej, próbuje zacząć rozmowę. Ku jego naprawdę ogromnemu zaskoczeniu, odpowiedzi, jakich udziela na zadane pytania, są bardzo naturalne, zupełnie, jak mowa jego ciała, dlatego mężczyzna dość prędko zapomina z kim mówi. To, plus jego umiejętność grania w szachy przekonuje go do podarowania mu szansy. Elijah czuje dzięki temu ogromną satysfakcję i nie próbuje tego w żaden sposób ukryć.

- Zastrzegam sobie prawo do odesłania ci go, jeżeli stwierdzę, że się nie sprawdza - informuje malarz, a Kamski odpowiada mu cynicznym uśmieszkiem.

- Jestem tak pewny umiejętności tego androida, że przystanę na twój warunek - odpowiada. - No, dalej. Nazwij go jakoś.

Mężczyzna zastanawia się chwilę. Przychodzą mu do głowy dwa imiona - Markus i Jacob. Zastanawiając się nad nimi, przypatruje się RK200, jakby w taki sposób próbował ocenić, które będzie najodpowiedniejsze. Po dłuższej chwili, kiwa głową, dając znak, że podjął ostateczną decyzję, a Elijah instruuje go, jakiej komendy ma użyć, by maszyna zapisała swoje imię w programie.

- RK200, proszę, zarejestruj imię - odzywa się niepewnie, a para dużych, zielonych oczu momentalnie skupia się na nim. - Markus.

- Mam na imię Markus.

Od tamtej pory, Manfred coraz bardziej przyzwyczajał się do obecności androida, aż w końcu zaczął się do niego przywiązywać. Spodobało mu się, jak bardzo ludzki okazał się Markus i choć początkowo nie chciał okazać tego przed Kamskim, to uważał, że podjął dobrą decyzję. RK200 zaczął bowiem coraz bardziej realistycznie symulować zainteresowanie tematami, jakie poruszał malarz. Później, granica między mechanicznością, a człowieczeństwem zaczęła zacierać się coraz bardziej, a gdy RK200 nauczył się grać na pianinie i umilał Carlowi spędzany w domu czas, życie mężczyzny pomału, drobnymi kroczkami zaczęło nabierać barw i chociaż nigdy nie wróci na dawne tory, to pojawiło się światełko w tunelu. Malutki zalążek nadziei, którego mężczyzna trzyma się tak mocno, jakby od tego zależało jego życie.

Bo w ogromnej mierze tak właśnie jest.

Gdy po kilkunastu miesiącach siedzą z Elijahem w salonie, mając za plecami Markusa, wygrywającego na pianinie spokojną, miłą dla ucha melodię, wracają do dnia, gdy android po raz pierwszy przekroczył próg domu. Carl śmieje się wspominając z jakim dystansem do niego podchodził, a Kamski patrzy na niego, na jego uśmiech, który pierwszy raz od wypadku jest tak szczery i szeroki. Dla prezesa CyberLife to najlepszy dowód, że jego osobista misja zakończyła się powodzeniem. Jest to też pierwszy, od wielu długich miesięcy moment, gdzie Elijah może uspokoić się i odetchnąć pełną piersią.

- Prawda, że pięknie gra? - zachwyca się Carl, spoglądając na androida przez ramię. - Nauczył się tej melodii jakieś dwa tygodnie temu.

- Musi ci się wyjątkowo podobać, bo ciągle ją słyszę - śmieje się Elijah, a malarz przytakuje. - Mógłbyś mi przypomnieć, jak to było? Że odeślesz mi go, jak tylko stwierdzisz, że się nie sprawdza?

- No to skoro wciąż jest tu ze mną to znaczy, że sobie radzi. Zrób sobie jeszcze jednego drinka, bo zaczynasz przynudzać.

Młodszy z mężczyzn wybucha serdecznym śmiechem, nakłada do szklanek porcje lodu i nalewa whisky. Po szybkim toaście, brunet poważnieje. Jego błękitne oczy, które na co dzień są nieprzeniknione i zimne jak lód, teraz, nabierają przyjemnego, ciepłego wyrazu. Manfred przez moment patrzy na szczupłą dłoń obejmującą jego rękę, aż przeniesie wzrok na twarz Elijaha.

