31. First step to the truth.

∆ Poniedziałek 6 grudnia 2038

Droga do szpitala, mija Carlowi w nerwowym milczeniu. Siedzący obok niego Jacob, nie odzywa się ani jednym słowem od chwili, gdzie mierzył jego ciśnienie i żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazują, by miał tę ciszę przerwać. Nie zabrał ze sobą Markusa z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciał przerywać mu pracy nad transparentami. Po drugie, stan chłopaka podejrzanie łączy się z wizytą policji i rzekomym udziałem androida w bójce. Manfred ma w głowie całkowity bałagan i jeśli zachowanie Elijaha dotychczas stanowiło dla niego wyjątkowo niepokojącą zagadkę, tak teraz zaczęły dziać się rzeczy, które mącą w jego głowie jeszcze bardziej. Liczy, że ta wizyta rzuci nieco światła na cały ten cyrk, bo dalszego życia w nieświadomości, mając do tego za plecami wiecznie kontrolującego Kamskiego, Carl może nie znieść. Po rozmowie z pielęgniarką miał silne podejrzenia, że ktoś urządza sobie jego kosztem żarty, ale gdy telefon zadzwonił po raz kolejny i usłyszał w słuchawce głos swojego syna, który nie wdając się w szczegóły poprosił, by do niego przyjechał, senior obiecał, że zjawi się następnego dnia i zażąda obszernych wyjaśnień.

Taksówka zatrzymuje się na szpitalnym parkingu, wcześniej przez kilka minut szukając wolnego miejsca. Wzrost przestępczości, spowodowany sytuacją androidów, przyczynił się do znacznego powiększenia się liczby przebywających w placówkach medycznych ludzi, dlatego znalezienie pustego miejsca, często graniczy z cudem. Zwłaszcza w godzinach odwiedzin.

Jacob pomaga mu wyjść z samochodu i zanim zdąży chwycić rączki wózka, Manfred jest już kawałek od niego, szybkimi, mocnymi ruchami wprawiając koła w ruch. Zrównują się ze sobą dopiero przy wejściu, gdy automatyczne drzwi otwierają się przed nimi.

Carl nienawidzi szpitali. Przytłacza go wszechobecna biel, nieprzyjemny zapach, który zawsze czuje jeszcze długo po opuszczeniu murów budynku, a także panująca w takich miejscach atmosfera. Świadomość, że gdzieś niedaleko najpewniej rozgrywa się czyjś dramat, że zaledwie kilka kroków dzieli go od kogoś, komu właśnie wali się świat, że w tej samej sekundzie, czyjeś serce przestaje bić, wpędza go w chandrę i apatię, która potrafi trwać przez długie dni i wypełniać je mnóstwem pytań, na które nie sposób znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Szpital, zawsze wydawał mu się intrygujący z jednego powodu. Powinien kojarzyć się z bezpieczeństwem, opieką i powrotem do pełni sił, tymczasem na samą myśl o pobycie w takim miejscu, większość ludzi wpada w panikę, boi się i decyduje się na to dopiero, gdy nie ma innego wyjścia. Kiedy często na ratunek jest już za późno.

W rejestracji, otrzymuje podstawowe informacje i numer sali, do której został przeniesiony. Pielęgniarka mówi mu też, że może w każdej chwili udać się do dyżurki, by dopytać lekarza o szczegóły. Mężczyzna zamierza to zrobić, ale najpierw, kiwa głową na Jacoba i razem wchodzą do windy, która zabiera ich na trzecie piętro, gdzie w jednej z sal leży jego syn.

Przez całą jazdę na górę, która dzięki nowoczesnej windzie trwa zaledwie chwilę, malarz zastanawia się, dlaczego chłopak zadzwonił do niego. Ich kontakty nigdy nie były dobre, a w ostatnim czasie napięły się jeszcze bardziej. Czemu więc nie poinformował swojej matki? Jest z nią o wiele mocniej związany, to ona była przy nim przez cały czas, ona go wychowywała, dała wszystko, czego on nie potrafił. Biorąc to wszystko pod uwagę, Audrey jako pierwsza powinna dowiedzieć się, że ich syn znalazł się w takiej sytuacji. Jednak z jakiegoś powodu, to jego poprosił o przyjazd. Stając przed drzwiami sali, staje jednocześnie przed szansą na uzyskanie odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Prosi Jacoba, by zaczekał na korytarzu, a sam puka do drzwi i gdy słyszy dobiegający z wnętrza, zapraszający go do wejścia głos, naciska klamkę i wjeżdża do sali. Ze stojącego pod oknem łóżka, podnosi się pokryta brązowymi włosami głowa, a piwne oczy rozbłyskają na widok znajomej twarzy. Młody mężczyzna krzywi się, kiedy stara się zmienić pozycję na siedzącą.

- Leo... - Carl prędko zbliża się do niego i kładzie swoją dłoń na jego. Delikatnie i ostrożnie, by nie naruszyć tkwiącego w niej wenflonu. Z wyraźną troską ogląda jego posiniaczoną twarz. - Jak się czujesz, synu?

- Cześć, tato - odpowiada słabo. - Bywało lepiej, ale da się żyć. Bolą mnie żebra i jestem trochę słaby.

- Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, co się stało i dlaczego mam się zwracać do ciebie Ryan? W coś ty się znowu wplątał? - pyta od razu. Chce jak najszybciej przejść do rzeczy, by otrzymać odpowiedzi na przynajmniej część tłukących się po jego głowie pytań.

Szatyn wzdycha tak głęboko, jak pozwalają mu na to połamane żebra i decyduje, by nie mówić od razu wszystkiego, co działo się przez ostatni miesiąc. Postanawia pominąć najbardziej dotkliwe fakty, przynajmniej na razie, bo ma pomysł na przedstawienie mu ich w inny sposób. Jednak żeby doszło to do skutku, będzie musiał porozmawiać z jeszcze jedną osobą.

- Ludzie z którymi się zadawałem nie byli miłymi typami - zaczyna swoją opowieść, starannie dobierając słowa. - Nie chciałbyś ich spotkać na swojej drodze. Ja też tego nie chciałem, dlatego dogadałem się z jednym kolesiem, który jest w stanie załatwić każdemu lewe papiery. Wiem, że miałem wtedy w głowie wielką chmurę bordo, zamiast mózgu, ale i tak o tobie myślałem. Dlatego, powstał ktoś taki, jak Ryan Scott.

Senior marszczy brwi i zabiera rękę z dłoni Leo, by ułożyć ją wygodnie na podłokietniku wózka.

- Ze względu na mnie zmieniłeś swoją tożsamość? - pyta, a chłopak mruga, potwierdzając swoje słowa. - Po co to było?

- Degeneraci nie rozumieją sztuki, ale wiedzą, ile ona kosztuje. Twoje nazwisko zna każdy, nawet, jeśli malarstwo ma daleko w dupie, więc gdyby wydało się, że jesteś moim ojcem, to sam możesz się domyślić, co by się działo. W najlepszym wypadku, ktoś regularnie włamywałby się do twojego domu. W najgorszym... Ech, lepiej o tym nie myśleć. Lewe dokumenty, były najlepszą opcją, bo dzięki temu byliście bezpieczni. Ty, mama i Luna. Wiem, że nie jestem wymarzonym synem ani bratem, ale nie chciałem, żebyście musieli płacić za moje błędy.

Atmosfera między nimi, zaczyna powoli się ocieplać, a Carl z zaskoczeniem zauważa, że to kolejna rzecz, która sprawia, że Markus i Leo są do siebie podobni bardziej, niż chcieliby to przyznać. Obaj nie są jednoznacznie źli. Ich charaktery mimo, że ciężkie, mają w sobie dużo pozytywnych cech. Trzeba tylko umieć je odszukać i wydobyć na powierzchnię. Nie ma jednak zamiaru dzielić się swoimi przemyśleniami z żadnym z nich. Wiadomość o tym, że porównał ich do siebie, mogłaby poskutkować wybuchem niekontrolowanej irytacji.

- Jestem mile zaskoczony, że o nas pomyślałeś. Przepraszam, będę szczery, ale nie spodziewałbym się tego po tobie.

Chłopak parska ostrożnym śmiechem.

- I nie ma w tym nic dziwnego.

- No dobrze, ale o co chodzi z tym pobiciem? Przez telefon nie chciałeś zdradzić zbyt wielu szczegółów.