- To były najgorsze miesiące w moim życiu - zaczyna geniusz, gdy zbierze w sobie całą odwagę, potrzebną do tej chwili wylewności. - Kiedy matka zadzwoniła do mnie i powiedziała, co się stało, pierwszy raz w całym moim życiu poczułem strach. Bałem się, że znowu zostanę sam wśród tych wszystkich ignorantów i kretynów... - Zanim pociągnie swoją wypowiedź dalej, orientuje się, że jego głos zaczyna się załamywać, dlatego kończy, by maska, którą codziennie zakłada, nie opadła całkowicie. Bądź co bądź, nie zamierza otwierać swojego serca na oścież.

- Najgorsze, co możesz zrobić, to uzależnianie swojego szczęścia i powodzenia ode mnie - odpowiada poważnie Manfred. - Jesteś inteligentnym, samowystarczalnym mężczyzną i poradzisz sobie w każdej sytuacji. Ze mną, czy beze mnie.

- Nie pamiętam już, jak wyglądało moje życie bez ciebie.

- Kiedyś będziesz musiał sobie przypomnieć - mówi i ucina temat widząc, że Elijah jest wyraźnie przygnębiony. - A tymczasem, póki jeszcze jesteśmy tu razem, wypijmy za nasze zdrowie i za Markusa.

Unoszą swoje szklanki i stukają nimi delikatnie. Cichy brzęk szkła wpłata się w graną przez androida melodię, a oni kontynuują rozmowę, która bardzo płynnie zaczyna schodzić na weselsze tory...

- Gdybym wtedy się od ciebie, jak to ująłeś, odczepił, to bardzo możliwe, że nie siedzielibyśmy teraz razem - kończy swoje wspomnienia, krzywiąc się z niesmakiem.

- To prawda. A ja do końca życia będę ci wdzięczny za pomoc, jaką mi okazałeś...

- Masz wyjątkowo interesujący sposób okazywania wdzięczności - przerywa mu.

- Za to ty wykształciłeś ostatnio wysoce niepokojące metody wyrażania troski - odbija piłeczkę, nie spuszczając wzroku z błękitnych tęczówek. - Jakby mało ci było wykorzystania Leo do tak obrzydliwej intrygi, to jeszcze zresetowałeś Jacoba w momencie, gdy wreszcie udało mi się znaleźć z nim wspólny język.

- Jego oprogramowanie wysłało mi informację o szeregu błędów, jakie się wkradły. Naprawiłem je, żeby mógł dalej działać bez zarzutu, ale w tym momencie to i tak nieistotne, skoro Markus zniszczył go tak samo, jak moją Kathlyn.

- I dlatego zadzwoniłeś na policję, by zwalić winę za pobicie Leo na Markusa? Bo po raz kolejny coś ci się uroiło i stwierdziłeś, że skoro on nie pozbył się go dla ciebie, to zrobi to policja?

- Twoje insynuacje zaczynają posuwać się za daleko - odpowiada, marszcząc gniewnie brwi.

- Dokładnie tak samo, jak twoja obsesja. A skoro rozmowa z tobą jest niemożliwa, to nie widzę innego rozwiązania, niż ograniczenie naszych kontaktów. Do momentu, aż wreszcie dopuścisz do siebie fakt, że dzieje się z tobą coś niedobrego. W przeciwnym wypadku, będę zmuszony prosić cię, żebyś odciął się ode mnie.

Kamski zachowuje kamienną twarz, ale w środku wszystko się w nim gotuje. Nie takiej reakcji spodziewał się, gdy wrócił do najczarniejszego okresu nie tylko w życiu Carla, ale także jego. Sądził, że wujek zrozumie cały strach, niepewność i obezwładniający lęk, jaki mu wtedy towarzyszył, jednak dzieje się zupełnie odwrotnie.