- Bo pielęgniarka pożyczyła mi swoją komórkę i kazała się streszczać. - Oddycha ciężko, krzywiąc się, gdy po jego klatce piersiowej rozchodzi się ból. - Zalazłem za skórę jednemu wstrętnemu typowi. Wodziłem go za nos tak długo, jak mogłem, ale w końcu stracił cierpliwość i nasłał na mnie swojego androida. Akurat wracałem z meetingu dla uzależnionych.

- Chodzisz na takie spotkania? - pyta, a gdy Leo potwierdzi, malarz uśmiecha się z zadowoleniem. - Cieszę się, że w końcu postanowiłeś wziąć się za siebie i życzę ci powodzenia. Wiesz, że w każdej chwili możesz na mnie liczyć, prawda?

- Nawet nie wiesz, jak dobrze to słyszeć. Ale wracając do tej sytuacji z wczoraj... Po spotkaniu, miałem za drobną opłatą odśnieżyć przed domem jednego gościa, ale dopadł mnie ten cholerny android.

- Możesz go opisać? - pyta, czując, jakby jego żołądek jednocześnie zaciskał się i zamieniał w wielką bryłę lodu. Tętno mężczyzny gwałtownie przyspiesza, przez co czuje mocne uderzenia serca nie tylko w piersi, ale również w gardle, oraz słyszy wypełniające jego uszy tętnienie. Mimo, iż Jacob zapewnił go, że Markus nie wysunął z domu nawet koniuszka nosa, on i tak w napięciu oczekuje na odpowiedź syna.

- Nie znam się na nich, ale to był chyba jakiś model od pomocy domowej. Ciemne włosy, mniej więcej takiej długości, jak moje, gęba dość pospolita. To chyba jakiś popularny model, pewnie w drodze tutaj, minąłeś przynajmniej kilkoro takich samych. Gość, który go na mnie nasłał, wiedział co robi. Nie mógł wykorzystać jakiejś edycji limitowanej, bo takiego łatwiej namierzyć.

Carl, zanim odpowie, na moment zanurza się we własnych myślach. Leo ostatecznie rozwiał jego wątpliwości i potwierdził, że Markus nie mógł mieć z tą sprawą nic wspólnego. Ktoś jednak na niego doniósł i musiała to być osoba, która go zna, bo nie ma na świecie drugiego takiego androida, jak on. I znowu, wszystkie jego podejrzenia skupiają się na Elijahu, bo tylko on tak mocno naciskał na odesłanie Markusa do firmy, by został tam zutylizowany. Być może postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i oskarżyć go o czyn, który w ogóle nie miał miejsca, licząc, że policja zastanie go w domu i bez żadnych skrupułów zniszczy, tym razem już na dobre. I może pobicie Leo jest tylko fatalnym zbiegiem okoliczności. Mógłby do niego zadzwonić i spróbować porozmawiać, ale wie, że nie przyniesie to żadnego efektu. Kamski zagra swoją ulubioną kartą, czyli po prostu wyprze się wszystkiego i skieruje uwagę na kogoś innego.

Jednak obie sprawy muszą zostać wyjaśnione i Carl obiecuje sobie, że wyciągnie z syna wszystko, co tylko można, a jeżeli tylko da radę i nie zaszkodzi tym Leo, zrobi co w jego mocy, by sprawa znalazła finał w sądzie. Z drugiej strony, chłopak musiał naprawdę mocno narazić się mężczyźnie. Nikt nie zrobiłby czegoś takiego bez powodu, dlatego zanim podejmie jakiekolwiek kroki, musi poznać całą tę historię.

- Co mu zrobiłeś, że nasłał na ciebie androida? I czemu sam się do ciebie nie pofatygował?

- Nie wywiązałem się z umowy. On potrzebował coś załatwić, ja pieniędzy. Dogadaliśmy się, zrobiłem swoje i dostałem zapłatę. Później okazało się, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Nie chciałem dłużej rozwiązywać jego problemów, ani oddać forsy i najwidoczniej postanowił dać mi nauczkę. A czemu nie załatwił mnie osobiście? - Wzrusza ramionami. - Nie wiem, pewnie nie chciał pobrudzić sobie rączek.

- Chcę wiedzieć, co miałeś dla niego zrobić? - pyta niepewnie Carl, a chłopak przymyka oczy i kręci głową.

- Jeszcze nie. Ale obiecuję, że dowiesz się tego prędzej, niż myślisz.

Malarz mruży oczy.

- Jesteś cholernie tajemniczy, Leo.

- Ten typ tak ma - żartuje, siląc się na uśmiech. Po chwili, ten pozornie radosny grymas ustępuje miejsca czemuś na kształt zmartwienia.

Młodszy z Manfredów czuje olbrzymie zdenerwowanie. Właśnie dzieje się nieuniknione. Karty zostaną odkryte, kurtyna opadnie, a on albo wreszcie zazna spokoju, albo jego życie zmieni się w jeszcze większe piekło. Sprawy zaszły jednak za daleko, by się wycofać i choć martwi się o ojca i jego reakcję na wieści, jakie na niego czekają, to klamka zapadła.

- Posłuchaj, tato, czy Markus... On dalej u ciebie mieszka?

Senior w pierwszej chwili ma wrażenie, że się przesłyszał. Albo, że jego syn po pobiciu nabawił się kłopotów z pamięcią i dlatego zadaje mu to niespodziewane pytanie.

- Już zapomniałeś, co mu zrobiłeś? - pyta, przyglądając się jego reakcji.

- Nie. Próbowałem go nawet przeprosić, ale nie chciał mnie słuchać - odpowiada i od razu spieszy z wyjaśnieniami, widząc wyczekujące spojrzenie Carla. - Spotkałem go jakiś czas temu na mieście. Prosiłem, by przekazał ci, że rzuciłem bordo i próbuję wyjść na prostą, ale chyba tego nie zrobił. Był zupełnie inny, niż zapamiętałem.

- Zmienił się, to prawda - przyznaje. - Czemu interesuje cię, czy wciąż u mnie jest?

- Bo muszę z nim pogadać. Jak jest teraz w domu, zadzwoń, daj mi telefon i zostaw mnie na moment samego.

- Synku, czy ty mógłbyś w miarę przystępnie wyjaśnić mi, co się dzieje? Bo dotychczas, namnożyłeś w mojej głowie jeszcze więcej pytań, a ja potrzebuję odpowiedzi. Mam już dość bycia traktowanym jak jakiś półgłówek, przed którym wszyscy mają tajemnice.

Leo ostrożnie kładzie głowę na poduszce i zaciska usta. Chciałby już teraz powiedzieć mu wszystko, zrzucić z siebie ten ciężar i odetchnąć pełną piersią, ale nie ma najmniejszych szans na to, że ojciec mu uwierzy. Chce jeszcze raz, dyskretnie poprosić go o chwilę rozmowy z Markusem, kiedy ktoś otwiera drzwi sali zamaszystym ruchem. Szatyn spodziewa się, że dzielący z nim salę, starszy pan wrócił z badań, ale zamiast niego, w progu staje około trzydziestoletni mężczyzna. Ma zaróżowione policzki i mord w oczach.

- Ten plastik, który siedzi pod salą jest pana? - pyta podniesionym tonem, patrząc na Carla z obrzydzeniem. Malarz obraca się w jego stronę i unosi brwi.

- Przede wszystkim, dzień dobry - odzywa się kąśliwe, tonem wypełnionym po brzegi fałszywą uprzejmością.

- Pana?!

- Młody człowieku, wpada pan jak huragan na salę, gdzie leżą chorzy. Proszę więc ostudzić swój entuzjazm, inaczej będę zmuszony zawiadomić ochronę.

- Posłuchaj no, dziadek. Zostaw sobie taką gadkę do swoich bękartów - syczy, opluwając sobie brodę. - Pytam po raz ostatni, czy to plastikowe ścierwo jest twoje?

- Ej, ej! - Mimo bólu, Leo nieporadnie podnosi się do siadu i mierzy intruza agresywnym spojrzeniem. - To ty posłuchaj, kurewski pomiocie, albo w tym momencie wypierdalasz stąd w podskokach, albo przyjdzie po ciebie Barry. To przemiły ochroniarz, dwa razy wyższy od ciebie, trzy razy szerszy i wyjątkowo wyczulony na chamstwo. Wybór należy do ciebie.