Jedyne, czego chciał i chce cały czas, to ochrona najważniejszego człowieka w jego życiu, by mógł jak najdłużej cieszyć się dobrym zdrowiem i siłą. Nieco egoistycznie, jednocześnie pragnie uchronić siebie przed cierpieniem, jakie bez wątpienia obezwładniłoby go, gdyby Carlowi po raz kolejny stała się krzywda. Albo, gdyby umarł, co na ten moment wydaje się Elijahowi wizją tak abstrakcyjną, że wręcz niemającą racji bytu. Bo pod całą lodową skorupą, która skutecznie odstrasza od niego ludzi, których nie chce mieć obok siebie, są ukryte pokłady uczuć, empatii, ale też przywiązania, jakimi darzy wujka. On jednak kompletnie tego nie docenia. Wręcz ma pretensje o wszystko, co dostał.

Zarzuty o niezdrową obsesję, ostatecznie przelewają czarę goryczy i doprowadzają Elijaha do ostateczności. Do kroku, którego wcześniej nie odważyłby się postawić.

- Skoro tak, będzie jak sobie życzysz - odpowiada i wstaje z fotela. - Jeżeli którykolwiek z twoich androidów zacznie się psuć, nie pomogę ci. Możesz liczyć jedynie na ekipę serwisową CyberLife, a tymczasem wybacz mi, ale mam trochę spraw do załatwienia. Twoja wizyta nieco się przeciągnęła.

Manfred rzuca mu jeszcze jedno, pełne zawodu spojrzenie i łapie koła wózka. Zmierzając powoli w stronę wyjścia z salonu, układa w głowie słowa, które mógłby powiedzieć mu na odchodne. Coś, co być może jakoś by na niego wpłynęło, choć malarz i tak nie wierzy, że istnieje sposób by przekonać go, że się myli. Nie bez terapii, na którą Kamski za żadne skarby świata się nie zgodzi.

- Jesteś na najlepszej możliwej drodze do stania się zapomnianym przez świat odludkiem - mówi, gdy zdecyduje się na prosty, dobitny przekaz. - Rób tak dalej, to nikt przy tobie nie wytrzyma. Z resztą, co ja mówię... Już jesteś osamotniony przez swoje poczucie wyższości, ale skoro świat składa się z samych idiotów niebędących w stanie dorównać ci poziomem, to może lepiej, że trzymają się od ciebie z daleka. Nie musisz tracić swojej cennej energii na głupców. Między innymi na mnie, który nie chce pozwolić, żebyś zdominował do reszty moje życie.

Będąc na progu pokoju, ma jeszcze okruszek nadziei, że doczeka się jakiejś odpowiedzi. Jakiejkolwiek. Niestety, nie słyszy nic, poza ciszą, dlatego gdy tylko znajdzie się w holu, zrywa nerwowym ruchem kurtkę z wieszaka, wkłada ją pospiesznie i wyjeżdża na zewnątrz. Dopiero, gdy znajdzie się przed domem, wzywa taksówkę i oczekując na jej przyjazd ze zdumieniem odkrywa, że pierwszy raz, od długiego czasu, jest w stanie wziąć głęboki, kojący oddech. Napełnia więc swoje płuca zimnym powietrzem, które przyjemnie drażni jego nos. Podjęcie tej decyzji nie było proste, ale teraz Carl czuje, jakby ktoś zdjął mu z ramion olbrzymi ciężar, który przyciskał go do wózka jeszcze bardziej, niż brak czucia w nogach. I mimo, że gdzieś w głębi serca wciąż ma wobec Elijaha strzępki pozytywnych uczuć, to teraz tylko od Kamskiego zależy, co się z nimi stanie.

Przedstawiam Wam "sponsora" dzisiejszego rozdziału, który dzielnie towarzyszył mi podczas pisania:

Melodia, klimat i jakaś taka... aura tego utworu wyjątkowo dobrze skomponowała mi się z tym rozdziałem.

No i co z tym Elijahem? Przegina srogo, co? Całe szczęście, że Carl wreszcie odsunął łączącą ich przeszłość nieco na bok i skupił się na teraźniejszości, która nie jest już tak ciepła i miła. Z pewnością wyjdzie mu to na dobre, a czy Kamski wyniesie z tego jakąś lekcję... to już inna kwestia.

Rose.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top