Mężczyzna czerwienieje na twarzy w zawrotnym tempie, jednak prawdziwy wybuch furii następuje, gdy Leo sięga po przycisk, przywołujący pielęgniarkę. Agresor spluwa wprost pod koła wózka Carla i stawiając szybkie, ciężkie kroki, wychodzi z sali, nie odmawiając sobie trzaśnięcia drzwiami. Chwilę później, z korytarza zaczyna dobiegać jego podniesiony głos, przerywany przez spokojny, ciepły baryton Jacoba. Senior bez zastanowienia kieruje się do drzwi, a na widok RK300, szarpanego przez agresywnego faceta, nie zastanawia się nawet chwili. Od razu rusza w kierunku dyżurki, z której w tym samym momencie wychodzą dwie pielęgniarki. Jedna, wchodzi do sali, gdzie leży Leo, a druga próbuje odciągnąć mężczyznę od androida, który nie robi sobie absolutnie nic z coraz to bardziej kwiecistych obelg i gróźb, jakie padają pod jego adresem.

W końcu, po chwili szamotaniny, sytuację ratuje młody lekarz. Z godną podziwu sprawnością obezwładnia awanturującego się mężczyznę. Zakłada jego ręce za plecy i mocno przytrzymując, dociska do ściany, podczas gdy jedna z pielęgniarek biegnie wezwać ochronę.

- Czy wszystko w porządku? - pyta Carla, a ten kiwa tylko głową i upewnia się, czy Jacob jest cały. Android mruga uspokajająco i jak gdyby nigdy nic, zajmuje swoje poprzednie miejsce. Wydaje się całkowicie spokojny, ale dioda na jego skroni jest czerwona i nieregularnie mruga, a skupiony wyraz twarzy sugeruje, że wyjątkowo pilnie nad czymś się zastanawia. - Co się stało?

- Ten młody dżentelmen był najprawdopodobniej wyjątkowo niezadowolony, że mój android czeka przed salą - odpowiada spokojnie.

- Szpital to nie miejsce dla wyrośniętych lalek! Ta kupa złomu przestraszyła mi córkę! Moja ukochana musiała wyjść z nią na zewnątrz, bo mała dostała ciężkiego ataku paniki na widok tej plastikowej cioty!

Lekarz przewraca oczami i wzdycha ciężko. Po ruchach jego warg, Manfred domyśla się, że liczy od dziesięciu w dół.

- Android, tak samo jak pies przewodnik, ma prawo znajdować się wszędzie tam, gdzie jego właściciel, zwłaszcza, kiedy sprawuje nad nim opiekę - tłumaczy tonem, jakby zwracał się do dziecka, które wyjątkowo ciężko przyswaja wiedzę. - Jeżeli nie potrafi pan dostosować się do panujących w naszej placówce zasad, dołączy pan do swojej ukochanej w asyście ochroniarza. To po pierwsze. Po drugie, skoro córka reaguje w tak negatywny sposób na widok androida, powinni państwo przemyśleć wizytę u psychologa, który pomoże jej oswoić się z nimi. Nie jest obecnie możliwe życie bez narażania się na spotkanie mechanicznego człowieka.

Mężczyzna zaczyna syczeć, jak rozwścieczony kot i wyrywa się tak mocno, że zrzuca z szyi doktora stetoskop. Na szczęście, ochroniarz zjawia się na miejscu w najlepszym momencie i przejmuje faceta, który przez całą drogę do wyjścia z oddziału, wyzywa Carla od starych zboczeńców, Jacoba od mechanicznych pedałów, a lekarza od skurwysynów, grożąc mu jednocześnie, że odpowie za sugerowanie, jakoby jego dziecko miało problemy psychiczne.

Cisza, jaka zapada po ich wyjściu, jest prawdziwie kojąca. Lekarz podnosi swój stetoskop, upewnia się, że Carlowi nic się nie stało, a RK300 nie uległ uszkodzeniu, po czym wraca do swoich zajęć, złorzecząc na ludzką głupotę, swój los i cały świat.

Leo natomiast, oddycha z ulgą, gdy widzi, że ojciec jest cały i zdrowy. Przez chwilę dyskutują na temat scysji, aż w końcu szatyn postanawia zapytać o RK300.

- Ten nowy android to prezent od Kamskiego? - pyta, a malarz potwierdza. - Sprawdza się chociaż?

- Ma wgrany moduł medyczny, potrafi prześwietlać, lokalizować stany zapalne i badać próbki krwi. Do tego, ma silną fiksację na punkcie zdrowego odżywiania, więc w teorii sprawdza się doskonale.

- A w praktyce?

- Wolałbym nie zagłębiać się w praktykę, póki jestem względnie spokojny - odburkuje, marszcząc z niezadowoleniem nos. - Lepiej mi powiedz, skąd ta nagła potrzeba rozmowy z Markusem. I czemu nie mogę przy niej być.

- Oj tato... - Przykłada dłoń do czoła, czując, że środki przeciwbólowe powoli przestają działać. - Nie będę ci mówił, żebyś mi zaufał, proszę tylko o chwilę rozmowy z nim. Na osobności.

- Myślisz, że będzie chciał z tobą mówić? Wspominałeś, że wasze ostatnie spotkanie nie przebiegło w najmilszej atmosferze.

- Nie przekonam się, póki nie spróbuję.

Spokojne, niebieskie oczy, krzyżują spojrzenie z piwnymi, w których normalnie błąkałaby się drapieżna iskierka, a które przez ból i leki, są lekko przygaszone. A jednak, czai się w nich coś więcej, niż tylko zmęczenie. Determinacja i nadzieja.

Carl ulega prośbom syna i postanawia ten ostatni raz zgodzić się na odsunięcie w czasie wyjaśnień, jakich każdego dnia pragnie coraz bardziej. Stara się wierzyć, że wszystko wreszcie się wyjaśni. Rzekome zaburzenia Elijaha, fałszywe oskarżenie Markusa i dziwne zachowanie Leo, który najwidoczniej nie zamierza w najbliższym czasie oszczędzać ojcu niewiadomych.

Chłopak z wdzięcznością bierze do ręki telefon i widząc, że jego ojciec wpisał już numer domowy, nakazuje sobie w myślach odwagę i dotyka ekranu w miejscu, gdzie wyświetla się zielona słuchawka. Malarz natomiast, zgodnie z obietnicą, opuszcza salę i zamyka za sobą drzwi.

Połączenie nawiązuje się po pięciu sygnałach. Markus sprawia wrażenie beztroskiego i rozbawionego. Szatyn liczy, że jego dobry nastrój przyczyni się do owocnej dyskusji.

- Mam nadzieję, że dzwonisz, bo wszystko się wyjaśniło, a ty wracasz do domu, żeby ocenić owoce mojej ciężkiej pracy. W przeciwnym wypadku się rozłączam - mówi wesoło. Leo przez moment ma ochotę zrobić dokładnie to samo, przerwać połączenie, ale skoro powiedział A, nie ma innego wyboru, niż powiedzieć też B.

- Cześć Markus, z tej strony Leo.

Gdyby nie ciężkie do zidentyfikowania dźwięki, rozlegające się gdzieś w tle, chłopak odniósłby wrażenie, że android rzeczywiście się rozłączył, bo przez kilka sekund nie mówi ani słowa.

- Gdzie jest Carl?

- Poprosiłem go, żeby dał mi z tobą porozmawiać. Sprawa z jaką dzwonię dotyczy jego, więc mam nadzieję, że to dobry argument, żebyś zamienił ze mną dwa słowa.

- Gadaj.

Manfred bierze głęboki wdech i błaga jakąkolwiek energię, czy byt rządzący tym światem, by przynajmniej teraz stanął po jego stronie. Bez znaczenia, czy jest Bogiem, ponadprzeciętnie inteligentną istotą pozaziemską, lub kimś jeszcze innym. Nie ma to dla niego większego znaczenia, dopóki będzie miał ich po swojej stronie.

- Tata dowie się w domu czegoś okropnego. To nie będzie miłe też dla ciebie, ale proszę, żebyś się nim zaopiekował. Zadbaj, by był tak spokojny, jak to możliwe i nie pozwól, by stała mu się krzywda. Wiem, że ma tego nowego androida-lekarza, ale ty zajmowałeś się ojcem od lat, więc pewnie wiesz co robić, kiedy się denerwuje.

- Możesz jaśniej? Bo póki co wiem tylko tyle, że stało się coś strasznego, a ja muszę pilnować, żeby serce Carla to wytrzymało.

- To jest wszystko, co musisz wiedzieć. I wszystko, co musisz zrobić. A gdyby... - Kolejne słowa grzęzną w jego gardle. Ciężko mu je wymówić zwłaszcza teraz, gdy podjął decyzję o diametralnej zmianie swojego życia i powrocie do normalności. Takiej prawdziwej, bez uwiązanego do nogi jak ciężka kula uzależnienia. Jednak coś go to tego pcha. Chęć nadrobienia wszystkich lat, gdzie jego kontakty z ojcem były sporadyczne i polegały głównie na niezbyt długich spotkaniach, gdzie Carl brak porozumienia między nimi, próbował wypełnić drogimi prezentami. Wtedy, nie potrafili znaleźć wspólnego języka, ale los daje im szansę, by spróbowali jeszcze raz nawiązać między sobą więź, więc jeżeli zostanie mu ona odebrana, chce, żeby w pamięci ojca zostało po nim coś więcej, niż tylko niekończące się problemy. - Gdyby coś mi się stało, powiedz mu, że wszystko, co usłyszał ode mnie w szpitalu to prawda. Chcę żyć normalnie i w końcu być dla niego synem.

Po drugiej stronie przez chwilę słychać tylko ciszę.

- Dostałeś tak mocno, że możesz z tego nie wyjść?

- Mogę na ciebie liczyć? - prosi, celowo ignorując pytanie Markusa. RK200 bez trudu wyłapuje aluzję.

- Gdyby chodziło tylko o ciebie i twoje gorzkie żale, nie kiwnąłbym nawet koniuszkiem palca - mówi, nie szczędząc Leo brutalnej szczerości. - Ale Carl jest mimo wszystko przejęty twoim losem, więc mu to przekażę, gdyby zaszła taka potrzeba.

- Dziękuję. I jeszcze raz przepraszam, że przeze mnie spotkało cię tyle cierpienia.

Rozłącza się, nie czekając na odpowiedź Markusa. Zanim zawoła ojca, wyszukuje w telefonie notatnik i zapisuje w nim adres email i hasło, jeszcze raz analizuje w myślach, czy powiedział androidowi wszystko, co powinien i gdy już to zrobi, prosi Carla z powrotem do sali. Mężczyzna zbliża się do łóżka i odbiera od syna telefon. Chłopak wygląda na o wiele bardziej przybitego, niż kilka minut wcześniej. Cienie wokół jego oczu zdają się być jeszcze wyraźniejsze, a cera bledsza, przez co twarz ledwo wyróżnia się na tle białej pościeli. Jest ciekawy, czego dotyczyła ta dyskusja, ale Leo na pewno nie uchyli rąbka tajemnicy, więc planuje po powrocie do domu, delikatnie wypytać Markusa.

- W telefonie zapisałem ci adres mailowy i hasło - mówi tak słabo, jakby przygniótł go ogromny głaz. - Jak wrócisz do domu, wejdź na niego. W kopiach roboczych jest nagranie, które powinieneś przesłuchać.

- Dobry Boże, kolejna niewiadoma do kolekcji... - narzeka Carl.

- Ta jest już ostatnia, obiecuję. Chcę, żebyś wiedział, że szczerze żałuję wszystkiego, co dotychczas robiłem. Ja naprawdę chcę się zmienić i nadrobić czas, który obaj przegapiliśmy, ale to zależy też od ciebie. Wiedz po prostu, że chcę być lepszy.

Senior próbuje wyciągnąć z syna coś więcej, ale on kategorycznie odmawia dalszej rozmowy na ten temat, aż w końcu mężczyzna odpuszcza. Nie zmusi go do mówienia, tym bardziej teraz, kiedy nadeszła pora na kolejną dawkę leków przeciwbólowych i uspokajających, po których z pewnością zrobi się senny. Dlatego, Carl decyduje się wrócić do domu. Obiecuje, że przyjedzie następnego dnia i wyjeżdża z sali.

Dziesięć minut później, jadą z Jacobem taksówką. Znowu w ciszy, jednak tym razem, zostaje ona przerwana przez Manfreda.

- Jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku? Wyglądałeś na zamyślonego, jak tamten furiat dał ci spokój.

- Diagnozowałem się i nie wykryłem niczego niepokojącego w biokomponentach - mówi i wydaje się tego bardzo pewny, jednak nie mija nawet sekunda, a android marszczy brwi, sprawiając wrażenie zatroskanego. - Zaniepokoiła mnie natomiast jedna rzecz, która pojawiła się w mojej pamięci, gdy tamten mężczyzna mnie popychał. Zobaczyłem, jak stoję w twojej kuchni, przyparty do szafki przez Markusa. Trzymał mnie za koszulkę, tuż pod szyją, szarpał, krytykował potrawy, jakie dla ciebie przygotowuję i ciągle powtarzał, że rujnuję twoją psychikę. To niepokojące, bo odkąd zostałem do ciebie przysłany, taka sytuacja nie miała miejsca. Oprogramowanie jest w pełni sprawne, nie doszukałem się żadnych uchybień, ani błędów, to... To dziwne.

Senior nie zna się na androidach, ale dzięki wszystkim rozmowom z Elijahem może się domyślać, że mimo resetu, w plikach pamięci zostały jakieś ślady poprzedniego życia Jacoba. Dziwi się, że Kamski nie dopilnował, by lekarz nie miał żadnych, najmniejszych nawet szans na odzyskanie strzępków wspomnień, które mogą doprowadzić do powrotu wątpliwości i powolnego wykształcania własnej, unikatowej osobowości. Choć nie zamierza na to narzekać, to jest zaskoczony, że geniusz nie przewidział takiego scenariusza, albo przeoczył coś istotnego, co zablokowałoby androidowi drogę do przypomnienia sobie pewnych faktów, które niczym rozrzucone na kartce papieru kropki, odpowiednio połączone, dadzą konkretny kształt.

W domu jest całkowicie cicho. Malarz zakłada, że Markus jest w pracowni. Daje mu znać, że wrócił, a gdy android chce porozmawiać na temat Leo, mężczyzna prosi, by przełożyli to na później. Najpierw, chce sprawdzić tajemnicze nagranie. Mówi Jacobowi, by przyniósł mu z sypialni komputer i słuchawki, a sam czeka w napięciu, czując coraz silniejsze objawy stresu. Skurcze żołądka, przyspieszone tętno i niemożność wytrwania w bezruchu. Dawniej, gdy jego nogi były jeszcze sprawne, w nerwowych sytuacjach chodził, choćby i dookoła pokoju. Teraz, jest skazany na wyłamywanie palców obu dłoni i nucenie piosenki, słyszanej w taksówce podczas drogi do domu. Melodia była banalna, a tekst płytki jak popielniczka, a mimo to znalazło się w niej coś chwytliwego, przez co malarz cicho mruczy pod nosem refren.

Kończy, gdy na jego kolanach ląduje laptop, do którego podłącza słuchawki. Drżącymi dłońmi uruchamia przeglądarkę, wpisuje adres portalu, a następnie loguje się do poczty. W folderze z kopiami roboczymi, rzeczywiście znajduje się niewysłana wiadomość, a w niej załącznik. Plik jest zatytułowany jednym, krótkim słowem.

Prawda.

Po wykonaniu pięciu głębokich wdechów, najeżdża kursorem na ikonę, pobiera nagranie, a następnie odtwarza je.

Rozpoznaje oba głosy, ale temat, na jaki dyskutują, powoduje u niego nie tylko dreszcze, podobne do tych, jakich doświadcza się przy gorączce, ale również mdłości, które nasilają się z każdą sekundą. Kiedy do końca nagrania zostaje już tylko przysłowiowa chwila, Carl czuję się już naprawdę źle. Obraz przed jego oczami rozmywa się i ciemnieje, serce tłucze jak oszalałe, rozpaczliwie próbując rozprowadzić krew po całym organizmie, dłonie oraz czoło pokrywają się warstwą potu, a oddech staje się płytki i urywany, jakby na jego piersi leżał ogromny głaz, uniemożliwiając mu zaczerpnięcie większej ilości powietrza.

Zanim straci przytomność, zapamiętuje jeszcze, jak laptop spada z jego kolan, a Jacob podbiega do niego, łapie delikatnie za ramiona i ciepłym, kojącym głosem coś do niego mówi, jednak on już nie rozróżnia słów. Jedyne, co dociera do jego mózgu, to szum i przytłumione, jakby słyszane spod wody dźwięki.

Później, jest już tylko nicość.

A nie mówiłam, że będziemy mieli jakieś wieści od Ryana? ;)
Proszę się przyznawać, kto domyślał się, że Ryan i Leo to tak naprawdę ta sama osoba?

No i pytanie numer dwa, skąd wzięły się problemy Manfreda juniora? O co chodzi z całą tą sprawą i dlaczego jego zleceniodawca posunął się do tak brutalnego rozwiązania problemu? Ktoś ma jakieś teorie?

Plus, mieliśmy też nalot "tatełka". Ale z tego incydentu wyniknął przebłysk pamięci u Jacoba, więc może to pociągnie za sobą coś fajnego?

Rose.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top